[TV HYPNOSIS] Why Blue Beam when a television is enough?

„What happened that made us snap out of it?” asked the Californian, and her partner replied, „We got rid of two tv’s (…). We haven’t had them for three years now.” „Well, you know, our brains were freed. And we realized that (…) something is going on,” the woman summed up.

What do you think they observed when they threw the boxes away? Of course, we’re talking about the pandemic, so they observed panicked, scared people who were only thinking about how to survive during this madness. For details, I refer you to them.

In general, the case of the Californian and her partner is an example of how television influences the mind. And in this text, I will talk about the causes.

The subconscious mind doesn’t differentiate between truth and fiction. Let’s take a simple example: you imagine something. Why do you think imagining the sound of waves or trees rustling works? Because the subconscious mind perceives it as truth. It doesn’t judge; it absorbs everything that comes its way, like a sponge happily soaking up water from the shower.

At this point, one should ask the question: wait, if that’s the case, then isn’t what we see on the screen, what we hear on the radio also being absorbed by the sponge?

„It is!”

„Television is one of the most effective hypnotic tools,” believes Hanan Parvez, a psychologist.

„Your psyche is constantly being shaped by various information you receive from your environment, including television,” writes Hanan Parvez on his blog.

You might argue, well then, everything programs us, starting from school, events in the neighborhood, and ending with reading books. Television doesn’t have to be as bad as you paint it because the form doesn’t matter.

Well, it does matter.

Television is a screen, but the question is: how is it constructed? The television set contains a certain mechanism with a hoop that causes the flickering of the image. More about this in the next text, but for now, let’s see how all of this affects the mind.

Well, it simply induces a state of hypnotic trance. How quickly? Within a few seconds. It puts the brain waves into the alpha state, which is a meditative/deep relaxation state. Do you feel drowsy while watching? If so, well done, you are entering the alpha state, and the content is seeping into your subconscious sponge.

„In this trance state, your subconscious mind becomes highly susceptible to suggestions, and all the information you receive from television becomes part of your memory reservoir,” claims Parvez.

But it doesn’t end there. „Since beliefs are nothing but memories, this information tends to change your beliefs or create new ones when it reaches your subconscious mind.”

In other words, when you’re watching something, YOU ARE BEING PROGRAMMED.

Moreover, let’s note that all the content on television is referred to as programming. If it didn’t influence our brains and our subconscious, would it be called that?

All the above definitions come from the PWN Dictionary.

I am not a hypocrite who, on the one hand, says that television has a powerful influence on the mind and yet watches it herself. Well, I don’t watch the news. Besides, a certain well-known Mr. Carlson also doesn’t watch them. It may seem unbelievable, but that’s how it is. And why? Because he is well aware of what that mush does to the mind, and he talks about it in one of his guest programs. He doesn’t follow TV series, I do. That still doesn’t make me a hypocrite.

The whole issue boils down to awareness. If you become aware of the cause of a disease, the disease disappears or transforms. The same goes for processing the information we constantly receive. If we know that something is a hidden agenda, for example, we don’t surrender to it.

Currently, fewer and fewer people have televisions in their homes, but it creates a new problem for the proponents of certain agendas. People, by using the Internet, enclose themselves in a beautiful information bubble, and moreover, they are able to independently choose the information that reaches them.

How to prevent a lack of influence on the delinquent’s brain?

Very simply, let’s create an epidemic. Let all programs contain information like: global warming is the result of CO2, every family must have a homosexual, and you can only recover by surrendering your life to a doctor, and so on.

Then, the person will have no choice. Who would choose not to watch amazing stories?

Tucker.

Once again.

„The natural consequence of the hypnotic state is the suspension of conscious filters and the inability to critically analyze the information you receive,” says Parvez. „(…) while watching television, you don’t have the opportunity to think because information constantly bombards your mind. You don’t have time to process what you’re watching.”

But on the computer, you do. At any moment, you can press play or stop.

„Your conscious mind is switched off, and the information you receive becomes part of your belief system,” Parvez continues.

So, Californian and her partner not only saw the chaos surrounding the pandemic, they saw people intoxicated. By what? Other people’s thoughts. Those people were so heavily intoxicated that they didn’t stand a chance to stop and reflect.

Parvez poses a very important question: how many times have you done something just because you saw someone doing it on television?

And it’s not just about cooking or cleaning.

Parvez believes that our entire childhood is a period of hypnosis. No, not just because a child watches television and nothing else. Mainly because a young person learns through patterns observed in adults and other people. Of course, it’s a matter of awareness. In some individuals, there is no moment or desire to question what adults do during early childhood, while others have difficult questions that adults cannot answer.

And although there has been a lot from Parvez, I will quote him once again.

