[commentary] Ajahna Brahma „Podaruj sobie spokój, życzliwość i wybaczenie”

Prawdopodobnie wszyscy znajomi już mają za sobą wykład Ajahna Brahma „Podaruj sobie spokój, życzliwość i wybaczenie”. Może to i lepiej dla tego tekstu, jeśli przysporzy to mu więcej komentarzy. Ale tak naprawdę zdecydowałam się na niego z prostego powodu – molestował mnie.

A jeśli go nie słuchałeś, to zachęcam z jednego, fantastycznego powodu. Ten wykład tak bardzo odpręża, że taka się poczułam, szczęśliwa. Być może odczułam energię spotkania, ale to jest właśnie doskonały przykład tego, o czym mówił Ajahn. Zapytał: dlaczego przychodzicie do świątyni?, i kontynuował w takiej narracji: posiedzieć, pomedytować… przecież nie dla bożków, nie dla jakiś dziwnych ceremonii. A dla spokoju siebie samego, o czym mógłby zaświadczyć już emerytowany kierownik budowy, który za każdym razem, gdy był w stresie, przychodził na parking świątynny i tam spędzał chwilę, by się odprężyć. I no wow – tego akurat filmiku można słuchać dla samego tylko odprężenia się, choć oczywiście Ajahn mówi mądre rzeczy. W końcu to mnich buddyjski, musi tak prawić. Czyż nie?

Gra ego

No więc chyba niekoniecznie. Nie musimy się zgadzać ze wszystkim, co wielcy uduchowieni tego świata prawią. Ba, Ajahn sam ma krytyczne podejście do wielu spraw. Na przykład wygląda na to, że nie podoba mu się, że wielcy przywódcy duchowi próbują nakazywać i zakazywać, a nie okazują współczucia i zrozumienia innym. To było przy okazji mowy o aborcji, ale do tego jeszcze wrócę, bo wpierw chciałam opowiedzieć o grze ego, którą uprawia niemal każdy z nas.

Ego ocenia. Stopniuje. Ajahn podaje historię ze swego życia, że kiedy był młody, to miał dwóch kolegów chrześcijan, którzy opiekowali się dziećmi z autyzmem w ramach wolontariatu. Gościu stwierdził, że skoro jest buddystą, to on zrobi to lepiej.

A każdy z nas jest po prostu człowiekiem. Nieważne czy jesteś muzułmaninem, czy chrześcijaninem, czy buddystą – jako człowiek w pewnych sytuacjach potrafisz po prostu okazać współczucie. I tu fakt, że każda religia ma coś za uszami niczego nie zmieni.

Niestety, nie zawsze potrafimy być tacy dobrzy, zwłaszcza wobec siebie. Albo osób, które dokonały pewnego, dość kontrowersyjnego wyboru.

Nie rozumiem, dlaczego kobieta dokonująca aborcji z jakiegokolwiek powodu nie otrzymuje życzliwości i zrozumienia. (Wszystkie kursywy to cytaty Brahma).

A to jest bardzo dobre pytanie. Bo o ile buddyzm zaleca oddawanie dzieci do adopcji, to jednak potrafi zrozumieć sytuację. Masz dbać o swoje bezpieczeństwo. I radość. Ajahn podał bardzo kontrowersyjny przykład, bo babeczka usunęła ciążę, w której dziecko było zdrowe. I potem tego bardzo żałowała. Och, tak, zaraz rozlegną się fanfary i orgazmy chrześcijańskich ultrasów. Tylko z drugiej strony – skoro nie byłoby stać ją na wychowywanie kolejnego brzdąca, to czy nie postąpiła lepiej? Czy dziecku byłoby zapewnione wszystko to, co jest potrzebne do wzrostu w sierocińcu? Tego nie wiemy. Nikt nie wie. I mimo tego chcemy wydawać osądy, do czego nie mamy prawa. Ta kobieta i tak już wystarczająco cierpiała – sama z siebie. Po co dokładać do tego cegiełkę? Czyż człowiek nie zasługuje na szczęście?

Certyfikat szczęścia

Ajahn Brahm miał na tyle ogłady – delikatnie mówiąc – że pewne rzeczy nazwał wyrozumiale. No w sumie trudno nie mówić o czymś w sposób wyrozumiały, skoro temat jest o wyrozumiałości. Ale zadał chyba jedno z najlepszych i najważniejszych pytań – dlaczego to sobie robimy, że nie pozwalamy sobie zaznawać szczęścia? „Bo nie zasługujemy”. To nie jest mądre przekonanie. To jest przekonanie głupie jak but i warto nad nim popracować, żeby je przetransformować. Niestety, mamy go tak mocno wbite w podświadomość, że czasem trudno się w tym połapać. WIEMY, ale nie jesteśmy świadomi. To KOLOSALNA różnica. Na szczęście umysł da się ograć. Czym?

Idziesz na medytację buddyjską, a tam figurka buddy (czyli oświeconego umysłu), używanie mali i jakieś świece oraz inne precjozy. W jednej chwili wchodzisz do przestrzeni, w której otaczają cię SYMBOLE. Symbole mają tę moc, że przemawiają do umysłu na poziomie podświadomym. Więc nie gadasz do niego w sposób obraźliwy, tylko ładnie, podstępem przemawiasz mu do rozsądku.

