[33 dni] #21 – przytul się

Ajajaj. Czy lecę sobie w kulki? No – niezupełnie. Poszłam na koncert pianisty, a wróciwszy zastanawiałam się nad medytacją w sprawie rodu. I wiecie, co? Czułam, że na tę chwilę JEST TO ZBĘDNE.

Natomiast – i tak postanowiłam pomedytować. A że akurat Joanna Parysz Lustro ja jestem robiła, to wzięłam w niej udział xD.

A co dziś mamy?

No, wreszcie coś miłego i prostego ;). Aż się ciepło zrobiło na serduszku i mam taki dobry humor, bo już się przytuliłam ^_^. Ach…

Piosenka od SDM, tekst Stachury:

[33 dni] #20 – medytacja ustawień systemowych

Bardzo dziękuję za wczoraj Iwonce, która cały dzień – jak przystało na przyjaciółkę – mnie wspierała. Bo najpierw żem pomarudziła na blogasku, że mam kryzys, a potem – no, działo się.

Wywaliło mi z rana emocjonalnie, to postanowiłam pomedytować na złość i gniew. Oczywiście, o oddechu ognia zupełnie zapomniałam, tym bardziej, że różne bodźce z Sekwencji Zmian do mnie docierały, w tym – propozycja medytacji. Spróbowałam, ale dość słabo wyszło.

A oprócz tego…

Otrzymałam wyraźny znak, żeby popracować nad finansami. Spokojnie, sierpień pojutrze i od tego momentu zaczynam zbierać paragony. Poważna rzecz, przydatna w budżetowaniu. A za dwa tygodnie mam w planach ustawienia Rodowe z Czarko.

No i właśnie.

I wiecie, co? Walczą ze mną teraz dwa wilki.

Jeden z nich jest biały i mówi: „zajrzyj do Wrzesińskiej i spisz sobie tę podstawową medytację”. Drugi mówi: „nie chce mi się, nic mi się nie chce, jestem zmęczona, mój portfel…”.

Tylko popatrzyłam teraz na ten wpis. Nawet nie na bloga. A, i piję kakao – może to ważne. To, że Iwonka mnie wspierała, to jedno. Ale… koniec końców udało mi się wczoraj pomedytować bez względu na moje „nie chce mi się”. To jest sukces – duży sukces.

Co prawda wpisy do Złotego Dziennika znowu się zrobiły nieregularne, ale sądzę, że przypomnę sobie o nich wtedy, gdy przyjdzie odpowiedni moment.

„Do niczego się nie chcę zmuszać”, ale… życie i tak będzie trwało. Czy nie lepiej zatem spędzić je na czymś produktywnym – a choćby i tylko na leżeniu, gdy przy filharmonii gra pewien pan na pianinie?

[33 dni] #19 – zrób sobie jakiś wewnętrzny proces

Oj, pojawił się kryzys. Dlatego, że jedyne, co chce mi się, to siedzieć/leżeć, a ogólnie czuję się bez sił. Marnie to wygląda, ale chyba trochę końcówkę miesiąca przejebałam.

I nie tylko to. Z rana miałam małego wkurwika (kto wie, ten wie), którego trochę się nie spodziewałam. W czystej teorii mogłabym to zrzucić na PSM, ale to nie takie łatwe. Szczególnie, gdy sytuacja jest… długa i kręta. I uzdrowiona, ale coś mi się wydaje, że sporo na sumieniu ma mój wewnętrzny perfekcjonista. I ten jebany strach.

Ten jebany strach zawsze pojawia się gdzieś z boku – i zawsze w tych samych warunkach. Mam już tego dość, choć niby wydawałoby się, że już jest po wszystkim.

A wiecie, co jest najśmieszniejsze?

Po ustawieniach sprzątanie wydaje się być czymś naturalnym.
Ale perfekcjonista musi być doskonały.
Szlag.

Ponieważ biorę udział w wyzwaniu Sekwencji Zmian, to zrobię chyba dziś notatki o tzw. Diecie Mentalnej. I to by było tyle, jeśli chodzi o wewnętrzny proces.

Bo widzicie – w portfelu pustka (poza paroma groszami), więc czuję się bez siły. I tak do pierwszego.

Szlag.