„Every day, millions of people are programmed by what they watch on television. They may not try to jump off a balcony, but their lives are a good reflection of what they see on the screen. Find out what television programs a person watches, and you will learn a lot about who they are. Millions of people try to live fictional lives they see in movies, many identify with their favorite celebrities and imitate them, and an countless number accept versions of reality presented to them by news channels.”

rok w którym zaczęłam się masturbować

To debiut reżyserski Eriki Wasserman. Film w swojej ojczyźnie został dobrze przyjęty, Szwedów to śmieszyło, ale… zauważyli, że w filmie zabrakło czegoś jeszcze. – Jedyną wadą w nim jest to, że nigdy nie zapłonął na dobre. Trochę brakowało emocjonalnej głębi w tym szaleństwie – napisał Henric Brandt z sensens.se. Jan Olof-Andersson z „Aftonbladet” zauważa, że to jest jeden z tych filmów, które w 99% tworzyły kobiety. No, ale dobra – Janowie i Henricowie sobie, a ja sobie. Osobiście uważam, że rzeczywiście czegoś bardziej duchowego w tym zabrakło i może chodzić właśnie o tę emocjonalną więź z bohaterami, bo gdy ich poznajemy, to ich nie lubimy. Hana (Katia Winter) jest pracoholiczką, przez co cierpi jej związek i dziecko. Wszystko się wali w najlepsze, aż do spotkania Liv. Ta jej wprost wyjaśnia: „cipka rządzi”. Dosłownie, nie ma tu żadnej dodatkowej symboliki. Ach, no tak: pierwsze ujęcie masturbacji jest z lekka kiczowate, ale z drugiej strony trudno przedstawić to w jakiś taki intymny sposób w filmie, który ma być ciepły i komediowy, no i nie pójść jeszcze w film erotyczny. No i wyszło coś, co warto obejrzeć z córką wchodzącą w wiek dojrzewania. Naprawdę. I to wszystko. Określiłabym „Rok, w którym zaczęłam się masturbować” jako ładny, ale właśnie… ten czynnik, którego zabrakło 🙄. Nie mniej, polecam. Linki po szwedzku do źródeł w komentarzu.

glass onion

Nie wiem, czy ta część „Na noże” jest zabawniejsza od jedynki, bo może mam przesyt komediowy. Z drugiej jednak strony, trzeba przyznać się do tego, że ostatnie 2 wieczory to ostre wciąganie wesołych filmików i zamierzam jeszcze przynajmniej dwa w niedalekim czasie obczaić. Z innej strony sam Rian mówił, że film powinien się bronić jako film, a nie kontynuacja jakiejś serii. Plus twierdził, że w swoich dziełach zamieszcza przemyślenia. I właśnie to stanowi największy atut „Glass onion”. Bo jeśli nie znajdziecie śmiesznotek – ale znajdziecie z pewnością, bo na przykład pierwsze 15 minut może wręcz zabić śmiechem – to znajdziecie ciekawe spostrzeżenia dotyczące rzeczywistości.
Tym razem detektyw Blanc ma do rozszyfrowania zagadkę zabójstwa milionera na greckiej wyspie, a przynajmniej na to się z początku zanosi. Ogromnym plusem – wbrew pozorom, bo jest to szczegół – jest zaznaczenie czasu akcji, czyli nieszczęsny rok 2020. Tak czy inaczej, Rian Johnson dalej doskonale bawi się formułą kryminałów a’la Agatha Christie. I to widać, o rany, jak to widać! Dlatego myślę, że największą frajdę z filmu będą czerpać przede wszyscy jej wielbiciele, fani klasycznych kryminałów. I tak, specjalnie nie powiem, z jakimi jej powieściami ta historia mi się kojarzy, by nie psuć zabawy. Nie mniej, nawet jeśli nie znacie pisarki, to i tak macie do ugrania wspaniałą zabawę. Przede wszystkim dlatego, że bohaterowie są żywi. Tak, to oni robią ten film. Sama zagadka może i jest prosta jak budowa cepa, nie mniej to w jaki sposób reżyser to wszystko rozegrał, to wow. Powiem szczerze, że momentami była mocno widoczna gra świateł, gra tym, co otacza bohaterów. Teren niby mały, ale jakże ciekawy. I znacznie lepiej, niż w jedynce, w „Glass Onion” prezentuje się muzyka. To ja się może i na niej nie znam, ale z pewnością dźwięki zapadają w ucho, są takim naturalnym środowiskiem niektórych scen.
Sposób opowiadania tej historii jest zacny, więc każdy, kto lubi kryminały i każdy, kto ma Netflixa może doskonale spędzić wieczór przy tym filmie. Polecam serdecznie 🙂.

big mouth

Podczas gdy Europa i reszta zachodniego świata świętowała Nowy Rok, Korea Południowa miała rozdanie nagród filmowych w swoich serialach. Wygrała produkcja Disneya, „Big Mouth”. Ta informacja jest o tyle ważna, że to ona trzymała mnie przy tej produkcji.

