Aronofsky to to nie był.
Za to „Biedne istoty” dotknęła przypadłość „Parasite” – serio: wszyscy się tym zachwycają i pieją z zachwytu, może też sobie robią dobrze, ale mój malutki móżdżek nie jest w stanie zrozumieć tego fenomenu. Za to przestał się dziwić, czemu ten film jest puszczany tylko w dwóch porach: 19:00 i 20:30. Bo to jest film o seksie. Chyba.
Będą spojlery, więc dla tych, co chcą obejrzeć: nie podobało mi się. Tzn. fabularnie 5/10, stroje i dekoracje stały na bardzo wysokim poziomie, ale nie wiem, czy 10/10 jest odpowiednie (szczególnie, że w pierwszych kadrach, gdzie to przede wszystkim widać kamera jest czarno-biała). Tak czy inaczej, to wszystko widać na fotosach promocyjnych.
To jest film o ruchaniu.
W zasadzie nie można powiedzieć, że to film o kochaniu się – bo Emma Stone właściwie idzie po bandzie i tylko „zrobić sobie” jej w głowie.
Opowieść ma zalety – sensowną fabułę i humor. Serio, sceny bywały śmieszne, a sala wybuchała śmiechem. Problem polega na tym, że mamy tu przypadek… no dobra, porównywanie tego do „Greja” jest trochę nie na miejscu, jednakże: gdy siedziałam i patrzyłam na ruchanko, to przyszło do mnie, że jest to fantazja mężczyzny, który chce sobie ulżyć. I oczywiście, na końcu jest jakiś ogólny morał, pozytywny, ale… czy aby na pewno?
Bo mamy tu wyzwolenie kobiet. Tyle że po drodze bohaterka jest dziwką i jest to ubrane co prawda w dobry humor, ale pozory mylą. Bo właściwie narracja jako tako nie ocenia tego sposobu, a może nawet mówi: spoko, tak zarobisz na życie, jak nie masz z czego, to jest OK. To jest taka normalizacja pracy prostytutek. Już tam pal licho LGBT, bo to było bardzo sprawnie wplecione LGBT i właściwie nie rażące, pasujące do konwencji.
Pani wyzwoliła się z prostytucji, została lekarzem i super. Tam już zupełnego zakończenia nie będę Wam zdradzać, bo i tak musimy wrócić do prostytucji.
Bohaterka ma kryzys w pewnym momencie i mówi, że cierpi i nic nie czuje. No to tłumaczą jej, że cierpienie jest w porządku, że wtedy stajesz się w sobie bardziej głęboka… że nawet warto cierpieć, trzeba cierpieć.
Otóż – NIE TRZEBA CIERPIEĆ.
No, ale skąd mają to ludzie wiedzieć? Z telewizora? Muhaha… bo tenże właśnie podaje, że cierpienie jest głębokie.
Czyli podsumujmy: trochę wyszłam na wkurwie, bo zawiedziona. I: nikt nie czekał na koniec napisów końcowych. Powiem szczerze – ładne to to było, może coś na napisach było, a może nie, mam to w głębokim zadku.
Och.
Dobra, tak czy siak – dziękuję patronce, że mogłam iść do kina.