Ajahn Brahm wymyślił podstęp dla umysłów odbiorców – certyfikat szczęścia. To jest symbol, który działa jak może nie mantra, ale na pewno afirmacja. W końcu podarowany przez jakiegoś guru, autorytet, to dla umysłu będzie ważne. Ale ja nie mam żadnych autorytetów. Mimo to tak często zapominam o tym, że zasługuję na szczęście i nie powinnam się przejmować bzdetami, że pomyślałam, by sama sobie stworzyć taki certyfikat. Bo czemu nie?

Proszę, nie smućcie się z powodu rzeczy, które wydarzyły się dawno temu.

Może nie powinnam więcej spojlerować tego wykładu, bo po prostu zabrakło mi słów. To spotkanie jest z pewnością odprężające i bardzo mądre. Choć może do jednej wypowiedzi powinnam się przyczepić, ale mój umysł już postanowił o niej zapomnieć. Dlatego na koniec zostawiam Cię z zachętą do wysłuchania tego filmu: odpręż się.

[commentary] Truman Show, czyli WTF

Film ma już swoje lata, a jego seans chodził za mną przez kilka dni. Zapewne dlatego, że zapamiętałam „Trumana Show” jako obraz ciekawy, a końcówkę jako wzruszającą. I jako że produkcja jest dostępna na Amazon Prime, a ja właśnie go sobie załatwiłam, to postanowiłam skorzystać z okazji. I dlaczego ten tekst jest w kategorii commentary, a nie w recenzjach? Bo tu nie będzie jego recenzji. Tu postaram się o niewygodny dla Twojego umysłu tekst ze spojlerami, więc czytasz go na własną odpowiedzialność. Zapraszam!

1998 rok, do kin wchodzi „Truman Show”. Powszechna interpretacja tego filmu jest taka, że porusza problem reality show i do czego człowiek może się w tym temacie posunąć. Bo wszak tytułowy bohater – Truman – jest człowiekiem, którego przez trzydzieści lat śledzi cały świat w swoich telewizorach. Jego narodziny, młodość, a wreszcie i wiek dojrzały. Przez całe swoje życie facet nie zorientował się, że wszystko jest grane. Brzmi mało prawdopodobnie?

Zastanów się chwilę.

Wróćmy jednak do interpretacji tego dzieua. Co, jeśli jest to interpretacja niewłaściwa? Jeśli twórcom w rzeczywistości nie chodziło o to, by zakomunikować „ludzie, robiąc reality show nie możemy sobie na to pozwolić”, a coś całkiem innego? Niemożliwe? To teraz na chwilę wejdziemy butami w literaturę. WYSOKĄ.

„Iliada” i „Odyseja” Homera to dwa najbardziej znane źródła o tzw. wojnie trojańskiej. Dla porządku tego tekstu przypomnę, że chodziło o porwanie Heleny, przez co pewna grupa ludzi się wkurzyła i przez lata walczyli o nią na wojnie. Zwykle się nie zastanawiamy nad inną interpretacją niż taką, że, no… tragedia grecka i w ogóle. Zero mowy o energiach żeńskich i męskich. Za to w latach 60′ XX wieku w psychologii coś zaczęło się zmieniać w tym względzie. Wspaniały, feministyczny ruch doprowadził do tego, że spychologia zaczęła zauważać jedną prostą rzecz. W mitologii są archetypy osobowości, które można wykorzystywać do wewnętrznej pracy. Potem powstało na ten temat dużo prac, ale… ostatnio przyszło mi, że temat wojny trojańskiej zupełnie źle interpretujemy. Ona opisuje to, co wydarza się, kiedy całkowicie zdetronizujemy energię żeńską, kiedy jej zabraknie. Nie, nie mam na myśli, że mężczyźni to zuo na cały świat, bo widzicie, w końcu facet Heleny się wściekł, że jej zabrakło i rozpoczął gównoburzę. Energia męska domagała się żeńskiej, by świat mógł funkcjonować w zdrowy, pokojowy sposób.

Po tym wszystkim, co przeżył postanawia dołączyć do pochodu komunistów. Tak się kończą „Ludzie bezdomni” Żeromskiego. Interpretacja podawana w szkole jest taka, że przejścia potrafią zmiękczyć każdego, no i skupiamy się na analizie dobra i zła socjalizmu i ruchu komunistycznego. Tyle tylko, że autorowi chodziło o krytykę socjalizmu/komunizmu właśnie przez ten ostatni gest bohatera! Ale o tym się nie dowiesz w szkole, tylko powiedzą Ci o tym na studiach. Innymi słowy, przedstawią całkowicie inną interpretację, niż powszechna. Interpretację, którą proponuje sam twórca.

I o ile wobec homerowskich i żeromwskich dzieł możemy zastanawiać się, w jaki dobry, współczesny sposób należy je interpretować dziś, o tyle nie bardzo tak jest z „Truman Show”. Dlaczego? Między innymi dlatego, że film jest prosty jak budowa cepa.