– Ale zaraz, przecież wygrała! – krzyknie ktoś.

No więc albo się starzeję, albo po prostu dramy koreańskie już idą w taką słabiznę, że trudno być zadowolonym. Ale do brzegu.

„Big Mouth” to pseudonim najbogatszego przestępcy w Gucheonie, mieście bardzo bogatym, którym zarządza Forum Siedem Rzek. Generalnie facet jest oszustem prowadzącym imperium na przykład narkotykowe.

Pewnego jednak dnia niekompetentny adwokat-bankrut zostaje wrobiony w bycie „Big Mouthem”. Trafia więc do więzienia, a jego żona rozpoczyna walkę o niego.

Drama składa się z szesnastu odcinków i jest nierówna.

O ile pierwszy odcinek był przeciętny, o tyle drugi pozamiatał. To, jak pokazali Parka Changa, który musi się odnaleźć w więzieniu jest mistrzowskim pokazem. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że wątek bycia w tym środowisku jest trochę przydługi. Dobra, może ktoś, kto lubi więzienne klimaty doceni to, ale no… nie oszukujmy się – mogło się więcej dziać, można było skrócić serial o parę scen. I ja rozumiem, że trzeba i pokazać sytuację okej, ale… no właśnie, ale – są jeszcze inne wątki, które mogłyby być nieco bardziej rozbudowane. No, marudzę, ale od czwartego czy piątego odcinka czułam się bardzo zniechęcona i to na tyle, że zastanawiałam się nad przerwaniem tej „durnoty”. Nie mniej myśl „ej, to jest drama roku 2022, to musi być dobre”.

I szczerze?

Mniej więcej od ósmego odcinka, może ciut wcześniej rzeczywiście zaczyna się dziać o wiele ciekawiej. Niestety, nadal nie jest to najlepsza drama, jaką widziałam, nie mniej może to efekt mojego starzenia się xD.

Drama ma przynajmniej kilka atutów – o tym poniżej.

😍 Muzyka to oczywiście jest sztos, ponieważ jest dobra, a nawet bardzo dobra, ale przede wszystkim widać, że sceny są prawie że dopasowane w idealny sposób do niej. Rzeczywiście tworzy klimat, a to soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=rIBd2kPtYWQ…

🥰 Bardzo silna, kobieca postać – żona Parka, Mi Ho. Jest ona chyba jedną z najwyrazistszych osób w tym filmie, wyraźnie w męskiej energii.

😍 Nie da się ukryć, że akurat przemiany bohaterów są tu świetnie rozegrane, nawet powiedziałabym „z dobrego na złego” i „złego na dobrego”, tak jakby twórcy się zupełnie bawili widzem i ogrywali go w go. Przede wszystkim naszego Parka poznajemy jako totalnego nieudacznika, miękkiego i słabego mężczyznę. I jego przemiana w silnego mężczyznę jest fenomenalna i dość prawdopodobna. Trochę gorzej jest z Mi Ho, która właściwie od początku się nim opiekuje i zawsze jest twarda. Właściwie to ona nie tyle przeżywa przemianę, ile staje się uczestnikiem swoistego dramatu, który jej dotyczy. Jeśli jesteście fanami k-dram, to sorry za spojler. Natomiast wracając do innych bohaterów, podobają mi się niektóre nieoczywistości, zwłaszcza w kontekście tego, kto kim jest „Big Mouthem”, bo oczywiście nikt nie zna jego prawdziwej tożsamości.

😍 Samo rozszyfrowywanie tego, kto jest „Big Mouthem” jest bardzo ciekawe, bo kandydatów jest sporo, a prawdziwy – tylko jeden. I nasz nieszczęsny Park, żeby wyjść z więzienia musi nakryć tego jedynego, prawdziwego. W pewnym momencie oglądania po prostu przestałam myśleć nad tym wątkiem – bo już wprowadzali tak wiele możliwości, że wolałam dać wolną rękę scenarzystom. Czy opcja, którą wybrali była najlepsza? Trudno powiedzieć, ostatecznie mogę stwierdzić, że wszystkie wydają się równie ciekawe.

🥰 Walka dobra i zła… jak zawsze pojawia się ten wątek w dramach. I powiem Wam, że albo ja się starzeję… dobra, tu twórcy prowadzą swoistą grę z widzem. I teraz nie wiem, czy Wam to spojlerować, czy nie XD, bo z jednej strony dramy są w ciul przewidywalne, a z drugiej – no właśnie z tym twórcy się bawili! Bawili się z tym, że widz zechce przewidzieć „e, 14 odcinek, ona już powinna umierać, już przeciwnik Parka powinien być spanikowany”, a tu figa z makiem. Moim zdaniem zakończenie jest rewelacyjne.

