[33 dni] Self-love #32: zrób se kąpiel

Choć nie dałam rady zrobić sobie stricte kąpieli, to jednak doceniam troskę wszechświata. Bo wiecie – wyszło na to, że dostałam do dyspozycji pięknie czysty prysznic :). A że miałam przy okazji peeling, to se walnęłam :D. Ależ to była krótka, bardzo przyjemnie odprężająca sesja ;).

[33 dni] Self-love #31: napisz do siebie list miłosny

17:06

I napisałam. Treść oczywiście wiadoma tylko dla mnie, ale to dziwne uczucie i rumieńce… widać rumieńce?

No, całkiem możliwe, że nie, ale nie chce mi się już tego poprawiać w photoshopie :P. W każdym razie… kurde, to niesamowite przeżycie. I jak pisałam, to zaczęłam pisać o jedzeniu, więc coraz bardziej dostrzegam związek między miłością a jedzeniem, zresztą, niebo w gębie, ja chcę do Starej Piekarni (już otwarta, ale tam pewnie w kij tłumu teraz). W każdym razie, rzecz wyszła tak:

Przyznaję się – to chyba był najtrudniejszy list w moim życiu. W ogóle nie wiedziałam, co napisać, bo chciałam szczerze. Ale… czy ja siebie kocham? W jakimś stopniu na pewno tak, ale… no… ?

Zatrzymajmy się na chwilę przy tym, ponieważ ten list, czy też właściwie liścik zaraz wyląduje w konkretnym miejscu ;). Otóż, jak pracujesz nad własną samooceną, miłością do siebie, to możesz zrobić sobie zeszyt pochwał na przykład. I ja postanowiłam, że to będzie w słoiku – i żeby to ładnie wyglądało i później mi ładnie zagracało pokój. Ej, ale to nie żadne zagracanie! To oznaka pracy nad sobą! Hola, hola, pani Olu! Widzisz no, jaka jesteś fajna?! Widzita?! W każdym razie ten słoik jest mały, kończy mi się miejsce, ale na liścik się znalazło.

Bardzo śmieszne, bo chce mi się teraz napisać, że jestem z siebie dumna, że napisałam do siebie list miłosny i wykonałam dzisiejsze wyzwanie pomimo turbo lenia xD.

[33 dni] Self-love #30: rozluźnij ciało

Uznałam, że nie ma co robić na siłę wpisu na Insta… a mam bloga, więc wstawiam tutaj co ciekawego znalazłam. Tak na przyszłość. Nie wiem, czy dziś z tego coś skorzystam, nawet nie wiem, czy z medytacji na pieniądze skorzystam, bo tak jebło procesem, że się wystraszyłam, a następnie poczułam się jakbym miała NOWĄ ŚWIADOMOŚĆ.

A tak w ogóle proces uczciłam niebem w gębie – mufinką kupioną w Starej Piekarni na Wieprzycach. Smakowała przepysznie! Polecam 🙂

[33 dni] Self-love #29: medytacja na matrycy życia

-Panie, a kto panu tak najebał tych duchowych praktyk – chciałoby się rzec. :D.

12.09.2023

Powiem tak – wczoraj robiłam hopo, zrobiłam 2 medytacje na obfitość i na wiarę w siebie. Więc… jak jeszcze dodatkowo pogadałam z Joanną, to wyszło, że może nie potrzebuję tzw. medytacji na matrycy życia. Ona jest po to, by wywołać ruch. I jak dalej się ruszasz, to już kręci się samo. A w tej chwili jest ogromny ruch i wiem, że jeszcze trochu pracy jest, by to wszystko ładnie sharmonizować.
Hmmm :).
Tak czy siak – ja myślę, że i tak bardzo dużo pod względem energetycznym wczoraj się wydarzyło, bo jak poszłam spać, to o 20:30 i wstałam o 6. Około 10 godzin snu to bardzo dużo! No i jeszcze organizm zdecydował się oczyścić z bzdetów teraz, więc dużo picia potrzebne i jestem głodna :)). A i już nie wpierdalam jak pojebana po głodówce…

[33 dni] Self-love #27: zrób coś dla swego ciała

No powiem Wam, że się dzieje, bo ciało chce, bym coś… dla niego zrobiła. W sensie, chyba najbardziej by widziało spacer, ale jestem dość spięta przez ten weekend :(. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu.

23:58

Jak widać, znowu zaczynam wieczorkować, ale to nie szkodzi. Wyzwanie na dziś zakończone i… w sumie… Może powinnam do tego jeszcze zaliczyć bębny i biały śpiew, na którym dziś byłam, ponieważ po tym śpiewie ZAJEBIŚCIE SIĘ ODPRĘŻYŁAM.