Nasz tytułowy Truman udaje się do biura podróży, bo pragnie się wyrwać ze swojej zapadłej dziury. Oczywiście, to by oznaczało koniec programu, którego śledzą miliardy. Nie mniej jednak widzimy wszędzie agresywną propagandę przeciw wyjazdom. Ba, bohaterowi wciska się wręcz na chama wszelkie możliwe treści, które mają na celu zatrzymać go w tym miejscu. Oczywiście, że w pewnym momencie wydaje się to przytłaczać Trumana, bo to jest zbyt nachalne i robi się podejrzane. Czy nie wydaje Ci się jednak, że media robią w bardzo podobny sposób wodę z mózgu ludziom? I nie, nie chodzi mi tu tylko o koronkę. Często w danym temacie leci jedna, bardzo podobna narracja. A to nie wszystko. Znacie takie powiedzenie jak „temat zastępczy”? W filmie mamy przedstawiony podręcznikowy sposób, jak to się robi. Truman o wyjeździe, wszyscy o pieniądzach, zbaczają z tematu, próbują dać argumenty do tego, by jednak nie opuszczał tego miasta. Dopiero pod koniec facet się wkurza całkowicie, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Powyższa scena przedstawia wymyślony problem. Jego żona: „ogień, niebezpiecznie, spalimy się!”, a Truman: „nic nam nie będzie”. I przejeżdża przez ten pas ognia ni to rozbawiony, ni to szalony. Właśnie: ukazują go trochę jako takiego typa, ale widz go tak nie odbiera. Wow, czyżby sugestia, że jak będziesz dociekał prawdy, szukał jej, to społeczeństwo weźmie Cię za szalonego, nienormalnego? Może, ale wróćmy na chwilę do tematu ognia. Raban został stworzony, by zatrzymać Trumana. W teoriach spisgowych mówi się, że włatcy świata tak właśnie postępują. Tworzą pewnego rodzaju scenariusze wydarzeń, by odwrócić uwagę od czegoś ważniejszego, co się często dzieje pod biurkiem.

Jeszcze trochę bałaganu i Truman ląduje z przyjacielem na pomoście. Rozmawiają o życiowych sprawach, zadając trudne pytania. W pewnym momencie Marlon mówi, że on jest całkowicie szczery, on by nie kłamał. A jednak widzowi pokazuje się, że kłamie i to w żywe oczy. Więc jeśli coś usiłuje Cię usilnie przekonać, że mówi prawdę, to to chyba jest ukryty haczyk. A to dlatego, że prawda sama się obroni.

Mówiłam na początku tekstu o to, czy jest prawdopodobne, że przez trzydzieści lat koleś nie mógł się zorientować, że żyje w fikcyjnym mieście. Teraz pora do tego wrócić, ponieważ na powyższym screenie mamy scenę, gdzie producent programu udziela wywiadu. Ktoś go pyta właśnie o taką rzecz – dlaczego Trumanowi zajęło to tak długo? „Akceptujemy rzeczywistość świata, który nam jest dany. To takie proste”. Ale to nie jest koniec mondrości. Otóż – była aktorka jest sfrustrowana tym, że Truman żyje jak w więzieniu. Więc korzysta z okazji i dodzwania się na wizję. Peroruje mu, jakim jest bucem i w ogóle. A on na to: „Dałem Trumanowi szansę życia w normalnym świecie. Świat, miejsce, w którym żyjesz to chore miejsce”. Czekaj, czy on sugeruje, że nasz świat jest do dupy? To oczywiście nie ostatni raz, ale wpierw musimy wejść do prawdziwej jaskini teorii spisgowych!

Prawdopodobnie właśnie zrobiłeś minutę ciszy, by pożegnać w spokoju mój umysł. Dlatego pragnę Cię uspokoić, że bladego pojęcia nie mam, czy Ziemia jest płaska czy okrągła. Dla mnie może być nawet kwadratowa, czy wałkowata, ta informacja mojego życia jakoś nie zmieni. Jednak w tym momencie musimy wrócić do interpretacji. Na razie wiemy, że powszechna interpretacja „Trumana Show” jest błędna. No, wyżej masz przecież wszystko spisane. Teraz się skup. Jeśli tak jest, to dlaczego nie założyć, że to fikcyjne miasteczko to taka aluzja do naszej Ziemi? Taka informacja, jak jest naprawdę ukryta w tak prosty sposób. I właśnie w taki sposób na „Truman Show” patrzą płaskoziemcy. I dodają, że ludzie dzierżący władzę lubią informować świat o tym, co robią i wiedzą. No, w końcu nie od dziś mówi się, że najciemniej pod latarnią.

Dochodzimy do ostatniej sceny, w której bohater musi dokonać iście matrixowego wyboru. Wchodzi na schody, otwiera się wejście, w którym jest czarna przestrzeń. Dobra, muszę to zrobić. Oczywiście, że granica sztucznego miasta będzie sztucznym niebem. Właściwie samo miasteczko jest przedstawione jako idylla. Zaś nasz realistyczny świat jest przedstawiony jako coś strasznego. Ba, samo wejście w kolorze czarnym to zapowiada. „Nie przesadzaj”, pewnie zechcesz powiedzieć. Tyle że pan producent, którego wywiad wcześniej oglądaliśmy, do końca musi straszyć Trumana. Tak – wyraźnie jest mowa o tym, że prawdziwy świat to świat, którego trzeba się bać. A on przecież zbudował piękną, doskonałą idyllę. „Na zewnątrz nie ma więcej prawdy, niż w świecie, który dla ciebie stworzyłem. Te same kłamstwa, ten sam fałsz. Ale w moim świecie… nie masz się czego obawiać. Znam cię lepiej, niż ty sam. (Truman: nigdy nie miałeś kamery w mojej głowie!). Boisz się. Dlatego nie możesz odejść. W porządku, Truman. Rozumiem. (…) Nie możesz odejść, Truman. Przynależysz tutaj… ze mną”. Ostatecznie jednak Truman wchodzi do ciemnicy i teraz wkraczają napisy końcowe.

