THERA (tytuł roboczy)

Usiadła na krześle. Otaczały ją bezpieczne, łososiowe ściany wypełnione różnymi obrazami. Lubiła ten pokój, zawsze obecny w jej życiu. Tak jak i to miejsce. Nie znała innego: tu się urodziła, tu prawie skończyła szkołę. I zapewne będzie tak dalej, bo w przeciwieństwie do Majami jej szczepionka działała. 

Teraz jednakże wszystkie obrazy, wszystkie komody i ozdóbki na nich stały się niewidzialne dla jej oczu. Były – i niby to oglądała, ale naprawdę stały się nieważne.

Jutro miała przedstawić jakiś tekst na języku. Miała mieć sprawdzian z historii współczesnej. Kółko teatralne.

Wszystkie te sprawy odleciały hen, daleko, ku niewidocznym przestworzom.

Siedziała jak skamieniała, a po jej prawym policzku spływała łza. Łza, której nie czuła.

Trzask.

Poruszyła się lekko, ale poczuła jakby miała nogi z cementu.

– Jesteśmy – usłyszała głos matki i kroki rodziców. Nie zareagowała, za to zamrugała na rażące, świeżo zapalone światło w salonie.

Milczenie.

– Co robisz? – spytała matka, stojąc w wejściu.

Thera nie zareagowała.

– Idziesz spać albo odrabiać lekcje – oświadczyła rodzicielka i podniosła nastolatkę. Wypchnęła ją na korytarz i wskazała poddasze.

Dziewczyna ciężko weszła na górę. 

Widząc swój pokój nie wiedziała za bardzo, co dalej.

Przestrzeń w wesołych kolorach i liczne pamiątki po Majami.

Pamiątki?

Przełknęła głośno.

To ona powinna się czuć źle. To ona powinna odgrywać dramat.

Zamrugała.

Spojrzała na swoje dłonie.

Wciąż żyła.

Dotknęła brzucha w tym miejscu. Skóra była cała.

Podeszła do lustra i podciągnęła koszulkę w górę.

Nawet szramy na skórze nie było.

Tak jakby nic się nie wydarzyło.

Powinna czuć wdzięczność, prawda?

Czuła nicość.

Nie.

Czuła ciężar.

Albo jedno i drugie.

Nieważne.

Wcisnęła guzik na biurku i pojawił się holoekran. Po chwili z głośnika brzmiał głos dziennikarza, a ona położyła się na łóżku z kolorową, niemal dziecinną pościelą.

Słuchała nieuważnie, znając treść.

– Dzień dobry państwu – zaczął dziennikarz stojąc na tle szkolnego budynku. Był drobnej postury mężczyzną o lekko posiwiałych włosach, choć zaczynał dopiero trzydziestkę. – Nazywam się Marcin Porzawa, a to jest kanał Bez Zarzutu. Dziś o godzinie czternastej w liceum najświętszej Marii Panny niemal doszło do tragedii. Dwie nastolatki rozmawiały ze sobą i jedną z nich postrzelono. Udało się ją uratować dzięki bohaterskiej postawie koleżanki, która wezwała pogotowie.

Thera gwałtownie usiadła.

– Strzał nastąpił z wysokości budynku, władze sprawdzają, ustalają wydarzenia. Tymczasem ocalona trafiła do szpitala na profilaktyczne badania, jej życiu nic nie zagraża. Mówił do państwa Marcin Porzawa z kanału Bez Zarzutu. 

Dziewczyna wstała.

– Cenzurują nas – powiedziała kiedyś Majami. – Mój ojciec pisał wszystko w raportach, ale nie wszystko mógł opowiadać innym. A dziennikarze gnoje, zgadzali się na ten stan.

Majami.

To imię brzmiało dla Thery jak bardzo bolesne uderzenie. Chciała do niej podbiec i przytulić się. Chciała powiedzieć coś dobrego, usłyszeć coś miłego.

Zamiast tego mogła jedynie się rozpłakać, co też uczyniła, kuląc się na podłodze.

*** 

Choć nie wiedziała, czym jest kac, to miała jego odczucie.

Bolała ją głowa, w gardle suszyło, a ona czuła się bardzo dziwnie. Trochę tak, jakby wybudziła się po jakimś ekstremalnym…

Czekaj.

Przecież przeżyła uderzenie w ciało.

Ktoś chciał ją zamordować.

To dlaczego mało ją to obchodziło?

Drżącą ręką sięgnęła po dryta. Miała kilkanaście wiadomości, niektóre wyrażały oburzenie.

Cała szkoła to widziała.

– Dlaczego mu nie powiedziałaś?! – grzmiały SMS’y. – Jesteś sprzedajną dziwką!

Nic się nie stało – oświadczyły media.

Poczuła, że ma ochotę te wszystkie media, tych wszystkich ludzi uderzyć, wdeptać w ziemię i cokolwiek, co by było dla nich torturą.

Szukała wzrokiem czegoś, co mogłaby rozwalić.

Ale wszystko było albo nie do zbicia, albo od Majami.

Zacisnęła pięści, usta i usiadła przed holoekranem.

Włączyła kamerę.

– Nazywam się Thera Novida – mówiła czarnowłosa nastolatka o jasnej skórze i pociągłej twarzy. Twarzy, która wyrażała zmęczenie, a w jej nietypowo zielonych oczach tkwił już głęboki smutek. – Próbowano mnie zabić i próbują powiedzieć o mnie nieprawdę. Ja zostałam uzdrowiona. Cała szkoła widziaĺa, jak Najami mnie uzdrawia! – niemal krzyknęła. Wstała, odsunęła się od biurka i pokazała czysty brzuch. – To ona! Rana, której nie ma, bo nic się nie stało! Kurwa! Wy mówicie, że wezwała pogotowie?! Nic nie zrobiła, bo mnie UZDROWIŁA! Rękoma! Całkowicie!

Wzięła parę oddechów.

Nie miała już więcej słów.

Zawahała się, ale wcisnęła “zapisz”.

Nie mogła się poddać.

Musiała wstawić film na portal. Dla Majami.

A chwilę później rozsyłała go po znajomych.

– Chciałbym dodać coś od siebie – mówił nastolatek na innym filmie. – Wiem, co widziałem. Majami jest… – zawahał się. – Była dla mnie prawie jak siostra i uzdrowiła moją przyjaciółkę. 

Widać było, że miał trudności z powiedzeniem kolejnych słów. Pozostawił minutę ciszy na nagraniu.

– To ona uzdrowiła Therę, a nie lekarze – powiedziała słabo nastolatka o blond włosach. – Majami była cudowną osobą, jak mogliście ją pominąć? Gdzie jest teraz, co z nią zrobiliście?

Ósma rano, a Thera miała podkrążone oczy. Powinna być w szkole, ale wpatrywała się w holoekran.

Otworzyły się drzwi.

– Policja czeka na dole – powiedziała ponuro matka. 

W powietrzu zawisły słowa.

Słowa napięte do granic, chcące pęknąć.

Kobieta podeszła do dziewczyny, chwyciła ją za ramiona i brutalnie postawiła na nogi.

– Co zrobiłaś – powiedziała matka.

Thera milczała.

Kobieta spojrzała w holoekran.

I zobaczyła twarz córki.

Włączyła film, ściskając mocniej jedno ramię córki.

Gdy ta skończyła mówić na ekranie, matka spojrzała w oczy Thery. Te prawdziwe.

I uderzyła pięścią w twarz.

Thera poleciała na biurko, krzywiąc się z bólu.

– Mam kurwa nadzieję, że na reprymendzie się skończy, bo nie zamierzam kończyć przez ciebie kariery, głupia szmato!

Thera nie odpowiedziała.

– A teraz na dół, bo policja czeka! Już!

Thera nie wiedziała, czy coś czuję oprócz bólu policzka i nóg jak z waty.

Ciężkim krokiem zeszła na dół.

W drzwiach stała policja – dwóch oficerów o znudzonych twarzach. Obok nich, na ziemi widniało duże, niebieskie koło wypełnione tym kolorem.

Jeden z oficerów gestem zaprosił nastolatkę do środka. Ta zawahała się, ale w milczeniu wykonała rozkaz.

Po chwili znalazła się w biurze z dwoma biurkami. Oficerowie zajęli swoje miejsca, ponownie zapraszając dziewczynę do zajęcia miejsca.

Krzesło było niższe od pozostałych. Krzywe i niewygodne. 

Thera wpatrzyła się w twarze władz.

– Twój film został obejrzany przez cztery miliony ludzi– stwierdził mężczyzna. – Sądzimy, że powinnaś dostać poważną reprymendę.

– Nie rozumiem – przyznała Thera.

– Twoja koleżanka Majami cię uzdrowiła, ale nie dostałaś pozwolenia na mówienie o tym. Poza tym lekarze naprawdę cię ocalili.

– Przed czym? – zmarszczyła brwi. W teorii wiedziała. To było na biologii.

– Dostajesz co roku szczepionki na magię – policjant wydawał się święcie cierpliwy i znudzony. – Ale kontakt z magią może wywołać niepożądane skutki. Lekarze temu zapobiegli, dlatego ocalili ci życie.

Thera zamrugała.

Owszem, magia była zła i brutalna. Niebezpieczna. Ale Majami zasklepiła jej ranę. Ocaliła życie.

Owszem, wiedziała o istnieniu obozów.

Ale nikt nie wiedział, co w nich jest.

Ale nikt nie miał wątpliwości, że to straszne miejsca.

Jej przyjaciółka tam trafiła?

A może ją zabili?

– Co się stało z Majami? – zapytała głosem wypranym z emocji.

Oficerowie spojrzeli po sobie.

– Nie możemy ci powiedzieć – stwierdził jeden z nich. – Nie wiemy zresztą, ale GVARA zajęła się z nią zgodnie z procedurami.

Dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Ponieważ tylu ludzi obejrzało film – zaczął jeden z oficerów – uznaliśmy, że możesz prasie opowiedzieć dokładnie, co się wydarzyło, ale skup się na swojej roli. Jak się czułaś, jak przebiegał proces leczenia w szpitalu. Niech Majami nie będzie taka ważna. A tymczasem zdajesz sobie sprawę, że ktoś chciał cię zabić?

Thera wzruszyła ramionami.

Tak, to było ważne przez pierwsze kilka godzin.

Albo i krócej.

A może to nie było ważne?

Nikt się tym nie przejął.

Nadal szukała słów i było to bardzo ciężkie.

– Co zrobiliście z Majami? – zapytała cicho.

– To, co się zwykle robi w takich przypadkach – oficer wstał. – Odwieźć cię do domu czy szkoły?

– Szkoły – zdecydowała.

***

Drobny mężczyzna o lekko posiwiałych włosach miał na sobie żółtą koszulkę i dżinsy. I czarne, eleganckie buty. Stał plecami do okna na całą ścianę. W prawej dłoni trzymał kubek z chłodną już kawą.

Wpatrywał się w ścianę, sprawiając wrażenie głęboko zamyślonego.

Czekał na kolegów z redakcji.

Wyjął dryta i sprawdził jeszcze raz ostatnią wiadomość od Urzędu Przebiegu Informacji. 

Szanowni Państwo,

Otrzymujecie licencję na wszelkiego typu teksty o Therze Novidzie. Licencja ta obejmuje:

– pisanie o samopoczuciu Thery Novidy,

– pisanie życiorysów Thery Novidy i jej otoczenia,

– opisywanie przebiegu leczenia w szpitalu,

– opisywanie wszelkich tematów związanych z postrzałem,

– wątków psycho- i socjologicznych związanych z powyższymi sprawami.

Licencja nie obejmuje:

– opisywania uzdrowienia dokonanego przez Majami,

– poruszania tematów związanych z obozami dla magicznych,

– prezentowania magii jako sposobu leczenia.

Od licencji nie można się odwołać. Została wydana w ramach rozporządzenia z dnia 13.5.2667 roku. Jej naruszenie spowoduje kary przewidziane w Kodeksie Przebiegu Informacji.

Spis załączników:

– informacje o Therze Novidzie wraz z informacjami o jej rodzinie i środowisku (6 stron A4),

– pełny raport policyjny nt. Incydentu związanego z uzdrowieniem Thery Novidy,

– spis filmów opublikowanych przez Therę i jej znajomych po incydencie.

Nie podobało mu się to.

Skrzywił się.

Wybrał komunikator i Mike Vionca. Zawahał się chwilę, ale napisał:

Dostałeś licencję UPI na Therę Novidę?

Odpowiedź przyszła od razu:

Nie. Do tematu zostało wybranych kilka największych redakcji z całego kraju.

Marcin Porzawa: wysłać Ci?

Mike Vionce: Nie, ogłosili to na stronie publicznej wraz z listą mediów. Gratuluję.

MP: przykro mi

MV: znasz mnie

MP: Nie rób głupot

MV: największą głupotą jest olanie ważnego tematu

Marcin nie odpowiedział, bo drzwi się otworzyły. Do sali weszło czterech mężczyzn i dwie kobiety. Spojrzeli po sobie, a potem przeszli do stolika znajdującego się po lewej stronie Marcina. Kiedy zajęli miejsca przy jasnym blacie, z kawkami i drytami do notowania, on do nich dołączył.

Milczeli chwilę.

– Co robimy? – zapytała wysoka blondynka w czerwonym swetrze.

– Pewnie trzeba by było przeprowadzić z Therą Novidą wywiad i to najlepiej jeszcze dziś – odparł Marcin.

– A może zaprośmy ją i jej kolegów do programu “Trzy twarze wydarzenia”?

Marcin się skrzywił.

– Musimy być ostrożni, a to program na żywo – powiedział.

– Sygnał zostanie opóźniony o pięć sekund – stwierdził blondyn z naprzeciwka. – Będziemy mogli zainterweniować.

– Wychwycą to.

– Nawet jeśli, to co? – znów się wypowiedziała. – To problem władz, my zrobimy wszystko, co leży w naszej mocy, po prostu.

– Masz rację – stwierdził w zamyśleniu Marcin i zrobił łyka chłodnej kawy.

***

Wszystko działo się obok niej. Została przepytana – odpowiadała automatycznie, ale w istocie to ona była obserwatorką swojego ciała. Ono wiedziało, że na teście powinna zakreślić X, a na wuefie wykonać bezsensowne ruchy rąk w ramach jogi dłoni.

Jej wnętrze było puste.

Nigdzie nie widziała Majami i bała się zadać pytanie o przyjaciółkę.

Chciała – bo pragnęła, by ktoś zaprzeczył temu, co się działo. 

Ale gdy już miała to zrobić, głos zastygał w jej gardle i tylko spoglądała na potencjalnego rozmówcę.

Oczywiście, na spodzie umysłu zdawała sobie sprawę, że Majami trafiła do obozu.

Ale miała w sobie taką pustkę, jakby przyleciała z innego świata.

Co gorsza, nikt nie pytał o jej samopoczucie.

Wczoraj została postrzelona.

Gdyby nie Majami, nie przeżyłaby.

Ale miała wrażenie, że wszyscy traktują to wydarzenie jako zwykły incydent, nie wart uwagi.

Zaszyła się w ciemnym pomieszczeniu szatni, gdzieś na jej końcu, w rogu.

Stała w ciszy.

Myślała, że się rozpłacze, ale potrafiła tylko stać i patrzeć w ciemność.

Nic nie czuła.

Cisza wzmacniała to uczucie.

– A, tu jesteś – usłyszała jakąś nauczycielkę. Chwilę trwało, nim zorientowała się, że to pani Kenry, polonistka i matematyczka. – Telewizja przyjechała i chce z tobą rozmawiać.

Thera nie odpowiedziała.

– Opowiesz im o wczorajszym incydencie.

– Muszę? – wydusiła.

– Niby nie, ale tobie za udział w programie postawię piątkę, a dyrekcja będzie zadowolona. Wszyscy na tym zyskamy.

Thera wczepiła palce we włosy.

Pomasowała nerwowo to miejsce.

– Dobrze – odparła.

***

Budynek telewizji lśnił metalową głębią. Jej cztery nadziemne kondygnacje były sfiltrowane niewidocznym dla ludzkiego oka światłem, które skutecznie tamowało skutki promieni słonecznych, padających na szkło szyb.

Studio mieściło się na parterze.

Wszystko miało się rozegrać na białym tle. I niewygodnych, żółtych stoliczkach. Na środkowym usiadła Thera, a naprzeciwko niej koledzy. Ci, którzy odpowiedzieli na wczorajszy apel.

Przełknęła głośno ślinę i machała prawą nogą, obserwując jak ludzie przystawiają do nich żółty stolik i kładą na nim szklanki i wodę. Chciało jej się pić, miała sucho w gardle, ale nie sięgała dłonią. Nawet jeśli chciała poprosić o podanie szklanki, to poczuła niechęć. Nie będzie prosiła. Musi się odprężyć.

Zamknęła oczy, ale myśli było cały tabun, a ona nie potrafiła się skupić na jednej.

Spojrzała na kolegów.

Czy powiedzą o Majami? I co? Wyglądali dość swobodnie – co prawda Kuziel jakoś usiadł tak, że sprawiał wrażenie spiętego, ale po chwili wyluzował, a nawet się uśmiechnął.

Aha.

– Proszę się nie denerwować – powiedział Marcin, stając przed nimi. – Założymy wam słuchawki, mikrofony, będzie dobrze.

Kilka chwil później Thera była już bardziej odprężona i trzymała w dłoni szklankę z wodą. Bardzo mocno, więc kamerzysta zrobił tego ujecie z wrażeniem “zaraz się rozbije”.

Ale przynajmniej nie stukała nogą.

– Witamy w programie “Trzy twarze wydarzenia”! – oświadczył Marcin. – Przypominamy, program organizowany jest przez “Bez zarzutu”, LIV i redakcję gazety “Nasze życie”. Wczoraj w liceum Najświętszej Marii Panny wydarzył się straszny incydent. Uczennica, Thera Novida została postrzelona w brzuch. Sprawcy szuka policja, a my zapoznamy się ze świadkami wydarzenia. Thero, opowiedz coś o sobie.

Thera nie wiedziała, co powiedzieć. Kiwnęła głową i stwierdziła:

– Tęsknię za nią.

Milczenie.

– A teraz parę słów od Kuziela.

– Jestem małym spryciarzem, który lubi wymykać się z lekcji na strzelnicę, popatrzeć na starszaków.

– Prosimy Stansena.

– Ja? Ja po prostu byłem, lubię obserwować i przerwa była. Chciałem na kawę, ale wyszło jak wyszło.

– Thero, opowiedz nam o wczorajszym incydencie. Jeśli oczywiście jesteś w stanie.

– Ona tam stała ze mną – powiedziała jakby z rozmysłem – i pamiętam uderzenie, a potem ciemność, ból… i jej ciepłe ręce na moim brzuchu, które dodawały mi sił…

– Stansen, a jak według ciebie to wyglądało?

– Ah, stałem se, pod murkiem i se patrzyłem. I usłyszałem huk i widziałem po chwili jak Thera pada i jakaś dziewczyna krzyczy. Potem przybyło pogotowie i zabrało Therę.

– To nie było tak! – wyrwało się Therze. – Pół szkoły to widziało! Jak Majami mnie uzdrawia!

– Kuziel, a ty? – spytał uprzejmie Marcin.

Thera zacisnęła mocniej palce na szklance. Dlaczego mnie nie dopytują?!

Czuła złość.

Wiedziała, dlaczego.

Kurwa!

Kuziel się zawahał, ale powiedział:

– No, nic. Mam podobne wrażenia do Stansena. To było straszne, ale na szczęście nic się nie stało.

– Nic się nie stało?! – krzyknęła, zeskakując z siedzenia. Szklanka rozprysła się po podłodze. – Przecież ona jest teraz w…

– A ty jesteś tutaj – powiedział łagodnie Marcin. – I dziękujemy za wasz udział, a widzów zapraszamy na przerwę po której lekarze opowiedzą o swojej wersji. Kamera, stop!

Stali chwilę w milczeniu.

– Podaj ręce kolegom – doradził Marcin.

– Nikomu nie będę podawała! A już zwłaszcza zdrajcom!

Dziennikarz westchnął ciężko.

– Przepraszam, można dołączyć do barwnej dyskusji? – zapytał wysoki mężczyzna o mocno zarysowanej szczęce. Był w dżinsach, nieco ubrudzonych butach i białej koszuli. Jego czarne włosy delikatnie lśniły i były związane w kitkę.

Marcin odruchowo się uśmiechnął i podał koledze dłoń.

– Zajmij się nią, proszę – wskazał na Therę stojącą jak na żylecie. – Ja wchodzę za pięć minut.

– Dzięki – odparł i podszedł do Thery. Wyciągnął dłoń: – Mike Vionce, niezależny dziennikarz śledczy. Porozmawiajmy gdzieś indziej.

Thera zmarszczyła brwi.

– Dlaczego? – zapytała gniewnie.

– To skomplikowane – stwierdził i nałożył na nich zielone koło. Sekundę później byli w ciemnawej spelunie z ludźmi pijącymi piwo. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale oni przeszli do małych, brązowych drzwi w rogu. Za nimi znajdowało się obszerne biurko z długim holokomputerem. Usiadł przy nim i przystawił obok siebie krzesło.

– Siadaj – powiedział.

Usiadła, naburmuszona. Choć musiała przyznać, że to krzesło było przyjemniejsze od poprzednika.

– Pokażę ci coś – stwierdził i włączył program, w którym Thera przed chwilą była.

– Witamy w programie “Trzy twarze wydarzenia”! – oświadczył Marcin. – Przypominamy, program organizowany jest przez “Bez zarzutu”, LIV i redakcję gazety “Nasze życie”. Wczoraj w liceum Najświętszej Marii Panny wydarzył się straszny incydent. Uczennica, Thera Novida została postrzelona w brzuch. Sprawcy szuka policja, a my zapoznamy się ze świadkami wydarzenia. Thero, opowiedz coś o sobie.

Thera nie wiedziała, co powiedzieć. Kiwnęła głową. 

– A teraz parę słów od Kuziela.

– Jestem małym spryciarzem, który lubi wymykać się z lekcji na strzelnicę, popatrzeć na starszaków.

– Prosimy Stansena.

– Ja? Ja po prostu byłem, lubię obserwować i przerwa była. Chciałem na kawę, ale wyszło jak wyszło.

– Thero, opowiedz nam o wczorajszym incydencie. Jeśli oczywiście jesteś w stanie.

– Pamiętam uderzenie, a potem ciemność, ból… i… ciepłe… na brzuchu…

– Stansen, a jak według ciebie to wyglądało?

– Ah, stałem se, pod murkiem i se patrzyłem. I usłyszałem huk i widziałem po chwili jak Thera pada i jakaś dziewczyna krzyczy. Potem przybyło pogotowie i zabrało Therę.

– Pół szkoły to widziało! – wyrwało się Therze.

– Kuziel, a ty? – spytał uprzejmie Marcin.

Thera zacisnęła mocniej palce na szklance.

Kuziel się zawahał, ale powiedział:

– No, nic. Mam podobne wrażenia do Stansena. To było straszne, ale na szczęście nic się nie stało.

– Nic się nie stało?! – krzyknęła, zeskakując z siedzenia. Szklanka rozprysła się po podłodze.

– A ty jesteś tutaj – powiedział łagodnie Marcin. – I dziękujemy za wasz udział, a widzów zapraszamy na przerwę po której lekarze opowiedzą o swojej wersji. 

Milczała, wgapiając się w holoekran. Mike przesunął na fragment po przerwie.

– To, co widzieliśmy było reakcją szokową na wczorajsze wydarzenie – powiedział spokojnie Marcin. – Dziewczyna nie może się pogodzić z tym, że jej wypadek właściwie nic dla innych nie znaczy, bo dla innych nic się nie stało. Czy dzisiejsza medycyna uzdrawia za szybko? A może powinniśmy na to inaczej spojrzeć? Jest ze mną Lara Onkusen, psycholog, Dawid Norymverg, lekarz pediatria i socjolog Onkuen Sacjala.

– Takie zjawisko nazywamy zamrożoną żałobą – zaczęła blondynka w białym sweterku.

– Wyłącz to! – rozkazała Thera.

Mike zatrzymał nagranie i uważnie na nią spojrzał. Cała drżała – prawdopodobnie z nerwów.

Rozpłakała się.

Wstał i podszedł do blatu kuchennego. Wyciągnął talerz i dwie szklanki.

Po chwili stały przed nimi kanapki, chipsy i kawy.

Thera wycierała łzy.

– Kim jesteś? – wydukała głupio, bo tylko to przyszło jej do głowy. – Dlaczego mnie wyciągnąłeś?