[33 dni] #18 – praktyka miłowania Dalajlamy

Bardzo polubiłam tę technikę, więc do mojej skrytki z zadaniami trochę tejże dołożyłam. No i masz – znowu wylosowałam, ale to może i lepiej. Okazuje się, że wdychanie miłości zapewnia mi i lepszy humor, i więcej energii.

Bo widzicie, z tą energią to jest tak: jak masz pieniądze, to masz jej dużo. Jak ich nie masz, to masz jej niewiele. Wiem, niby niewielki argument do tego, żeby nic nie robić, ale jednak wyzwania to wyzwania.

Na razie z tego oddychania przyszedł mi wniosek, po którym należy zaliczyć facepalma roku.

Otóż – dotychczas niewiele się udawało, bo zakładałam, że niewiele się uda. Mówię tu o mojej twórczości. Oklaski dla Aleksandry Jurszy za pozytywne nastawienie do życia! >.< xD

Ale co było wczoraj?

Ano właśnie – bo może to trochę ciekawsze jest dla Was, niż dzisiejsze wyzwanie. Do 16 robiłam wdzięczność i mi się nawet udawało, ale zdałam sobie sprawę, że czasem mi się to uczucie blokuje. W związku z tym trzeba będzie trochę pokombinować z fantem, by był dobry przepływ. Zdanie masło maślane, idziemy dalej.

Od 16:09 miałam zauważać, ile moje działanie daje innym. To było nawet przyjemne, ale trochę mi tak przepłynęło bokiem. Nie, że nie skupiałam się jakoś na tym zadaniu, a nawet jeśli, to nie bardzo wiedziałam, jak to poprowadzić. Mówiłam sobie „a tu skomentuję, a tu dam poradę, a temu złożę życzenia, a siamto”. Było przyjemne, ale czy zwiększające moją świadomość, to jakoś chyba nie bardzo.

Od 20:00 jest najciekawiej. Albowiem o 19:00 wylądowałam na webinarze Wrzesińskiej i skończyła o 20:30. Spoko, cała noc przed nami, ale ja zapomniałam o tym zadaniu. Może coś pogadałam z Iwonką na ten temat, ale nie, że się na tym wybitnie skupiałam. W kulki se leciałam, że tak powiem. I nagle dostaję to:

No – przy takiej dawce wsparcia i miłości od życia trudno już było zlekceważyć zadanie. Poświęciłam więc większą chwilę, by sobie to pomantrować, co mnie wprowadziło w tak znakomity humor, że rozbawiałam znajomego głupimi memami – swoją drogą, jeśli to czyta, to pozdrawiam. A zresztą, pozdrawiam wszystkich tu czytających ;).

OK – wypisane, telefon się ładuje, idę czytać „No logo” Naomi Klein.

[33 dni] #17 – nowa postawa

Jeśli chcecie wyjść z postawy ofiary, to kurs pewnego Rosjanina o imieniu Oleg z pewnością Wam w tym pomoże. Żałuję jedynie, że dostęp do niego jest ograniczony czasowo, bo taki styl działania firmy Wrzesińskiej. Nie mniej, co skorzystałam, to moje. I zrobiłam notatki, które bardzo ratują.

A dlaczego od tego zaczynam – ano, dlatego, że wylosowałam dziś nową postawę.

Oferuje ona kilka punktów widzenia, a zresztą, zobaczcie sami:

Nie wiem, czy to wszystko, co oferował kurs Olega – bo po prostu nie mam jak do tego wrócić. Nie mniej, na podstawie tego wybiorę sobie trzy postawy, które będę dziś trenować:

do 16:00 – wdzięczność, bo chciałabym sobie w tym stanie pobyć, mam wrażenie, że jest to ostatnio u mnie stan zaniedbany (!),

od 16:09 – zaczynamy z przerwą na tron, a potem… zobacz, ile twoje istnienie daje innym :).

od 20:00 – istnieje siła, która zawsze się mną opiekuje ;).

No – zobaczymy, jak to wyjdzie. Relacja z tego wyzwania będzie pewnie jutro. No to jedziemy!

[33 dni] #16 – błogosław wsio, co spotykasz (życz szczęścia)

Dziś chyba dalej odpoczywam i w sumie czuję się zrelaksowana :). Oczywiście dbam o utrzymywanie nawyków, bo to niezwykle ważna sfera życia. Chciałam się zabrać za kolejne ustawienia, ale – chyba poczekam do jutra. Odpocznę sobie, może coś poczytam (!), poproszę słuchawki o to, by nie zmniejszały głośności i tak się żyje.