[commentary] Tragiczne zdarzenia we współczesnym świecie – Ajahn Brahm

Jak skomentować mądre słowa mądrego człowieka? Przecie… a, tak. Obejrzałam mowę mnicha buddyjskiego „Tragiczne zdarzenia we współczesnym świecie”, a tam jak byk było o współczuciu. Wobec siebie i innych. W tym zatem momencie nie powinnam patrzeć na swoją opinię jako kogoś mniejszego – bo przecież nie zjadłam tylu medytacji i buddyjskich tekstów, co Ajahn Brahm – ale powinnam patrzeć na tę sytuację jak na wypowiedź kogoś, kto… może się wypowiedzieć na ten temat. Po prostu.

Ludzie robią głupie rzeczy, a śmiech oznacza akceptację natury ludzkiej.*

Ale może najpierw go podlinkuję, żebyście wiedzieli, o czym piszę?

Zakładam, że już go obejrzeliście i można przejść do rzeczy. Na wstępie powiem, że wpis ten może być osobisty, ponieważ przy słowach tego pana zrobiłam przegląd swoich doświadczeń. To takie świeże powietrze na nie.

Ale pierwszą rzeczą, do której muszę się przyczepić to buddyzm w Korei Południowej. Ajahn stwierdza, że jest to kraj buddyjski i zdaje się, że w świadomości zbiorowej ten kraj tak funkcjonuje. Gdyby jednak spojrzeć na statystyki chociażby w Wiki, dowiedzielibyśmy się, że ten kraj z grubsza jest – uwaga – ateistyczny. Jednak w przeciwieństwie do naszych sąsiadów Czechów, społeczeństwo koreańskie jest społeczeństwem patriarchalnym i tradycyjnym. Poniekąd może to wynikać ze spuścizny buddyjskiej, a poniekąd z tego, że spora część mieszkańców to chrześcijanie. Ba, jeśli śledzicie hype wokół tego kraju, to wiecie, że nie tylko Netflix pompuje tam pieniądze w produkcje, ale także wydawnictwa kuszą się na książki o nim. W takim na przykład reportażu Romana Husarskiego „Kraj niespokojnego poranka” można obczaić, że buddyzm w obecnej Korei ma problem. Bo ludzie od niego uciekają.

I właściwie – po co ja to wszystko piszę? Ano, po to, by Was wprowadzić w kontekst kulturowy, o którym zresztą mówi Ajahn. Ajahn twierdzi, że buddyzm nie podchodzi do życia i śmierci w sposób tragedii greckiej, wręcz przeciwnie. Wydawać by się to mogło bez sensu, bo jak można się cieszyć, że ktoś umarł? Ba – mnich opowiada o ogromnej tragedii, która miała miejsce na statku, gdzie zginęło dużo dzieci. A tak się składa, że oglądałam filmik o tym wydarzeniu i… powiem wprost, Ajahn ma rację. To aspekt kulturowy – a więc i zapewne w jakimś stopniu aspekt chrześcijański – każe dyrektorowi szkoły zmarłych dzieci się obwiniać. W ogóle, kultura chrześcijańska zdaje się być budowana na aspekcie poczucia winy. To jest oczywiście – no, bądźmy współczujący i tym razem nazwijmy to łagodniej, niż zwykle – nierozważne, bo buduje cierpienie.

A buddyzm tak naprawdę stoi w kontrze do cierpienia! Choć chrześcijanom wydaje się, że w tej filozofii dużo się peroruje na ten temat i cierpiętniczość jest stawiana na pierwszym miejscu. To jest iluzja, ale iluzja zbudowana przez pryzmat słów „cierpienie jest i należy go zaakceptować”, „karma” oraz „wszyscy jesteśmy pomieszani”.

Wszyscy jesteśmy pomieszani i po raz pierwszy o tym usłyszałam dawno, dawno temu… no dobra, w tym wcieleniu było to jakoś w roku 2014. „Pomieszanie” jako słowo wydaje się mieć pejoratywne znaczenie, ale bądźmy szczerzy – czy można lepiej opisać to, co dzieje się w naszych głowach? Ano, nie można. Dlatego że każdy z nas jest człowiekiem, a ludzkim jest robić błędy czy nawet głupie rzeczy. A najczęściej ludzie nie kontrolują swego ego i im mniej to robią, tym właśnie stają się bardziej pomieszani. Ba, patrząc na siebie przez pryzmat ostatniego czasu, mogę stwierdzić, że dużo było we mnie pomieszania i jest go nadal. I zdaje mi się, że im mniej pracujesz ze swoim wnętrzem, tym mniej rozumiesz pojęcie „pomieszania”.

No dobrze, ale miało być osobiście. Ajahn opowiada o buddyjskim stosunku do śmierci i powiem tak: im jest łatwiej się śmiać w takiej sytuacji, bo znają narzędzia, by przetransformować własny ból. Używają do tego medytacji i mantr, no i powiem tyle: jest to cholernie praktyczne i skuteczne. Wiem, co mówię, bo metodę buddyjską zastosowałam, gdy zmarła babcia.