🤣 I ja nie wiem, czy to jest kulturowe podłoże, czy po prostu nie chciało im się pracować z kolejnym aktorem. Bo zauważcie, że w k-dramach bardzo często jest tak, że „znali się, ale i tak prokurator/adwokat poprowadzi jego/jej sprawę”. No sorry, śmiech na sali. I ja rozumiem, film to nie jest rzeczywistość, ale serio? Odrobinkę więcej realności dodałoby więcej smaczku. Tak na przykład sceny w restauracjach… najczęściej pustych restauracjach, najwyżej z jedną osobą dla pozoru. I niby można powiedzieć „ale jest dzień, wszyscy w pracy”, ale serio? Nikt nie pracuje zdalnie? Dobra, czepiam się, to drama, nie ma ona budżetu za 100 milionów won. Za to jeśli ktoś jest przewrażliwiony na punkcie „programowania związanego z chorobami”, to pewne tutejsze motywy mogą mu się nie spodobać. Na przykład – więźniowie dostają zastrzyk przeciw grypie. WTF? SERIO? Aaaa, no tak, Korea Południowa i wszystko jasne. Tam oczywiście ekipy filmowe wciąż noszą maseczki. Ale zaczęłam się zastanawiać nad jedną rzeczą. Bo w tej dramie jest pokazane, że „w mieście jest o 40% więcej zachorowań na raka, niż gdzie indziej”. I można włożyć ten motyw w zupełną fikcję – wszak nawet serial nam zaznacza, że to historia fikcyjna. Ale po pierwsze, to że zaznacza może znaczyć, że czymś się inspirowali. Po drugie, w swoich dramach Koreańczycy bardzo mocno opowiadają o swoich społecznych zazwyczaj problemach. Czyżby więc tamtejsza zachorowalność była niepokojąca?

„Big Mouth” możecie znaleźć na Disney+ pod tytułem „Gaduła”. I o ile w kontekście językowym wyrażenia te znaczą mniej więcej to samo, to jednak… jakoś polski tytuł mi tu wybitnie nie pasował, zwłaszcza w kontekście samego tłumaczenia w serialu. Otóż, przez kilka pierwszych odcinków można mieć lektora, ale potem są napisy. I w obu przypadkach nie mamy „Gaduły” (albo w pierwszym odcinku nie mogli się zdecydować, co wybrać – Big Mouth czy Gadułę), tylko „Big Moutha”. Jednak jeśli weźmiemy napisy, to zobaczymy, że niektórych kwestii brakuje, a pewne zdania są bardzo niestarannie – żeby nie powiedzieć a’la translator – naszykowane. No cóż, da się oglądać? Da.

Ostatecznie „Big Mouth” otrzymuje ode mnie 8/10 serduszek. Myślałam o siódemce, ale… to nie jest najlepsza drama, jaką oglądałam, nie mniej ma na tyle ciekawe rozwiązania fabularne, że dam jej ósemkę, więc ostatecznie polecam 😉.

wszystko wszędzie naraz

Wow, ten film jest taki, że wolisz obejrzeć, niż mówić o nim. Mam takie poczucie, że słowa tu nie są potrzebne, a chcę przecież Wam napisać recenzję.

„Wszędzie wszystko naraz” stał się jednym z hitów 2022 – i od razu, jak wszedł do kin było czuć, że to jest coś zajebistego. I teraz obraz zbiera laury, m.in. na Złotych Globach, gdzie dostał dwie nagrody, m.in. dla Michelle Yeoh jako aktorki i Key Huy Quan za najlepszego aktora drugoplanowego. W pełni zasłużenie.

Fabuły filmu w prosty sposób nie da się opowiedzieć, ponieważ… wszystko dzieje się wszędzie naraz. Jest to jednak fenomenalny obraz, w którym są aż cztery warstwy. Pierwsza – to ta, co widać na ekranie, fabularnie. Druga – mamy wątek fizyki kwantowej, bo to jest opowieść o multiwersach. Otóż, pewnego dnia Evelyn dowiaduje się, że świat jest w niebezpieczeństwie, a ona jest jedyną z wersji jej samej, która może go ocalić. Trzecia – i tutaj chyba jest to, co większość chyba ludzi dostrzega w tym filmie: „poczucie braku sensu”. Owszem, jest to ważny wątek, bo niemal wszyscy bohaterowie taki brak sensu w sobie posiadają i nie bardzo wiedzą, co z tym zrobić. I wreszcie czwarta odsłona to niesamowita wędrówka człowieka jako człowieka. To jest film o matczynej więzi, o wzajemnym wspieraniu się w rodzinie. Uch, słowa tego nie wyrażą, a nie chcę zdradzać zbyt wiele.

Po prostu obejrzyjcie, bo wydaje mi się, że „Wszędzie wszystko naraz” jest filmem, który na to zasługuje. Nawet w ciemno. Produkcja dostępna na Amazon Prime.

avatar 2

„Ależ ten film jest za******* brutalny!” – mówią pewne osoby, które były w kinie i… chyba tylko jedną bardzo brutalną scenę – jak na Avatara – zapamiętały. Ale po kolei.