– Jestem Mike Vionce – powiedział spokojnie. – Niezależny dziennikarz śledczy, a ty, mam nadzieję, pomożesz mi dotrzeć do Majami, do prawdy.

– Jak… – wzięła głęboki haust powietrza. – Kiedy ja nawet nie wiem, gdzie ona jest.

– Wiesz. W obozie.

– Jak… jak mam ci niby pomóc?

– Zacznijmy może od tego, czy chcesz się spotkać z Majami.

– Oczywiście!

Spojrzał w holoekran. Coś nacisnął palcem na monitorze i przed nimi pojawiła się mapa kontynentu. Znów coś wcisnął i teraz widzieli czarne kropki. Na terenie ich kraju było tego najwięcej. Zbliżył na miasto. Tylko trzy punkty na dość odległych punktach, z konkretnymi nazwami. Zmarszczył brwi.

– Co to jest? – zapytała, choć wiedziała. Ale czy na pewno? Przecież tych punktów było mnóstwo.

– Obozy dla magicznych – odparł. – Ale w najbliższych nie ma twojej koleżanki, chyba.

Wpisał jej imię jeszcze raz. Pojawił się pasek wgrywania.

– Musieli zaaktualizować oprogramowanie – stwierdził. – Szybko im poszło. Hm.

Wyszukiwarka ponownie nic nie znalazła.

Przełączył na plik PDF, gdzie było zdjęcie Majami wraz z jej danymi.

Thera zagapiła się w ten widok, mając na wpół otwarte usta.

Mężczyzna dopisał do wyszukiwarki parę danych.

Nadal nic z tego.

Westchnęła.

– Może jej nie zamknęli w obozie? – zapytała.

Spojrzał na nią.

Powinien jakoś specjalnie zareagować?

Wzruszył ramionami i znów spojrzał w ekran.

– Właściwie to dobry pomysł – powiedział – żeby nie szukać po konkretach, tylko po ogóle.

Thera spojrzała na zegarek w rogu holoekranu i zerwała się z miejsca.

– Muszę do domu! – powiedziała.

– Aaa, no tak. Okej. Do zobaczenia.

Nadal wpatrywał się w holoekran i włączył czarne okno z kodem.

Trochę ją to zamurowało, ale przypomniała sobie, że jest dwudziesta i nałożyła na siebie zielone kółko, po czym zniknęła.

Dryt – położony z boku biurka – się odezwał.

MP: wszystko w porządku?

MV: nie mogę znaleźć Majami

MP: wspomóc?

MV: weź piwo, mi się kończy

Niedługo potem dwóch panów siedziało przed holoekranem, popijając z kufli jasne piwo.

– Nie możesz jej tego zrobić – powiedział Marcin. – Jest po prostu za młoda.

– Wydaje mi się, że chce mi pomóc.

– To jej przyjaciółka, to naturalne! Chcemy wspomagać tych, których kochamy, a ty to wykorzystujesz!

– To chyba nic złego, by korzystać z okazji – wklepał jakiś kod w czarny ekran.

– Oczywiście, ale to nie jest okazja! – jego twarz trochę poczerwieniała. – Przecież to niebezpieczne jak diabli, a ty nawet nie wiesz, co to znaczy!

– Masz rację.

Marcin westchnął ciężko i popił. Chwilę wpatrywał się w czyny kolegi, po czym zapytał:

– Dlaczego ona, a nie na przykład matka Majami?

– Hmm, dobre pytanie, ale wydaje mi się, że jest po prostu w odpowiednim wieku, by tam wejść.

– Czyli tak jak myślałem, zamierzałeś ją posłać na… pewną śmierć?

– To nie byłaby śmierć, tylko przeszpiegi. Coś takiego, jak w starożytności zrobił Witold Pilecki.

– Ty chyba sobie żartujesz. Pilecki był już starym dziadem, kiedy dokonywał tych czynów i w dodatku był wojownikiem, mężczyzną.

– I co z tego? Thera zna Majami, jest w jej wieku, więc nie wiem, o co ci chodzi. Nawet jeśli by zginęła, to dostarczyłaby nam materiałów, prawda? A to przecież o prawdę chodzi.

– Jest za młoda.

– Nie rozumiem problemu wieku.

Marcin pomasował się w czoło.

– Po prostu ma całe życie przed sobą – powiedział w końcu. – Ale i tego nie zrozumiesz, prawda?

– Prawda, choć wielkie dzięki, że mi to chcesz wyjaśniać.

Marcin się skrzywił i wstał. Podszedł do lodówki i wyciągnął dwie schłodzone butelki jasnego piwa.

– A dlaczego tak w ogóle nie bierzesz pod uwagę matki Majami… Marthy?

Usiadł i otworzył swoją porcję.

– Nie wiem, ale wydaje się do tego zbyt zaburzona, niestabilna.

– Straciła dziecko, chyba to normalne. Zresztą, może jej too dodać tylko ognia.

– Nie sądzę – pokiwał odruchowo głową. – Z analiz wynika, że ona już wcześniej taka była… człowiek z depresją, tak to chyba się nazywa.

– No dobra, a ty potrzebujesz doskonałego wojownika?

– Tak.

– Przecież to niemożliwe.

– Wiem, ale Thera przynajmniej wykazuje determinację.

– Jak na razie jedyne, co wykazała to ogromne nerwy i bunt typowy dla wieku.

– Skąd wiesz?

– Bo machała nogami przed programem, więc w wodzie podaliśmy jej uspokajające zioło. Meliska taka dobra. Tak czy inaczej, buntuje się z racji wieku i przywiązania do przyjaciółki, nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– I nie powinienem tego wykorzystywać?

– Dobrzy ludzie nie wykorzystują cierpienia innych.

– Czyli to, że dążę do prawdy jest złe?

– Nie! – westchnął ciężko. Jak dziecku.

***

Położyła się. Pokój oblany był ciemnością, chociaż niektóre gadżety z półek miały świecące diody. Ciężko było na to patrzeć, wiedząc, że przyjaciółka cierpi.

Wolała patrzeć w sufit, którego cisza wciągała. Coś jak morze – zresztą deski miały rysy przypominające fale. Miała więc morze w domu, tyle że bez jego magicznego szumu. Wolała go sobie wyobrażać, niż wstawać do holokomputera i go włączać.

Rzeczywiście umysł na chwilę się wyciszył i skupiła się na swoim oddechu.

Usłyszała kroki na korytarzu, więc usiadła gwałtownie, ale nic się nie stało. Dźwięk się oddalił.

Dlaczego się wystraszyła?

Cisza.

Chciała komuś opowiedzieć o swoich uczuciach, ale komu?

Matka nie chciała jej w ogóle słuchać.

Ojciec się nie nadawał, bo był ojcem i wypaplał by jej wszystko. Skrzywiła się na tamto wspomnienie.

Gdyby nagrała film na media społecznościowe…

Ale rzeczywiscie, kogo to obchodziło, że właściwie została postrzelona?

Kropki.

Nagle przed jej oczami stanęła mapa z tysiącami kropeczek. Były czarne jak śmierć.

Jeśli jest tyle obozów, to znaczy, że choroba wcale nie znikała. A może nawet wręcz przeciwnie? Miała wrażenie, że tam – na tej mapie – kropek było więcej, jak podawane z początku 1200, o ile jej pamięć nie myliła.

I co znajdowało się w tych obozach?

Wiedziała, że to miejsce straszne może, ale nigdy nie czytała na ten temat. Podszepty tu i tam to sugerowały.

Włączyła dryta i wpisała: obozy dla magicznych.

Wyskoczyło mnóstwo info z kolorowymi zdjęciami i wywiadami z ludźmi, którzy uśmiechali się, ale w ich oczach było coś niepokojącego.

W pierwszej chwili nie potrafiła tego określić. 

W drugiej już wiedziała – ich oczy były ciemne, puste i bez życia.

Czy tak działają placówki, w których człowiek odnajduje szczęście?

Ale wyszukiwarka sugerowała jeszcze jedno hasło: obozy dla nietypowych.

Nie kojarzyła tej nazwy.

Aale wcisnęła enter.

Jej oczy rozszerzyły się.

Znieruchomiała na dłuższą chwilę.

Wyskoczyło dosłownie pięć tekstów o obozach dla nietypowych. Każdy jeden miał trzy akapity i jedno, to samo przerażające zdjęcie.

Zadrżała.

A potem na holoekranie nastąpiło powiadomienie: twoja historia wyszukiwania jest przesyłana do urzędu przekazywania informacji. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co może Ci grozić kliknij “tak”.

Kliknęła.

Bardzo dziwne.

Bo skoro są artykuły, to…

Ale przeglądarka już weszła na rządową stronę, gdzie zamieszczono cały regulamin dotyczący wyszukiwania informacji. Był zrobiony drobnym maczkiem, a tekst sprawiał wrażenie dziewięćset stron.

Westchnęła ciężko.

Nie miała sił czytać tych głupot.

Historia – to wszystko należało do historii.

Położyła się znów i nim się spostrzegła, zasnęła.

***

Złote promienie słońca wpadały do wnętrza jej pokoju. Miłego światka nastolatki, której nie chciało się wstawać z łóżka. Była ósma i sobota, a ona bezmyślnie wpatrywała się w drewniany sufit. 

Pręgi na deskach chciały ilustrować statek, ale nie kończyły się, urywały przy granicach, tworząc dziwnie groteskowy obraz czegoś, co mogłoby być czymś ładnym.

Jak na przykład pogoda za oknem.

Próbowała sobie przypomnieć, czy dziś ma spotkanie ze swoim gangiem nieróbstwa, ale miała wrażenie, że Kazik, Fiona i Dostoj to jakiś inny, dawny świat.

Nawet się do niej nie odezwali, gdy trafiła do szpitala, występowała w telewizji albo nagrała ten film.

Co to za ściema, pomyślała zirytowana. Przecież byli najlepszą paczką na świecie, tak czy nie?

Usiadła.

Robiła się głodna. 

Spojrzała na półki. Pełno było na nich zabawek. Od długiego czasu tylko stały i się kurzyły.

Zatrzymam tylko te od Majami, postanowiła. Ciekawe, jak się czuje?

Skrzywiła się i spojrzała w okno. Zielono-pomarańczowe drzewa lekko dygotały pod wpływem wicherku. Ten gatunek zawsze jej się podobał, miał w sobie coś z delikatnego chucherka i dużego ojca, który ramionami otula córkę. I tak jak wcześniej, tak teraz widok ten pozwolił zgubić myśli.

Z jakiegoś powodu czuła zaniepokojenie.

Wzdrygnęła się, gdy drzwi zgrzytnęły.

Thera spojrzała na matkę, która stała z zaciśniętymi ustami, pięścią i piorunami w oczach.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.

– Tak? – zapytała niepewnie.

– Coś ty sobie wymyśliła?! – wykrzyknęła matka i podskoczyła do córki. Ta odchyliła się nieco, odruchowo zasłaniając twarz rękoma.

– Coś ty wczoraj wymyśliła?! – wykrzyknęła jeszcze raz matka, ale dziewczyna nie odpowiedziała. – O nie, tak nie będziemy się bawić!

Matka chwyciła ręce Thery, ta próbowała się wyszarpać, ale nie dała rady.

Jakim cudem ręce pani prokurator – na pozór niewielkie, niewyćwiczone – miały taką siłę?

Ale Thera czuła tylko bicie serca i pragnienie, by już się znaleźć daleko stąd.

Została wyciągnięta na korytarz.

Skrzywiła się, bo nie bardzo rozumiała, ani o co chodzi matce, ani co ta zamierza.

– Przeproś mnie – powiedziała matka chłodnym tonem.

– Ale za co?

– To, że chcesz mówić o Majami w programie jeszcze rozumiem – wysyczała, a potem przeszła do krzyku: – Ale to, że chcesz jeszcze bardziej zniszczyć moje życie nie!

– Ale ja naprawdę nie wiem, o co chodzi! – powiedziała rozpaczliwie Thera, na wszelki wypadek zasłaniając twarz rękoma. 

– To się zaraz dowiesz – stwierdziła chłodno i wzięła z szafki przy której stała długi, czerwony i skórzany pasek. 

Thera się cofnęła.

– Nie no, przepraszam –  powiedziała płaczliwym tonem. – Tylko proszę

– Ty serio myślisz, że teraz mnie udobruchasz?! Właź tam! – wskazała sąsiednie, jasne drzwi.

To była klitka na szpargały i miotły wszelkiego rodzaju.

Thera nie bardzo widziała sens, więc stała jak skamieniała, ale po chwili została wepchnięta do pomieszczenia. 

Oddychając niespokojnie, zauważyła w oczach matki iskry.

– Nie możesz mi więcej tego robić – wysyczała matka.

– Czego? – głos wyraźnie zadrżał.

– Opowiadać o Majami czy szukać czegokolwiek o magii, dziwko!

Pasek smagnął półkę, a ta wydała z siebie nieprzyjemny pomruk. Stało na niej kilka puszek z farbami.

Pomieszczenie było bardzo małe i wąskie, toteż Therę od matki dzieliły niecałe dwa kroki.

I nie miała żadnego manewru unikającego.

– Rozbieraj się! – usłyszała.

Thera poczuła się tak, jakby to nie do niej mówiono.

– Kurwa, słyszałaś?! – przerwa. – Głucha nie jesteś!

Ale Thera nadal nie rozumiała, co się dzieje.

Krzyknęła, kiedy pasek padł na jej policzek i rozdarł skórę. Zasłoniła twarz, skuliła się, ale było już za późno.

Ciosy uderzały w nią jeden po drugim, w gradzie powodując rozoranie skóry rąk czy pleców. Piekło niewygodnie, zwłaszcza na plecach, które posłużyły za osłonę.

Klęczała, zasłaniając głowę.

Krew ściekała z pleców.

– Kurwa – fuknęła matka. – I tak dalej będziesz idiotką, prawda?

Thera nie odpowiedziała, skupiona na braniu powietrza. Na spokojnie.

Cisza.

– Pierdolę cię – powiedziała twardo matka – ale do osiemnastki masz milczeć! Masz być na moich warunkach, sieroto jebana, rozumiesz!? Inaczej, kurwa, będziesz miała powtórkę!

Rzuciła pas, powodując wewnętrzny ból Thery. Jakby ciało dostało jeszcze jeden cios, choć pasek spadł na podłogę.

Matka otworzyła drzwi, wyszła, zamykając je za sobą.

Thera próbowała wstać, ale nogi miała zdrętwiałe tak, jakby ktoś w nie wepchnął sto igieł.

Podpełzła do drzwi z ogromną obawą, że nie uda jej się wyjść.

Bardzo pragnęła wyjść.

Drżącą ręką dotknęła klamki i przesunęła.

Wstrzymała oddech, ale drzwi się uchyliły, odsłaniając ciemny korytarzyk.

Jakoś doszła do pokoju, gdzie spoczęła na podłodze.

Chwilę siedziała, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.

Jakiś dźwięk z korytarza wyrwał ją z osłupienia, ale nic się nie wydarzyło.

Zapragnęła nagle mieć zamknięte drzwi. Doczołgała się do nich i z wysiłkiem to zrobiła.

Z westchnieniem ulgi usiadła, przylegając do wejścia. Dała sobie chwilę, po czym znowu zmieniła miejscówkę, sięgając po dryta.

Spojrzała w SMS’y.

Żadnego od przyjaciół.

Już miała pisać do Dostoja, gdy zauważyła wiadomość od UPI.

Na Twoim koncie zanotowano niepożądaną aktywność. Wysłaliśmy powiadomienie do rodziców. Urząd Przesyłu Informacji

SMS był z trzeciej w nocy.

Zamknęła oczy.

Przecież tylko wpisała “nietypowi”, co w tym złego?

Siedziała tak bezmyślnie, czując nieprzyjemne rwanie w plecach.

Gdyby Majami tu była… uzdrowiła by mnie… Majami, co się z tobą dzieje?

Może Marcin mógłby powiedzieć więcej na ten temat.

Albo lepiej – Mike.

To w końcu on chciał jej pomocy.

Zaczęła przeglądać dane w drycie. Wszystkie one wskazywały, że nigdy nie była u Mike’a.

Zaklęła.

I poczuła ścierpnięte nogi.

Nagle drzwi się otworzyły.

Zamarła.

– Obiad – powiedział średniego wzrostu mężczyzna o lekko posiwiałych włosach. Jego sweter, dżinsy, a nawet buty kojarzyły się z typem urzędnika.

Zresztą był nim.

Thera próbowała wstać, ale zmęczone i obolałe ciało to utrudniało. Oparła się o łóżko i ciężko stanęła na nogi.

Chciała zapytać ojca o Nietypowych, ale spojrzała na niego i wiedziała, że to błąd.

Przełknęła ślinę.

– Tato? – zapytała nieśmiało, podchodząc do niego.

– Tak, kochanie?

Powinna coś powiedzieć, ale po plecach przebiegł dreszcz.

– Nic… – odparła ciężko, wlokąc się za nim, mocno opierając się na schodach.

Kiedy wreszcie usiadła na krześle przed ziemniakami z polędwicą, poczuła ulgę.

Mogła skupić się na czymś smacznym.

Z jakiegoś jednak powodu danie smakowało papierowo.

Może to czujny wzrok matki, która właśnie skończyła posiłek?

– Chcę, żebyś dziś została w domu – powiedziała. – Twoje oceny są dobre, ale musisz je mieć lepsze.

– Dlaczego?

Matka podniosła brew:

– Tyle razy ci tłumaczyłam, kochanie. Musisz się bardzo dobrze uczyć, bo jest duża konkurencja.

Thera zmilczała odpowiedź, wpatrując się nagle w swój niemal pusty talerz.

– Poza tym, nauka zrobi ci dobrze – dodała matka.

– Nie chcę być prawnikiem – powiedziała i natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.

– Zobaczymy, gdy skończysz osiemnaście lat. No, do nauki! Ach, daj mi twojego dryta.

– Co?

– Twój dryt – wyciągnęła rękę.

– Jest na górze.

– Okej – i poszła na górę.

Rzeczywiście z nim wróciła.

– Zatrzymam go na jakiś czas – powiedziała. – Przynajmniej nie będzie cię kusiło na wycieczki.

***

Ale wycieczki mogły być realizowane na piechotę, a ona miała względnie blisko do siedziby Marcina Porzawy.

Budynek kusił swoim szkłem na dużych i wysokich oknach, błyszczących się w słońcu.

Thera chwilę stała i wpatrywała się nań z zaciśniętą dłonią i ze zmarszczonymi brwiami. Czuła bicie swego serca i dziwne wrażenie… nie, nie dejavu.

Po prostu dziwnie się czuła.

Wzruszyła ramionami, przełknęła ślinę i weszła do budynku, w którym było sporo ludzi i wydawało się, że każdy z nich miał swoją robotę tak, że nie zauważał świata.

A na pewno nie zauważał jej.

Kiedy w końcu podeszła do kogoś, kto był może wolny, minęło dobre pół godziny.

Lekko zarumieniona i zestresowana – żeby nie powiedzieć onieśmielona – zapytała:

– Gdzie mogę spotkać Marcina Porzawę?

Człowiek przed nią jakby się zakrztusił, ale ponieważ nic nie jadł, to trudno powiedzieć, co to było. Zdezorientowana, odsunęła się trochę.

– Nie, nie – powiedział mężczyzna lekko zdławionym i trochę charczącym głosem. – Jestem chory, po prostu. Marcin powinien być na samej górze.

Wstał.

– Może cię zaprowadzić?

Zgodziła się.

Wziął ich w zielone kółko i przenieśli się na piętro.

Już chciała podziękować, ale nieznajomy ruszył naprzód, gestem zachęcając ja do tego samego.

Poszła więc i trafiła na sam koniec korytarza.

Pukanie.

– Proszę! – rozpoznała głos Marcina.

Weszli.

– To jakaś fanka do ciebie – powiedział, uśmiechając się.

– Aach! – westchnął Marcin i wyjął z biurka jakąś kopertę. – Na śmierć zapomniałem, czemu nie przypomniałeś?

– Ach, bo to nic wielkiego…

– Bator!

– No dobrze, dobrze, zajmij się nią, bo czeka już długo – i wszedł w korytarz, zamykając drzwi.

Stali w milczeniu.

– Czego chcesz? – zapytał w końcu.

– Chcę rozmowy z Mikem – odparła poważnie.

Ich spojrzenia się spotkały.

Wytrzymała.

– Nie możesz – powiedział wreszcie.

– Dlaczego? Wydawał się być zainteresowany pomocą.

– Wydawał się. Teraz stwierdził, że a) jesteś za młoda, b) to zbyt niebezpieczne, dlatego spieprzaj stąd.

Stała chwilę w milczeniu.

Spuściła głowę, zaciskając pięści.

Miała tego dosyć.

Czuła bicie serca i chęć wykrzyczenia mu prosto w twarz: ja chcę spotkania z przyjaciółką! Z przyjaciółką, rozumiesz?!

Ale tylko milczała.

Poczuła mocny uścisk na ramieniu.

Odepchnęła go gwałtownie, z niesmakiem na twarzy:

– Zostaw mnie! Nie przyszłam tu – spauzowała, czując gulę w gardle – nie przyszłam tu, by się poddać! Chcę się zobaczyć z Mikem i nie wyjdę, dopóki tego nie zrobisz!

– Wezwę ochronę.

– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę!

Przewrócił oczami.

– Czego od niego chcesz? – spytał spokojnie.

– Mówiłam, chcę mu pomóc! I mam piętnaście lat, wystarczająco dużo

– Marcin, pozwól jej – usłyszeli głos Mike’a z dryta na stole.

Kurwa, pomyślał Marcin, poczuwszy w sobie irytację. Czy mógł się spodziewać, że Mike go podsłuchuje? Tak. Czy łudził się, że będzie inaczej?

Tak.

Ŵziąl dryta i nałożył na nich zielone kółko.

Po chwili byli w biurze Mike’a, który spokojnie siedział przed holoekranem. Zwrócił twarz ku nim:

– Cześć.

– Ja chcę pomóc – powiedziała.

– Wiem. Twój tata pracuje jako łącznik między IT a urzędami, tak?

– ITposter, tak – powiedziała całkiem poważnie.

– To może wie? – spytał Mike. – Chciałbym się dowiedzieć jak zmienili system nadawania numerów obozowych. Przepytasz tatkę? Inaczej mogę mieć trudności ze znalezieniem Majami.

– Zrobię to – rzekła powoli – ale muszę mieć poradę… to znaczy, nigdy nie wyciągałam od innych informacji…

– Metody wyciągania, tak? Marcin, poduczysz ją?

Twarz Marcina wyrażała gniew, była lekko zaczerwieniona i miał wyraźnie zaciśniętą szczękę.

– Tylko na to ci pozwolę – stwierdził. Gdy zwrócił się do Thery, jego twarz była już delikatniejsza:

– Oczywiście, mogę cię poduczyć technik dziennikarskich. To bardzo przydatne w życiu.

– Tak! Zacznijmy! – stwierdziła radośnie, ale Marcinowi wcale radośnie nie było.

***

Zaczynała się przyzwyczajać do widoku pustej ławki obok. W przyszłym trymestrze zapewne ktoś w niej usiądzie. 

I zapewne nie będzie to Majami, pomyślała zaciskając usta. Poczuła w sobie niepokój. Jakieś takie uczucie to nie w porządku.

Spojrzała w blat swojej ciemnoszarej ławki. W prawym górnym boku była lampka i szklisty kwadracik. Nagle poczuła chęć położenia tam długopisu czy piórnika. Czegokolwiek, byle nie odcisku.

Nie powinnam tak myśleć.

Ale czuła podskórnie, że inaczej być nie może.

Jej przyjaciółka złamała prawo, używając magii.

Trafiła do obozu, gdzie to niby miała przejść resocjalizację.

Problem w tym, że na wszystkich kolorowych zdjęciach o tym, znalazła ludzi z dziwnie smutnym wyrazem twarzy. Te oczy i krzywy uśmiech. Zmarszczki nie pasujące do wieku i często siwe włosy w dużych ilościach.

Co właściwie Mike o tym mówił?

Chyba nic konkretnego.

Bo wszyscy wiedzieli, że obozy to nie są wakacje.

– Thera? – usłyszała twardy głos nauczycielki przy pulpicie. – Dobrze się czujesz?

– Aaa, tak – odparła ta, zmieszana. Lekko się zarumieniła i przyłożyła gruby palec do płytki na ławce. Lampka obok zaświeciła na zielono.