Zobaczmy, co tym razem tu siedzi…

Z małą ilością ludzi dziś rozmawiałam, więc czuję się lekko niespełniona w realizacji tego zadania. No, ale starałam się pamiętać: błogosławiłam garnek, szafę, siebie, porzeczki i znajomych.

Okazuje się, że życzenie komuś szczęścia – a ściślej błogosławieństwa – ma wysokie energie. Jak zaczęłam z tym zadaniem, to czułam, że nie tylko innym daję, ale też i sobie. Taka wspaniałość mnie wypełniała, jakby głębia światła. W sumie to można powiedzieć: „przecież ludzie często życzą sobie wszystkiego dobrego”… ostatnio tak, ale często mam wrażenie, że jest to trochę wyprane, taka naleciałość, nawyk kulturowy. No niestety, tak to jest ze słowami, że część z nich ulega pustce, gdy za dużo razy jest powtarzana.

Wczoraj nagrałam bardzo fajny filmik na mój kanał – niestety, dźwięk się nie nagrał. Ale dziś se myślę… mam opory przed ruszeniem dalej, a może się wygadam? Co z tego, że jeszcze raz, może ludzie potrzebowali więcej wskazówek co do miłości własnej?

No więc macie filmik:

A tymczasem wszystkiego dobrego, błogosławię Was z serca i dobrze się bawcie ;).

[33 dni] #15 – zrób coś spontanicznego

Wczorajsza impreza skończyła się zalaniem Gorzowa Wielkopolskiego:


No, ale jak to stwierdzili Lubuscy Łowcy Burz: „W życiu są pewne tylko trzy rzeczy: śmierć, podatki i zalany Gorzów Wielkopolski”.

No dobrze, ja w tym czasie siedziałam sobie smacznie w chałupie i czułam się upojona i przeszczęśliwa potańcówką. Taki spokój. I szczerze, to się zastanawiam, czy nie zacząć chodzić po jakiś klubach, bo ja lubię tańczyć. A ten taniec był inny – bo generalnie zawsze miałam tak, że były ostre ataki astmy. Teraz się jakoś ładnie zgrało i chociaż nie były to najciekawsze wygibasy, to jednak było zacnie :).

Zaczynam dochodzić do wniosku, że obecność ludzi jest mniej ważna od tego, czy lubię ze sobą przebywać. Czy umiem się ze sobą bawić. Ale wiecie – jest różnica między podejściem do sprawy w trybie mhrocznym, że jestem samotna, a w trybie wesołym. Nie powiem… a raczej powiem: w trakcie imprezy było parę momentów, które chciały ściągnąć mnie w dół. Głównie było to widoczne na samym początku, gdy zaczął się punkt programu o nazwie wystawa. Tyle tylko, że zamiast wchodzić to głębiej, ucięłam. Zajęłam się relacją na blogu, bo – po prawdzie – znakomicie to wyglądało!

Potem było już lżej, bo dołujące myśli były głównie myślami, a nie emocjami. I występowały może raz, dwa razy. W sumie nie miały się kiedy pojawić, bo trudno nie być radosnym, gdy się tańczy.

Tak, mam dziś zakwasy. Tak, to było bardzo dobre przeżycie, ale teraz mam zagwozdkę.

JAK DO CIULA WYMYŚLIĆ COŚ CO NIE JEST WYMYŚLANE?!

Rozumiecie – wylosowałam „zrób coś spontanicznego”, ale na spontana oznacza, że robisz to… no… tak na spontana, bez zbędnej filozofii. Więc jeśli wymyślę wypad na Mazowsze, to już to nie będzie spontan, bo wymyślę wypad XD. Eh, jak żyć… chyba, że wylosuję drugą rzecz, ale czy to nie będzie formą ucieczki? Ułatwienie, ułatwieniami, ale coraz bardziej kocham takie wyzwania, które po prostu się zjawiają i ja się z tym mierzę. To świetne przeżycie i bardzo rozwojowe!