Byłam na filmie w grudniu.

I tak, widziałam scenę, w której jakiegoś morskiego zwierzaka chcą zabić czy coś w ten deseń. Owszem, ona była niesamowicie brutalna jak na klimat filmu. Ale właśnie: klimat.

Generalnie to nie była jakoś wybitnie brutalna scena, bo brutalne to są filmy z serii „Obcy”. Ba, wszystkie horrory – nawet te denne – są brutalniejsze od Avatara.

Ale tu mamy zestawienie raju, w którym nagle dzieje się coś, co zupełnie, ale to zupełnie nie pasuje.

Przemoc nie pasuje.

I rany, mam nadzieję, że krytycy brutalności w „Avatarze 2” to głównie do tej sceny się przyczepiają. Bo cała reszta – jakaś bitka między młodymi, jakaś scena, w której trzeba uratować kogoś – to po prostu klisze na kliszy. Nic nadzwyczajnego, ani nawet nic, kompletnie nic brutalnego.

I ja powiem tak.

Nie zdziwiłabym się, gdyby ta scena z tym nieszczęsnym zwierzęciem dotknęła głównie wegan/wegetarian. To oni są wybitnie przewrażliwieni na tym punkcie i często karmią się niezwykle sadystycznymi obrazkami torturowanych zwierząt.

Ale jestem pewna, że ten moment dotknął praktycznie każdego człowieka siedzącego na sali kinowej. Nie dlatego, że był super straszny, jak – powiedzmy – „Halloween”. Ale właśnie dlatego, że twórcy zestawili piękny, sielski obrazek z prawdziwym cierpieniem. I to było prawdziwe.

Jednak, nie da się również ukryć, że w całości film nie jest straszny. To, że krytycy uważają go za ekologiczny sprawia, że trochę się patrzy nie tam, gdzie powinno.

TO NIE JEST FILM EKOLOGICZNY.

I przede wszystkim weźmy pod uwagę jeden fakt – Hollywood JEST masońskie. A James Cameron już na tyle od dawna w nim jest, by być jednym z nich na 100%. I co ciekawe, zrobił w „Avatarze 2” normalny obraz rodziny, za który mu się dostało. Trochę taki WTF, no ale dobra, jedziemy dalej.

Ponadto, filozofia masonów jest mniej więcej taka: mówimy, co robimy i jak jest. Dzięki temu tak jakby uzyskiwali oni świadomą zgodę na zastany stan rzeczy.

W USA czymś powiedzmy normalnym są strzelaniny w szkołach.

Jaki to ma związek?

Ano, Cameron wyciął z „Avatara 2” DZIESIĘĆ MINUT STRZELANINY, mówiąc, że nie chce promować PRZEMOCOWOŚCI.

Wielu widzów zarzuca mu, że jest on „takim dziadkiem, co sobie kręci swoje filmy i trochę już się z niego zrobiła gaduła”.

Ja siedząc w kinie zadałam sobie pytanie: dlaczego Cameron – wybitny reżyser było nie było – daje nam przez te 2+ h takie piękne widoczki?

I dotarło do mnie: DUCHOWOŚĆ!

Gdy przejrzycie kanały ezo, to nagle zobaczycie pindylion filmów analizujących informacje zawarte w „Avatarze 2”. Zarówno drzewo życia, jak i to, dlaczego bohater X zrobił to (scena na końcu), i tak dalej. I moim zdaniem, z tego filmu duchowość się wylewa z ekranu i to od początku. BA – zobaczyłam ostatnio tłumaczenie piosenki, którą film się zaczyna i kończy. I wiecie, co? Popłakałam się. Po prostu czysta duchowość.

I ja po pierwszej części „Avatara” nie byłam fanem tej serii. Za to po drugiej… rękami i nogami będę broniła tej serii. Jest to chyba mój ulubiony film, który już praktycznie w ciągu najbliższych parunastu godzin dobije do symbolicznych dwóch miliardów dolarów przychodów. I tego życzę Cameronowi.

kara para ask

12 marca 2014 (środa) stacja ATV w Turcji nadała pierwszy odcinek „Kara Para Ask”. Serial ten ma 54 odcinki tureckie (jeden to ok. 3h), czyli 164 epizodów godzinnych i w takim formacie znajduje się na Netflixie.

A ja znajduję się na piątym odcinku i powoli, baaaardzo powoli zaczynam wymiękać, ponieważ… tak, jest to typowa telenowela turecka. Czego ja się spodziewałam?

A nie – przepraszam.

„Kara Para Ask” w swoim czasie – a serial trwał do 15 lipca 2015 roku – cieszył się bardzo wysoką oglądalnością i był chwalony przez krytyków.

Tak – aktorka, którą widzicie na zdjęciu to Nebahat Cehre, u nas znana przede wszystkim ze „Wspaniałego stulecia”.