Ale zdaje mi się, że buddyści jeszcze jedną sztuczkę stosują.

Bardzo prostą.

Nie zadają głupich pytań.

DLACZEGO?! – jest to jedno z najgłupszych i najboleśniejszych pytań, jakie człowiek może sobie zadać. Nie? Dobra, ja nie pytam, dlaczego ta żarówka nade mną świeci, tylko pytam, dlaczego mama zmarła. A właściwie to nigdy – przynajmniej na początku i w trakcie żałoby, bo potem wszedł żal itede – nie zadałam takiego pytania. Słyszałam je ze wszystkich stron, wszyscy się zastanawiali, a ja byłam – nie wiem, dlaczego, ale byłam – przekonana, że „dlaczego” jest pytaniem głupim, bo jak na nie odpowiedzieć? Po co? Potęguje tylko cierpienie, a w dodatku tak naprawdę nie da się na nie odpowiedzieć. Skoro nie da się, to po co się z tym fantem męczyć?

Obwinianie ukrywa prawdę pod ziemią.

W filmie mowa też o gniewie. O tym, że zemsta nie ma najmniejszego sensu. I co ja mam odpowiedzieć na tak mądre słowa? Dobra – wydawać by się mogło, że powyższe stwierdzenie jest logiczne, no i takie… bezpieczne. Ale czy jesteśmy do tego przekonani? Czy mamy na to jakiekolwiek fakty? Być może tak, ale nie chce mi się uciekać do wiadomości ze świata, więc pozwolę posłużyć się własnym doświadczeniem. Znaczy, tak jakby.

Po napisaniu „Agafe” wzięłam się za kolejną historię. Tym razem o dziewczynie, która miała mieć moce związane z pająkami i nazywała się Amalia Pokora. Nie, nie będę kolejny raz snuć historii o tym, jak pewnego razu przy pisaniu o niej oświetliło mnie względem chrześcijaństwa. Tym razem opowiem o samej dziewczynie, bo ta miała za sobą w kij trudne doznania. Doznania, które prawdopodobnie każdego by złamały psychicznie. Wiecie, tortury, gwałty, zabijanie bliskich i tak dalej. Odpowiedzialny za to był pewien człowiek, władca Szandrii – Agoston. Więc gdy nasza koffana dziewczyna postanowiła się na nowo narodzić, stwierdziła, że narodzi się, by się zemścić. No i opisywałam te różne jej nieszczęścia, bo umysł ją tak zawirował, że wpadała w kolejne małe horrory i za cholerę z tego wybrakowania nie mogła wyjść. Aż do momentu, gdy na swojej drodze spotkała Agostona. Pozwolę sobie pominąć szczegóły spotkania, ale wiecie, takie spotkanie twarzą w twarz z tym kimś spowodowało, że w dziewczynie odezwał się gniew. A że od dawna chciała się zemścić, to trudno nie wykorzystać okazji.
No i zrobiła to.
Gościa już nie ma, a ona… no właśnie, co się zmieniło poza tym, że Agostona już nie ma? Właściwie to nic. Dziewczę nadal miało w sobie ogromne pokłady bólu i gniewu, nadal chciałaby wszystko zniszczyć jak leci.
Więc co jej dała ta zemsta?
Ano, niewiele.
Ba, nawet nie można powiedzieć, że zapobiegła śmierci innych osób, bo koleś był mocno niedysponowany fizycznie i psychicznie (wiecie, kwestia klątwy), więc władzę w jego kraju dzierżył ktoś inny.
No więc, do jakiego wniosku można tu dojść?
Prostego – nic dodać, nic ująć, jeśli chodzi o przemowę Ajahna Brahma.

Było jeszcze o leczniczym działaniu śmiechu. No i wiecie – wystarczy wpisać w Wujka Googla „joga śmiechu”, by znaleźć informacje na temat tego, jak to śmiech może transformować pewne rzeczy. Ba, sama mam przejścia, które na to wskazują. Tak właściwie… dawno nie zrobiłam sobie takiej bezsensownej sesji śmiechu, ktoś chętny dołączyć?

A na koniec mądre cytaty tego pana, które sobie spisałam:

[o medytacji angielskiego parlamentu czy coś w ten deseń] Nic by w tym czasie nie zrobili, a więc byłoby mniej problemów.

Nie obwiniajcie, tylko śmiejcie się.

Ludzie robią głupie rzeczy, a śmiech oznacza akceptację natury ludzkiej.

* kursywa oznacza cytat z wypowiedzi Ajahna Brahma

[FOTO] A w Gorzowie taki mamy klimat…

No i pisior, jak to się mówi w dzisiejszych czasach, bo nie dostałam pracy, a po rozmowie o nią czułam się fatalnie. Stwierdziłam jednak, że skoro już jestem na mieście i warto cieszyć się życiem, to porobię jakieś fotki. Efekt poniżej.

Pamiętam, jak ta ławka była czysta i piękna. Oraz to, że wszyscy się nią jarali. Dlaczego? Miasto w latach zerowych XXI wieku założyło kamerkę, którą można było podglądać w sieci. Było to też miejsce, w którym można się połączyć z internetami. Pamiętam, jak domowa sieć była jakości poniżej godności i ja – a było mokro i zimno – miałam akurat wysłać pewną pracę pseudoliteracką w ramach zlecenia. Ratunkiem okazała się właśnie ta ławka. Dziś nikt na niej nie siedzi, nawet nie ma do czego, bo wg strony Gorzowa to nie ma już tej słynnej kamerki. Dziś modne jest co innego – elektryczne hulajnogi, widoczne obok. Gdybyście jednak chcieli zrobić sobie selfie w tym zacnym miejscu, to szukajcie przy katedrze.