Nauczycielka pokręciła z dezaprobatą głową.

– Powiem tak – zaczęła – trymestr wam się kończy, więc czas najwyższy zacząć przygotowania do egzaminów…

Thera zmarszczyła brwi.

Egzaminy?

A kogo to obchodziło?

– A ja mam pytanie – rzuciła nagle. – Czemu nic nam się nie mówi o Majami?

Cisza jak makiem zasiał, a w oczach nauczycielki można było dostrzec przerażenie. Przez chwilę. A może to się Therze przywidziało?

– Co to ma znaczyć? – zapytała ostro wychowawczyni.

– To znaczy, że tęsknię za nią. Była najlepszą moją przyjaciółką i chciałabym ją odwiedzić. Wie pani, jak to zrobić?

– To nie jest możliwe, ludzie w obozach mają zakaz kontaktu ze swoim dawnym środowiskiem.

– No tak… ale jednak…

– Majami złamała prawo! A ty – pokazała palcem w Therę – powinnaś pamiętać, że magia jest zła! To wirus, który zanieczyszcza umysły i jest niebezpieczny!

– Ale bzdury – wtrącił ktoś obok — przecież, gdyby magia zanieczyszczała umysły, to Majami by nie poświęciła swojego życia dla przyjaciółki.

– Też to widziałam – dodała jakaś koleżanka z tyłu. – Przecież fajnie się z nią gadało.

– A pamiętacie, jak nam pomogła na sprawdzianie z matmy?

Ktoś się roześmiał.

A nauczycielka trzasnęła kijem w biurko.

Dźwięk zatrzymał chaos w klasie.

– Magia jest niebezpieczna – zasyczała ostro nauczycielka – bo system z niej robi wroga. A jeśli wy chcecie żyć, to musicie o tym pamiętać i przestrzegać zasad. Zrozumiałe? No, to wracamy do egzaminów.

***

Magia jest niebezpieczna – to zdanie trzymało ją na uwięzi. 

Miała przed sobą podręcznik z matematyki, holoekran i tylko siedziała, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą.

Oczywiście.

Magia to choroba.

Od niechcenia wpisała w wyszukiwarkę magia choroba, przez co wyskoczyły jej strony z dowodami na to. Ze znudzeniem przeglądała wykresy przestępstw, choroby współzależne czy nawet budowę magii.

Ta była najciekawsza, bo autorzy twierdzili, że to jest niewidzialne, bez komórek i jest to nowy, udoskonalony wirus Koronawirusa. Wręcz niewykrywalny, dlatego trzeba było udoskonalić badania krwi.

Więc system twierdził, że zdolności uzdrawiające są szkodliwe.

Na przykład dla mózgu, który przez magię nie rozwijał się harmonijnie.

A jednak uzdrowienie uratowało jej życie.

Jak to mogło być złe?

A może po prostu zapytam o odwiedziny Majami?

Jak na razie Marcin niewiele ją nauczył.

Ale to ona się wywalała na próbach rozmowy z tatą, bo miała wątpliwości.

Co, jeśli jej pytania niewiele dadzą?

Zresztą, tak napeaawdę to chciałaby odwiedzić Majami.

Ciekawe, jak jej tam jest?

Spojrzała na zegarek.

Zbliżała się dziewiętnasta.

Marcin!

Zerwała się na równe nogi i wybiegła na zewnątrz.

Zdąży, oczywiście.

Zziajana, dopadła w końcu drzwi gabinetu dziennikarza i niewiele myśląc, pchnęła je, doszła do dozownika z wodą i wypiła ją z kubka.

Dopiero wtedy spojrzała na Marcina, który nie był sam.

18:59.

Obok niego siedziała kobieta o jasnych włosach. Właściwie to nie była do końca ludzką reprezentantką: skórę miala szaro niebieską, a na policzkach pod oczami po cztery białe kryształki. Jej uszy były długie i spiczaste i patrzyła na nią swoim nieprzeniknionym, błękitnym wzrokiem w milczeniu.

– Przepraszam – powiedziała Thera. – Miałam być na 19…

– Trzydzieści – dodał cierpko Marcin.

– W porządku – nieznajoma wstała i uśmiechnęła się. – I tak już muszę iść.

Nie użyła drytu do teleportacji.

Po prostu wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Marcin nie wyglądał na zadowolonego.

– Przepraszam, myślałam, że…

– Nieważne, co chciałaś?

– No, przecież mieliśmy trenować te pytania do taty.

Mruknął coś, odchrząknął i stwierdził:

– Nie potrzebujesz ich. Ten trening jest o kant dupy rozbić. Pokazałem ci metodę, jaką najłatwiej zastosować, ale… to się nie uda. Za bardzo się boisz czy wahasz. Musisz być pewna i gotowa do improwizacji. Tak, bez improwizacji nie kupisz informacji.

– Więc co teraz?

– Nic – wzruszył ramionami. – Mike dalej będzie walczył z wiatrakami, a czas dalej będzie leciał. Ostatecznie nic się nie stało.

Stała w milczeniu.

– Ale ja chcę więcej wiedzieć o dziennikarstwie, chcę…

– To napisz coś, rusz tyłek i przyjdź do mnie. Najlepiej z dofinansowaniem na kółko dziennikarskie.

To chyba nie jego dzień, pomyślała.

– Dobrze, masz rację – stwierdziła. – Przyjdę do ciebie z wynikami.

I wyszła.

– Objaśnij – poprosił głos Mike’a z drytu.

– Da mi spokój na jakiś czas, bo ja nie mam czasu ją niańczyć.

***

– Gdzie ty się szlajasz? – zapytała ostro matka, stojąc przy desce do krojenia.

Dziewczyna odłożyła buty na półkę i weszła w korytarz.

– A byłam na spacerze – przyznała i weszła do kuchni.

– O tej porze? – matka z zacięciem godnym podziwu kroiła mięso.

– No… miałam ochotę, to wyszłam…

– O tej porze jest niebezpiecznie.

Thera znalazła się pod zimnym wzrokiem oczu rodzicielki i przeszły ją dreszcze.

– Kochanie, jestem – usłyszały spokojny głos od drzwi frontowych. Po chwili mężczyzna zjawił się przy córce.

– O czym gadacie? – spytał, siadając na krześle.

– Thera nie powinna wychodzić tak późno – mruknęła matka.

– To tylko spacer i to krótki – usiłowała się bronić dziewczyna. Czuła bicie swego serca. Chyba zbyt szybkie.

– Jest niebezpiecznie – powiedział. – Ludzie z magią mogą ci zrobić krzywdę.

– Bo?

– Pamiętasz zamach na ciebie, prawda? To przez moją pracę – przyznał, ale Thera nie znalazła w nim smutku. Mówił tak, jakby wydarzenie było tylko suchym faktem. – Poinformowano mnie właśnie, że znaleziono strzelca i jest on z grupy terrorystycznej Wyzwolenie magii. A ciebie – widocznie wskazał na córkę – mogą łatwo wykorzystać.

– Ja nawet nie wiem, co to – przyznała Thera.

Ojciec wstał:

– Oczywiście, że nie. Pamiętaj jednak, że wychodzenie od 18 jest niebezpieczne.

I wyszedł.

– Zapamiętane? – spytała ostro matka, przecinając więzy tłuszczu płatów mięsa.

– Tak.

I co z tego, pomyślała Thera i udała się do salonu.

Ojca zastała na fotelu.

– Tato?

– Co? – coś w tonie sprawiało wrażenie zniecierpliwienia.

– A ja… potrzebuję twojej pomocy w zadaniu domowym.

– Doprawdyż? – podniósł do góry brwi.

– Kazali nam napisać o pracy rodziców… ojców.

– Czemu ojców? – zainteresował się.

– Bo… – kurwa. – Tak sobie wymyślili, no. Nauczycielka ma coś z ojcami i tyle.

– Dobrze, co chcesz wiedzieć?

– Czym się zajmuje ITPoster…

– To wiesz przecież.

– Jak wyglądają procedury…

– Nie.

– Co nie?

– Nie będę ci zdradzał żadnych procedur. A najlepiej, żeby ta rozmowa nigdy się nie odbyła.

– Ale tato, jak ja mam napisać…?

– Nieważne, w holonecie są wiadomości.

– Czemu zmieniłeś zdanie?

– Nie zmieniłem – spojrzał na nią ostro. Poczuła w sobie niepokój. Może przesadziła?

– Można, ale obiecałeś…

– Niczego nie obiecywałem – podniósł głos i wstał.

Cofnęła się.

– To nic – powiedziała szybko. – Po prostu chciałam wiedzieć, jak pracujesz…

– Po co?

– No, na lekcje…

– Z czego?

– Z infor… – ugryzła się w język, ale było już za późno.

– Jakieś problemy? – zapytała matka, wychylając głowę z kuchni i trzymając zakrwawiony nóż w dłoni.

– No, przeszkadza wymysłami – odparł ojciec.

Matka westchnęła:

– To zrób z nią porządek. Może zapamięta. Na górze jest pas.

Thera stała jak skamieniała.

Co zrobiła źle?

Choć miała wrażenie, że mogła się tego spodziewać.
Gdzieś w czeluściach pamięci było jakieś słowo, zdanie, które nakazywało jej dotrzymywać milczenia w sprawie pracy ojca.

Może dlatego.

Z rozszerzonymi źrenicami patrzyła, jak ojciec bierze kij od golfa z torby leżącej przy wieszaku. 

Thera cofnęła się jeszcze trochę. Była prawie przy drzwiach wyjściowych.

Prawie.

Jeszcze jeden krok.

Wyciągnęła rękę ku klamce i jęknęła.

Dostała kijem w brzuch, opadła na podłogę. Ojciec chwycił ją za włosy i pociągnął ku schodom. Próbowała się wyrwać, ale ją puścił. Nim zdołała wykonać jakikolwiek ruch, dostała łomot w brzuch. Chciała się osłonić, więc kolejne ciosy spadały na jej dłonie i plecy.

Szczypały, parzyły, zaciskała zęby. Czuła na policzkach łzy, a on wciąż walił w plecy. Trochę pociemniało jej przed oczami.

– Masz się słuchać matki – stwierdził chłodno. – I nigdy więcej nie pytaj mnie o pracę.

Rzucił kij w bok i wszedł do kuchni.

Pocałował żonę.

Thera siedziała skulona, obolała przy schodach. Miała mokre policzki i uczucie koszmaru.

Spokojnie, ojciec właściwie nie bił.

Twarz miała wykrzywioną z bólu.

Okrutne myśli napływały wobec rodziców. I czuła się z tym bardzo źle.

Ojciec przechodząc obok niej, popatrzył chwilę w oczy dziewczyny i położył dryta na komodzie. A potem udał się do swojego gabinetu, gdzieś w dalszym zakątku domu.

Zmarszczyła brwi.

Po co on to tu położył?

Kusiło ją, by go wziąć.

Czy ma zabezpieczenie?

Próbowała wstać i poczuła wzmożenie bólu. Jęknęła, ale przełknęła ślinę i nie zwracając na pieczenie skóry, podeszła do komody. Przystanęła chwilę przy niej.

Czy na pewno tego chciała?

Ojciec pewnie ją za to zabije.

A z drugiej strony, przecież widział, że go obserwuje.

Niech tam, chuj z tym, pomyślała i ciężko, ale jednak, wzięła do dłoni dryta.

Zaczęła go przeglądać, a właściwie to tylko obudowę. Wyglądała lekko inaczej, niż standardowe urządzenia. Wzruszyła ramionami i wcisnęła jeden z przycisków. Pokazał się minimalistyczny holoekran z polem do wpisania.

Poczuła dreszcze na skórze.

Nie znajdę hasła, stwierdziła z niesmakiem i odłożyła dryta w tym samym – jak jej się zdawało – miejscu. Przetrzymywała się komody i marzyła tylko o tym, by się położyć. Albo, by spotkać Majami, która mogłaby ją uzdrowić.

Wciąż gapiła się na dryt.

Jakie on może mieć hasło?

– Kochanie – powiedział łagodnie, pojawiając się w drzwiach – wychodzę na noc.

Podszedł do komody i w milczeniu wziął dryta. Coś wpisał i zniknął.

W haśle była literka albo e, albo a. Tylko tyle udało jej się dostrzec po ruchu jego palców.

Może Mike coś poradzi.

Z wielką niechęcią spojrzała przed siebie, gdzie miała jeszcze korytarzyk i schody do przejścia na górę. 

Sama perspektywa bolesnego spaceru sprawiała, że mogłaby stać przy komodzie i całą noc.

Weź się w garść, nakazała sobie.

Zacisnęła pięści i z bólem, ale jednak, ruszyła do swojego pokoju.

Droga wydawała się wieczna. Jedną ręką opierała się o ścianę, zabezpieczając się przed upadkiem. Ręka co prawda drżała, ale przynajmniej czuła zimno pod dłonią. Duży, piekący ból rozlał się na jej całe plecy i miała wrażenie przypalania przez ogień. Przed jej oczami pojawiły się lekkie mroczki, przetarła powieki, ale niewiele się to zdało. Oddychała płytko, a gdy chciała wziąć głębszy haust, czuła nieprzyjemny, piekący ból. 

Może minęło milion lat, gdy dotarła na górę, ale stawiając stopy na korytarzu poczuła ulgę.

Teraz jeszcze tylko parę kroków.

W pewnym momencie przed oczami pojawiła się czerń, straciła równowagę i nieco wystraszona złapała się pobliskiej komody. Stała chwilę, a potem ruszyła naprzód.

Kilka minut później – dla niej trwających całe wieki – położyła się na łóżku, jęcząc. 

Myślała, że to już koniec udręki.

Leżąc na plecach, czuła otępiający, rozlewający się ból. Leżąc na boku – którymkolwiek – miała wrażenie, jakby coś w środku, między kośćmi rozgrzewało wnętrze. Próbując głębiej oddychać, lekko świszczała i pogłębiała cierpienie.

Nienawidziła tego.

Ostatecznie leżała na plecach, wpatrując się w sufit.

Dlaczego Majami nie może uzdrawiać? Dlaczego jest skazana na ten jebany ból? Co w tym takiego złego, że teraz by leżała komfortowo?

A ojciec…

Nienawidziła go? 

A przecież pobił ledwie drugi raz. Wcześniej nawet nie pamiętała za bardzo jego reakcji, ani nawet powodu.

Chciała, pragnęła, by on okazał jej więcej… czego? Przecież on i tak wiecznie w pracy, więc na co liczyła z jego strony? Że zakaże matce ją prać?

Cicho płakała, z zaciśniętymi ustami i pięściami.

A może to ta jego praca tak go zdenerwowała.

Ostatecznie nie pracował jako ITPoster, tego była pewna.

Może pracę miał tajną, niebezpieczną i po prostu chciał ją chronić?

Przecież była jego dzieckiem, a dwa tygodnie temu kupił jej duże lody czekoladowe, więc na pewno ją kochał.

Bardziej od matki.

Ten jeden, jedyny raz mogłaby mu wybaczyć, w końcu działał w nerwach.

Te myśli ją uspokajały, ale ból nie chciał odpuścić.

A to powodowało, że wpatrywała się w sufit, a myśli stawały się coraz puściejsze.

Na początku było ich wiele, a potem pozostało już tylko to, co na suficie.

Niby czuła senność, ale uderzający ból rozbudzał ją, zmuszał do spinania ciała, niepokoił.

Gdyby Majami mogła uzdrawiać…

Gdyby.

Ale nie mogła.

Wciąż nie rozumiała istoty problemu.

Co z tego, że jest to – choroba magii – spowodowane genetyką? Co z tego, skoro najwyraźniej można robić zarówno dobre, jak i złe rzeczy?

Czemu nie można skupić się na dobrych? Niby zaraża się organizm przez uzdrowienie, ale skoro można uzdrawiać, leczyć… co w tym złego, dlaczego by z tego nie korzystać?

Majami musi być wolna.

I musi mieć prawo do magii.

Przyszła do niej przerażająca myśl.

To nie Majami jest chora, to system jest chory.

Zamarła.

Ale czy jej wnioski stworzone w bólu są prawidłowe?

Musi jutro… albo po prostu, musi o tym porozmawiać z Mikem i Marcinem.

***

Chciała wstać. To była bardzo męcząca myśl. Ciało nie do końca miało na to ochotę, bo ból okrutnie się po nim rozlewał. Podnosiła się na łokciach, ale wtedy czuła jakby ktoś skórę z pleców zdzierał. 

Ale musiała w końcu wstać.

Za oknem ciemno niebieskie niebo chowało się pod naporem słońca, a ona sama czuła ciśnienie w pęcherzu. Zacisnęła usta, dłonie i spróbowała.

Krzyknęła z bólu, ciężko oddychając. Zimny pot na plecach dodatkowo ją podrażniał. Ale siedziała.

Zamknęła oczy.

Musi wytrzymać.

Oparła się o krzesło komputerowe, policzyła do dziesięciu i wstała. 

Nogi jej drżały, ale przynajmniej stała, dysząc.

Teraz powinno być łatwiej.

Była w połowie drogi do drzwi, gdy stanęła w nich matka.

Thera jęknęła.

– Nie idziesz dzisiaj do szkoły – oświadczyła spokojnie i stanowczo. – Gdzie chcesz iść?

– Kibel – jęknęła dziewczyna. – Proszę.

Matka machnęła ręką, ale wzięła córkę pod ramię. Wkrótce znalazły się w łazience.

Cisza.

– Kurwa – zaklęła cicho Thera. Bolało, gdy sikała, ale wstając zobaczyła czerwień. Taką zbyt gęstą i czerwoną, zbyt dużą, by była okresowa.

– Trudno, kochanie – powiedziała matka. – Będziesz się leczyć kilka dni w domu. Zostanę z tobą.

Chciała coś odpowiedzieć, ale ugryzła się w język.

No nie może być wyleczona przez magię. Dlaczego? Może kiedyś się dowie, ale teraz piekło, bolało i wolałaby zapomnieć o wszystkim.

Najlepiej w łóżku, pod kołdrą.

Matka odprowadziła ją na legowisko.

Kiedy już na nie opadła, usłyszała:

– Masz, przynajmniej nudzić mi sie nie będziesz.

Thera wzięła niepewnie dryt.

Spojrzała w oczy matki:

– Co mi jest?

– Pobita jesteś.

– Ale dlaczego krwawiłam?

– Nie wiem, daj już spokój.

– Ale może lekarza – urwała, widząc jak matka zbiera się do ciosu.

Wszystko zamarło.

Dłoń matki opadła:

– Przepraszam, zapomniałam się. Powinnaś mieć trochę spokoju, ale ucz się już do egzaminów, dobrze?

Thera pokiwała głową.

Kobieta wreszcie wyszła, a nastolatka zajrzała do hoolonetu. Miała kilka nieodebranych połączeń od znajomych z paczki, ale nie miała ochoty rozmawiać.

Bo co by im powiedziała?

Zresztą, wcześniej też nie bardzo przejęli się jej stanem.

Weszła na serwisy internetowe.

Polityka jej nie interesowała, więc omijała informacje o ustawach czy konfliktach.

Zatrzymała się przy jednym słuchowisku, zrealizowanym przez Marcina.

Obozy koncentracyjne łamią prawa człowieka? – grzmiał tytuł. Na miniaturce oprócz niego znajdowała się sylwetka Selariusa, istoty człowiekopodobnej, ale mającej niebieską skórę i kilka błyszczących pasków na czole, a z uszu wystawały jakby srebrne kolczyki, które w rzeczywistości były elementem ciała. Ta istota nazywała się Beha Rostko.

Thera założyła bezprzewodowe słuchawki w postaci czarnych kulek w uszach i włączyła podcast.

Marcin Porzawa: Dzień dobry, jest z nami Selarius Beha Rostko, komentator praw człowieka z Gildii Istot Światła. Jak dobrze rozumiem, wasza organizacja jest dotowana między innymi przez Medivus, a także kilka innych organizacji już bardziej niezależnych.

Beha Rostko: Staramy się być niezależni, więc albo mamy sponsoring od wielu różnych, często sprzecznych podmiotów, albo mamy pieniądze od istot. Nasza strategia skupia się na tym pierwszym, bo wiem, że możemy tak więcej osiągnąć.

MP: Jesteś jednym z założycieli Gildii, ale rozumiem, że dziś skupiasz się bardziej na praktyce, niż papierologii?

BR: oczywiście, nasza strategia to także dewiza: im więcej praktyki, tym lepiej. W zarządzie jest nas piętnaście osób, a każda z nas ma mieć po pół roku szefowania. Na razie istniejemy dwa lata, więc to dopiero cztery istoty. 

Selarius wyglądał na zniecierpliwionego, ale utrzymywał względny spokój ciała.

MP: rozumiem, i akurat ty specjalizujesz się w naszym kraju, czy jak to wygląda?

BR: oczywiście, każdy z nas ma wybór, gdzie chce obserwować prawa magicznych istot. Ponieważ jesteśmy od magii, uważamy, że każda istota powinna mieć prawo jej używania. Dlatego ja szczególnie zwróciłam uwagę na wasze państwo. Uważam, że nie przestrzegacie praw człowieka, ale trudno mi zrozumieć dokładne tego powody. Tak czy inaczej, maxie taki, a nie inny system i uważam, że trzeba o tym zacząć dyskutować.

MP: nie możemy czuć się bezpiecznie, jeśli na ulicy ktoś nas nagle atakuje albo grożą bombą w galerii handlowej.

BR: ale to wy dzwonicie. To wy zaczęliście w pewnym momencie ograniczać prawa osób magicznych i to nie było wcale tak dawno, bo ledwie piętnaście lat temu. Wam się może wydawać, że się broniliście przed negatywnymi skutkami magii, ale to przecież zaczęło sie oxwiele wcześniej. Po prostu stosowaliscie okno Overtona. A w chwili obecnej w waszych obozach siedzi prawie pół miliona osób i to w warunkach często urągających.

Marcin wyglądał na trochę zdenerwowanego, ale przełknął ślinę i zapytał:

– Jakie to są według was warunki?

Selarius się skrzywił.

– Czy wasza cenzura to zostawi?

– Prawdopodobnie tak, audycja ma specjalne pozwolenie od władz.

Zapanowało chwilowe milczenie.

Thera poczuła ciarki na plecach.

Miała wrażenie, że z jednej stroony bardzo chce sie dowiedzieć, jakie warunki panują w obozach, a z drugiej bardzo czuła, że padną straszne słowa.

I padły.

BR: a więc, warunki różnią się od tego, dla kogo są. Najlepiej mają dzieci do dziesięciu lat. Dramatycznie zaczyna się robić, gdy ktoś ma piętnascie.

Therze stanęły włosy. 

Majami miała piętnaście lat.

BR: wtedy golą ci głowę, wypalają numer na ramieniu i każą chodzić w białej koszuli. Jeśli masz szczęście, główne tortury opierają się na osamotnieniu i głodzeniu oraz cięższej pracy przy niektórych urządzeniach. Jeśli zaś nie masz, to cóż, w pewnym momencie nawet nie wstaniesz.

Chwilowa cisza.

MP: nikt nie ma na to dowodów.

BR: oczywiście, bardzo trudno je zdobyć, ale my je mamy i nasz rząd zastanawia się, czy zareagować w jakiś sposób.

MP: to mogłoby przyczynić się do kryzysu w naszych relacjach.

BR: oczywiście, ale nie możemy ignorować tortur czy zabijania, bo może to się skończyć tak jak z Palestyną u starożytnych.

MP: dziękuję bardzo za rozmowę.

Thera leżała jak skamieniała.

Czy Majami była torturowana i w jaki sposób? Pewnie powinna ją odwiedzić, ale podobno nie pozwalają.

Kurwa.

Jak, jak do cholery ma jej pomóc? I to jeszcze w takim stanie?

Poruszyła się gwałtownie, przez co na chwilę ból przyćmił jej świadomość. Pociemniało jej w oczach, a gdy wróciła, po prostu wpatrywała się w sufit.

Wreszcie sięgnęła po dryta i zaczęła czytać komentarze pod audycją. Większośc z nich stanowiły emotionki, niekróre były oznaczone jako “nielegalna treść”, co oznaczało, że treść będzie usunięta dopiero po 24h. Skupiła się na nich.

Fligman: powiedzcie całą prawdę o tym szaleństwie!!!111

Flara12345: gówno powiedzieliscie! Powinniscie powiedziec, ze pobieracie od nich magie!

Florpis: tylko tchórze krzywdzą innych, a wy jesteście jebnięci

ChwałaWielkiejPolsce: wszystkich nas nie zabijecie!