No więc – jak zrobić coś spontanicznego…

18:45 – a najlepszą definicję na spontana wywaliła Zuzia:

No więc pierwsze, co mi wpadło do głowy to odpoczynek. Weekend z poniedziałkiem miałam całkiem intensywny, a jeszcze w nocy z jakiegoś dziwnego powodu nie mogłam zasnąć. W związku z tym… odpoczynek na spontanie! W końcu usnęłam, wypoczęłam i zrobiłam se kakao. Tym boskim napojem postanowiłam zastąpić kawę. I wcale nie muszę mieć mleka, by było pyszne :).

Następnie – na skutek wizyty M. – wzięło mnie na porzeczki. W tym roku są przepyszne!

A potem dzięki pewnej sympatycznej rozmowie naszło mnie na fotografowanie okolicy.

Dawno nie robiłam zdjęć, więc no to nie są jakieś zdjęcia, które by zapierały wdech. Ale jakąś taką przyjemność sprawił mi pomysł, by zająć się fotografią – co prawda bardzo amatorsko, bo mam tylko komórkę i nie chce mi się fotoszopować, nie mniej odpowiedź na pytanie „czy takie zdjęcie chętnie bym oglądała” jest uniwersalne.

A po wczorajszej ulewie mamy klasykę, czyli jeziorka!

W betonie oczywiście. Nie mniej, zajebiście jest chodzić po tym na boso, taka fajna impreza dla stóp…

Czyli ogólnie – odpoczynek, trochę spontanicznych rzeczy i… chyba na koniec wieczora włączę sobie jakiś film ;).

[33 dni] #14 – idź na imprezę xD

Po to są pewne narzędzia, żeby sobie ułatwiać życie. Tak jest na przykład z sublimalami, czyli z muzyczką, która wsadza do podświadomości różne fajne afirmacje, a nasz świadomy umysł tego nie widzi. Dzięki takiemu zabiegowi nie jesteśmy znudzeni, gdy włączamy sobie taki konstrukt na na przykład godzinę. I chociaż wiedziałam, który zapodać – bo po nim miałam całkiem niezłe oczyszczanie organizmu – to jednak stwierdziłam, że skorzystam z krótszego, bo siedmiominutowego. Oto i on:

Tak, trwa siedem minut i w momencie pisania tego tekstu sobie leci (i działa, bo muszę do kibelka). I dzień przebiegł całkiem ciekawie, ponieważ znajomi wyrazili chęć zobaczenia się na Wartowni, gdzie jest niby atrakcyjnie dla młodych. Chcieli przyjść na stand-upera, to przyszli, ale zanim do tego dojdę, opowiem Wam wcześniejsze przygody.

No więc – tak się ładnie przygotowywałam do wyjścia, że spóźniłam się na tzw. koncerty Chopinowskie. A oto efekty:

No dobra, potem dołożyłam do tego bransoletkę, kolczyki, naszyjnik i makijaż. Jakoś to miło wyglądało. Chyba.

W każdym razie koncert zaczął się około 17, ja się na niego spóźniłam około 20 minut. No cóż – trzeba było zasuwać spacerkiem, a i tak ostatecznie nie byłam pewna, czy chodzę dobrą trasą, choć wiedziałam, że teoretycznie tak. Na szczęście ludzie zmierzający w tamto miejsce mnie natchnęli i trafiłam ;).

Ten koncert był naprawdę piękny, chociaż zaczęło padać (mżawkowo tak) i byłam bardziej na przerwie, niż koncercie, bo musiałam się zmywać do Wartowni na spotkanie. Trochę żałowałam, ale przez całe lato u nas grają te koncerty i zamierzam to wykorzystać. Można naprawdę pomedytować. A, i zaczęłam pisać wiersz, jego wstawię na końcu.

Z Wartowni nie mam zdjęć i było średnio. Głównie przez to, że nie miałam na czym usiąść, a więc biodro mnie napierdalać zaczęło i to ostro, a pan stand-uper wykazywał się humorem pokroju sucharów. Wytrzymałam trzydzieści minut i wróciłam do centrum.

Przyszłam na samą końcówkę tegoż i zaczęłam się zastanawiać… wrócić do domu czy zostać jeszcze na mieście? A – jak wracałam z Wartowni to powtarzałam sobie „kocham Cię, Olu”. Wszak to dzisiejszy quest! No i jak sobie tak powtarzałam, to w końcu poczułam w sercu takie jakieś miłe ciepło. Zaskoczył mnie też pączek!