⬆ Za datę założenia Landsberga an der Warthe – bo przecież te ziemie przez całe stulecia należały do Niemiec – uznaje się 1257 rok. A patrząc na tę tablicę, to zaskoczyło mnie, że prawie zapomniałam o Janie Korczu, o którym kiedyś trochę czytałam. Dziś nazwisko to jest dla mnie tak samo anonimowe, jak ten pank obok (wymazałam, bo może nie chce fotki).

⬆ Można też popodziwiać chemitrailsy, znaczy się flagi. Ale może lepiej skupić się na faktycznym zabytku, a w tym terenie mamy przynajmniej dwa.

⬆ Jeden z nich to katedra, której prace remontowe dobiegają końca (?). Kosztowały krocie, bo kilka lat temu kościół się zapalił i dzielni strażacy musieli zatopić – dosłownie – budynek. Potem wyszły różne szwindle i sprawa sądowa dla zarządcy.

⬆ W sumie – jak sobie przypominam – w ostatnich dwudziestu latach jest to już drugi remont katedry. W pierwszym dobudowano efekty specjalne z dołu, znaczy światełka i wymieniono dach. Pewnie na tym nie skończyli, ale czy zrobili ogrzewanie wreszcie (babcia narzekała na zimno w kościele), to nie sprawdzałam. Ale że budowla sama w sobie ma korzenie gotyckie, średniowieczne, to wnętrze najprawdopodobniej nadal jest ponure.

⬆ Jak już nam się znudził widok kościoła (bo ileż można oglądać), to warto się przejść wokół fontanny Paukscha. Jest to zabytek stworzony dawno temu z takiego fajnego piaskowca, w każdym razie czegoś szpanerskiego. To, co teraz widzimy jest odrestaurowane i jakoś się trzyma. Mimo to pojawiły się pogłoski, że fontanna znów ma się znaleźć w remoncie. Pamiętając ostatnią aferę z tym związaną, mam wątpliwości, czy jest to świetny pomysł.

⬆ I w Gorzowie upamiętniono Izę, która mogła żyć, ale lekarzowi zdarzył się błąd lekarski. Że jest to tragedia, nikt nie ma wątpliwości. Ale o tym, że lekarz odpowiedzialny za to wszystko miał pro-Czarny_Protest posty i inne strzałki, to prawdopodobnie o tym dowiecie się tylko ze źródeł prawicowych. Jednak ja tylko tędy przechodziłam, bo kilka metrów dalej jest tramwaj. I może samo zdjęcie jest tylko zdjęciem, ale wyraźnie poczułam energię właśnie tego kawałka kostki brukowej. Da się ją podsumować tak: „auć”. Całkiem serio, poczułam ból i smutek tych babeczek, co tam w sobotę robiły zgromadzenie.

⬆ Paaaanie, ale weź pan chleba ptakom nie rzucaj. W sumie to zastanawiałam się, czy one jadły pieczywo, czy może ziarno – bo to coś było białe i było tego dużo rozproszonego. Może coś w mentalności Polaków się zmienia, ale wątpię. Tak czy siak, nie zaszkodzi przypomnieć tych faktów:

A skoro już jesteśmy przy zwierzętach, to z okazji Dnia Jeża czas na odwieczne pytanie:

Dobra, koniec reklamy, wracamy do Gorzowa Wielkopolskiego, którego stan na dziś jest jak stan tej nieszczęsnej, zapomnianej ławki z netem.

Aby zjawić się na rozmowę o pracę, to musiałam się kierować w stronę Mostu Staromiejskiego, bulwaru, estakady…. dobra, chodziło o Grobla. Opis reszty tu zaraz poniżej.

⬆ To światło! Te cegły! Ten kosz! Urzekło mnie to wszystko w przejściu estakady!

⬆ I to chyba jest najlepszy widok dla estakady, po której wciąż i z uporem suną pociągi. Jak widać, znaczna większość – jeśli nie całość – została całkiem niedawno wyremontowana i odnowiona. Niestety, nie zelektryfikowana. I choć władze miasta zarzekają się, że to przez czyhanie na dofinansowania unijne, to patrząc na ich efektywność mi się trochę w to nie chce wierzyć. OK – ten widok jest po drugiej stronie Mostu, a my przecież nawet na bulwar nie zajrzeliśmy. A ten prezentuje się tak:

⬆ To jest oczywiście tylko jego fragment, wyglądający dość nowocześnie. Całość jest oczywiście o wiele ładniejsza i ozdobniejsza. Jeszcze w roku 2010 bulwar ten był uznawany za najpiękniejszy w Polsce. Obecnie zapewne to się zmieniło…

⬆ Jeśli chodzi o ten statek, to jest to po prostu restauracja w tym stylu. No co, zdziwko, że nic po Warcie nie pływa? Cóż, lata temu już czytałam o Kunie i ona była odświętnie wykorzystywana, co z przyjemnością wytykały włodarzom miejscowe gazety. Jak jest dziś, nie wiem.