Wyglądało na to, że treść nie była zbyt interesująca. Liczyła na jakieś dyskusje, ale widać – nikt nie chciał bardziej ryzykować. Zresztą, dla niektórych sama edukacyjna rozmowa z policją mogła brzmieć strasznie.

Skrzywiła się, czy to pod wpływem bólu, czy myśli.

Przez moment czuła, żeby coś napisać. Ale co? Nie chciała być znów pobita.

Westchnęła ciężko.

Zresztą, w tej materii i tak nie miała zbyt wiele do dodania.

Znów zapatrzyła się w sufit.

Weszła w komunikator i podniosła brew do góry. Jakimś sposobem nie miała w kontaktach Marcina.

Po chwili poprawiła niedopatrzenie.

Tylko co mu napisać?

Thera: cześć

Milczał, choć według statusu był obecny.

Thera: mam pytanie

Thera: ale mój tata nie pracuje jako importer

Thera: czy da coś jak zabiorę jego drut, bo to nie jest standardowy 

Marcin: po co chcesz kraść jego drut

Thera: żeby się więcej dowiedzieć

Marcin: jeśli nie pracuje jako importer to co chcesz od niego

Po chwili namysłu zacisnęła zęby i mu odpisała.

Thera: nie pracuje, nie wiem gdzie pracuje, ale pytałam go o to – tu się zawahała, ale ostatecznie napisała: – ale jak go pytałam, to mnie pobił

Marcin: współczuję, ale jaki to ma związek ze sprawą?

Thera: wkurwił się tak, że teraz nie mogę wstać. Bardzo boli

Poczuła, jak zbiera jej się na płacz. Nie teraz, i zdusiła w sobie tę potrzebę. Musi być silna, a okazywanie słabości niewiele da.

Marcin: myślisz więc, że mam ochotę cię narażać na coś mocniejszego

Thera: nie, ja chcę wiedzieć. Wiedzieć, gdzie pracuje mój tata i co się dzieje z Majami

Marcin: to nie jest rozmowa na holonet

Thera: chcę wiedzieć i nie ustanę

Marcin: masz piętnaście lat i całe życie przed sobą, nie mogę brać za to odpowiedzialności 

Thera: to nie, zajmę się tym sama

Poczuła złość.

Najpierw obiecał jej gruszki na wierzbie, a teraz chce ją zostawić na pastwę losu.

Tak się nie robi!

Po kilku minutach odpisał.

Marcin: wyślę człowieka do Ciebie, ale bądź ostrożna, dobrze?

Thera: ok

Ciekawe, kogo wyśle.

Tymczasem dostała od niego plik o tajemniczym tytule Chwała Wielkiej Polsce. 

Zmarszczyła brwi kliknęła.

Na ekranie pojawił się komunikat:

Plik zostanie automatycznie zapisany na dysku, a rozmowa wykasowana. 

Rzeczywiście, gdy zapisała, cała rzecz zniknęła.

Otworzyła tajemniczy plik.

CHWAŁA WIELKIEJ POLSCE – grzmiał duży, tytułowy napis z pierwszej strony, pod którym znajdował się biały orzeł w koronie.

Przesunęła na drugą.

AMBASADA VALICEZJI ZAPRASZA NA DZIEŃ OTWARTY

15.08.3658

16:00

W PROGRAMIE:

Oprowadzenie po budynku Ambasady

Wykład profesora od magii obronnej pt. “Uchodźcy jako lojalni żołnierze”

Poczęstunek

Koncert szopenowski

Na tym informacje się skończyły. Przejrzała plik jeszcze raz – ale adresu ambasady nie było. Zamknęła plik.

PLIK ULEGŁ USZKODZENIU

PLIK SKASOWANY

Została z uczuciem “to bez sensu było” i “co się właśnie odjebało”.

W pierwszej chwili chciała napisać do Marcina, ale przypomniało jej się, że to nie rozmowa na holonet.

Poza tym przyśle człowieka – może on będzie wiedział więcej? 

Odłożyła dryta.

Nadal wszystko ją bolało, ale zaczęła się przyzwyczajać do stanu.

Nim się obejrzała, usnęła. Co prawda w bardzo kruchy i płytki, ale zawsze sen.

Jakiś czas później ocknęła się na hałas w pokoju. To matka podeszła do niej z zupą.

– Musisz dużo jeść, kochanie, by szybko wyzdrowieć – stwierdziła i uśmiechnęła się nieco sztucznie. – zastanawiam się, czy nie wziąć wolnego na najbliższe dni, by się tobą opiekować, jak myślisz?

Thera zmarszczyła brwi.

Chyba sobie poradzę, pomyślała i już chciała to wypowiedzieć na głos. Jej jakiś gwałtowny ruch w celu uniesienia się sprawił, że syknęła z bólu. To gwałtowne ukłucie w plecach, które rozprzestrzeniło się na całe ciało przypomniało, że jakakolwiek podróż do kibla może trwać godzinami. Nie była pewna, czy ma na to ochotę.

Matka chyba zobaczyła w jej twarzy ból, bo powiedziała:

– Dobrze, zaopiekuję się tobą, ale naucz się dobrze na egzaminy.

Głos schłodniał.

– Jeśli zdasz je bardzo dobrze, to będziesz mogła se wybrać prezent i będziemy z ciebie bardzo dumni.

– Dobrze, postaram się…

– Nie masz się starać, masz to zrobić – i wyszła.

Thera chciała krzyknąć: bo, co?! Pobijecie?!, ale poczuła brak energii. 

Położyła się, nie tknąwszy zupy i zaczęła się wgapiać w sufit.

To był bardzo długi dzień.

I kiedy jej tata przekroczył próg pokoju, to poczuła zaniepokojenie. Ale on powoli, delikatnie sunął ku niej, a w dłoni trzymał czekoladowego loda.

Ucieszyła się, bo był to jej ulubiony smak.

– Dziękuję – powiedziała, chwytając przysmak w dłoń i zapominając o wszystkich problemach.

Potem – leżąc – rozmyślała. Nie była to jakaś nowość, ale ojciec zdominował tę chwilę.

Bo może to była jej wina, że uderzył i wcale nie powinna się tak zachowywać, jak to zrobiła?

Skrzywiła się.

Przecież temat pracy ojca był praktycznie zakazany, a ona bezmyślnie zaczęła go drążyć. Co z tego, że Majami była w obozie? 

Ryzyko rozmowy o pracy też było duże.

Może powinna go przeprosić, ale tak z serca?…

Ostrożnie, com prawda, ale zawsze z serca.

I z tą myślą zapadła w głębszy sen.

***

– Czy coś zamawiałaś? – chłodny, niemal wściekły ton matki, kt9ra stała naprzeciw Thery i wbijała w nią wzrok.

Nie, chciała odpowiedzieć dziewczyna, ale otworzyła tylko usta.

Znów rozległ się dzwonek u drzwi.

Zacisnęła dłoń i usta.

A co, jeśli to Marcin – przyszła gwałtowna myśl. To ją otrzeźwiło i jakby wyrwało ze sceny bólu. Ciało co prawda już się mniej buntowało, niż kilka dni temu, ale wciąż ją kłuło w boku i czuła ostry dyskomfort, niewygodnie ją uwierający w każdym niemal momencie. Można było się do tego przyzwyczaić, ona jednak nie chciała tego.

Musiała delikatnie lawirować między jednym, a drugim…

Co zatem odpowiedzieć?

– Chyba kupiłam coś dwa tygodnie temu i o tym zapomniałam – przyznała trochę niepewnie.

– Co?

– Nie wiem, nie pamiętam – odparła. Czy kurier jeszcze czeka?, bo dzwonek gwałtownie ucichł.

– Dobrze – odparła matka. – Ale jesteś nieletnia, więc żeby mi to było ostatni raz bez mojej zgody, jasne?

Ton głosu ostatnich słów sprawił, że Therę przebiegły ciarki po plecach. Przełknęła ślinę:

– Tak, oczywiście.

Matka w końcu wyszła. Po chwili wróciła z czarną paczuszką.

– Otwieraj – nakazała twardo.

Nastolatka się zawahała, ale powoli i ostrożnie to zrobiła. Przed nimi ukazało się czarne, eleganckie pudełko jakby od biżuterii.

Thera spojrzała na matkę, a ta kiwnęła głową.

Otworzyła opakowanie.

To srebrna bransoletka z małym kryształkiem w środku.

– Rozumiem – powiedziała matka. – Tandeta, gustu nie masz, co? I pewnie cały hajs na to gówno wydałaś, co?

Therze zrobiło się smutno tak, jakby rzeczywiście kupiła tę cholerną bransoletkę za całe kieszonkowe. Wytarła oczy, żeby matka nie zauważyła ewentualnej łzy.

– Tak – przyznała.

– Głupia suka.

Cisza.

Matka wyszła.

Thera chwilę przyglądała się bransoletce, a potem dryt zawibrował.

Pod gąbką i w krysztale – otrzymała wiadomość od Marcina, która po chwili zanikła.

Spod gąbki wyciągnęła małą karteczkę z instrukcją obsługi.

***

Thera: nie wiem, kiedy to zrobię

Marcin: w porządku, ty wybierasz

Wpatrywała się w holoekran nad drytem. Co prawda mogła już wstać do komputera, ale nie czuła się na siłach. Wszystko było tak samo bezwartościowe.

Jałowe.

Bez znaczenia.

Zapytała się ojca i pracę, a on ją pobił.

Thera: jesteś pewien, że dobrze robię?

Marcin: w sensie?

Thera: nie jest ITPosterem, czy on może nam jakoś ułatwić znalezienie Majami?

Marcin: to wyglądało, jakby chciał coś zatuszować

Thera zmarszczyła brwi. Byłeś przy tym, że wiesz?

Zirytowało ją to nieco.

Marcin: dobry dziennikarz śledczy nie zastanawia się nad tropem, po prostu podąża jego śladem. Uważam, że właśnie na taki ślad trafiłaś, a co z tego wyjdzie, zobaczymy

Kilka razy przeczytała powyższą odpowiedź.

Dobry dziennikarz śledczy?

Thera: boję się

Nie bała się.

Nie tak, jak ktoś boi się pająka.

Marcin: każdy dobry dziennikarz śledczy się boi. To część jego pracy i jest to do przyzwyczajenia się. Niemal każdy materiał to może być koniec życia, a na pewno wysokie narażenie się

Thera: to po co tak pracować

Marcin: sprawiedliwość. Prawda. I uzależnienie od adrenaliny.

Dziewczyna znów się zmarszczyła. To ostatnie stwierdzenie dziwnie odbiegało od reszty, ale wydało jej się najprostsze, najprawdziwsze.

Marcin: ale ja nie jestem dobrym dziennikarzem śledczym.

Thera: to dlaczego mi opowiadasz jakbyś był

Marcin: jesteś niepełnoletnia i dopiero wybierasz drogę życia. Musisz wiedzieć, jeśli masz dokonać jakiegoś wyboru

Skąd wie, że akurat tego? – pomyślała z sarkazmem, niby to złośliwie.

Chociaż z drugiej strony…

Zajęcie, jakim się parali Marcin i Mike wydawało się ciekawe. Tajemnicze. Czyżby mogło pomagać? Bo w sumie, sprawiedliwość, prawda to jakaś pomoc? Zmiana?

Po chwili wpatrywania się w ekran zapytała:

– Czy to coś zmienia? Czy zmieni to sytuację Majami?

Marcin nie odpisał od razu.

– To zależy. Treści, jakie dostarczają śledczy zmieniają świadomość. A to zmienia rzeczywistość. Rozumieli to starożytni. Jednak w naszym systemie niezwykle trudno zapodać cały materiał od razu, trzeba kawałkami. Ale Mike wierzy, że i tak się opłaca.

Mike.

Ciekawe, co u niego?

Thera – z wahaniem, ale jednak – zapytała: 

– Czy on może mi pomóc się tego nauczyć?

– Nie wiem, ale i tak musiałabyś wpierw poznać podstawy podstaw. Widzisz, śledczy to jest obok redaktora najwyższy stopień wtajemniczenia.

Uśmiechnął się pod nosem.

Thera: chciałabym spróbować

Marcin: najpierw zrób, co masz zrobić, a ja pogadam z redakcją na Twój temat i zobaczymy, co da się zrobić

Thera: dzięki

Wyłączył program, sprawiając, że ich rozmowa zanikła w danych.

Dziewczyna wpatrywała się w sufit.

Może ma w ten sposób pomagać magicznym? Może uda się przez to uratować Majami?

***

Czuła ciężkość, wpatrując się w bransoletkę.

Im szybciej to zrobię, tym szybciej…

Ciekawe, co się działo z Majami? To pytanie ciągle krążyło gdzieś z boku, niby trochę zapomniane, ale ukryte w głębi niej. 

Jeśli szybko się nie dowie, to może już nigdy nie zobaczyć przyjaciółki.

Z ciężkością podniosła się z łóżka. Założyła biżuterię i podeszła do drzwi. 

Co musiała zrobić, by plan się powiódł?

Rozejrzę się, postanowiła i nacisnęła na klamkę.

Powoli, cicho jak na palcach zeszła po schodach. Tak, czuła jeszcze ból w boku, a oczy miała podkrążone, ale tydzień dobiegał końca, a ona musiała zdać egzaminy.

Musiała mieć na wszystko siłę.

Stanęła w korytarzyku. Był nieco ciemny, bo z jakiegoś powodu nikt nie chciał szyb w drzwiach. Zamrugała i rozejrzała się uważnie, jakby przebywała w nim po raz pierwszy.

Na komodzie stał wazon ze sztucznymi kwiatami i jakiś pakunek. Podeszła, ale to był pusty kartonik. Dryta nigdzie nie było. Zaklęła w myślach i przeszła do kuchni.

Jak na zawołanie wkroczyli do niej rodzice.

– Na co masz dzisiaj ochotę? – zapytała matka, ale dziewczyna nie była pewna, czy te słowa były do niej. Ojciec oplatał rękoma brzuch Shiry i pocałował ją w szyję. Długą i wypielęgnowaną, jak u łabędzia.

– Może zapiekane ziemniaczki – mruknął i dopiero wtedy jakby zauważył Therę.

– Nauczona? — zapytał, zdjąwszy ręce z żony.

– Tak – odparła.

Może zbyt chłodno, ale mężczyzna już otworzył zamrażalnik i wyjął dużego, czekoladowego loda.

– Proszę – powiedział, a twarz Thery się uśmiechnęła, w oczach pojawił się blask.

– Dziękuję! – chwyciła gwałtownie przysmak.

– Tylko przywieź nam piątki – powiedział nieco ironicznie, machając palcem.

Kiwnęła głową.

– To pomóżcie mi – stwierdziła pani prokurator, tzucając na stół siatkę z pyrami. – A ja przygotuję mięso.

Chwilę trwała cisza.

Thera wyrzuciła opakowanie do kosza i zapytała:

– Czy po egzaminach zostajemy?

– Nie będziemy wyjeżdżać – stwierdziła Shira, rozkładając płaty mięsa na desce. – Chyba że ty chcesz na jakieś ferie.

– Nie – pokręciła głową. – Wolałabym zostać… mam pomysł na praktyki zawodowe.

– Nie za wcześnie? — zdziwiła się, nakładając przyprawy.

– Nie – pokręciła głową. — Ale musicie dać zgodę.

– Na co?

– Praktyki dziennikarskie.

Rodzice zamarli i spojrzeli po sobie. Nie spodobało się to nastolatce. Stała jak skamieniała, czekając na ich ruch 

– Zastanowimy się – odparł ojciec. – Musimy to przedyskutować.

Matka zacisnęła zęby i wróciła do przygotowywania posiłku.

Nikt się później nie odzywał poza krótkim wydawaniem poleceń typu “nalej wody” czy “zmniejsza moc”. 

Thera czuła przez to spięte nerwy, ciało lekko się naprężyło, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.

Im dłużej przebywała w kuchni, tym odczuwała większą rezygnację. Dziś się nie uda, stwierdziła wsadzając naczynia do zmywarki. Ten dryt jest zbyt osobisty i tajny.

Mimo  wszystko z ulgą i dużym odczuciem zmęczenia położyła się spać.

Bo musiała się wyspać, jeśli chciała dobrze napisać testy.

***

Biologia poszła jej dobrze – tak czuła, ale to był dopiero pierwszy z siedmiu egzaminów w tygodniu. Na końcu będą najtrudniejsze. Chyba. Jutro fizykochemia, potem historia, potem języki… Zmarszczyła brwi, przeglądając kalendarz szkolny w holonecie. Godziny były różne, a ona znajdowała się w totalnie dziwnych grupach, jakby poza swoją klasą. Zaschło jej w gardle. Zwykle tak się nie robi.

Może to, że zainteresowała się Majami w jakiś sposób…

Westchnęła ciężko.

Od zamachu minęło sporo czasu, a jej kumple przestali się do niej odzywać. Co prawda czasem na przerwie ktoś coś zagadnie, ale to było bardziej na zasadzie “daj odpisać”, niż “cześć, co słychać?”. Trochę ją to irytowało, bo pamiętała te wszystkie sobotnie wypady do parku czy kawiarenek i było mnóstwo ciekawych rozmów.

Zamknęła oczy.

Ale teraz ma Marcina, prawda?

Znalazła się w o wiele ciekawszej sytuacji, niż jej znajomi. Może… oby rodzice pozwolili na praktyki.

A jeśli nie pozwolą?

Zacisnęła pięści.

Muszą.

Ostatecznie ma prawo poznawać różne zawody. Jest młoda, ale jeszcze pół roku i i tak by wybierała praktyki. Co z tego, że dziennikarskie? Przecież jest wolność, nikt nie ma prawa jej zatrzymywać.

Przełknęła ślinę.

Z wyjątkiem rodziców?

Im się nie podobało to, co robiła. Ostatnio częściej była bita, niż zwykle, ale może taki trudny czas. Pamiętała, że mama napomknęła coś o kryzysie w pracy. Może dlatego łatwiej wybucha.

A może nie.

Zresztą wybucha…

Schowek dla mioteł. I ona.

Thera pokręciła głową. Nie chciała sobie przypominać tamtych chwil, ale ciało już poczuło ból. Skrzywiła się.

Skup się.

Może… 

Wstała.

Zeszła na dół i zobaczyła ojca.

Ten uśmiechał się, stojąc przed lustrem. Na komodzie miał dryt. Ten sam, którego wcześniej zauważyła. Nerwowo dotknęła prawej dłoni. Ufff, miała założoną bransoletkę.

– Co, kochanie? – spytał spokojnie, zaczesując włosy do tyłu.

– A tak się zastanawiam… – wzruszyła ramionami. – Skończyły mi się pieniądze.

Parsknął śmiechem.

– Chcesz na loda, jak rozumiem?

– Tak – uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że nie nerwowo.

— Poczekaj — już sięgał do dryta, ale zawahał się. – A zresztą.

Przeszedł przez korytarz, znikając za drzwiami. Spojrzała na dryta, zacisnęła usta. Serce biło szybciej, niż powinno. Teraz, albo nigdy.

Wyjęła białą, bardzo małą kuleczkę z kryształka na bransoletce i włożyła go między szparami w drycie. Szpary miały szary kolor i jakby zaznaczały granice pewnych elemenów obudowych płaskiego dysku. Biała rzecz, którą wsadziła w sekundę rozmyła się na urządzeniu.

Zalała ją fala ulgi, a ojciec właśnie wyszedł z teczką i portfelem.

– Ile potrzebujesz? – zapytał.

– No… – podrapała się po głowie. Ile może kosztować ten cholerny lód? – Nie pamiętam, ile kosztują te, co mi kupujesz, a jak chcę…

– Dobra – machnął dłonią i dał jej banknot z dwudziestką w dłoń. – Zadowolona?

– Tak – tym razem o wiele szczerzej się uśmiechnęła.

Spojrzał na dryta, schował go do kieszeni, założył torbę na ramię.

– Powininem już iść – powiedział. – Powiedz mamie, że wrócę późno.

Pokiwała głową.

I wyszedł.

***

Trzydziestu piętnastolatków stało przy ścianie, przed wejściem na salę. Każdy z nich wyglądał na zestresowanego. Wszyscy ubrani w eleganckie, srebrno-białe stroje. Niektórzy milczeli, inni próbowali zagajać rozmowy, ale szły jak krew z nosa.

Thera patrzyła na to wszystko z obojętną twarzą.

Szkoda, że nie ma tu Majami. Ciekawe, jakby jej poszło?

Potrząsnęła głową.

Nie powinna się rozpraszać, nie przed ważnym egzaminem.

Każdy taki był, ale z historii szło jej słabiej, więc musiała lepiej napisać. A i tak niewiele się uczyła. Starała się o tym nie myśleć, bo wtedy serce szybciej biło i robiło się duszniej.

Zgrzyt drzwi.
Wszyscy zamarli.

– Zapraszam państwa na egzamin z historii – powiedział wysoki, siwowłosy mężczyzna w garniturze. – Zasady znacie, nie muszę przedstawiać?

– Tak – odparły głosy.

Uczniowie jęli zajmować małe, szare ławki, przeznaczone tylko dla jednej osoby. Każda z nich miała już włączony holoekran, na którym znajdował się arkusz egzaminacyjny.

– Więc czas start! – oświadczył prowadzący i zasiadł przy biurku.

Thera położyła kciuka na lampkę w ławce, pojawiło się zielone światło. Mogła rozwiązywać zadania. Tych było dwadzieścia i większość kazała pisać rozbudowane zdania. Przekręciła oczami.

  1. W wyborach prezydenckich w Polsce w roku 2025 wygrał Karol Nawrocki. Opisz przyczyny.

Miała pustkę w głowie. Przyczyny formalne? Coś jej świtało, że kandydatów było najwięcej w historii III RP. Może kolejne pytanie będzie łatwiejsze?

  1. Ilu było kandydatów na prezydenta w roku 2025, w Polsce?

Czuła coraz większe zdenerwowanie. Czy na pewno trafiła do dobrej grupy? Ale przecież lampka była zielona. Dlaczego dostała tak szczegółowe pytania? Nie przypominała sobie, by na innych egzaminach musiała wykazywać się jakimiś wielkimi detalami. Wystarczała wiedza ogólna, podstawowa. Jeśli nie zda tego egzaminu… Skrzywiła się. Spojrzała na zegar. Jeszcze półtorej godziny.

A była godzina trzynasta.

Taką właśnie cyfrę wpisała, mając nadzieję, że trafi.

Po chwili namysłu pod pierwszym pytaniem napisała: były to przyczyny formalne. Tajne Służby nie wykazały żadnych nieprawidłowości w jego kandydaturze, choć próbowano ją podważyć. Ponadto jego ludzie, i on sam najlepiej przeprowadził kampanię, przez co namówił ludzi, by na niego głosowali. Sąd Najwyższy uznał te wybory, pomimo prób ich podważenia.

Poczuła, jak wzbiera jej się na śmiech. Lała wodę, ale przyczyny formalne nigdy jej jeszcze nie zawiodły. Więc może na tym jechać, co do reszty pytań?

Reszta pytań nie dawała nadziei, że dobrze wyjdzie na egzaminie. Ale musi spróbować, inaczej matka ją zabije.

Zastygła.

Nie, poradzę sobie – postanowiła, zaciskając zęby. Na pewno coś zapamiętała z tych wszystkich lekcji historii.

5. Kto używał hasła Chwała Wielkiej Polsce i jakie miało znaczenie?

Znów nie wiedziała, ale pamiętała, że takie hasło było użyte na tym zaproszeniu z ambasady… i tam były różne propozycje kulturalne, jakby czczące Polskę? 

Chwała Wielkiej Polsce to hasło patriotów, którego używali nagminnie, aż stało się wydmuszką… Zatrzymała się. Czuła, że pisze coś nie tak. Skasowała ostatnie słowa, a na zegarku było za dwadzieścia czternasta.

Chwała Wielkiej Polsce to patriotyczne hasło, które wykorzystano w wyborach parlamentarnych w 2027 roku.

Miała nadzieję, że w tamtych czasach nie było przyśpieszonych wyborów.

Musiała zaryzykować.

Zaczęła szybciej przeglądać pytania. Przy niektórych wpisywała, co tylko przyszło jej do głowy, przy innych, zarzymywała się na dłużej.

– Kończymy już – powiedział nauczyciel, wstając. 

Nagle wszystkie ekrany zaświeciły się na czerwono z komunikatem KONIEC SESJI EGZAMINACYJNEJ. Thera zaklęła pod nosem, ale do uzupełnienia zostało jej jedno, jedyne zadanie. Te o wyjściu Polski z Unii Europejskiej. Musi to sprawdzić. Albo i nie. Obym zaliczyła, pomyślała z mocno bijącym sercem. 