Ale to nie ona gra główną rolę, bo w tę wcieliła się Tuba Buyukustun.

Pewnego dnia Elif (Tuba) wraca z Rzymu do Turcji. Na trochę. I wszystko wydaje się w porządku, dopóki policja nie znajduje jej ojca z jakąś dziewczyną – oboje są martwi.

Dziewczyna z kolei to Sibel, którą gra Hazal Turesan i jest narzeczoną policjanta – Omera (Engin Akyurek).

Pewne zbiegi okoliczności sprawiają, że oboje… no właśnie, przy piątym odcinku jeszcze nie łączą sił, więcej nawet – grają w przeciwnych zespołach.

I tak szczerze mówiąc, ja oglądam serial z jednego prostego powodu – żeby się dowiedzieć, o co chodzi jednemu złolowi. Ale… wiem doskonale, że to serial turecki. Czy uduchowiony?

Trudno powiedzieć – widać tu po prostu tamtejszą kulturę. Pies? Jest. Modlitwy? Są. Ha, i w przypadku modlitw jest o tyle fajnie, że widać różnorodność postaw. U starszych kobiet jest skromność, włącznie z nakryciem głowy, mocno zaznacza się oddzielność ról podczas stypy (kobiety na górze, mężczyźni na dole). U młodych zaś widać niepewność w stylu „eee, jak brzmi ta modlitwa?”.

Co mi się podoba, to w jakiś sposób kobiety są silne – niekoniecznie w męskiej energii, ale są po prostu silne. Natomiast mężczyźni widać, że są w swoim żywiole. Jest takie zaznaczanie „myślałem, że bez pracy i pieniędzy jestem dla ciebie nikim”, na przykład. I oczywiście, kiedy mamy pewnego miłego wujka (haha), który mówi: „dobra, załatwię jej nocleg, pożywienie i pieniądze na studia”, to widzowi z Turcji nie wyda się to „ale fajny człowiek”, tylko wyda się czymś zupełnym naturalnym – bo mężczyźni nawet wg Koranu mają OBOWIĄZEK opiekować się słabszymi od siebie, czyli: kobietami, dziećmi i starszymi ludźmi.

Ale dobra, przejdę teraz do samego serialu, ponieważ najmniej chyba Was interesują sprawy religijne, a bardziej to, czy w ogóle „Kara para ask” prezentuje się dobrze.

Otóż – tak!

Mam wrażenie, że muzyka to bardzo mocna strona produkcji, ale to wrażenie jest niepewne, ponieważ inne wrażenie jest takie, że muzyka większości tureckich produkcji jest bardzo dobra. No, ale specem nie jestem, widziałam ledwie kilka produkcji.

Podoba mi się gra aktorów – i może teatralna miejscami, ale rozumiemy, że to a) telenowela, b) taki styl tych produkcji. Zresztą, same sytuacje są na tyle mocne, że prawdopodobieństwo dość emocjonalnych reakcji jest bardzo wysokie.

A w tym przypadku nikt się nie spodziewa hiszpań… znaczy, romansu między dwoma głównymi bohaterami 🤣. Ale jeśli lubicie romans z dawką kryminalnych wątków, to „Kara para ask” na pewno się Wam spodoba. Tym bardziej, że patrząc po szczegółach, ten serial jest zdobywcą naprawdę wielu nagród. Ja ze swojej strony nie obiecuję, że ostatecznie serial zrecenzuję, ale – na pewno włączę se soundtrack, za który odpowiedzialny jest Togyar Iskli, a który ma 36 utworów. Tutaj link do niego: https://www.youtube.com/watch?v=xTd5Y2kZofw…

PS.: Sorry za nie do końca prawidłową turecką pisownię, rozumiecie chyba, że do jednego tekstu nie będę instalować tureckiej klawiatury.

Dzień dobereł, ja z mądrościami tureckimi. Na screenie serial „Kara para ask” (odcinek 18). I choć na Netflixie serial ten jest dostępny z polskimi napisami, to nie zdecydowano się na tłumaczenie tytułu. Czyżby moda z książek, w której to nie tłumaczy się angielskojęzycznych tytułów, przesunęła się na tureckie seriale? Wygląda na to, że nie, bo gdy wpiszemy w Wujka Google „Kara para ask”, to wykryje nam język marathi. Okazuje się, że na terenie Indii on dominuje, a pisownia wprost nam się wszystkim kojarzy z tym regionem.

OK – Wujcio Googiel przetłumaczył „Kara para ask” jako „kara za pytanie”.

I o ile samo „Kara za pytanie” jest sensowne – w końcu w serialu mamy do czynienia z pindylionem niebezpiecznych dla bohaterów pytań – o tyle ciekawe jest to, że użyto w tytule marathi.

Znaczy, mogę się mylić – nie znam ogólnie wpływów Indii na Turcję.