⬆ Obiecuję, że to przedostatnie zdjęcie z tego miejsca, ale chciałam Wam jeszcze opowiedzieć o rynku. Otóż, dawno, dawno temu właśnie na bulwarze nie było bulwaru, tylko był rynek. Tak, tak, gorzowianie go pokochali i chyba do dziś tęsknią za tym jarmarcznym klimatem, bo ilekroć pojawia się temat wynalazku byłego prezia Jędrzejczaka, to o nim słychać. Bo tuż za tym różowo-ceglastym budynkiem rozdzielającym estakadę jest nowy rynek (znaczy ten wynalazek niegdysiejszego prezia), który ma dachy i w zasadzie można go opisać jako „cywilizowany”. Jednak to już nie to samo…

⬆ Widzicie tę kulkę na bulwarze? Latem tam śpiewają ptaszki, papużki. Nie pytajcie mnie o humanitaryzm, ale z tego, co włodarze twierdzą, zwierzątka mają dobrą opiekę.

Wsi zielona… a nie, to jest widok z Mostu Staromiejskiego na Wartę. Znaczy, taki miejski widok mamy po prostu. A sam Most wygląda tak:

A kilkanaście metrów dalej jest Grobla, do której dochodziłam naokoło, a która zaczyna się tym efektem specjalnym:

I tak sobie stojąc i snując głębokie rozmyślania egzystencjalne, porobiłam parę romantycznych fotek, z którymi Was zostawiam. Dziękuję, że przetrwaliście do końca i widzimy się następnym razem. A komu się spodobało, ten może udostępnić wpis w świat, będzie mi bardzo miło 🧡.

[RECENZJA] Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim kościele – Artur Nowak, Stanisław Obirek

Dla Kasi i Madzi

Wiecie, dlaczego papież Franciszek przynajmniej w najbliższym czasie nie wyda encykliki, w której jest czarno na białym, że papież jest omylny? To proste – nie chce spowodować schizmy w Kościele Katolickim. Skąd to wiem? Ano – przyszło zaraz na końcówce książki Artura Nowaka i Stanisława Obirka: Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim kościele.

Choć autorzy świadomie nawiązują do reportażu „Sodomy” Martela, to w tym przypadku mamy do czynienia z publicystyką. Czymś w rodzaju przemyśleń, podsumowania tego, co się dzieje w polskim KK. W sumie, można by to nazwać 11,5 H esejem, który jednak ma wyraźne zakończenie. A przemyślenia są tak mocne momentami, że moja faza na znęcanie się nad KK właśnie się zakończyła. Ale może szczegółowiej.

Jeśli sądziłeś/aś, że po filmie braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” oraz po „Sodomie” Martela nic więcej nie zaatakuje Twojego mózgu, to byłeś/aś w błędzie.

Otóż, okazuje się, że można zaskoczyć czytelnika/słuchacza samym opisem tego, co się dzieje w polskim kościele. Jasne, jasne – wszyscy znamy temat molestowania. Ale nie o to chodzi. A raczej: nie tylko o to. Autorzy przytaczają historie korupcji i nie zdziwiłam się, gdy padło to wspaniałe słowo: SZCZECIN. Tam do dziś prawdopodobnie jest tak, że ksiądz załatwia budowanie kościołów, w wyniku czego szczecinianie za dwa lata będą dosłownie potykać się o kościoły, tyle ich nabudowali. I wszystkie puste! Właśnie – autorzy chcą zgłębić przyczyny takiej sytuacji. Robią to dogłębnie, przytaczając wypowiedzi znawców tematu, badań oraz innych mądrych ludzi.

Właściwie, autorzy dochodzą do pięknego wniosku, z którego wynika jedna prosta rzecz.

Człowiek to istota uduchowiona. Nie, żebym odmawiała ducha zwierzętom czy kwiatkom, ale wiecie, o co chodzi. Że nie potrzebuje jakiś nie wiadomo jakich instytucji, bo sam sobie może być sterem.

Dlaczego więc czuję się tak, jakby mój mózg potrzebował solidnej kąpieli?

Trudno nie opowiadać o KK – zwłaszcza tym polskim – i nie wspomnieć o papieżu Franciszku. Co prawda, zarówno Frederic Martel, jak i Nowak i Obirek wyjaśniają nam tzw. teologię ludu, ale to dopiero na stronie Więzi znalazłam piękny tekst, który grubo objaśnia genezę tego argentyńskiego zjawiska. I połowy nie zrozumiałam, bo autor posługuje się skomplikowanymi sformułowaniami. Tym się nie zadowoliłam i poszłam dalej czytać teksty z tego magazynu – o tym, dlaczego Franciszek jest fajny i dlaczego jest niefajny. Dopiero wtedy poczułam, że mój mózg błaga o litość. Prawdopodobnie, kopnął egregor cierpiętnictwa i szlachetnej biedy, której w polskim KK nie ma ani grosza.

Wygląda więc na to, że muszę przesunąć lekturę encykliki papieża, która jest przełomowa. Zostawiam dla Ciebie jednak link do niej, bo z tego, co opowiadają Nowak i Obirek jest to tekst i przełomowy, i piękny.