– Gratuluję wszystkim, którzy stawili się na egzamin – powiedział. – Przypominam, że za to jest dodatkowych pięć punktów, więc na pewno wszyscy państwo zdaliście. Życzę państwu powodzenia na kolejnych egzaminach i miłego dnia. Możecie państwo wychodzić.

Uczniowie coś mruknęli pod nosem i jak jedno ciało, wypełzli na zewnątrz.

Thera wzięła trzy głębsze wdechy.

Podeszła do Marceliny, rudowłosej, drobnej dziewczynki, która stała w korytarzu i przeglądała dane ze swojego dryta.

– Cześć – zagadnęła Thera. – Jak poszło?

Marcelina spojrzała na nią i wzruszyła ramionami.

– Chyba dobrze – stwierdziła, wpatrując się w holoekran nad drytem.

Thera nieco zbladła.

Wszyscy powinni otrzymać te same pytania w całym kraju.

– Jakie były pytania? – zapytała.

– Co? – zdziwiła się rozmówczyni. – No przecież widzisz.

Na holoekranie były trzy pytania.

Napisz po 1000 znaków ze spacjami na każde poniższe zagadnienie. Na każde z nich przeznacz po pół godziny i postaraj się odpowiedzieć jak najdokładniej.

  1. W jaki sposób Polska uzyskała niepodległość w 2028 roku? Opisz wszystkie elementy z lat 2023-2028, które mogły tym poskutkować. (10 p.)
  2. Opisz kryzys Unii Europejskiej w latach 2023-2028. (10 p.)
  3. Dlaczego Karol Nawrocki został uznany za bohatera narodowego? (20 p.)

Tak, te pytania były dziecinne proste. Gdyby tylko takie Thera dostała, mogłaby zaliczyć egzamin na maksymalną liczbę punktów. Przełknęła głośno ślinę.

Czuła, jak zbiera jej się na płacz.

– Przepraszam — bąknęła i skoczyła do łazienki.

– Kurwa mać! – krzyknęła, waląc pięścią w zlew. Zabolało. Poczuła łzy na policzkach.

Przecież to bez sensu, że płacze z powodu egzaminu.

Usiadła na sedesie.

Rozpłakała się, zakrywając twarz.

Próbowała się uspokoić, ale ciało drgało konwulsyjnie.

W jaki sposób Polska uzyskała niepodległość w 2028?

Znała odpowiedź.

Polska wyszła z Unii Europejskiej, mając bardzo dobrą, nową konstytucję. Była prowadzona przez Karola Nawrockiego…

Kurwa!

Znała odpowiedzi na wszystkie pytania.

Może ktoś zhackował system? Popełniono błąd?

Jeśli popełniono błąd…

Spojrzała na godzinę.

Zbliżała się szesnasta.

Zaraz matka wróci, a ona sama powinna być już w domu.

Ta myśl wydawała jej się niebezpieczna.

Sięgnęła po swój czarny, prosty dryt.

Drżącymi dłońmi napisała do Marcina: cześć, możesz pomóc?

Marcin: w jakiej sprawie?

Thera: egzamin z historii mi nie poszedł

Marcin: nie sfałszuję go tylko dlatego, że się nie uczyłaś

Thera była bliska wybuchu, ale zacisnęła usta i napisała: – To nie o to chodzi. Miałam inne pytania, niż cały kraj.

Marcin zmarszczył brwi.

Marcin: masz dowody?

Therze zrobiło się gorąco. Oczywiście, że nie mogła zrobić zdjęcia: było to zakazane, a uruchomienie dryta w trakcie skutkowało poważnymi konsekwencjami. Nawet wyrzuceniem ze szkoły.

Thera: nie

Wciąż pisała drżącymi dłońmi.

Marcin westchnął ciężko, chociaż ona tego nie widziała.

Marcin: dobrze, wpadnij. Możesz za chwilkę?

Thera: tak

To zmotywowało ją do wyjścia z kabiny i przemycia twarzy wodą. Nie wyglądała dobrze: twarz blada, lekko zaczerwieniona od łez. Poprawiła bluzkę i nacisnęła na dryta.

Po chwili pojawiła się w gabinecie Marcina. Ten kwaśno się uśmiechnął.

– Damy radę – powiedział i podszedł do niej. – Ale musi to zrobić Mike.

Przenieśli się do jego gabinetu. Pozornie nic się nie zmieniło, ale dziewczyna miała wrażenie, że w pomieszczeniu panuje trochę większy chaos, niż ostatnim razem.

– Dzień dobry – powiedział spokojnie Mike, patrząc w swoje trzy ekrany.

– Czy jesteś w stanie znaleźć dzisiejsze egzaminy z historii? – spytał Marcin.

– Nic prostszego. Proszę podać szkołę, godzinę, grupę. Wszystko ze szczegółami, będzie szybciej.

– To zostawiam was – stwierdził Marcin.

– Dobra, wpadnij z winem albo piwem.

– Okej, powodzenia.

Marcin zniknął, a Mike podsunął Therze krzesło.

Podała dane.

– Dziwnie interesujący wałek – stwierdził, przeglądając system. – O, mam. I jak, to ten, który pisałaś?

Therze oczy się rozszerzyły.

– Tak! – krzyknęła radośnie. – Idealnie!

Mężczyzna zapisał plik w pamięci.

– I co, chcesz skasować, czy co? – zapytał.

Zawahała się.

– Miałam inne pytania, niż reszta – odparła niepewnie.

Siedziała napięta jak struna.

– Hmmm — mruknął i zaczął przeglądać inne arkusze. Pokiwał głową. – Rzeczywiście.

Milczenie.

– Dane NIO poproszę — powiedział.

– Co?

– Poproszę twój Numer Identyfikacji Obywatela.

Wyciągnęła dryt i włączyła legitymację szkolną.

Przepisał cyfry.

Po chwili na ekranie wyskoczyły dokumenty.

– Trochę tego jest – stwierdził. – Interesujące, ale nas in…

– Co interesujące? – włączyła się nagle dziewczyna.

– Dane medyczne z ciąży z tobą i narodzin.

– Co tam jest?

Spojrzał na nią niby to zaskoczony, ale wzruszył ramionami i zaczął przeglądać pliki.

Thera nie bardzo rozumiała wykresy i zdjęcia.

– Płód rozwijał się dobrze – powiedział. – Ale widzisz te cyferki i dodatkowe wykresy linii DNA? Z zaznaczeniem poszczególnych jego elementów?

– Tak.

– To są elementy, które nieco u ciebie modyfikowano. I już wiemy, dlaczego nie musisz corocznie się badać na magię. Bo zwyczajnie jej nie masz. W genach ci to zablokowano.

– Nie wszyscy mają magię.

Spojrzał na nią jak na idiotkę.

– Ale jednego nie mogli zmienić.

– Czego?

– Narodowości. Jesteś Polką czystej krwi.

– Co to oznacza?

– Że masz przejebane wcześniej czy później.

Cisza.

Nie wiedziała, czy to żart, ironia, czy cokolwiek to było. Skrzywiła się.

Poczuła się źle.

Właśnie była po egzaminie o Polsce.

— Co z moim egzaminem? – spytała delikatnie.

Wrócił do podstawowych plików.

– Są inne, niż reszta – przyznał. – Ten zakres wiedzy jest wymagany dopiero na studiach historycznych i konkretnej specjalizacji o Polsce — powiedział. – I niektóre pytania stamtąd ściągnięto.

– Czyli popełniono błąd formalny?

– Nie – odparł. – Takie kwiatki to nie błędy, to działania służb specjalnych.

Thera poczuła dreszcze na plecach.

Matka ją zabije przez działania służb specjalnych.

– Po co? – zapytała.

Milczał.

Wczytywał się w dokumenty.

– Ktoś nie chce, byś poznała prawdę o sobie. Ktoś uważa cię za bardzo niebezpieczną osobę, prawdopodobnie z powodu narodowości. Problem w tym też, że twoja matka grzebiąc ci w genach popełniła śmiertelny błąd.

– Dlaczego? — zdziwiła się.

– Bo jesteście Polakami, którzy piastują niebezpiecznie wysokie stanowiska. Choć to dozwolone, to ma swoje ograniczenia. Twoja matka… – czuł, że powinien się streszczać. Westchnął ciężko. – Tak w skrócie: twoja matka podawała się za Żydłaka. To jest karalne. A dla prokuratora z ambicjami śmiertelnie niebezpieczne.

Thera podrapała się po głowie.

– Pierwsze słyszę — powiedziała.

– No właśnie – odparł ponuro. – I masz prawie szesnaście lat, ale nadal jesteś za młoda na takie akcje.

– Jakie?

– Myślę na głos – stwierdził i spojrzał jej w oczy. – I nie wiem, czy powinienem ci tak wszystko wyjaśniać.

Potrząsnęła głową.

Zauważyła godzinę.

Było późno.

– Mój egzamin – przypomniała. – Dlaczego on taką formę miał? Bo ktoś chciał nam zaszkodzić?

– Tak, względnie tak – stwierdził spokojnie Mike i zwrócił twarz do monitorów.

Thera zamknęła oczy.

Nie chcę tam wracać, pomyślała.

– Czy testy są… – zaczęła, ale ugryzła się w język. Oczywiście, że po egzaminach wszystkie arkusze trafiały do holonetu, by ludzie mogli sprawdzić swoje wyniki.

– Jeśli je shakuję – powiedział – zaryzykuję dużo, ale jak rozumiem, tobie będzie lepiej?

– Tak.

– Muszę zadzwonić, wyjdziesz do łazienki? – wskazał boczne drzwi.

Thera pokiwała głową i wykonała polecenie. Przystawiła ucho do drzwi, ale nic nie słyszała.

Mike włożył czarne kulki do uszu.

– Potrzebuję zgody na operację — powiedział i objaśnił w skrócie sprawę.

Cisza na linii.

– Otrzymujesz zgodę na operacje – odparł w końcu głos. – Nie bój się jej rozszerzać.

– Dzięki.

Rozłączyli się.

– Już — napisał Mike w wiadomości do dziewczyny.

Ta wyszła, nadal blada, ale starała się nie okazywać niepewności.

Usiadła nieco sztywno.

– Zaczynamy operację. Umiesz, czy mam wymyślać odpowiedzi? – spytał z uśmiechem.

– Umiem – odparła.

Zajęło im to niecałe pół godziny.

– Wysłane! – oświadczył uroczyście Mike. – Teraz pani na pewno zda ten egzamin.

– Dziękuję.

Spojrzała na zegar w drycie.

Była dwudziesta.

– Muszę już wracać — powiedziała. Nadal czuła spięte ciało. Może nie dostanie lania za późne przybycie do domu.

— Ave, powodzenia, Chwała Wielkiej Polsce.

Przeszły ją dreszcze, ale wstała i przeniosła się na korytarz do domu.

— Gdzieś ty była? – usłyszała lodowaty głos matki, wychylającej się z kuchni.

– Na egzaminach i potem… – urwała. Co potem? Przecież nie miała już swojej paczki przyjaciół. Nawet do Majami nie mogła iść.

Matka szarpnęła ją za włosy i podciągnęła ku sobie.

— Proszę – jęknęła Thera.

– Dobrze – syknęła kobieta. — Ale oby to było mi ostatni raz bez meldunku, jasne?

– Tak.

Shira ją puściła.

Thera z wolna, ostrożnie poszła do swojego pokoju.

***

Trzech mężczyzn siedziało w dobrych, komputerowych fotelach. Mike po jednym boku miał monitory, a po drugim gości. W dłoni trzymał piwo.

Marcin także je trzymał, naprzeciw twarzy miał monitory, ale siedział na tyle odsunięty od biurka, że widział kolegów.

Trzeci mężczyzna był wysoki, w czarnej – niemal eleganckiej koszuli i dżinsach. Jego ciemne mokasyny lśniły.Jego szare włosy były dłuższe, lekko ścięte po bokach i perfekcyjnie uczesane.

Także pił, i także miał wszystko na widoku.

Milczeli.

– Drakk – powiedział w końcu Marcin — musimy zdecydować.

– Wiem – odparł siwowłosy. Nie chciało mu się odpowiadać. Miał ciszę w głowie, a zegar tykał jak bomba. W końcu przyznał: – Nie wiem, co robić.

I wziął łyka.

– Wszystkie drogi zawiodły – powiedział ostrożnie Marcin. – Oprócz konfrontacji.

– Według profilu on ciebie przypomina – zwrócił się Drakk do Mike’a. – Ale albo nauczył się zachowań ludzkich i je imituje, albo naprawdę kocha rodzinę. Nie sprawdzimy tego na małych czynach i nie mamy czasu. Czy on jest – zawahał się. – Dobrze byłoby go złapać samego.

– Trochę ciężko – mruknął Mike, zerkając na chwilę w holoekran. – Jest albo z rodziną, albo w pracy, albo w miejscach publicznych.

Drakk: – Czy Therze można zaufać?

Mike: – Wyjątkowo mało wie. Nic więcej, oprócz tego, co mainstream mówi.

Marcin: – Sądzę, że tak, ale jest wyjątkowo dociekliwa i może być lojalna wobec rodziny.

Drakk: – Mhm. I młoda.

Mike: – Piętnaście i pół.

Marcin: – Ale na pewno chciała pomóc Majami… – zawahał się. – I z tego, co wiem, bywa bita przez rodziców.

Drakk: – Można to wykorzystać. Ale mam dziwne wrażenie, że jego żona o wiele lepiej sobie z tym poradzi.

Mike: – Ale kontra będzie o wiele brutalniejsza.

Drakk przez chwilę milczał. Wyglądał, jakby prześwietlał różne opcje.

Tyle że on naprawdę to robił.

– Weźcie Therę — powiedział powoli. – Najpierw spróbujcie się z nią dogadać, a potem… gdyby się nie zgodziła, trzeba ją na zakładniczkę. I ma to rzeczywiście odczuwać, tylko wtedy wygramy.

***

Thera siedziała cała spięta, nieco przygarbiona przed holoekranem. 

Była niedziela wieczór, ale to była TA niedziela.

Wyników egzaminów spodziewano się w poniedziałek, ale ktoś wyżej uznał, że powinny być albo w piątek, albo w niedzielę.

Strona Centralnej Komisji Egzaminacyjnej automatycznie się odświeżyła i zamiast zwykłych treści pojawił się kod QR.

Thera usłyszała dźwięk wiadomości w drycie.

Nerwowo go wyciągnęła z kieszeni i włączyła holoekran z kodem QR. Kiedy go przyłożyła do strony, wyświetliła się lista egzaminów wraz z ich datą.

Zadrżała, zacisnęła wargi, odłożyła na bok urządzenie tak, że spadło. Zignorowała go.

Drżącą dłonią najechała na historię.

Wstała gwałtownie, obróciła się i znowu usiadła.

Błagam.

Tak, Mike mówił, że sprawdzono arkusz przez nich podstawiony. 

Ale po tej historii z egzaminem wolała nie spodziewać się czegokolwiek, a na pewno nie tego, że system jej sprzyja.

Zacisnęła zęby i otworzyła plik.

Trymestralny egzamin z historii

Rok 3654

Klasa 7

Thera Novida

Liczba punktów do zdobycia: 45

Liczba punktów zdobytych: 45

– TAAAK! – krzyknęła Thera, wykonując gwałtowny ruch ręką. – Tak! Tak!

Że wzruszeniem doczytała:

EGZAMIN ZALICZONY DNIA

Popłakała się.

Kiwała krzesłem, starając się uspokoić.

Kto to widział, by płakać przez takie głupstwo.

To tylko egzamin.

Tylko egzamin…

Zatrzymała się i spojrzała na spis pozostałych.

A jeśli którykolwiek poszedł jej gorzej, niż myślała?

Z głośno bijącym sercem zaczęła sprawdzać resztę.

Biologia – maksymalny.

Fizykochemia – maksymalny.

Język polski – maksymalny.

Matematyka – maksymalny.

Język obcy – maksymalny.

Inżynieria – maksymalny.

Wpatrywała się w wyniki z niedowierzaniem. Podglądała arkusze, ale były takie, jakie je zostawiła.

Dziwne, zbyt doskonałe wyniki.

Czy powinna się martwić?

Spojrzała na drzwi, ale były zamknięte.

Odetchnęła.

Położyła się i wypatrzyła się w sufit.

Doskonałe wyniki.

Ciekawe, czy Majami też by tak dobrze poszło?

Nie lubiła myśli o Majami.

Wstała.

Może pójdzie na lody.

Spuściła ramiona, spojrzała w górę.

Każde trymestralny wyniki świętowały w lodziarni. Czasem były same, czasem z ekipą.

Pociągnęła nosem i spojrzała na dryta. Milczał.

Czemu myśli o tak smutnych rzeczach?

Czekają ją dwa tygodnie wolnego, więc powinna się cieszyć.

Schowała urządzenie do kieszeni.

Wyszła z pokoju, z wolna sunęła się po schodach. Wreszcie dotarła do kuchni, ale tam nikogo nie było.

Chciałaby komuś powiedzieć o sukcesie.

O Majami.

Z nostalgią w sercu przeszła się po korytarzu i trafiła do salonu. Nikogo nie zastała, ale usiadła na kanapie.

Może są na jakiś zakupach.

Spojrzała w górę. Zamknęła oczy, zacisnęła pięść.

Majami, gdzie jesteś? Czy podsłuch coś daje? Powinnam spytać Marcina…

Dziennikarz milczał od tamtego egzaminu. To półtora tygodnia. Chyba nie powinna się tym tak przejmować, to u niego było częste.

Gwar w korytarzu.

Westchnęła ciężko.

Rodzice stanęli w progu i spojrzeli na córkę.

– Kogo zabili? – spytała roześmiana Shira, wtulająca się w partnera.

Thera zmarszczyła brwi, ale wstała.

– Są wyniki egzaminów – powiedziała i dodała szybko: – Zdałam. Perfekcyjnie.

– Och – westchnęła Shira.

Para sięgnęła po swoje druty. Spojrzeli w swoje oczy, kobieta parsknęła śmiechem, położyła głowę na ramieniu mężczyzny.

Wyglądają pięknie, przyszło do Thery.

On w garniturze, ona w pięknej, lśniącej czerwonej sukience.

– Rzeczywiście – powiedział ojciec bez jakiejkolwiek dawki emocji w głosie. – Moje gratulacje, kochana. To dlaczego wyglądasz, jakby trup rzeczywiście padł?

Thera przez chwilę milczała.

No właśnie, dlaczego?

Dlaczego nie mogła się spotkać z Majami?

W pierwszym momencie chciała stwierdzić, że nie wie.

Ale przecież wiedziała.

Spojrzała odważnie w oczy tacie.

Co wykrywa podsłuch?

– Chciałabym – zaczęła w końcu – chciałabym się spotkać z Majami. Tak… czuję się bez niej samotna.

Milczenie.

– Twój trup może jeszcze rzeczywiście się znaleźć – mruknęła Shira.

Thera znów wzruszyła ramionami.

– Rzadko są takie wyniki – powiedział spokojnie. – Uczcijmy to w rzadki sposób, rzeczywiście. W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo chcesz się z nią spotkać?

– Dziesięć.

– A dziś?

– Dziesięć.

Nie wiedziała, czy czuła to na dziesięć.

Ale potrzebowała się spotkać z Majami.

– Wiesz, że to może być ciężkie przeżycie?

Thera wzruszyła ramionami trzeci raz, jakby miało to coś pomóc.

– Chcę ją zobaczyć – powiedziała odważnie, a potem smutnie: – Tęsknię za nią, tato.

– No, dobrze – zgodził się. – Daj mi trochę czasu… najpóźniej w środę powinnaś ją widzieć.

– Dziękuję – i poszła do swojego pokoju, zostawiając za sobą ciszę.

– Jesteś pewien? – zapytała Shira.

– Ona i tak wie za dużo, a poza tym będzie to pomocne.

Shira aż się wzdrygnęła, czując jak lód przechodzi po jej ciele. Nie była pewna, czy chce, by jej córka uczestniczyła w łamaniu człowieka.

***

Thera: mogę wpaść?

Marcin: rodzice jeszcze nie podpisali zgody na praktyki

Thera: tylko na chwilę, nie będę przeszkadzać

Przewrócił oczami.

Marcin: masz pięć minut

Po chwili była już w jego gabinecie.

– No? – spytał niecierpliwie.

– Czy… – zawahała się. – To, co zrobiliśmy coś daje?

– Nie wiem, spytaj się Mike’a.

– Daje – odparł ten z dryta Marcina. – Tyle że nie wiem, czy chcesz to zobaczyć.

– Może się najpierw spotkaj z Majami? – wtrącił się dziennikarz.

– Dlaczego? – zapytała twardo. Może zbyt twardo.

– Bo to pozwoli ci zrozumieć resztę – odparł Mike poważnym tonem.

Ciężka cisza.

– Dobrze – zgodziła się w końcu.

– Idź już – pogonił Marcin, machając dłonią.

***

Thera przyglądała się sobie w lustrze, przymierzając letnią sukienkę rękoma. 

Niby wyglądała dobrze, ale bez powabu.

Z drugiej strony, jak powinna się ubrać na spotkanie z Majami? Przecież zakładając elegancką, białą sukienkę z czerwonymi elementami będzie wyglądać komicznie.

Czuła to w kościach.

Przecież to miejsce nie jest takie, jak je system pokazuje.

Oblizała nerwowo wargi i rzuciła kieckę na łóżko.

Wtedy golą ci głowę, wypalają numer na ramieniu i każą chodzić w białej koszuli – przypomniała sobie słowa Behy Rostki, opowiadającej Marcinowi o obozach. Zamarła, przypominając sobie dalsze jej słowa. – Jeśli masz szczęście, główne tortury opierają się na osamotnieniu i głodzeniu oraz cięższej pracy przy niektórych urządzeniach. Jeśli zaś nie masz, to cóż, w pewnym momencie nawet nie wstaniesz.

Czy Majami pracowała przy urządzeniach? A może robili jej coś gorszego?

Poczuła suchość w gardle.

– Wiesz, że to może być ciężkie przeżycie? – słowa ojca zastygły w jej głowie jak rzeźba. 

Spojrzała na sukienkę.

Nie była ani ładna, ani brzydka.

Skrzywiła się.

Czy powinna ojca zapytać, co ją czeka?

Być może.

Ale co, jeśli znów ją uderzy kijem?

– Obiad! – usłyszała krzyk matki z dołu. Westchnęła ciężko i zeszła na dół, pełna napięcia.

Matkę zastała przy garnku, rozdzielającą ziemniaki.

Ojciec siedział przy stole i obserwował. Thera czuła jego wzrok na sobie. Dziwnie się pod nim czuła, ale nie potrafiła określić powodu.usiadła z ziemniakami, kotletem i mizerią przy stole. Wkrótce dołączyli do niej rodzice.

Jeśli w ciszy.

Matka zebrała w końcu naczynia, włożyła je do zmywarki i wyszła.

Thera została sam na sam z ojcem. Szukała słów.

– No co tam przed wycieczką? – spytał nieco sucho.

– Jak powinnam się ubrać? – wystrzeliła od razu z procy i zarumieniła się. Czy akurat o taki banał powinna pytać?

– Przyzwoicie – odpowiedział spokojnie i oparł się plecami o oparcie krzesła. – Ani pięknie, ani brzydko. Powiedziałbym wręcz, że normalnie na miasto.

Usta jej zadrżały, ale zacisnęła pięść i spytała:

– Czego mam się spodziewać?

– A co?

– Powiedziałeś, że to będzie ciężkie.

– Owszem, ale dlatego, że procedury są ciężkie. Z powodu procedur bezpieczeństwa nie będziesz mogła tam wejść ze mną.

Bała się zadać to pytanie, ale musiała:

– Ty tam pracujesz?

Blada, wyczekiwała odpowiedzi.

Sięgnie po kij? Czy może odpowie?

– Robię, co muszę – powiedział z wolna. – Nie wszystko mi się podoba, a ten element… cóż, możesz uznać, że tam pracuję, ale to niczego nie zmieni. Procedury bezpieczeństwa są jasne dla wszystkich i takie same dla każdego z zewnątrz. Gdy tam przyszedłem pierwszy raz, także musiałem je poznać.

Zastygła.

– Jakie procedury? – bąknęła.

– Zobaczysz – wstał. – Ja o nich nie powinienem mówić osobie postronnej. Ale nie zakładaj biżuterii, jeśli chcesz zaoszczędzić sobie i innym problemów.