Tak czy siak, poszłam na kebsa, kupiłam i zorientowałam się, że mam w portfelu 20 zeta do 15-go, tak przynajmniej myślałam.

Ale obfitość już tu jest, więc nie muszę się przejmować tym, co widać. It’s genius!

Tak czy siak, wróciłam, zrobiłam do końca drugi odcinek Agafe (audiobook), po czym, wzięłam się za honopomono i medytację od Joanny Parysz, którą bardzo, bardzo polecam.

I w nagrodę zrobiłam sobie dzisiejsze wyzwanie, czyli:

Niemożliwie dużo kremu na ciele – oczywiście aparat w telefonie nie chciał dobrze sfotkować, no ale… kij z tym. No i jeszcze masaż twarzy:

Idę po kolejną porcję kakao :P. Dobranoc 🙂

[33 dni] #Self-love #26: afirmacja przez 20 minut na mali

Wybór afki nie zajął mi długo. Sama się zjawiła, a oto i ona: zasługuję na bycie kochaną każdego dnia. I jak sobie tak 216 razy powtórzyłam, to nagle zobaczyłam, że przyjmowanie pieniędzy to zdolność przyjmowania, pozwolenie sobie na przepływ, oznaka miłości wobec siebie ;).

[33 dni] Self-love #25: zrób sobie czuły gest

Nie umiem w język miłości wobec ciała, ale mam ochotę na dwie rzeczy… balsam i płukanie nóżek :D.

Tymczasem moje propozycje na czułe gesty – może to Was do czegoś zainspiruje ;).

08.09.2023, 10:16 – To zabawne; bo wczoraj wcale nie było łatwo być w dobrym, znakomitym humorze. Ale teraz… se myślę, że nie będę tego wywlekać. 🙂 Miłego dnia!

[33 dni] Self-love #24: użyj metody holotropowej

Powiem tak. Cały dzień działo się dużo procesów uwalniających i konkretyzujących moją przyszłość, a właściwie teraźniejszość. A to darmowy kurs Joanny Parysz, albo rozmowa z nią, albo honopomono. Ale przede wszystkim odwaga bycia w sobie. Wiecie, napisanie do wydawnictwa o egzemplarz recenzencki to nie figa z makiem, to poważna sprawa. Zwykle. Ale również napisanie do lokalnej Galerii Askana z zapytaniem, czy nie pomogliby wypromować „Agafe” to też nie lada wyzwania. W ogóle, dużo się działo. Na przykład poszłam na spacer do lokalnej piekarni i kupiłam chleb za 8,50, a potem wpadłam na pomysł, by jutro upiec chleb. Haha – zabawne :). Bo gdy weszłam do marketu, stwierdziłam, że ja tego tam pieczywa nie chcę. Ale… wiecie, napełniłam się światłem/miłością i stwierdziłam, że zobaczę w lokalnej piekarence. A byłam zacnie, pięknie i powabnie ubrana, no i hej, na spacer. Wróciłam w sam raz na wspomniany kurs, no i… trochę ruszyło. Zawsze rusza, jak jej słucham/ją czytam. Ciekawe. W każdym razie, oddech holotropowy. No mówię Wam, czułam przed nim strach, zwłaszcza, że na yt wylazły jakieś dziwne techniki typu „uaktywnij szyszynkę”, „naćpanie po oddechu”, „serce cośtam” i straciłam wątek. Na szczęście pokazał się też polski kanał Wima Hoffa i… poszło! A oto i on:

Jestem z siebie taka dumna i mam motylki w mózgu, znaczy endorfiny :). Fajne to, chyba jutro też spróbuję :P.

To dobranoc 😀 albo miłego dnia :))

[33 dni] Self-love #23: idź na randkę ze sobą

I tak około 15 postanowiłam coś z tym fantem zrobić. No więc najpierw kremik na twarz z darmowych próbek – co by się nie zmarnował, bo przecież ważność do końca roku, a nawet krócej.

Potem pozostawała kwestia stroju i w sumie fajnie wyszedł, i dopiero w tramwaju przypomniałam sobie, że zapomniałam bransoletek:

No ale randka to randka, a lody włoskie…

Wzięłam „orzechowca” – czyli śmietankowe lody, do tego bita śmietana, do tego sosik z orzechami, do tego wafelek, ogólnie było ekstra. Tak się podjarałam tym daniem, że ludzie to zauważyli i jeden typek do mnie:

– Ej pani, podziel się pani.

xD Kazałam mu iść (zapewne po loda), tak czy siak się typek odczepił. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie przypomniało mi się, że często ongiś mnie jakieś dziwne typy zaczepiały. Ale to było kiedyś. Może w końcu zaczepi mnie ktoś właściwy. A wracając do loda, to rzeczywiście jadłam go w ramach randki ze sobą i zdziwiłam się – bo za każdym razem jestem zdziwion, gdy to się staje – że czuję się jakaś taka… pełna. Ale w sensie takim, że nie potrzebuję się napełniać śmieciowym żarciem typu chrupki i chipsy. No, problem w tym, że to trwało do wieczora, bo prawdopodobnie mój nawyk okazał się silniejszy. Trochę to straszne, ale co zrobić? Popracuję jeszcze nad tym, licząc, że samo w końcu odpadnie.