Ale sam wątek Indii w serialu jeszcze nie wystąpił, mieliśmy dopiero Włochy. I diamenty. A może chodzi o diamenty? W sumie główny wątek – przynajmniej ten, od którego wszystko się zaczyna – to diamenty. Cóż, z geografii miałam zwykle dwóję, a było to 100 lat temu, więc ewentualne informacje na temat indyjskich kopalń diamentów utknęły w jakiejś alternatywnej przestrzeni.

velma sezon 1

Dzień dobereł.

Nie będzie recenzji „Velmy” publikowanej przez HBO. Mało mnie obchodzi to, jak bardzo zasłużeni są twórcy tej animacji i ile czasu zajęło im dogadanie się ze stacją, by zrobić to coś.

– To jest całkiem dobra opowieść. Sądzę, że gdyby zrobili całkiem coś nowego, to mogłoby się udać – pisze jakiś random z USA na profilu o filmach. Czemu tak ogólnie przytaczam? Bo po pierwsze, nie chce mi się szukać w stogu siana. A po drugie – takie opinie się powtarzają przy każdej jednej produkcji, która wykorzystuje daną markę do robienia jakiejś dziwnej story z LGBT.

Wracając do „Velmy”, to jej premiera odbyła się w weekend, albo coś w tym stylu. W każdym razie to nieistotne, gdyż nastąpiła akcja „oceniamy serial na 1 – nieważne, czy widziałeś, czy nie!”. I rzeczywiście, na IMDB widać to wyraźnie, „Velma” wczoraj cieszyła się niesamowitą oceną 1,5.

A teraz przeskakujemy do innej bajki – a w zasadzie do „Wiedźmina” Netflixa. Polacy byli pierwszymi, którzy głośno zaczęli mówić, że skopano twórczość Sapkowskiego. Ale dopiero gdy wydarzyło się to w Amazonie przy „Pierścieniach Władzy”, do ludzi chyba coś dotarło.

Otóż, dotarło to, że stacje chcąc zarobić niszczą swoje wielkie, piękne marki.

W jaki sposób? Tworząc historie z LGBT i przesadną poprawnością polityczną.

I niestety, ale w przypadku „Velmy” WCALE NIE CHODZI O KOLOR SKÓRY. Ale macie tu screen z tej animacji. Ja przetrwałam jakieś 5 minut, po czym wyłączyłam, czując się zmęczona, bardzo zmęczona samym klimatem produkcji.

To, co twórcy nam zaprezentowali to humor typu „Czy leci z nami pilot?” z lat 80′, a nawet gorzej. Dlaczego gorzej? Nie potrafię tego wyjaśnić, ale debilne gagi z filmów z Lesliem Nielsenem w jakiś sposób śmieszyły. Naprawdę, aż czuć było swobodę tej seksualności.

„To jest udawane” – przyszło teraz do mnie.

Czyli robimy gagi, które ludzie już widzieli tysiące razy, w każdej amerykańskiej animacji dla dorosłych. Niestety, jest to tak wtórne, że aż nudne.

A i spróbuj dodać do tego ogólny klimat USA – kraju, który najprawdopodobniej jest chyba najbardziej politycznie poprawnym krajem, jeśli chodzi o treści w kulturze. Nie? Bo mają „Boysów”? Rozumiecie chyba, że „Boysom” udało się tylko dlatego, że z natury są niepoprawni politycznie i ludzie to zaakceptowali? W dodatku było nie było, też można wychwycić te niuanse poprawności politycznej w produkcji. Ale o tym może kiedy indziej, gdy skończę pierwszy sezon.

Widzicie, ludzie są już bardzo zmęczeni.

Ja też, dlatego nie zdziwcie się, jeśli ten profil zamieni się w profil tureckich seriali.

zmowa 1988 polska

W 1988 roku wyprodukowano polski film trwający 1,5 godziny. Niby niewiele, ale ten szczegół przyda się dalej w tekście. „Zmowa” to obraz… właściwie nie wiem, jak go ocenić. Do rzeczy.

Lata 70′ XX wieku, jakaś wieś. Wita widza szczęśliwa wieś, weselna wieś i pan narrator. Zły znak? Może nie do końca – jego słowa wprowadzają w temat. I faktycznie, bez niego nie wiedzielibyśmy, że produkcja jest oparta na faktach, faktycznie miało miejsce morderstwo i faktycznie doprowadzono do końca sprawy.

A morderstwo? Oczywiście, narrator tego nie zapowiada, ale też film nie robi z igły widły, od razu mniej więcej wiadomo, kto jest sprawcą. Nie wiadomo jednak do końca, co tam się zdarzyło i śledztwo prokuratorskie ma nam to pokazać.

No i tu pojawia się mój problem, ponieważ to nie było o śledztwie. Kryminałem więc „Zmowy” nazwać nie mogę. To raczej film społeczny, film socjologiczny, czy jak to sobie chcecie nazwać – po prostu przedstawia relacje międzyludzkie we wsi, która jest podzielona i skrywa pewną tajemnicę.