Już na końcu języka miała “dlaczego”, ale ojciec odwrócił się do niej plecami i wyszedł, pozostawiając że zmieszanymi myślami i odczuciami. W tym sosie nie czuła się dobrze.

I ona w końcu wstała, tyle że sztywno.

***

Nie była pewna, czy ten strój był odpowiedni. Na pewno do miasta mogłaby iść w różowej bluzce i czarnych dżinsach, brązowych butach. Bała się jednak, że góra jest zbyt… właśnie, szczęśliwa? Przecież idzie odwiedzić więźniarkę w obozie.

Ale może ten kolor poprawi jej humor?

Pamiętała, że ulubionym kolorem Majami był zielony. Ale też dobierała do niego różową biżuterię.

Spojrzała na swoją – był tam jasnozielony naszyjnik, ale biżuterię musiała odpuścić na wizytę.

Westchnęła, zrezygnowana.

To może zielona?

Przebrała się.

Miała jeszcze godzinę do wizyty, ale od rana nie mogła się skupić na czymkolwiek innym.

Tak, teraz wyglądała znacznie lepiej.

Chwilę wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze.

Nie była pewna, czy potrzebuję czegoś więcej.

W końcu wzruszyła ramionami i usiadła na kanapie.

Nie widziała się z Majami od prawie roku.

Tak szybko czas ulatywał, że ona nawet nie zauważyła… że za dwa miesiące skończy szesnaście lat. Że jej ciało zmieniało nieco rysy; znowu urosła, a twarz nabrała bardziej pociągłych rysów. Że jej dłonie w jakiś dziwny sposób wysmuklały. Ale najgorszy był okres – raz bolał, raz nie, ale przede wszystkim stawał się coraz dłuższy. Nie wiedziała, czy to normalne.

W szkole nie mówiło się o tym, ale pewnie to nic ważnego, skoro nie mówiono.

W przeciwieństwie do Majami.

Ciekawe, jak się czuje?

Swoją drogą, czemu ojciec nagle zmienił postawę?

Soedziała tak jeszcze trochę i próbowala ułożyć chaotyczne myśli w jakąś zrozumiałą narrację. Wpatrywała się w ścianę, nie zauważając tykającego czasu.

Nagle drzwi się otworzyły. Wzdrygnęła się gwałtownie.

Ojciec w ciemnym garniturze uśmiechnął się w krzywym sposób.

– Czas na nas – powiedział.

Wstała i podeszła do niego. Serce biło zdecydowanie za głośno i za szybko, a nogi sprawiały wrażenie jak z waty.

– Dobrze – odparła, stanąwszy przy ojcu.

Ten wcisnął coś na swoim drycie i przenieśli się.

Przełknęła głośno ślinę.

To na pewno nie przypominało obozu, który mógłby być resocjalizacyjny. Chociaż widziała tylko wysokie, metalowe mury z napięciem – siatka od tego błyszczała wręcz. Podwórko szare, duże i puste. A przed nimi wysoki, czarny gmach z trzema piętrami. Nie wszystkie miały okna.

Przed wejściem jak z windy stał nieruchomy strażnik.

– Już nie możesz zrezygnować – powiedział ojciec i ruszył ku drzwiom.

– Gość czy więzień? – spytał wartownik.

– Gość – odparł ojciec. – Sprawdź w rejestrze numer A156QWERTY.

Funkcjonariusz podniósł brew w górę, ale kliknął parę razy w swojego dryta.

– Rzeczywiście – powiedział i otworzył holoekran. – Odciski poproszę.

Ojciec przycisnął kciuka do holoekranu. Ten zaświecił się na niebiesko. Spojrzał na córkę. Ta czynność powtórzyła.

Rozległ się dźwięk drzwi.

– Zapraszam i powodzenia – odparł klawisz i wrócił do wyprostowanej postawy.

Ojciec wszedł pewnie, ale ona się zawahała.

Pomieszczenie było ciemnym korytarzem z żarówką dającą jasne, trupie światło.

Pod wpływem ponaglającego wzroku rodzica, ruszyła za nim szybko. Zacisnęła pięści i wzdrygnęła się na grzechot zamykanych drzwi 

– Nie bój się – powiedział. – Nic co nie zrobią, ale czeka cię jeszcze przeczytanie regulaminu. Pamiętaj, żeby się do niego dostosować.

Jej twarz spochmurniała.

Wreszcie znaleźli się w większym, sterylnym – ale wciąż ciemnawym – pomieszczeniu. Wszystko sprawiało wrażenie konstrukcji z betonu. Zresztą, z jakiegoś powodu zrobiło jej się zimno. Miała na końcu języka parę pytań, choćby i o to, co się stanie, jeśli złamie regulamin, ale postanowiła ich nie zadawać. To będzie na później, a zresztą, jak przeczyta, to się dowie.

Podeszli do okienka z boku.

– A156QWERTY – podał ojciec przy nim. Miła – choć ponura pani o okrągłej twarzy kiwnęła głową i podała kartki A4. Było ich dziesięć, a wszystkie miały drobny druczek.

– Czytaj i podpisz – powiedział chłodno ojciec.

Thera zaczęła nerwowo przeglądać kartki. Przecież to zajmie!, krzyknęło w jej głowie. Spojrzała jeszcze raz na ojca i zdecydowała, że przeczyta. Jednak światło w pomieszczeniu tylko utrudniało to zadanie.

– Czy można podświetlić? – zapytała.

– Nie – odparła pani zza okienka.

Thera nerwowo przełknęła ślinę i próbowała przeczytać pierwszą stronę, ale ponure światło nie pozwalało jej dostrzec wyraźnie wszystkich liter.

A na dodatek czuła, że marnuje czas. 

Chociaż ojciec spokojnie stał, oparłszy się o balustradę, a pani z okienka robiła swoje rzeczy.

Spróbowała jeszcze raz, ale zrezygnowała.

Udała, że czyta.

I tak każdą z dziesięciu stron.

Na końcu drżącą dłonią podpisała dokumenty.

Ciekawe, czy dużo straciłam czasu, pomyślała z niepokojem.

Ruszyli w korytarzu.

– Spokojnie – powiedział. – Masz nielimitowany czas.

Nie poczuła spokoju.

Wreszcie stanęli przed metalowymi drzwiami. Ojciec podał numer i wpisał cztery dodatkowe cyfry: 4859. 

Wejście się otworzyło. Wskazał na biały stół w rogu. Usiadła.

To była stołówka.

– Zaraz ją przyprowadzą – wyjaśniał. – Będzie was pilnował strażnik. Pamiętaj o przestrzeganiu regulaminu.

Cisza.

– Rozmawiajcie swobodnie – dodał. – A ja wrócę o odpowiedniej porze.

Czyli jakiej, chciała zapytać, ale ugryzła się w język.

Może lepiej nie pytać.

Ta stołówka była bardzo sterylna, a królował w niej metaliczny zapach. To było niekomfortowe.

Po prawej znajdowało się okienko, a po lewej drzwi, przez które przeszedł jej tata. Z jakiegoś powodu nie chciała, by tam wkroczył, ale gdy już to zrobił, zadrżała.

Minął się ze strażnikiem przytrzymującym jakąś postać.

Postać była ubrana w białoszarą koszulę z krótkimi rękawami. Skóra była bladoszara, prześwitywały przez nią kości. Niektóre miejsca poznaczona były siniakami czy szramami. 

Prawe ramię miało wypalone znamię P z kotwicą u dołu i numerem 4859.

Ale najtrudniej patrzyło się w twarz więźniarki.

Głowa była ogolona – po prawej mocno zaczerwieniona, a po lewej widoczne były jakieś wybroczyny.

Twarz koścista, z zapadniętymi i wielkimi oczyma. Zresztą, jedno oko było mocno czerwone.

A spojrzenie obojętne, bez wyrazu. Tak, jakby spoglądało się w puste wiadro.

Thera siedziała chwilę bez ruchu.

A potem zacisnęła pięść.

Siedziały naprzeciwko siebie w milczeniu. W głowie Thery dźwięczało chrupnięcie kości, gdy przybyła siadła.

Musiała to przerwać.

– Cześć – powiedziała w końcu. – Dawno się nie widziałyśmy, co?

Brak odpowiedzi.

Co powinnam powiedzieć?, zastanawiała się Thera.

– Ostatnio – zaczęła – zdałam wszystkie egzaminy trymestralne na celujący.

Brak odpowiedzi.

– Zastanawiałam się, jak ci się wiedzie.

Brak odpowiedzi.

– Powiedz mi, lubisz jeszcze zielony? Bluzkę założyłam specjalnie dla ciebie, żeby sprawić ci radość.

Brak odpowiedzi.

Ale więźniarka zareagowała. Podniosła rękę i powiedziała cicho:

– Koniec wizyty.

Głos był ochrypły i nienaturalnie cichy, jakby w organizmie zabrakło wody i struny głosowe nie były należycie naoliwione.

Strażnik nie zareagował.

Thera wykrzywiła twarz z irytacją.

– Proszę – powiedziała więźniarka.

– Powiedz mi coś! – nie wytrzymała Thera.

Więźniarka skuliła się dosłownie, zasłaniając się plecami. Przypominało to postawę embrionalną.

I sprawiło, że więźniarka zasłoniła się stolikiem.

– Przestań – rozkazała nerwowym tonem Thera. – Przecież nic ci nie zrobię.

– Przepraszam – jęknęła płaczliwie więźniarka. – Przepraszam…

– Wybaczam ci, siadaj normalnie.

Thera widziała, jak koleżanka wraca do normalnej pozycji. Dziewczyna drżała.

– Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? – spytała sucho Thera. – No, co ci zrobiłam?

– Zrobiłaś? – zdziwiła się więźniarka i oblizała usta. – Co mi zrobiłaś? – Była w tym rozpacz, wzmocniona przez nerwowe ruchy rąk.

Pytanie zawisło w powietrzu.

– Nienawidzisz mnie – uznała Thera.

– Nie. Nie nienawidzę. Po prostu nie mam nic do powiedzenia.

Pytanie dlaczego wydało się Therze zbyt infantylne.

Miała ochotę wydać rozkaz koleżance.

A zamiast współczucia pojawiła się odraza.

To, co widziała u 4859 było skutkiem magii na organizm. To ta zaraza powodowała wybroczyny, czerwone oko czy siniaki. Przeklęta choroba nie pozwalała organizmowi przetwarzać żywności, przez co wyglądał anorektyczne.

– Obrzydliwe – mruknęła Thera.

– Co? – zapytała niepewnie obozowiczka.

– Jesteś obrzydliwa – powiedziała zimno Thera. – Jak mogłaś zechcieć doprowadzić siebie do takiego stanu? W imię czego?

Więźniarka milczała, ale wyglądała, jakby szukała słów.

– Dlaczego mi to mówisz – zapytała łamiącym się głosem.

Thera zamarła 

No właśnie, dlaczego?

Ale czuła w sobie dziwną, wręcz nienaturalną złość.

Z jakiegoś powodu poczuła chęć uderzenia więźniarki.

To nie moje, przemknęło jej przez myśl.

Ale było już za późno.

Muszę stąd wyjść.

Za późno.

– Nie wiem – warknęła Thera, bardziej wściekła na siebie, niż rozmówczynię.

O Boże, jak cudownie byłoby przywalić jej w twarz.

Zacisnęła pięści.

To przez tych magicznych zjebów mamy tak twardy system.

Zamrugała oczami i spojrzała na strażnika. Ten stał jak kamień.

Thera robiła się coraz bardziej przerażona, ale chęć uderzenia była od niej silniejsza.

Drżała, zaciskając nerwowo pięści aż do krwi.

4859 zamknęła oczy.

A gdy je otworzyła, widać w nich było emocję, może błysk.

– Zanim mi cokolwiek zrobisz – powiedziała spokojnie – proszę, wysłuchaj mnie. Chcę ci powiedzieć o jednej, bardzo ważnej rzeczy.

– Jakiej?

– Widzisz prąd, elektrykę? To jest zasilane nami.

Thera chciała zapytać, ale strażnik podszedł do więźnia.

– Wstań – rozkazał klawisz.

Dziewczyna wykonała rozkaz.

Jęknęła, na twarzy widać było ból, jej ciało wykrzywiło się w C, tyle że do góry. Widać było, że dziewczyna oddycha płytko i za szybko.

Po chwili Majami wraz ze strażnikiem zniknęli za metalowymi drzwiami.

Thera siedziała nieruchomo, wpatrując się przed siebie.

Wciąż czuła wściekłość, ale ona zanikała.

Poczuła na ramieniu klepnięcie.

Spojrzała na ojca.

– Chodźmy już – powiedział jak zawsze, spokojnie.

Pokiwała głową i wstała, ale nogi miała ociężałe.

Co ona zrobiła?

Chwyciła się ramienia ojca, jakby chciała się tym pocieszyć, znaleźć ukojenie. Ten ją jednak odepchnął, mrucząc pod nosem “nie tutaj”. Kliknął coś w dryta i przenieśli się do jej pokoju.

Światło raziło ją, więc zamrugała.

Wciąż panował dzień.

Chciała coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle.

I wtedy ją przytulił.

Tak po prostu, bardzo mocno, tak po prostu, jakby to był jeden, jedyny raz, który może zrobić.

Zakręciło jej się w głowie.

On jest dziwny, pomyślała i poczuła ciarki na plecach.

– Najlepiej – szepnął do ucha – żebyś to, co zobaczyła i usłyszała zostawiła tylko dla siebie. Tak będziecie bezpieczne.

Chciał coś dodać, ale pokręcił głową. Spojrzał w jej oczy i powiedział:

– Kocham cię.

To było do niego niepodobne.

Stała jak skamieniała i wpatrywała się w ojca jak ogłuszona. Zresztą, czuła się ogłuszona. Miała wrażenie, że jej słodki pokój i to piękne, złociste światło zza okna to nierzeczywistość, to senne marzenia.

Uśmiechnął się smutno i zszedł na dół.

A ona nadal stała.

***

Stała również Shira, która z uwagą obserwowała, jak jej mężczyzna powoli i ze spokojem schodzi po stopniach.

Lekko pochylał głowę, jakby schody były jakimś wart przyglądania się elementem.

Jest smutny, pomyślała. Zawiedziony?

Gdy wreszcie stanął na dole, wzięła jego twarz w dłonie i spojrzała w oczy. 

Po trzech oddechach głębokich jak otchłań, wzięła go w ramiona. Utuliła jak matka, jak żona i jak kochanka.

Na korytarzu rozległ się szloch.

Włożyła palce w jego siwoczarne włosy i delikatnie czesała.

W końcu pozostała między nimi cisza.

Wreszcie wyprostował się, wytarł twarz i powiedział:

– Przepraszam.

– Rozumiem – chwyciła go za ręce. Bardzo, bardzo mocno.

– Nie chciałem… – zaczął, ale urwał. Spojrzał żonie w oczy. – Cokolwiek się teraz stanie, wiedz, że bardzo, bardzo was kocham. I wiem…

Zamilkł.

Skrzywił się i machnął dłonią, jakby odganiał dużą, grubą i śmierdzącą muchę.

– To nie będzie przyjemne – powiedział. – Nie wiem, ile nam dadzą czasu. Mogą mnie wziąć od razu, ale cokolwiek się stanie, bądź odważna i zawsze będę przy was, będę w was wierzył. Zawsze.

– Boję się – przyznała. Przełknęła głośno ślinę. – Boję się, że…

– Cokolwiek zrobisz, będę wiedział, że mnie kochasz. 

Cisza.

Z jego bocznej kieszeni garnituru rozległ się dźwięk.

Shira miała wrażenie, jakby rozrywał on kości.

Damien westchnął ciężko i w końcu wyciągnął dryta.

Miał SMS’a.

Wyłączają Ci Mazurka Dąbrowskiego.

Bądź jutro o 16:00 u ministra obrony narodowej.

Pokazał żonie.

Zbladła i zdusiła w sobie łzy. On nie mógł patrzeć na jej zalaną cierpieniem twarz. Nie teraz.

Zacisnęła pięści.

– Co teraz? – zapytała.

– Nie wiem. 

Kolejny dźwięk dryta.

Kolejny SMS.

Msza dziękczynna w intencji obozów resocjalizacyjnych dla magicznych odbędzie się o 16:55 w Kościele Najświętszej Marii Panny. 

Zawahał się.

To było za pięć minut.

– Idź, kochanie – powiedziała czule, wpatrując się w niego uważnie. – Cokolwiek się stanie, wiem, że będziesz z nami.

Westchnął znów, ciężko, kliknął w dryta i zniknął.

Teraz mogła się rozpłakać.

***

Damien położył dryta na biurku Marcina Porzawy. Ten schował go do szuflady, wstał i wziął zielonego dryta. Podszedł do przybysza i po chwili znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu.

Jedynym źródłem światła była wysoka, biała świeca. Ogień w niej zawirował na chwilę.

– Musimy sprawdzić, czy nie masz dodatkowych podsłuchów – powiedział dziennikarz.

Damien uniósł ręce do góry.

– To nie będzie konieczne – powiedział Mike, wychodząc z bocznych drzwi. W dłoni trzymał duży, żelazny i zielonkawy pręt. Świecił niepokojąco, fluorescencyjnie.

Damien z rezygnacją opuścił ręce.

Zamknął oczy, stanął na baczność i zacisnął zęby.

Może nie będzie bolało.

Mike postawił pręt naprzeciwko Damiena. Urządzenie wydłużyło światło tak, że mężczyzna znalazł się w nim cały. Zasyczał, próbując nie krzyknąć, ale w każdych swoich trzewiach czuł wypalanie ich.

Wreszcie światło wróciło do swojej pierwotnej formy.

Damien dyszał, ale uspokajał oddech.

Mike patrzył na odczyty w zielonym holoekranie swojego drytu.

– Wolny – powiedział.

Ulga.

– Zapraszamy więc do Proroka – rzekł spokojnie Marcin i ruszył w głąb korytarza.

Wreszcie doszli na koniec.

Żelazne drzwi o zielonkawej poświacie się otworzyły.

Znaleźli się w białym pomieszczeniu, a przy ścianach stały bardzo stare urządzenia. Damien gdzieś je widział, ale kojarzył tylko, że to starożytne komputery.

Pośrodku pokoju siedział mężczyzna z siwymi włosami. Miał na sobie stary mundur policyjny z białymi elementami, które dziwnie lśniły.

Damien zamarł.

Nieznajomy spojrzał na swoich pobratymców, a ci po prostu wyszli.

Prorok wstał z godnością.

Cisza przesiąknęła przestrzeń, i z każdą chwilą stawała się większym intruzem.

– Usiądź, proszę – powiedział Prorok, machnął dłonią i spod ściany wysunęło się krzesło.

– Wolałbym stać – stwierdził Damien.

– Nie będę cię torturował, nie mam na to siły i powodów – usiadł z powrotem. – To bardziej twój widok jest dla mnie torturą.

Damien się skrzywił, ale wykonał polecenie.

Milczeli.

– Proszę, nie trać mojego czasu, choć mamy go dużo – powiedział Prorok. – Powiedz, czego ode mnie chcesz.

Damien poruszył się niepewnie.

– Chciałbym – zaczął – żeby Thera i Shira były bezpieczne.

– Nie mogę ci tego dać – w jego głosie brzmiał prawdziwy smutek – ponieważ nie oddałeś mi Majami. Ale mogę zobaczyć, które opcje są dla was najkorzystniejsze.

– Dla nich – szepnął Damien.

– Oczywiście. Daj mi chwilę. Chcesz z nami zostać, jak rozumiem?

– Jeśli to dla nich bezpieczne… 

Prorok zamknął oczy.

Wydawało się, że minęła cała wieczność, ale to była najdłuższa w życiu Damiena godzina.

– Przykro mi – powiedział Prorok. – Nawet, jeśli cię zabijemy, one nie będą bezpieczne.

– Co powinienem zrobić? – wiedział, ale trzymało go irracjonalne złudzenie, którego chciał się trzymać jak rzepa do ogona. 

– Poddać się – padła odpowiedź. – Tylko tak ocalisz Therę i być może karierę żony. Ale twoja żona będzie zmuszona zrobić ci straszną rzecz. Jeśli się jednak nie zgodzi, to i ona może zostać skazana. System wie o was bardzo dużo i trzyma w zanadrzu wasze słabości.

– Wiedzą, kim naprawdę jesteśmy?

– Wiedzą, ale im się przydajecie. Skończą grać w waszą grę, kiedy zobaczą choć jeden, mały sprzeciw. Choć Thera ma jeszcze szansę.

– Nie ma magii.

Prorok wzruszył ramionami i rzekł:

– To był wasz błąd, ale może dzięki temu Thera wygra. Czy coś jeszcze?

– Mogę wiedzieć, co zrobi mi żona?

– Nie – odparł po chwili. – Musicie idealnie zagrać swoją rolę, żeby Thera przeżyła.

Damien się zgarbił.

– Najpóźniej w czwartek cię zgarną – powiedział.

Damien podniósł się ciężko.

– Nie zmarnuj tego czasu – powiedział delikatnie Prorok, podchodząc do drzwi. – I powiem ci jak ojciec ojcu: jeśli ja daję radę, to ty tym bardziej dasz.

W oczach Damiena pojawił się i smutek, i wdzięczność.

Wyszedł na korytarz, gdzie czekali na niego Marcin i Mike.

***

Stała wciąż w tym samym miejscu.

Jakaś mucha wleciała przez okno i zakołysała się upiornie przy Therze. Zabrzęczała tak, że dziewczynę aż to zabolało. Z irytacją rozejrzała się po pokoju, wciąż pełnym rzeczy po wspólnych zabawach z Majami.

Ale nie z obozowiczką.

Zadrżała.

Zachciało jej się krzyczeć, otworzyła usta i wydobyła powietrze.

Płakać też nie mogła, choć czuła gulę w gardle.

Nagle usłyszała płacz z dołu.

Zauważyła, że ojciec nie domknął drzwi.

Zamrugała.

Matka płakała? Przecież ona nigdy tego nie robiła.

Czy ma prawo zejść i zapytać bez konsekwencji?

Przełknęła ślinę i zobaczyła poranioną twarz obozowiczki.

W jednej chwili otworzyła drzwi i zeszła po schodach.

Ale Shira już zamilkła i w kuchni stojąc cicho, wgapiała się w pusty i czysty garnek. Obok leżała zmoczona chusteczka.

– Mamo, coś się stało?

Prokurator zastygła.

Jeśli uderzy Therę garnkiem, ta może mieć poważne wstrząśnięcie mózgu, jeśli nie zgon.

Ta myśl dziwnie uspokoiła Shirę, która kurczowo trzymała brzegów garnka.

– Usiądź – powiedziała papierowym głosem, nie odwracając się w stronę córki. – Usiądź!

Dziewczyna wykonała polecenie.

Matka nie wiedziała, co powiedzieć.

Jak – jak jej córka może pytać o taką rzecz? Jak – jak może tego nie wiedzieć?

Trudno jej było spojrzeć na Therę.

– Mamo?

Cisza.

– Mamo?

Wciąż cisza.

– Mamo!

I wtedy Shira się odwróciła. Wciąż unikała spojrzenia córki, zagapiła się w coś z boku.

– Poczekasz ze mną – oświadczyła, a dziewczyna zmarszczyła brwi. – W ciszy i nawet, jeśli miałoby to potrwać wiele godzin.

– Na co? – zdziwiła się.

– Na – ugryzła się w język. Na ojca? Nie może jej tego obiecać. – Na informację o ojcu. Jakakolwiek będzie, musimy być wtedy razem.

– Nie rozumiem, ja

– W ciszy! – krzyknęła matka. – I ani słowa więcej od ciebie, kurwo!

Ostatnie słowo się załamało.

Thera wyraźnie widziała zaczerwienioną od płaczu twarz matki i to, że wcale z tym nie skończyła. Ale pani prokurator wykrzywiła twarz w obrzydzeniu, a następnie ręką ją przetarła.

Znów wpatrywała się w nie wiadomo jaki punkt, tym razem nad Therą.

Minuty mijały jak ciosy zadawane z wolna sztyletem.

Thera za każdym razem, gdy chciała coś powiedzieć, spoglądała na matkę i już wiedziała, że nie może tego zrobić.

Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w garniturze.

Twarz Shiry się rozjaśniła.

Rzuciła się na niego, schowała go w swych rękach tak, jakby była sztormem napadającym statek.

Zmierzwił jej włosy, czując na ramieniu łzy.

– Nie płacz, światełko – szepnął jej do ucha. – Na razie jest w porządku, kochana, nic się nie stało.