On smakował jak kawiarenkowy pączek i był za pięć złotych. To wydaje się dziwne głównie dlatego, że kompletnie nie czułam stresu przy jego zakupie. A sam posiłek zdał mi się pewnego rodzaju rytuałem. Powiedziałam sobie „Daję Ci, Olu tego pączka w imię miłości”, czy podobnie. Wow, to było taaaaaaaakie przyjemne!

A potem mnie tknęło – przecież Natalia Ślizowska (tak, TA Natalia) robi dziś pokaz mody na mieście. Podobno rozchwytywany. I naprawdę piękny, chociaż na moich fotkach to gówno widać:

Ale była muzyka, był pokaz, było wspaniale. Nawet ból biodra nie przeszkadzał.

Dobrze, pokaz się skończył, wszystko się skończyło – czas iść do domu. Czekając na tramwaj, zaczęłam majstrować przy wierszu i efekty są takie:

Kocham Cię

Na randce ze sobą próbuję wymyślić poemat
ale ja go nie stworzę
TO
ciepłe krople deszczu spadające na nos
pączek
wesoły gwar ludzkich serc
zebranych by posłuchać
Siebie
muzyka co gra całym tchnieniem
by randki ze Sobą
wybrzmiewały nie tylko z umysłów
ale i z serc
Kocham Cię, kocham Się

Tak. Dziś to wylosowałam. A jest poniedziałek w Gorzowie Wielkopolskim, w sezonie wakacyjnym, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że na mieście nic się nie dzieje. Za to stwierdziłam, że nie będę losować drugiej opcji, tylko… zrobię u siebie imprezę. Będę na niej ja i ja, ponieważ 99,9% osób jest albo daleko, albo pracuje, albo… no albo cośtam. Natomiast wciąż mam internetową publikę, w związku z tym następnym razem wierzę, że ktoś z Was będzie chciał wpaść.

Program imprezy musi być jednak szybko wymyślony, a oto i on:

Relacja z imprezy będzie prowadzona na żywo w tym oto wpisie! Zapraszam serdecznie :). Widzimy się o 17:00!

HOME PARTY EDITION, 24.07.2023

Relacja na żywo – wystarczy co jakiś czas odświeżać stronę ;), a najlepiej co godzinę :D. Program imprezy tak się prezentuje:

17:24 – Od 17:00 można podziwiać moje obrazy – wszystkie! I te dokończone, i te niedokończone, a tymczasem na wystawę weszłam tak:

I wiecie, mogłabym narzekać, że mój tusz do rzęs się zbuntował i średnio się nadaje do użytku, oraz mogłabym narzekać, że udało się tylko jednego balona zrobić, ale ej! Udało się! A w tej kiecce pięknie wyglądam i jeszcze organizatorka nie poskąpiła sobie jakiś ładnych ozdób tu i ówdzie:

Tak – to widzimy, gdy się wchodzi na wystawę 😉 A potem tak się to wszystko prezentuje:

Prawda, że to wszystko się zacnie prezentuje? Oczywiście, nie brakowało wstępu na wstępie imprezy!

– Za imprezę i za zdrowie Iwonki, która ma dziś imieniny i która duchem jest ze mną! Dziękuję, a teraz zapraszam do oglądania obrazów :D.

Ten jest chyba najdziwniejszym obrazem, bo jest trzecim, za który się zabrałam i który później był podmalowywany. Bardziej dodałam te kropki, nie pamiętam, czy coś jeszcze kombinowałam. Ja tu widzę wszystko na raz, taki uporządkowany chaos.

Ten obraz jest dziwny, bo go lubię, ale był malowany – mazakami – w trakcie ogromnego dołka, bo internety.

Ten za to jest niedokończony, ale chyba go nie skończę – bo nie wiem jak. Z jednej strony, wyklejanie go sprawiło mi ogromną frajdę, a z drugiej widzę mocno seksualny wydźwięk.

Ten raczej przez znawców tematu (?) nie jest uznawany za jakieś super dzieło, ale ja go lubię. Głównie przez ten złoty efekt a’la jezioro ;). Zresztą obraz jest stary :D.

Ten jest o tyle, ciekawy, że znalazł swojego fana, aczkolwiek… no, jakoś ciężko mu się u niego zadomowić. Może zdąży?

Ten bardzo bym chciała sprzedać, ale coś nie idzie. Zresztą śniło mi się ostatnio, że zamalowywałam swoje obrazy na biało – tak, ten też, choć go bardzo lubię – i po tym śnie poczułam, że muszę kupić nowe płótno. W sierpniu mam nadzieję będzie malowanko ;).

