Ten film trwa godzinę i 19 minut, a maczali w nim palce Eljah Wood (jako „9”) i Tim Burton. Cóż, dopiero jak zobaczyłam nazwisko, to bardzo mroczny świat przestał mnie dziwić.
Mamy tu postapokalipsę.
Ludzie wyginęli, ale szmaciane laleczki zyskały świadomość. Niestety, w tłoku spotkań bohater – zwany 9 właśnie – budzi coś naprawdę przerażającego i trzeba stawić temu czoła. Maszyna bowiem zbiera dusze, za to jest bardzo inteligentna i potrafi budować inne maszyny na swoje podobieństwo.
W tak krótkim czasie zmieściło się mnóstwo informacji – o duszy, o źródle – i wiele przygód naszych bohaterów. Być może to zmęczenie, ale czułam, że ten film trwa ze trzy godziny. A może to kwestia tego, że animacja jest dla dość młodych, albo tego, że było tam tyle akcji, ile dawno nie widziałam. Coś w ten deseń. W każdym razie wydaje mi się, że „9” to takie trochę „Źródło” Arofnosky’ego, tyle że dla najmłodszych.
Cóż, animacja z pewnością zasługuje na uwagę.
Ach, no tak, muzyka. Ta z pewnością dość przyjemnie wtapiała się w akcję, ale wykorzystano utwory z dawnych lat. Pierwszy to „Dies Irae”, którego wykonanie podjął się Crispin Glover, a drugi to piosenka od Judy Garland – „Somewhere over the Rainbow” („Czarnoksiężnik z krainy Oz”, 1939). Daty nieprzypadkowe, ponieważ całość bardzo nawiązuje do II WŚ, niemalże waląc tymi wszystkimi aluzjami po oczach.