Czy jest to ciekawe?

Powiem szczerze, że mi się „Zmowa” trochę ciągnęła. Mimo szybkich urywek i tak jakby „no, widz domyśla się, że cośtam”, to ja jednak… czułam, że te relacje nie są aż tak ciekawe, jak mogły by być.

Nie wiem, może przesadzam, może po prostu nie ten humor.

Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest zły obraz, tylko po prostu trzeba się nastawić na obserwację wiejskiego gówienka, a nie na śledczą intrygę.

Nie mniej, jako że jest to stary i polski film, i w dodatku z udźwiękowieniem jest bardzo w porządku, to myślę, że można sobie obejrzeć przy okazji. A, i jeszcze dodam, że film doczekał się kinowej premiery w 1990 roku.

czekaj na dalsze instrukcje

Dzień dobereł. Ponieważ „Czekaj na dalsze instrukcje” ma trailer, który właściwie opowiada cały film, to ja w tej recenzji pozwolę sobie na znaczne spojlery.

Ach, święta Bożego Narodzenia to czas spędzania z rodziną. Do domu więc zjeżdża rodzeństwo – dwóch synów ze swoimi partnerkami, w tym jedna w ciąży, a druga z Indii. Jest to ważne, ponieważ dziadzio zapatrzony w telewizor jest rasistą i bucem, i przez swoje durne komentarze wszczyna awanturę.

Ale spokojnie – to jest jeszcze light.

Następnego dnia mieszkańcy odkrywają, że dom jest otoczony jakąś substancją, metalowymi paskami i za cholerę nie mogą z niego wyjść, choćby skały srały. Jeden z bohaterów próbę przypłaca ucięciem palców, a drugi się trochę poddaje, bo ojca ma w stylu „słuchaj moich rozkazów”.

I teraz tak.

To produkcja z 2018 roku i ona WTEDY NIE RYŁA TAK BANI JAK RYJE TERAZ.

Znaczy, może i ryła – nie wiem, bo to trochę specyficzny obraz. Obraz… plandemiczny. I to dosłownie. W sumie z racji tego, że na Olimpiadzie w Londynie także były plandemiczne przesłanki (z czego ludzie i się śmiali, i byli oburzeni), i z racji tego, że media programują, nie powinno nas dziwić, ale tu jest to wręcz pokazane czarno na białym.

Otóż, nie tylko substancja wokół domu jest problemem.

Telewizja przestała nadawać programy – na każdym kanale jest napis, który się zmienia, gdy mieszkańcy coś robią.

Najpierw napis mówi: „czekaj na dalsze instrukcje”, zaś potem twierdzi, że w domu jest choroba i trzeba się zaszczepić. Domownicy niechętnie, bo niechętnie, to robią, traktując te komunikaty jako coś, co ma uratować ich życie, bo myślą, że to rządowy program ochrony obywateli.

No i dziadzio umiera pierwszy.

Potem zaczyna robić się coraz nieweselej, bo napis sugeruje, że jedną osobę należy poddać kwarantannie i właściwie wybierają ją na chybił trafił, tylko dlatego, że miała na początku katar. Widz jednak rozumie, że prawdopodobnie zarażonym jest ktoś inny, ale izolacja to najmniejszy problem mieszkańców.

Jak to w rodzinie, zaczynają się spory.

Czy telewizja mówi prawdę?

– Czy wiesz, że otwory w oknach dostarczają nam powietrze? – pyta dziewczyna Nicka.

– Nie wiem – odpowiada.

– Ja też nie wiem.

Awantury rodzinne doprowadzają do dość strasznych scen, a kobiety w ciąży nie powinny oglądać tego filmu, bo jedną z ofiar jest właśnie kobieta w ciąży.

Nie mniej, pozostaje jeszcze jedna rzecz – bardziej zrealizowana po stronie reżyserskiej, niż fabularnej.

Są zbliżenia na ekran telewizora – i to zwykle w momentach, gdy ten jest zakłócany, pojawiają się paski. Sprawia to wrażenie przekazu podprogowego, sugeruje, że „w telewizorze coś się kryje”.

Nie będę Wam opowiadała całości – bo to, co najważniejsze już Wam przekazałam. Ten film dla mnie ryje banię, bo przedstawia rodzinne relacje jako horror. I zdecydowanie to jest najstraszniejsze, a nie to, że jakaś istota zdecydowała się odizolować ludzi. Być może dzieje się tak, ponieważ jest to tak prawdziwe. No i te plandemiczne wstawki dziś, gdy wiemy, że to film z 2018…

Czy polecam? No to zależy – ja obejrzałam go dla tych wstawek plandemicznych. I jeśli chcecie oglądać, to na własną odpowiedzialność 🙂.