18:00 – iii zaczynamy kolejną część imprezy, tym razem muzyka taneczna i fortepianowa, a za jakieś 20+ minut będzie gotowa zapiekanka! Widzimy się z relacją za jakieś pół godziny :).

19:06 – Na horyzoncie maluje się mała zmiana programu, ponieważ odkryłam, że taniec jest zajebisty i chcę więcej! A przy muzyce z lat 80/90′ to się musi udać! Leci taka:

A to ja próbująca aparatem uchwycić siebie w tańcu:

No dobrze, tu jest lepszy obrazeł:

Choć chyba muszę przeczyścić kamerkę :). Tak czy inaczej – pląsów-filmów nie będzie, bo mi się nie chce. Co mi się chce, to tańczyć!
A tak wyszła zapiekanka: ziemniaki, pomidor, ser, jakieś mięso za 4 złote i kapusta :).

Wiecie, na początku imprezy – z wystawą – miałam lekkie przymulenie, ale… teraz zaczynam być przekonana, że tu nie chodzi o towarzystwo innych, tylko o to, czy LUBISZ ZE SOBĄ PRZEBYWAĆ.

Wypijmy więc za udane spotkanie ze sobą… idę potańczyć i zobaczymy, co dalej z tego wyniknie ;)).

[33 dni] #13 – co godzinę afirmuj coś

Wczoraj tak się wyszykowałam, że zachciało mi się iść na miasto, na jakąś imprezę. Podobno coś się działo, a nawet gwiazda w postaci Agnieszki Dygant przyjechała, więc tłumy do teatru pod chmurką zawitały.

Zresztą teraz zastanawiam się, czy to nie była ta druga, ale ciul z tym – śpiewała pięknie i bawiłam się zajebiście. Impreza trwała 70 minut, a ludzie już 30 minut przed nią mieli problem ze znalezieniem krzesła dla siebie.

To była taka randka ze sobą. W centrum klimat jak z kafejki dla seniorów (u nas to „Letnia”), więc poczułam się staro i poszłam na eklerka, a potem do teatru. I wow, serio – to było fajne przeżycie. Dziś znowu się coś dzieje, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało wyjść, chociaż perspektywa wydaje się przyjemna. O 17 koncert fortepianowy, o 19 pokaz mody, a o 20:00 znowu w centrum gra kafejka dla seniorów.

No sorry, taki mamy klimat – możecie mówić, co chcecie, ale choć w tym roku niby dużo się dzieje (ludzie to nagle zobaczyli), to ja się nie dziwię głosom młodych, że nic się nie dzieje, skoro piosenki dla pokolenia 60+ uprawiają.

Randka randką, ale… czas na przejście… a nie, jeszcze jedna rzecz – jestem z siebie dumna, że wczoraj zrobiłam podsumowanie w moim Złotym Dzienniku. Prawie zapomniałam, ale w pewnym momencie coś mnie tknęło i… efekty są!

Z dzisiejszego losowania także:

Normalnie bym się ostro zastanawiała, nad czym mam afirmować. Jednakże wczoraj też afirmowałam, bo musiałam dla własnego poczucia bezpieczeństwa. Było to „stać mnie na ukochanie siebie”, bo – jak już wiecie – moim głównym językiem miłości jest dawanie prezentów.

Zadanie wydaje się proste, ale w perspektywie tego, że jestem bankrutem (nie pytajcie, jak do tego doszło – ten miesiąc ma ADHD), zaczyna być to bardziej kłopotliwe.

O – i pojawiły się wątpliwości. Czy to dobra afka, czy lepiej zrezygnować. No… to może po prostu dam proste „kocham się”. Kiedyś zresztą widziałam, jak Nulina (kolejna od rozwoju duchowego) polecała afkę „kocham cię”, mówiąc, że ta mantra powtarzana w myślach może załagodzić pewne kryzysowe sytuacje.

Dobra – „kocham się” i tak będzie wystarczająco skomplikowane, ponieważ dotychczas miałam trudności z tym fantem. Więc żeby nie było po łebkach, przy mantrze – powiedzmy 5 minut – będę się starała wczuć w ten stan umysłu, uczucie, czy jak to ogólnie nazwać. 🙂

No, to do boju w przygodę!