Obiad nie gotowy, chciała mu powiedzieć, ale nie potrafiła.

– Pójdźmy na miasto na obiad – powiedział głośno i spokojnie. – Zjedzmy coś naprawdę ekstra.

Uśmiechnął się krzywo.

***

Nie rozumiała, co się dzieje.

Patrzyła na rodziców spoglądających na siebie z uśmiechem, z błyskiem w oku i w najlepszych ich strojach. I była obok tego, jakby nie istniejąc. Czy to ona nie istniała dla nich, bo świata poza sobą nie widzieli – czy też oni dla niej nie istnieli, podobnie jak świat, który zdawał się pusty.

Lokal był jasny i bardzo elegancki, a przez to horrendalnie drogi. Dlatego niewiele stolików było zapełnionych, ale ten drobny gwar budował intymną atmosferę.

Próbowała jeść, ale każda jedna porcja stawała się torturą. Nie dość, że smakowała jak gruz czy papier – nie umiała tego określić – to jeszcze miała wrażenie, jakby połykała kamienie. A przecież jadła zupę pieczarkową przygotowaną z najlepszych składników, stworzoną przez najznakomitszych kucharzy w kraju. Przecież posilała się znakomitym bigosem z kiełbasą śląską, z lokalnym chlebem wypieczonym na miejscu, dosłownie sprzed chwili.

Co musiała jeść obozowiczka, skoro na jej stołówce królował metaliczny zapach? Co jej dawano, skoro wyglądała w ten sposób? Bo co, jeśli magia rzeczywiście tak działała na organizm?

Ale przecież widziała tylko obozowiczkę 4859, a nie Majami. To nie Majami tam siedziała, tylko jakiś numer.

– Wszystko w porządku? – spytał Damien, przytulając żonę.

– Tak – odparła Thera równie pusto, jak ona sama się czuła.

Jej rodzice pocałowali się.

***

Czuła się dziwnie obco w zastanej rzeczywistości. Nie wiedziała, w co włożyć palce, więc siedziała i gapiła się przed siebie, więc leżała i gapiła się w sufit, więc siedziała i gapiła się w zupę stojącą na stole kuchennym.

– Jedz – powiedziała zmęczonym głosem Shira.

Thera spróbowała, ale smakowało papierowo. Popatrzyła na matkę, wzruszyła ramionami i w milczeniu zjadła swoją porcję.

– Co się dzieje? – zapytała prokurator. – Powiesz mi w końcu, czy nie?

Nastolatka wzruszyła ramionami i spojrzała w bok.

A co za różnica, przyszło jej do głowy. Matka i tak jest wściekła, więc odpowiedź – odpowiedź.

Najlepiej, żebyś to, co zobaczyła i usłyszała zostawiła tylko dla siebie. Tak będziecie bezpieczne.

Czy w domu też mam nie mówić?

Matka miała ostry, pełen niezadowolenia wzrok.

Zapewne to nie polepszy sprawy.

Wstała.

– Nic, nic się nie dzieje – powiedziała pustym tonem.

Nie mogła innym, bo ona sama była pusta, a pustka ta rozlewała się na przestrzeń, na wszystko inne.

– Jutro wstajesz bardzo wcześnie – oświadczyła prokurator. 

– Dobrze – odparła Thera i po prostu wyszła z kuchni.

A potem, w swoim pokoju wpatrywała się w dryta.

Miała zero wiadomości od Marcina i Mike’a.

Zresztą nie chciała ich.

Niczego nie chciała, po prostu bezmyślnie gapiła się w urządzenie.

Widzisz prąd, elektrykę? To jest zasilane nami.

Potrząsnęła głową, jakby chcąc odepchnąć nieproszonego gościa. Wbiła wzrok w jakieś inne miejsce, tuż nad górną półką, gdzie leżała jakaś zabawka Majami.

Ciekawe, co się z nią dzieje.

Zamiast twarzy obozowiczki, poczuła ból w sercu. Schodził w dół, jakby był pasożytem. Gdzieś na jelitach czy wątrobie zrobiło jej się niedobrze.

Bardzo, bardzo niedobrze.

Pochyliła się nad podłogą i rzygnęła.

Przez dłuższy czas wgapiała się w breję z której wystawały stopy.

Poczuła obrzydzenie, wykrzywiła twarz, ściągnęła buty i poszła do schowka i łazienki. 

Nie miała w sobie zapału, gdy namaczała mopa.

Nie miała w sobie rezygnacji, gdy kładła go na podłogę.

Była jak dobrze naoliwiony mechanizm, który wycierał podłogę z brudu, zalegającego w całym pokoju.

Towarzyszyło temu nic.

Po prostu wylała brudną wodę do sedesu i obmyła mop z wiadrem, a następnie go odstawiła.

Stojąc nad tym chwilę zabrakło jej myśli.

A może właśnie nie.

Czuła, że najchętniej uruchomiłaby dryt czy holoekran, ale na samą tę myśl jelita jej się lekko skręcały.

Miała ochotę rozwalić tę elektronikę, ale nawet nie wiedziała jak.

Dryt zbudowany był z niezwykle twardego, w miarę cennego metalu pochodzącego z Gór Ziemskich, espicjanu.

Nawet, gdyby wykorzystała młotek czy ogień, urządzeniu nic by się nie stało przez bardzo twardą, krzemopodobną strukturę.

A holoekran?

Jak mogła rozwalić coś, co z natury jest hologramem?

Zacisnęła pięści.

Gdyby tylko mogła coś zabić.

***

Zeszła na dół. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Stanęła w progu kuchni i chwilę wpatrywała się w mężczyznę siedzącego w rogu kuchni. Bawił się drytem, a holoekran rozjaśniał przestrzeń wokoło. Przez okno w kuchni spływała ponura, szaro-ciemna poświata, niby nie mogąc się zdecydować, czy już ma wpuścić dzień, czy jeszcze nie.

– Kochanie – powiedziała delikatnie Shira i podeszła do niego. – Jest czwarta w nocy.

Wyłączył urządzenie, odstawiając na bok i przytulił żonę. Usiadła mu na kolana.

Milczeli chwilę.

– Idź spać – szepnęła, mierzwiąc jego czuprynę. Pocałowała go w czoło.

Westchnął ciężko.

– Sprawdzałem… zresztą, nieważne. Kocham cię.

Wiedziała o tym.

Uścisnęła go mocniej.

– Powiedz Therze – zawahał się. – Byłem dobrym ojcem, prawda?

– Najlepszym.

Starała się nie pokazywać emocji, ale dłoń zacisnęła się za bardzo, a głos zadrżał. 

– Starałem się – powiedział bardziej do siebie, niż do niej. – Tak, powiedz jej, że się starałem. Może kiedyś zrozumie.

Rozpłakała się.

To ja powinnam go pocieszać, i rozpłakała się jeszcze mocniej.

– W porządku, kochanie – powiedział. – Rozumiem. Boisz się…

Jęknęła i spojrzała mu w oczy. Miał takie…

Przełknęła ślinę, wstała i wytarła oczy. Zacisnęła pięści.

Nie może płakać, nie w takim momencie. Musi się uspokoić.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie będę dziś.

Przy tobie, dodała w myślach.

Uśmiechnął się cierpko.

– Zrób wszystko, by przeżyła – poprosił.

I pożałował.

Przez ten jeden, jedyny moment zobaczył iskrę furii czy gniewu w jej oczach. Naprawdę pomyślał, że gdyby miała w dłoni talerz, to by go rzuciła w ziemię.

– Nienawidzisz jej, rozumiem – stwierdził. Chciał coś dodać, ale zamknął oczy, skupiając się na oddechu.

Gdy je otworzył, powiedział bezemocjonalnie:

– Moją ostatnią wolą jest, by Thera przeżyła najlepiej, jak to tylko możliwe. Proszę, zrób to dla mnie.

Paznokcie Shiry wpijały się krwawo w skórę zaciśniętych dłoni.

– Dobrze – wysyczała. – Dobrze.

Zapadła cisza.

Chciał znaleźć jakieś pocieszenie, ale zabrakło mu słów.

Stali tak w ciszy zupełnej, patrząc na siebie.

W końcu się uśmiechnął, ale tym razem szczerzej, żywiej.

– Wiesz, kochanie – zaczął. – Cokolwiek mi zrobisz, ja będę przy tobie.

– Nie dam rady – powiedziała. – Po prostu nie dam rady.

– Dasz.

Milczała.

– Dasz, bo wierzę w ciebie i dasz, bo jesteś bardzo silna. Nie każdy by przeżył to, co ty.

– Mam swoje granice – powiedziała. Znowu zbierało jej się w gardle. Duża, twarda gula. – Tą granicą jest Thera.

– Chciałabyś ją zabić? – spytał wreszcie, lekko zaskoczony, nawet uniósł brew.

Zobaczyła to wyraźnie, bo szarość ustąpiła promieniom słońca, wpadającym beztrosko do kuchni. Cienie drzew i złota poświata rozstawiły się na dużym, kuchennym stole.

– Nie – odparła. – Chciałabym, żeby przestała mnie dręczyć.

Pokiwał głową.

– Przepraszam – rzekł spokojnie. – Idę się położyć na trzy godziny.

– Śpij spokojnie.

Wyszedł, a ona spojrzała na jego dryta, samotnie leżącego, jakby porzuconego.

***

Otworzyła drzwi. Spojrzała na córkę, która leżała w pozycji embrionalnej na łóżku w kwiecistej pościeli. Stąd nie było widać, czy dziewczyna jeszcze śpi, czy nie. 

Ciężkim krokiem podeszła do Thery i brutalnie wyrwała z niej kołdrę, zrzucając na podłogę. 

Thera nie spała, za to skuliła się jeszcze bardziej.

Czekała i myślała: czy to serce musi bić jak młot?

Najgorsze było to, że matka stała nad nią, niby mroczny cień, który zwiastował krew.

Nie chciała być uderzona.

Nawet nie wiedziała za co miałaby, ale nie obchodziło to ją.

Po prostu nie chciała ciosu w ręce, plecy czy cokolwiek.

Lekko drżała.

Matka zrobiła pogardliwą minę.

– Wstawaj – warknęła Shira, ale Thera nie zareagowała. – Powiedziałam ci, że masz dziś wstać bardzo wcześnie i to zrobisz, suko!

Gdzieś w Therze tliło się pytanie dlaczego, ale tylko skuliła się bardziej.

Na to rodzicielka chwyciła ją za włosy i pociągnęła tak, że dziewczyna musiała wstać.

Shira puściła włosy córki i wskazała szafę:

– Ubierasz się ładnie, myjesz się porządnie i schodzisz do kuchni, kurwo! Już!

Thera próbowała załapać wątek, powód, ale ostatnie słowo ją ugryzło i zamiast patrzeć w matkę, spojrzała w bok, na szafę z ubraniami.

A jeśli wyciągnę złe?

– Jak mam się ubrać? – wydusiła z siebie.

Przyzwoicie, przyszła myśl i drgnęła, jakby dotknięta przez nią.

Matka wściekłym ruchem otworzyła szafę i zagrzechotała wieszakami.

– Czemu masz większość pustych? – warknęła.

Thera zmarszczyła brwi, a w końcu wzruszyła ramionami:

– Nie wiem, może pranie jeszcze…

Urwała. Cofnęła się, ale matka tylko na chwilę zamarła. Wreszcie wyjęła czarną i długą sukienkę. Rzuciła ją na łóżko:

– Za piętnaście minut w kuchni i nawet nie próbuj więcej, bo cię tak zleję, że Służba Bezpieczeństwa nie będzie miała, co robić!

Oczy Thery się rozszerzyły.

Służba Bezpieczeństwa?

Kiedy matka z korytarza już trzasnęła drzwiami, nastolatka wróciła do rzeczywistości.

Przełknęła głośno ślinę i wzięła ubranie, bieliznę i szybkim krokiem udała się pod prysznic.

***

Shira czekała, opierając się o blat kuchenny ze zlewem. Wpatrywała się w złote cienie, lekko szarpane przez wiatr.

Zareagowała dopiero na dźwięk kroków. Zwróciła twarz w stronę wejścia, gdzie Thera stanęła.

– Mamo? – zapytała, wpatrując się w kanapki na stole. Stały jakby nigdy nic, na białym, bardzo eleganckim talerzu.

– Siadaj – powiedziała sucho prokurator.

Dziewczyna wykonała polecenie.

– Jedz.

Nastolatka siedziała, jak słup soli, wpatrując się w twarz rodzicielki. 

– Jedz! – krzyknęła. – Masz zjeść!

Jej twarz była wyraźnie czerwona.

Thera nie drgnęła.

Powinna.

Ale nie czuła głodu.

Cisza.

Shira podeszła do stołu.

Spojrzała w zielone oczy córki, wzięła talerz i rzuciła nim w podłogę.

A potem się rozpłakała.

Ciało drżało w konwulsjach, zasłoniła twarz dłońmi.

Wyjdź, chciała syknąć do córki. I czekaj na korytarzu.

Zamiast tego nie mogła się uspokoić.

Zgięła się, próbowała skupić się na oddechu, ale to tylko przyśpieszało jej łkanie.

Łzy nie chciały się skończyć.

Taki wstyd.

Ryczeć jak dziecko przed własną córką.

– Mamo? – odezwała się wreszcie Thera.

Łkanie.

– Mamo? – powtórzyła mocniej.

Już wyciągnęła ręce w stronę Shiry.

– Pani Thera Novida?

Męski, nieznajomy głos z korytarza.

Shira zamarła, spoglądając z przerażeniem w wejście.

Teraz nie była czerwona na twarzy.

Zbladła jak płótno, zobaczywszy wchodzącą do pomieszczenia postać.

Posłaniec śmierci był wysoki, miał czarne włosy i zielony mundur wojskowy na sobie. Jego ciemne buty lśniły w słońcu i z jakiegoś powodu Shira pomyślała, że są jak ostre noże.

– To ja – powiedziała spokojnie Thera.

Shira pragnęła usłyszeć w tym głosie rozpacz, drżenie, smutek – cokolwiek, co by świadczyło o ludzkich emocjach córki. Ale on był spokojny, zupełnie taki, jakby odpowiadała na pytanie “która godzina?”.

– Elian Weissfeld – odparł. – Identyfikator Niebiańska Jerozolima 15/49, Funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa i zapraszam panią ze mną na przesłuchanie w sprawie złamania tajemnicy państwowej.

Przez chwilę dziewczyna nie rozumiała, co usłyszała.

A potem wszystkie puzzle ułożyły się w całość.

Wstała.

No, prawie wszystkie.

Matka przecież nie płakałaby za nią, czuła to w kościach.

Ale chociaż ojciec kupił jej wczoraj czekoladowego loda.

Podeszła do Eliana. Ten chwycił ją za ramię i zniknęli.

***

PODCAST

Przesłało się.

Polska społeczność na rumble.com o godzinie 16:58 mogła oglądać nowy film “Bezkresu miłości” – podcastu o duchowości.

Aleksandra była niezwykle dumna z tego odcinka.

Typ, z którym przeprowadziła wywiad wzbudzał w niej tęsknotę do uzdrowienia całej ludzkości. Miała nadzieję, że ktoś kiedyś, obarczony ADHD czy innym paskudztwem włączy właśnie ten odcinek i powie: “to jest to, tego szukałem całe życie!”.

Ale póki co, obserwowała, jak ilość wyświetleń “ADHD JEST TYLKO W TWOJEJ GŁOWIE… I W GŁOWIE TWOICH RODZICÓW” wzrasta.

ADHD JEST TYLKO W TWOJEJ GŁOWIE… I W GŁOWIE TWOICH RODZICÓW

“Bezkres miłości” był profesjonalnym podcastem i oglądał już paręnaście odcinków tegoż z niesamowitą przyjemnością. To było jak zderzenie się z wolnością, a energia prowadzącej była znakomita. Świeciła, ale nie jak księżyc – raczej blask.. no… kobiecości roztaczała wokół siebie, cokolwiek to znaczy. Cieszył się, że wybrał czarne spodnie, ładne buty i białą koszulę. Miał wrażenie, że jego piękno pasowało do zestawu, w jakim się znalazł. “Zestaw” może nie brzmiał zbyt dobrze – przynajmniej w jego uszach, więc na tę myśl się skrzywił – ale za to jest idealnym słowem do zobrazowania tego, co czekało gościa podcastu.

Ola – tak zdrobniale siebie kazała nazywać – siedziała obok niego w pięknej, srebrzysto-białej sukience. A wnętrze pokoju było obfite w ściany-wyciszacze i rośliny. Mnóstwo roślin, które pasowały do bladożółtego koloru przestrzeni. Jedynie biurko było ciemniejsze, ale już fioletowe, jakby intymne.

To było niezwykłe spotkać się w takim środowisku i z tak piękną duszą.

Oboje się do siebie uśmiechali.

– Dzisiejszym moim gościem jest Amadeusz “Amor” Filipczuk! – obwieściła radośnie i wskazała na gościa. – Proszę, powiedz nam, co cię do nas sprowadza oprócz mojego zaproszenia.

– Chciałem powiedzieć wszystkim – zaczął niby to z nieśmiałością – że wyleczenie się z ADHD czy z jakiejkolwiek innej choroby jest możliwe. Tylko że ja wiem, większość z was zapewne powie “jasne, że chcę być zdrowy i co? I gówno!”. Tyle że to nie tak, zupełnie nie tak.

– To może od początku, od, no…

– Początku? – udał zdziwienie. – Moja matka zaszła ze mną w ciążę, oto początek Amadeusza. W tym czasie studiowała filologię, a jej brat medycynę. Więc po jakimś czasie gadu gadu, i się okazało, że mam ADHD. A jak ADHD, to zamiast odstawić mi telefony, to zaczęła mnie faszerować różnymi bzdurnymi lekami.

– Dobra, dobra, ale po tobie nie widać, żebyś… widzisz, teoretycznie osoby na ADHD są żywiołowe, przerywają, no i mają masę problemów, nie mogąc się skupić na jednej czynności…

– Nic nie wiesz o tej – tu machnął palcami “na niby” – chorobie, prawda? A ja całe dzieciństwo i nastoletni wiek męczyłem się z tą pierdoloną diagnozą, by na końcu stwierdzić, że chcę uciec w Bieszczady i mieć wyjebane na leki.

– Męczyło cię to, dlaczego?

– Wiesz, teoretycznie w mojej klasie było mnóstwo osób z ADHD czy z dysleksją, czy innymi podobnymi mózgami. Ale… nie rozumiałem dlaczego. Moja ciotka, która zawsze przedstawiała się o sobie jako debil, pewnego dnia powiedziała mi, że wyleczyła niedosłuch. Na boga, chciałem jej uwierzyć i ku mojemu zdumieniu… nie miałem innego wyjścia. Nie miałem, bo faktycznie to zrobiła.

Cisza.

– Ale trochę wyprzedzam fakty – powiedział. – I mój mózg myśli jakby do przodu, z szybkością, ale… to nie jest ADHD. Każdy z nas jest inny, indywidualny, a ja z tym nie walczę. Poza tym… tak się nauczyłem myśleć i co, komu to przeszkadza? No, przecież nie mnie.

– Ale był taki moment, w którym przeszkadzało?

– Oczywiście, dobrze, że wracasz do początku. Widzisz, za nastolatka miałem depresję, bo nie dość, że wszyscy mieli to samo, co ja, czyli NIE WYRÓŻNIAŁEM SIĘ, to jeszcze, o zgrozo, nie wiedziałem, dlaczego mam mieć to cholerstwo całe życie! Przecież to była ewidentna przeszkadzajka i nie, nie obchodziło mnie to, że ludzie uważają mnie za osobę z supermocą. W ogóle nie widziałem, nie dostrzegałem i nie chciałem widzieć ŻADNYCH plusów ADHD. Tak jakbym wsiąkł w bycie ofiarą.

– Byłeś ofiarą?

– Systemu, rodziców. Ale ostatecznie dzięki temu wszystkiemu teraz wiem, jak pomóc milionom innych ludzi, którzy mają ADHD. To proste. Ale muszą zrozumieć, że jeśli są przyszpileni przez leki, przez psychiatrię, to trochę im zajmie, zanim zejdą z systemu i zaczną naprawdę się rozwijać.

– To znaczy? Możesz rozszerzyć?

– Każdy z nas jest projektem swoich rodziców. Otoczenia. Jest i zarazem nie jest, ale przede wszystkim zaczyna się od byciem idei w głowie rodzica. Więc kiedy mamy te pięć lat, to jeszcze NIE MANIFESTUJEMY, wciąż jesteśmy w rękach boga, czyli rodzica. Ale mając już dziesięć lat jesteśmy w stanie wymanifestować cokolwiek, co nam się żywnie podoba. Tymczasem szkoła: nie, siedź w klasie i się ucz pierdół. Tymczasem psychiatra: to normalne, bierz leki, które cię ogłupiają, nieważne, że dla psychiki to jest jakaś totalna paranoja. A co więcej, wszystko zaprzecza temu, że dzieci mają nieskończoną, niesamowitą energię, w której chcą działać, w której po prostu żyją. Ale ponieważ dzieci są cudzym projektem, to muszą się dostosować i potem mamy całe społeczeństwo ogłupiałe przez leki, zdębiałe przez system i może powinienem to powiedzieć na odwrót, ale to nie ma znaczenia. Tak czy siak efekt będzie ten sam.

– Wow, a możesz to na ludzki przetłumaczyć? Podać jakiś przykład z życia?

– Zobacz – odchrząknął, rumieniąc się. – Mam nadzieję, że ciotka, o której wspomniałem mi wybaczy, ale powiedzmy, że wybaczy. W pewnym momencie była zmuszona zamieszkać u nas, a to oznaczało lekkie zmiany w naszym życiu. Ona tam w ogóle nie była jakąś zawracajmidupę, ale i tak moi rodzice się z nią pożarli. Nie wiem do końca, o co chodziło, ale usłyszałem tylko, jak matka się na nią drze… nie, to nie było darcie się, to był raczej zimny ton w stylu “obwiniasz nas o wszystko, powinnaś iść na terapię”. Nie wiem, o co chodziło, ale słowo daję, nie zauważyłem, by ciotka to robiła, ale z drugiej strony nie zawracała mi dupy. Poprosiłem matkę o wyjaśnienie, ta mi powiedziała, że ciotka uważa, że to wina całego środowiska, że ona nie ma pracy. I że to się leczy. I wiecie, że ciotka nie ma pracy to wina systemu i takie pierdolenie, co też było częściowo prawdą, bo kto by się chciał napierdolić przy sprzątaniu? Ciotka tego nie rozumiała kompletnie, ale potem, po tym rodzicielskim jazgocie, poszliśmy na spacer pogadać. Jakoś tak wyszło, że mieliśmy dobre relacje i sobie filozofowaliśmy albo opowiadaliśmy pierdy o teoriach spiskowych. No i ja jej się pytam, o co chodzi, o co się pożarły, a ta przystanęła i zaczęła myśleć. I wtedy dosłownie, miałem wrażenie, jakby z miejsca ją olśniło. Powiedziała mi tak: twoja matka ma rację. Ale nie tak, jak myśli, że ma.

Amadeusz parsknął śmiechem, jakby go to rzeczywiście bawiło i wypił długiego łyka wody w fioletowej szklance z napisem “Jestem zajebisty”.

– Bo widzisz, ciotka była projektem rodziców. Oznaczało to, że mieli na nią jakąś wizję, i niestety, tu było całkiem konkretnie. Miała zostać… eee, dobra, powiedzmy, że miała być artystką, ale to się nie udało. Natomiast, kiedy wreszcie pozbyła się artyzmu ze swego życia, to stwierdziła, że ten artyzm to była wizja jej mamy, a nie jej. Prawie całe życie zmarnowała na niego, ale widzisz. Ciotka mi opowiadała, że ona wcale nie obwinia wszystkich o wszystko, tylko oddaje swoją moc. Wiecie, stara już była, więc była wolna, już mogła manifestować w dowolny sposób, a ona była jakby przetrzymywana przez chore wizje jej bliskich. Brrr — aż się wzdrygnął. — I pewnego dnia postanowiła, że będzie tylko swoją wizją. A ja jej zapytałem, jak do cholery chce to zrobić. Powiedziała, że jeszcze nie wie, ale zrobi. Wróciła bez niedosłuchu, z milionami na koncie, z narzeczonym i dzieckiem. Na szczęście nie na stałe, ale tylko po to, by nas zaprosić na jej ślub. Czy coś, to był dziwny pomysł, dziwny wypad, ale to już kompletnie nie na temat, trochę się zgubiłem, co nie?

