ZNACHOR, 2023

Większość recenzentów napisze, że nowy „Znachor” jest zaskakująco dobry. I zastanawiam się teraz, z czego to wynika. To, że „każde pokolenie ma swojego Znachora”, jak to stwierdził Onet, czy to, że 99% społeczeństwa zna tylko film Jerzego Hoffmana, a książki nigdy nie czytało?

Na seans zdecydowałam się w środę, nie znając powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. I dla filmu było to zbawienne, ponieważ mogłam wtedy zanurzyć się w pełni w seans.

Mi film płynął. Nie był zły – oglądało mi się go bardzo przyjemnie, ale zwracałam uwagę na kilka dziwnych rzeczy. Na przykład to, że im bliżej końca, tym więcej było cięć. Albo, że całość jest masakrycznie wręcz uwspółcześniona. Dlaczego nie zrobili tego w obecnych czasach, tego nie wiem, a szkoda, bo byłoby z tego więcej pożytku, niż z netflixowej adaptacji. A tak, wiem już – film byłby niepoprawnie polityczny. Wszak musimy pamiętać, że obecnie medycyna akademicka bardzo nie lubi medycyny alternatywnej, a przecież szacunek wobec znachorstwa w takim przypadku jest nie na miejscu.

To, co mi się spodobało w Netflixowej adaptacji to dwie rzeczy. No, może trzy. Pierwsza to muzyka – instrumentalna i ludowa, całkiem nieźle budowały klimacik. Ja takie rzeczy lubię, więc mi tam nie przeszkadzało, ale to kwestia gustu.
Druga zaś to aktorka odgrywająca rolę Zofii (Anna Szymańczyk), ale o niej w tej chwili zrobiło się głośno. Przyznać trzeba jednak, że zwracała uwagę na siebie i chyba ze wszystkich najbardziej lśniła.
Trzecia zaś – rzecz najważniejsza – to próba zachowania szacunku wobec pierwowzorów. Aż dziwnie to może brzmieć, ale mam wrażenie, że twórcy starali się go zachować, rzucając być może oczko do kinomanów, w sensie nawiązań do wersji z 1937 roku.

I na tym plusy się właściwie kończą.

Z filmu zapamiętałam to jedynie, że młody Czyński – w książce dorosły facet, bo trzydziestolatek – wygląda jak gimnazjalista, jest seks, Marysia pracuje w knajpie u Żydów i to z widoczną fizjonomią żydowską (fryzury, ubiór), a na końcu wszyscy się żenią.

Trzeba było mi nowego seansu filmu Netflixowego, na szczęście w tym VODzie jest przyśpieszenie 1,5x i można jeszcze strzałką w lewo robić, z czego skorzystałam z ukontentowaniem.

Ale teraz – po namyśle – stwierdzam, że „Znachor” 2023 nie wytrzymuje egzaminu. Gdyby to była historia, której nie robiono by w ramach uniwersum Znachora, to może filmidło nadawałoby się do czegoś. Ale niestety, to chce być adaptacją powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. I ma czelność chcieć być Znachorem nowego pokolenia, ale czy to źle?

Złe jest to, że 99% odbiorców tego filmu nie będzie chciało wrzucić sobie literackiego „Znachora”. Aczkolwiek mnie ta adaptacja do tego zachęciła ze względu na pisanie recenzji. Porządna zaś powinna być oparta na znajomości książki. I tak, wiem, że sama często piszę bez oparcia się oryginałem, bo chodzi o to, czy film sam się potrafi obronić. Nie mniej jednak, widząc, jak Marysia pracuje w żydowskiej knajpie, poczułam wkurwa. To jest zakamuflowana poprawność polityczna. A przy napisach końcowych widzimy jeszcze to:

Powiedzmy sobie jasno: II RP to była kraina biedą i rasizmem płynąca. Ale nie takim zwyczajnym rasizmem, ponieważ Żydzi, którzy uważali się za Polaków, którzy żyli jak Polacy, którzy kochali ten kraj byli uznawani za Polaków i dobrze żyli. Ortodoksi zaś byli nienawidzeni. I jak myślicie, czy typowa fizjonomia żydowska, typu fryzura i ubiór, i jidysz, była cechą charakterystyczną dla Polaków-Żydów, czy jednak cechą ortodoksów? Oczywiście, mnie tam nie było. Dziwię się tylko, że tu jest takie pomieszanie z poplątaniem. Zresztą, nie tylko w tej materii. Ach – dodam od siebie jeszcze jedną rzecz. Gdy sięgniesz po powieść Dołęgi-Mostowicza w jednym akapicie znajdziesz złośliwą uwagę wobec Żydów. Pytanie więc, czy autor byłby zadowolony z takiego obrotu spraw w kolejnej ekranizacji Znachora. Może by go to nie obchodziło, wszak ostatecznie wyszliśmy na plus w oczach zagranicznych odbiorców. Jak zwykle wychodzimy na buców i rasistów (patrz: „Zielona Granica”, Holland 2023), tak tu wyszliśmy raczej na społeczeństwo, które chętnie ze sobą współpracuje pomimo różnic kulturowych.