A ponieważ miałam audiobooka ze Storytel, którego czytał Adam Bauman, to myślę, że parę słów nie zaszkodzi. Robi to solidnie. A że autorzy opowiadają o KK w mało humorystyczny sposób, Bauman nie ma jakoś specjalnego pola do popisu. Za to wciąż świetnie się go słuchało, jednym tchem, bym powiedziała :).

[RECENZJA] Sodoma – hipokryzja i władza w Watykanie, Frederic Martel

Frederic obiecuje nam, że to, co przeczytamy, nie będzie nam się mieścić w głowach. I słowa dotrzymuje, nawet z nawiązką. Tylko nie wiadomo, czy to dobrze, bo rzeczywistość jest dziwniejsza od fikcji. Ale od początku.

Śledztwo dziennikarskie trwało cztery lata. W jego trakcie przeprowadzono ponad tysiąc rozmów, nagrano 300 godzin i zebrano całą masę źródeł z książek i innych dokumentów, które można obczaić w internetach (autor podaje stronę, ale o tym na końcu). „Sodoma – hipokryzja i władza w Watykanie” została wydana w 2019 i to jednocześnie na wielu różnych rynkach. Co obchodzi czytelnika, to to, że bardzo widać pracę włożoną w tekst. Co jeszcze bardziej obchodzi odbiorcę, to jak bardzo ta publikacja jest aktualna dziś? Cóż, obawiam się, że –

oprócz tego, iż kobietom będzie można wstępować do Gwardii Szwajcarskiej, to nic się nie zmieniło. Jestem przekonana, że długo nic w Watykanie się nie zmieni, bo to sodoma.

– Witamy w Sodomie – mówi się tak, gdy opowiada się o dziwaczności tego całego świata, jakim jest Watykan. Frederic nie skupia się na awanturach z Bankiem Watykańskim, nie skupia się też na tragediach związanych z molestowaniem seksualnym. On chce opowiedzieć o gejach w tym miejscu. I dopiero na miejscu dowiedział się, że trafił na żyłę złota. Oto bowiem okazuje się, że znaczna większość mieszkańców Watykanu to geje, a szacunki dla całego ogółu katolickiego świata wynoszą od 50 do 80%. Więc gdyby papież chciał się pozbyć gejów – tak, jak marzył o tym Ratzinger – to musiałby się liczyć z tym, że na jego dworze nikogo by nie zastał, a sam Kościół Katolicki miałby bardzo duże problemy organizacyjno-kadrowe. No, już zresztą ma.

Frederic nie tylko chce opowiedzieć o swoich rozmowach z księżmi, ale również pragnie wyjaśnić odbiorcy, skąd prawdopodobnie wzięła się taka, a nie inna sytuacja. I robi to doskonale. Homofobia w KK to coś na wzór wyparcia swojej własnej osobowości, bowiem okazuje się, że to najwięksi homofobi są gejami. Nie brakuje przy tym zabawnych anegdotek, ale autor nie ogranicza się do nich samych. Sam komentuje te sytuacje w uszczypliwy, acz barwny sposób, przez co nie sposób się nie zaśmiać, albo nie walnąć facepalma. Bo to, co się dzieje w Watykanie, to często jest nie do ogarnięcia. W momencie, kiedy usłyszałam, że w krajach azjatyckich – w tym Japonii – społeczność katolików jest bardziej liberalna od Watykanu, poczułam, że mój mózg wybucha. To nie do wiary!

Frederic zaznacza, że nie jest ani katolikiem, ani antyklerykałem i można mu wierzyć. Skupia się na faktach, a krytyka obejmuje to, co winno być skomentowane. To taka wyważona narracja, ale dzięki temu można się trochę zżyć z niektórymi księżmi, bo ich życiorysy są po prostu urocze. I emocje czytelnika mogą wziąć nawet – a może zwłaszcza – w epilogu.

Frederic punktuje kilka zasad, z jakimi można spotkać się w Sodomie, znaczy w Watykanie. Tu przyznam brakowało mi takiej punktacji, jedna po drugiej, by wszystko się ułożyło w głowie. A tak, mamy na początku rozdziału – albo w jego trakcie – spisany punkt dziesiąty czy piąty i musimy go zapamiętać. Ale być może, wszystko to jest w dokumentacji podanej na stronie autora.

I gdzie ta strona?

Ano – ponieważ słuchałam audiobooka, trudno było mi spisać ten adres. Tym bardziej, że google nie chce wyjść poza polskie internety, ale postanowiłam już się nie pastwić nad tą sprawą.

Co do audiobooka, to robotę robi Adam Bauman, który potrafi doskonale interpretować tekst. Z początku wydawało mi się, że idzie to wszystko w nostalgiczne tony, ale przecież w tej historii jest dużo nostalgii. Książka opowiada głównie o ludziach, którzy najczęściej nie są młodzi, rzadziej w średnim wieku, a najwięcej to mają ponad siedemdziesiąt lat. I to, co od nich słyszymy zwykle to historie ich życia, lata minione, opowieść o XX wieku. Z kolei wtedy, gdy Frederic robi uszczypliwe komentarze, to Bauman także w to potrafi. Polecam, książka dostępna na Storytel.

PS.: Niedawno otrzymaliśmy polską Sodomę, którą autorzy nazwali „Gomorrą”, specjalnie nawiązując do publikacji Martela. Również jest jako audiobook czytany przez Adama Baumana, i również jest na Storytel, więc – zapewne niedługo recenzja!