– Trochę, ale jak wróciła, to ci powiedziała, jak to zrobiła?

– Nie – parsknął śmiechem. – Po prostu mi wysłała smsa z dwoma nazwiskami i kazała poszukać ich w internecie. Wspaniała ciotunia nic więcej nie skomentowała, ale skoro ona mogła się pozbyć swojego gówna z życia, to ja też, prawda? No i wpisałem do wyszukiwarki Neville Goddard i dr Joe Dispenza… i oto jestem, dzień dobry! Dobry człowiek bez ADHD.

Kramer vs Kramer

Gdy się ogląda dramaty sądowe, a potem czyta komentarze, to często jest przytaczany „Kramer vs Kramer” (1979) jako bardzo dobry film. Zdobywca pięciu Oskarów (Meryl Streep, Dustin Hoffman, reżyseria, scenariusz, scenariusz adaptowany) ma jednak swoje problemy, wynikające głównie z dwóch rzeczy.

Po pierwsze – forma. Z jednej strony, film to takie narzędzie, które wymaga sporych uproszczeń, zwłaszcza nie będąc serialem. Podejrzewam, że w kontrze do powieści Averego Cormana nie wytrzymuje próby, gdyż książkowi bohaterowie są znacznie bardziej rozbudowani.

Druga sprawa to czas. Mamy 2023 i obecnie ta produkcja byłaby… uważana za słabe dzieło, nie wnoszące nic do kina. Innymi słowy, Kramer vs. Kramer nie jest ponadczasową opowieścią, ale za to jest dość życiową historią, o czym dalej. Trzeba jednak przyznać, że w 1979 ta opowieść mogła być kulturowym kamieniem milowym, zwłaszcza dla ojców.

Ted Kramer (Dustin Hoffman) pewnego dnia przychodzi do domu i widzi, że jego żona, Joanna (Meryl Streep) go opuszcza, zostawiając również siedmioletniego syna, Billego (Justin Henry – do dziś najmłodszy aktor, który uzyskał nominację do Oskara). Przez pierwszą połowę filmu widzimy, jak Ted zaprzyjaźnia się z synem, opiekuje się nim i ogólnie jest cudownym ojcem, ale nie pozbawionym wad. To było bardzo dobre – by urealnić tę postać pokazując, że także popełnia błędy.

Film trwa 1:40 minut, więc na dramat sądowy nie zostaje wiele miejsca, ale on jest, tyle że zupełnie z boku. Rozprawa sądowa trwa jakieś 20 minut i powiem szczerze, całkiem inteligentnie to scenariusz rozegrał. Miałam wrażenie, że twórcy nie próbują stanąć po jednej, konkretnej stronie. Po prostu, oboje rodziców jest ważnych i oboje mają swoje grzeszki, a także zalety.

I pozwól, że wrócę na chwilę do „I am Sam”, ponieważ na końcu obu filmów pojawił się podobny zabieg. Nie widzimy tego, co powiedział sędzia, jaką konkretną decyzję podejmuje. Jednakże – „Kramer vs Kramer” rozgrywa sytuację w o wiele lepszy sposób, bo informacja, której widz nie może się doczekać jest przekazana przez usta adwokata. Ale to wszystko jest okraszone pewnego rodzaju symboliką.

Nie czujemy więc złości na twórców, że pominęli ważny krok w opowieści – bo Ted w pewnym momencie schodzi ze schodów w dół, ze spuszczoną głową. Kadr jest ciemny. Doskonale widać, że gościu sprawę przegrał i nie trzeba tu słów, by to rozumieć.

Ogólnie film nie stroni od symboliki – na przykład, z windą. Ta symbolizuje separację, a Dustin i Streep nigdy nie są w niej razem.

Jednakże samo zakończenie wywołał we mnie pewien niedosyt, takie dziwne odczucie, że film został niedokończony, ucięto coś ważnego. Teoretycznie – nie miałam powodu. Streep bowiem przychodzi odebrać Billego i nagle mówi Tedowi, że jednak nie, że jednak pomimo wyroku sądu go nie zabierze. Następnie jedzie pogadać z synem na górę. I widzimy napisy końcowe.

Ładnie to wygląda na papierze, ale zabrakło czegoś w tej scenie.

A może nie, może film po prostu – zwyczajnie – nie wytrzymał próby czasu?

Wiesz, to się miło ogląda, seans płynie, ale… no, to nie jest film roku. I nie jest to też dramat sądowy – bo nawet nie wzbudza takich mocnych emocji, jak to było w „Zapachu kobiety”. On po prostu jest przyjemną opowiastką o ojcostwie i myślę, że to było najważniejsze jak na tamte czasy. Prawa ojców.

Flow

„Flow” to piękny film, można iść do kina. A właściwie trzeba, bo zgadzam się z twórcą animacji, że na streamingu doznanie będzie niepełne. No chyba że macie domowe kino z wszystkimi jego zaletami. Ale oglądanie tak wysoko immersyjnego filmu na małym ekranie może być ze szkodą dla niego.

Samotnemu kotu przydarzyła się powódź. I towarzystwo w postaci innych – różnej maści – zwierząt.

To nie jest film, o którym się opowiada. Owszem, mają przygody. Ale każde zdanie o nich będzie wyprane z ich waloru.

Obraz i dźwięk to clue tego przeżycia.

Tak – ten film JEST przeżyciem. Wysoko immersyjnym.

Zacznijmy od tego, że wszystko tu jest naturalne. Nie ma dialogów w języku ludzi. Są za to języki zwierząt. I to są autentyczne nagrania ich głosów. Kot miauczy, pies szczeka, pozostali robią swoje. Przyroda szumi, a do tego dochodzi muzyka instrumentalna.

Czujecie to, ten klimat?

Spoglądamy oczami kota i bardzo szybko się z nim utożsamiamy. To jest przeżycie i trudne – bo chcemy dla kota jak najlepiej, a tu powódź i wiemy, że on jest sam, i musi sobie poradzić jako zwierzę. Nikt tu niczego nie udaje, wszystko jest autentyczne. I piękne. Bo ta naturalność wchodzi w może nie oniryczność, ale w poezję na sto procent. I ta poezja jest piękna. I trochę to jest świat przyrody za którym się tęskni zwłaszcza w mieście.

A po spektaklu jesteśmy bardziej wrażliwi na zwierzęta. A tak w ogóle, po seansie jedno było pewne: nie chcę iść na inny film (a mogłam, bo bilety tańsze od barszczu). Ja chcę iść na „flow”, ale nie było już seansów. Szkoda, bo na stówkę bym kupiła drugi bilet.

Zastanawiałam się, czy ten film jest wybitny. Na pewno głęboki, bo pokazuje jakąś warstwę przyrody z pełną szczerością. I na pewno piękny. Zawiera jedną z najpiękniejszych scen, jakie widziałam w tym roku.

Aha – możecie potrzebować chusteczek, ale tu dużo zależy od Waszej wrażliwości.

Idźcie na ten film, bo później może nie być tak głębokiego doznania.

Top Gun: Maverick

Dzień dobereł, to będzie przedostatni tekst z cyklu o „Top Gunie”, przynajmniej na tę chwilę.

„Top Gun: Maverick” stał się hitem i niewątpliwie tym hitem zostaje, bo wciąż czytam ochy i achy nad nim. Czy słusznie? Cóż, powiem tak: jeśli idzie o widowiskowość, to owszem, jest bardzo dobrze, choć znajdą się mankamenty. A teraz słowy klasyka: po kolei.

Maverick (Tom Cruise) zostaje przydzielony do wyszkolenia elitarnej jednostki wyłonionej z absolwentów elitarnej szkółki lotnictwa, zwanej Top Gun. Tym razem ekipa musi rozwalić towar będący uranem. Czy im się to uda?

Na całe szczęście dla widza, jest tu znacznie więcej akcji, niż w jedynce. Coś naprawdę się dzieje i widać to na ekranie. Mamy samoloty, samoloty i jeszcze raz samoloty. Choć przyznaję, w pewnym momencie pogubiłam się, co wykonuje właśnie Maverick, ale trwało to krótko i wystarczyło pomyśleć logicznie. Dobrze, że krótko, bo koncepcja czy niektóre wydarzenia są właśnie alogiczne, takie trochę dziwadło scenariuszowe, ale może przyczyna leży w traktowaniu samego Mavericka?

Widzicie, miałam wrażenie, że na naszego bohatera czyhają wszelkie nieszczęścia. A to ktoś umiera, a to ktoś go nienawidzi, a to coś jeszcze innego i w rezultacie mamy bohatera-ofiarę, przybitego wszystkim. Wprawdzie tam nie ma czasu na stany depresyjne, ale parę momentów, kiedy Maverick zastanawia się nad swoim losem jest, no, trochę mało szczęśliwych.

Szczęśliwie za to dla moich uszu i oczu okazał się wątek romantyczny. Wprawdzie zminimalizowany, ale jednak w łóżeczku bohaterowie dość sensownie ze sobą rozmawiają.

Oprócz efektów wizualnych należy zwrócić uwagę na początek, który jest uszanowaniem jedynki; czuć to w skórze. W trakcie filmu są do pierwowzoru nawiązania, no i ładnie się to spina w całość, jeśli w ogóle alogiczny film może się ładnie spinać w całość. Cóż – nie będę tu fabuły rozwalać na części pierwsze, ponieważ jest to film, który można obejrzeć i no, nie jest to paździerz.

Muzycznie również bywa dobrze, ale niestety nie aż tak dobrze… chociaż, dźwięki chyba też nawiązują do pierwowzoru, a romantyczną piosenkę robi tym razem Lady Gaga, o ile się nie mylę.

Być może można się pogubić w akcji, kto gdzie i jak, być może fabuła to tylko pretekst do pokazania pięknych, lśniących samolotów, a być może…

Miłego dnia!

Top Gun

Dzień dobereł!

Wzywam Szanownych Panów, aby mi wyjaśnili, w czym leży dobro pierwszego „Top Guna”. Bo serio – ni cholery nie rozumiem. No dobra, trochę widać tę szczeniacką rywalizację, a to obraz dla mężczyzn.

– To film propagandowy, by zachęcić młodych Amerykanów do wstąpienia do wojska, bo oni najlepsi, a Ruscy to debile – powiedziała Asia. Jak zawsze przypominam, że Asia to moja przyjaciółka, ale wróćmy do nieprzyjaciela, znaczy paździerza. No, prawie.

Maverick (Tom Cruise) zostaje wysłany do elitarnej szkoły zwanej Top Gun. Już w pierwszej sekundzie filmu pojawia się tablica informacyjna, że są najlepsi, niezwyciężeni i tak dalej. No więc przez prawie dwie godziny widz obserwuje…. no właśnie, drapię się w głowę, bo właściwie nie wiem, co to było.

Akcji mało – zwłaszcza w porównaniu do dwójeczki – a fabuła jest bez sensu. Znaczy, no ma ona sens, ale są tam sceny a’la szczeniackie i że w elitarnej szkółce pozwalają na różne łamania regulaminu, WTF? Dobra, ale moje oczy i uszy naprawdę cierpiały, gdy widziały ten tu tak zwany romans. Przecież to było bardziej drewniane od drewna. A potem skupiamy się na pewnej tragedii i nagle dowiadujemy się, że on jednak ukończył szkolenie i ja się bardzo, bardzo nudziłam i mi nie żal spojlerów, bo ponieważ albowiem dla mnie „Top Gun” z 1986 roku to zwyczajna strata czasu. Aż żałowałam, że nie ma tego na Netflixie i nie mogę dać 1,5x. No, ale swoje wycierpiałam.

Jury Oskarowe z 1987 roku przyznało temu „dziełu” Oskara za najlepszą piosenkę. Muzykę opracował Giorgio Moroder, a tekst napisał Tom Whitlock, a śpiewa… yyy, właśnie, kto śpiewa? Bo z pewnością nie Giorgio, który jest facetem. Ale wg youtuba rzecz wykonała grupa Berlin, istniejąca od 1978 roku, a wykonująca hity w nurcie wave/synth pop. Ich oskarowy numer- „Take My Breath Away” jest taki sentymentalny, no i trochę kiczowaty. Być może to wpływ gatunku, być może lat 80′, ale w zasadzie utwór nie przypadł mi do gustu. Link w komentarzu, oczywiście.

Akademia zauważyła jeszcze, że wygibasy wykonane samolotem są całkiem niezłe, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę efekty dźwiękowe i edycję. Na szczęście dla świata, „Top Gun” przegrał pozostałe bitwy.

Nie polecam, ale jeśli chcesz się zabrać za „Top Gun Maverick”, to niestety – musisz obejrzeć jedyneczkę.

Pozdro.

Haker

Dzień dobereł, obejrzałam „Blackhat” („Haker”, 2015), żebyście Wy nie musieli. Naprawdę, nie tykajcie tego ani palcem, ani patykiem, a najlepiej w ogóle o tym czymś filmopodobnym nie myślcie.

Jakaś szajka powoduje problemy typu awaria reaktora elektrowni, awantura na giełdzie i tak dalej. Tylko jeden człowiek może ich unieszkodliwić, ale jest w więzieniu. No nic, agenci idą po niego, a nasz koffany Nick Hathaway (Chris Hemsworth) nie chce się zgodzić na czasowe wyjście. Albo wolność, albo nic. Tak postawieni pod ścianą agenci decydują się postawić wszystko na jedną kartę. Co z tego wszystkiego wyniknie?

Niewiele, bo oprócz znanych wszystkim zagrań wizualnych Manna, to na ekranie naprawdę niewiele się dzieje. Szczerze mówiąc po jakiś 30 minutach zaczęłam przewijać, bo po prostu było nudno, a projekt to projekt. Trzeba jakoś go zrealizować i okazało się, że nie szkodzi, że przewijam.

Tam po prostu nic się nie dzieje XD.

Dlaczego Hemsworth zagrał u Manna? Bo to jego ulubiony reżyser. I widać, że się obaj panowie starali, ale scenariusz był z dupy. Zresztą, pisał go Morgan Davis Foehl i ja rozumiem, że Mann chciał zbadać sprawę cyberprzestępczości, ale problem polega na tym, że ten scenarzysta znany jest głównie z gniotów i jak widać, gniotów nigdy nie przestał pisać. Dlaczego więc Mann wziął go do współpracy? Nie udało mi się dowiedzieć, a gra nie jest warta świeczki, żeby się nad tym zastanawiać.

Poprosiłam chata gtp o to, by napisał recenzję tego filmu. Kićka (tak nazwałam swojego chata) stwierdził, że film jest strasznie słaby, ocena 4/10 i rzeczywiście, coś w tym jest. Co prawda nie spodziewałam się aż tak niskiej oceny, ale jeśli musisz przewijać film, to może nie jest to dobry objaw. Tak czy siak, zapytałam chata, czy zrobi mi rysunki ilustrujące jej komentarz do tego filmu. I nawet po napisaniu prompta się nie dało, bo – proszę Państwa – poprawność polityczna XD.

Ostrzegałam, żeby nie tykać tego czegoś palcami. Żal tylko Manna i dobrych aktorów w tym projekcie, ale na szczęście „Ferrari” już Mannowi wyszło dobre. I nie zapraszam do dyskusji 😛.

Na szczęście teraz już czekają mnie tylko lepsze filmy 😉. Miłego dnia!

Transformers: Rise of the Beats

Dzień dobereł, ja z paździerzem, więc będzie wesolutko XD.

„Transformers: Rise of the Beats” to kompletnie niepotrzebny film, ale miło się ogląda końcówkę i samochody na wielkim ekranie. Tak właśnie – obejrzałam, żebyście Wy nie musieli, bo tata ma wielki ekran i fajnie te robociska wszelkie wyglądały, i no, z kimś też fajnie obejrzeć. Ale to się nie nadaje do niczego, albo ja jestem za stara.

Już pal licho jakość polskiego dubbingu – w tym przypadku to, czy jest ona zarąbista, czy totalnie z… nie ma znaczenia, ponieważ film jaki jest, każdy widzi – gniotek mały, chyba zrealizowany dla siedmiolatków. I wiecie, można powiedzieć „no, ale co to za argument?”, ale jednak w swych dialogach „Transformers” jest momentami i sztampowy i naiwny do bólu, żeby nie powiedzieć przewidywalny. Przewracałam oczami na papkę patetycznych słów, jakie przetoczyły się przez ekran, w szczególności na koniec.

– Koniec – rzekł uroczyście tata.

A nie, sorry – jeszcze koniecznie musi być scena z wojskiem. Of course! Zwłaszcza, że nasz bohater Noah Diaz (Anthony Ramoz) był wojskowym, którego wojsko wylało za to, że wolał chronić (?) swojego brata, któremu ciągle przytrafiają się choróbska i znęcanie się kolegów w szkole, w wyniku czego jego dłoń była uszkodzona. A że teraz nikt nie chce mu dać pracy, to decyduje się na bardzo ryzykowny krok w postaci kradzieży pięknego autka, które okazuje się być robotem. No i wjeżdża akcja.

To znaczy, wicie, rozumicie, wjeżdżać może i wjeżdża, ale ona jest nudna i męcząca. W rzeczywistości brakuje tu rozmachu, serca i dynamiki. Myśmy z tatą chyba nie mogli się doczekać, jak ten pasztet się skończy xD.

No, ale na dużym ekranie to ładnie wyglądało. Te kolorki i zmieniające się roboty, autka, to wszystko smakowało nawet, nawet. Na małym ekranie zapewne wyłączylibyśmy to po jakiś 10 minutach, bo przecież wydarzenia też muszą dojść do siebie.

Byłam zdziwiona, czemu wojsko pojawiło się tak późno, ale pomyślałam sobie, że może w kolejnej części będzie tego więcej. Zresztą, o ile ciekawiej by było, gdyby to wojsko natrafiło na robocika?

Ale nie – fabuła może i nawet wyglądała na papierze, ale za to na ekranie sobie nie radzi kompletnie. Jest nudna, nijaka i ja proszę państwa, wypisuję się z tej recenzji.

Miłego dnia!

Stylowy romans

Dzień dobereł, czy mamy na sali fanów Hallmarku?

„Stylowy romans” to film słaby, żeby nie powiedzieć bardzo słaby. Cóż – gra aktorska może być, chociaż chemii między Ellą (Jaicy Elliot) a Derekiem (Benjamin Hollingsworth) nie ma za wiele, jeśli w ogóle. No, ale jakoś tam płynie sobie powoli, bohaterowie do siebie lgną, akcja brnie do przodu i… no, właśnie, akcja.

Mamy tu podróbkę „Diabeł ubiera się u Prady” – w sensie, no, nie ma tu jakiejś wielkiej energii czy intrygi, czy czegokolwiek trzymającego w napięciu. Wszystko jest do bólu przesadzone tak, że albo masz wrażenie, że oglądasz coś pisanego przez jedenastolatkę, albo że oglądasz guano. No bo sorry – jakoś niezbyt przyjazna osoba mówi coś bohaterce i ta jej wierzy, zamiast uwierzyć ukochanemu. Drama jak z gimbazy, ale to chyba nie jest najgorsze, ponieważ większość złych postaci to istne kaszaloty, do bólu przewałkowane na „one są złe”. I dlatego nikomu, niczemu się nie chce wierzyć i pewne rzeczy wzbudzają śmiech.

Paździerz?

No, film nie do końca ma kij w dupie, bo Ella potrafi zachwycać.

Zresztą właśnie: jedynym mocnym punktem tego filmu jest kreacja głównej bohaterki, która roztacza wokół siebie magnetyczną aurę i to jest odczuwalne nawet dla niedzielnego widza. Oglądając nie tylko przypomniała mi się przyjaciółka przy tuszy, która pięknie się ubierała, ale również miałam wrażenie, że kobiety XXL+ potrafią być piękne.

I to wrażenie trzymało mnie aż do samego końca, chociaż wszystko wydawało się z pupy.

Może kobiety, które są przy kości i czują się źle powinny to obejrzeć?

No i są ładne stroje – podoba mi się dobór kreacji przez Ellę, ale ta w końcu była projektantką. Psiapsiółka mówi, że tak na granicy dobrego smaku, ja tam jej wierzę, ale się nie znam na modzie, więc.

Obejrzycie? Bo mimo że film trwa półtora godziny może się trochę dłużyć, no ale kto nie chce widzieć pięknych, puszystych pań? No, kto?

Amerykańska opowieść

Dzień dobereł.

Rodzina rosyjskich Żydów ucieka do USA, ponieważ tam wolność i koty im nie grożą. W Ameryce nie ma kotów, a w ojczyźnie hulaj dusza piekła nie ma dla czerwonej hołoty. Na szczęście nasza rodzinka to myszy, więc raczej rewolucja im nie grozi. A, sorry, Żydom w ogóle nie groziła.

Głównym bohaterem jest Fievel, który na trasie do USA się gubi i potem, w wielkiej i wolnej Ameryce, szuka rodziców. A po drodze ma mnóstwo przygód, choć film trwa jakieś 75 minut, więc trochę mało, ale za to zgrabnie.

Z jednej strony chcę powiedzieć, że „Amerykańska opowieść” („An American Tail”) to historia z energią, czuć tu coś wybitnego i z pewnością jest coś na rzeczy, skoro zwróciła uwagę wszystkich. Jeśli dotychczas Oskary brały pod uwagę tylko krótkometrażowe animacje, to w 1987 roku powoli gra zaczynała się zmieniać. Jeszcze trochę to potrwało, nie mniej to właśnie ta opowieść spowodowała, że zaczęto myśleć nieco inaczej o animowanych historiach w amerykańskim mainstreamie. W amerykańskim, bo przypominam, że Japończycy nie bawili się w takie ograniczenia i swoje robili.

Początek „Amerykańskiej opowieści” jest bardzo symboliczny – chociaż trudno się w całości doszukiwać nawiązań do rosyjskiej animacji. To ważne stwierdzenie, bo animacja ZSRR była jedną z najważniejszych tamtego czasu i to ona często wymykała się kanonom, a USA pieczołowicie próbowało ją naśladować. Czy jakoś tak, anyway.

Jednak każdy, kto stwierdza, że „Amerykańska opowieść” to bajka dla dorosłych jest w błędzie. To jest opowieść familijna i co gorsze, nie prezentuje ona jakiś nowatorskich rozwiązań w fabule. Powiem nawet więcej – myślę, że zauważono kwestię animacji, czy nawet samą tę historię tylko dlatego, że jest o Żydach. Bo proszę Państwa, wcześniej przecież mieliśmy wybitnego, pięknego i naprawdę z wybitną muzyką „Ostatniego Jednorożca”, a to był rok 1982.

Ale za produkcję wzięli się Żydzi.

A, przepraszam – Don Bluth nie jest Żydem, jest mormonem i odpowiada też za takie dzieło jak „Wszystkie psy idą do nieba”. Jeśli ktoś jeszcze boi się sobie przypomnieć tę animację, bo się rozpłacze, to wiedz, że nie jesteś sam.

Podobnie Kathleen Kennedy – tak, to ona – katoliczka, która była jedną z producentek „Amerykańskiej opowieści”.

W tym gronie to jedynym Żydem jest Steven Spielberg.

Czy to ważne?

Być może nie, ale jednak widywałam lepsze animacje z lat 80′ i znacznie poważniejsze. Owszem, wciąż piję do „Ostatniego Jednorożca”, ale to po prostu wybitny i piękny obraz, bardzo też smutny. Ale nie o Żydach, więc nie trzeba było go nominować do Oskarów.

Wróćmy jednak do „Amerykańskiej powieści”, bo przecież tu piosenka „Somewhere out there” dostała nominację. Przegrała z głupim Top Gunem i z jednej strony nie dziwne, bo to taka typowa, smutna i – jak to ballady bywają – piękna piosenka. Z drugiej strony, wciąż utwór z „Amerykańskiej opowieści” znacznie bardziej zachwyca, niż ten z Top Guna.

Jeśli ktoś chce obejrzeć ten film, to albo musi wypożyczyć sobie za 9,99 na jakimś VOD, albo musi odnaleźć wersję piracką, co nie jest takie proste. Wprawdzie upflix wynajdzie Wam „Amerykańską opowieść”, ale są to kontynuacje wydawane w następnych latach.

PS.: Muzycznie ten film to majstersztyk, czuć było rytm. Jednak miałam do czynienia z polskim dubbingiem, więc nie do końca mogłam być urzeczona tym przedstawieniem. Tak czy siak, link do piosenki w komentarzu. A Wy mieliście przyjemność poznać małego Żyda w Ameryce?