No bo – jeśli cały dzień bym czuła miłość do siebie, to nie miałabym ochoty na kupowanie chipsów. Hmmm… Może to jest metoda?

Tyle że jak się napełnię miłością przed wejściem do sklepu, to będę chciała kupować najdroższe rzeczy, a nie tędy droga, ponieważ mój budżet wynosi 700 złotych miesięcznie. Dlatego szukam pracy, a raczej powinnam.

Po seansie „Barbie” musiała się we mnie obudzić lewaczka, aczkolwiek… spójrzcie na to zdjęcie.

Z pozoru wszystko gra, prawda? A teraz paczajta. Wchodzicie do galerii handlowej – obojętnie jakiej. Co widzicie? Ciucholandy, ale my nie o tym, bo w ciucholandach panuje powiedzmy równouprawnienie. Tak, tak, dobrze myślicie, w którą stronę ja chcę iść. No więc: następnie co widzicie to albo liczne lodziarnie czy inne restauracje, albo drogerie. I moooooooooże jakąś – gdzieś wyżej – siłownię. Liczba siłowni w porównaniu do liczby drogerii jest żadna. Czy to źle? Jeszcze nie – w końcu i w siłowniach zapewne panuje równouprawnienie, dostęp do niej mają obie płci niezależnie od tego, w jakim są stanie, i czy facetom nie wciska się schematu macho. Zresztą, schemat macho jest trochę krytykowany przez feminazi, ale ja też nie o nich. I teraz tak: mamy małą liczbę miejsc dla macho, dużą liczbę miejsc drogerii. Powiecie, że w drogeriach panuje równouprawnienie.

No, tyle, że nie.

Po pierwsze – reklamy. Jakoś chodząc po galeriach handlowych nie zauważyłam, by reklamy o kremach i pielęgnacji skóry były skierowane do mężczyzn. Może jedna, a i tak nie pamiętam, by była taka, bo w sumie bardziej by się to odnosiło do żelu pod prysznic. Taaak, mężczyzna musi się myć codziennie – i w jednym płynie ma żel na włosy, skórę i do miejsc intymnych. Nie to, co kobiety, wszystko osobno, drożej i jeszcze w jakiś dziwnych, różowych tubkach.

Po drugie – przyjrzyjcie się. W Rossmanie mamy działy typu „dziecięcy”, „do kuchni”, ale też „męski”, z czego męski jest porównywalny do „dziecięcego” na przykład, albo „do kuchni”. Układ sklepu jest taki, by większość produktów była dla kobiet. Można powiedzieć – ale o co chodzi, przecież kobiety lubią dbać o siebie, nakładać te jebane szminki, i inne sztuczne rzęsy, ne?

No właśnie nie.

Prawie cały przekaz podprogowy jest skierowany wyłącznie do kobiet.
A mężczyźni nie muszą dbać o siebie?
Halo?
Nie wymyślono im różnych pielęgnacyjnych cacków? Przecież mamy maszynę propagandową w postaci reklam, mamy też możliwość produkcji. Więc o co chodzi, kobiety na całym świecie bardziej się na to nabierają?

Właściwie to czemu kobiety mają się bardziej starać od mężczyzn? Czemu właściwie dałyśmy sobie wepchnąć bzdury? No dobra – lubimy o siebie dbać. OK. Ale jak któraś nie używa żadnych prawie kosmetyków (z wyjątkiem mydła i szamponu), to może się momentalnie poczuć gorzej. A tak nie powinno być, to jej wybór i jeśli zachowuje higienę, to jest w porzo.

Dobra, kończmy już ten temat feminazi, bo tekst się rozwadnia.

Czy ten tekst się skończył?

Nie – bo pora przejść do kolejnego tematu… choć może i nie. Wiecie, bo wczoraj wróciłam i jakoś tak… stwierdziłam, że mam dość dramatu w mojej głowie. Dramat dotyczył powieści „Agafe”. I rzeczywiście, zrobiłam dużo rzeczy, by tę sprawę zakończyć i dziś widzę, że nad tematem dalej trzeba popracować, bo rzecz ciekawa, kompleksy to niedobór miłości w sobie. Chyba napiszę osobny wpis, a zresztą i tak jeden już powstał, dla Królowych Pisania. Zapraszam.