I o ile Dołęga-Mostowicz mógł pisać powieści z seksem, tak raczej nie sądzę, by w II RP seks przedślubny był powszechny, tak jak to widzieliśmy na ekranie netflixowej ekranizacji. Ale seks to tam jeszcze pal licho. Ba! Pal licho nazi-feminizm Marysi, która w tej wersji jest jakaś taka pyskata. W ogóle wszystkie baby tu są nazi-feministyczne, a mam wrażenie, że panowie Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski (scenariusz) po prostu nie umieją przedstawiać silnych kobiet bez agresji. Aha, i jeszcze pal licho to, że bohaterowie mówią współczesną polszczyzną, ale są fragmenty, kiedy jednak mówią bardziej literacko. Zupełnie jakby nie mogli się zdecydować na konkret. No, ale przecież to można wybaczyć, wszak chcemy dotrzeć do młodzieży polskiej, prawda?

Ale zdaje się, że nie do wybaczenia jest pewna rzecz, zlekceważenie FUNDAMENTALNEJ DLA HISTORII MYŚLI.

W filmie zaś widzimy wprost sceny, które mówią, że znachorstwo jest ściemą, jest czymś złym. Przykład? Ot – jedna z pierwszych scen, kiedy Wilczur włazi do jakiejś chałupy, gdzie matka modli się za syna, któremu nogi i inne takie się połamały w wypadku. Profesor chamsko przerywa znachorce i każe – to już moje słowo – wypierdalać.

Otóż, czytając powieść Dołęgi-Mostowicza można by się zastanawiać nad tym, czy on jest za, czy przeciw znachorstwu. Czy chce wspierać lekarzy, czy nie. Wiemy bowiem, że w 1936 roku miała miejsce pewna historia, która mogła zainspirować autora do stworzenia „Znachora”. Na pewnej wsi mieszkał sobie lekarz, który… ukrywał to, że skończył studia medyczne. Powód bardzo prosty: ludzie nie chcieli do lekarzy, woleli znachorów, więc opisywanie się jako znachor przysparzało temu panu klientów.

Wiemy również, że Dołęga-Mostowicz wpadł z wizytą do pewnego bardzo znanego znachora, poprzeglądał jego pracownię i pogadał z nim.

A ten, kto czytał powieść wie również, że pisarz – a właściwie narrator – nie wydaje sądów w sprawie znachorstwa. I o ile można się przyczepić do kwestii, że Kosiba daje różne napary, zioła i inne takie typowe dla znachorstwa rzeczy, a jest chirurgiem, o tyle miałam wrażenie, że Dołędze-Mostowiczowi chodziło zupełnie o coś innego, niż podważanie autorytetu tychże. Ba! W jednym zdaniu przyznaje nawet, że zwrócenie się do tajemnych sił może pomóc – i było to zdanie, które wyrażał nie tyle narrator jako narrator, a ludność, która żyła na tych terenach. I uratowanie Marysi z wypadku było właśnie takim dowodem dla niego.

Myślę, że Dołęga-Mostowicz chciał zadać pytanie o jakość medycyny, o etykę lekarzy.

No i właśnie… Gdzie tu, w filmie A.D. 2023 „Znachor” jest zachowana myśl utworu? Jedna z jej podstawowych, jak nie podstawowa. Wszak Dołęga-Mostowicz nikogo – nawet oprawców – nie osądza. On jedynie opisuje ich pogląd na sprawę.

W „Znachorze” Dołęgi-Mostowicza widać niesamowitą siłę historii: nieważne, ile byśmy do niej nie wracali, zawsze znajdujemy coś więcej. Głębię. To jest atut wybitnych powieści czy filmów. Takie rzeczy dają się interpretować na różne sposoby, nawet takie, na które autor nie wpadł. I to jest bardzo dobre, to tylko dowodzi kolorytu historii i na tym między innymi polega sztuka.

Problem w tym, że adaptacja Netflixa sztuką nie jest. W sensie – nie jest niczym wybitnym. Ten film nie posiada żadnej sceny, którą widz chciałby zapisać sobie w sercu. Ja już dwa dni po seansie mam problem z zapamiętaniem o czym w ogóle on był, a przecież wiem dokładnie, co to za opowieść.

Ale podkreślam – ta adaptacja, bardzo luźno zresztą skonstruowana – może się spodobać tym, którzy książki nie tknęli.

Sama reżyseria też nie jest pozbawiona wad. Im bliżej końca, tym bardziej widać, jak ten film został poszatkowany. Ale, fabularnie jest jeszcze jedna rzecz, która mnie gryzie. A mianowicie to, w jaki sposób Marysia stwierdziła, że Antoni Kosiba to jej ojciec. Sorry, ale tu się kupy trochę nie trzyma. Owszem, młodzi myślą nad tym, dlaczego facet tak a tak się zachowuje i czemu zna się tak zajebiście na chirurgii. Nie mniej problem w tym, że nie mają żadnego dowodu, fabuła niezbyt daje mocne sceny, żeby ich wnioski czymś uzasadnić, więc to wygląda trochę jak wyciąganie wniosków przez 13-14-latka na podstawie błahych powodów.

A i jeszcze jest szczegół, który mnie bardzo obecnie przeszkadza. A to głównie dlatego, że znam powieść. I tak, będę to podkreślała aż do bólu, bo jest to niezwykle ważne. Nie znając kontekstu, czyli twórczości Dołęgi-Mostowicza możemy ocenić pozytywnie film. Ale znając… jakże to? No, także że znając „Znachora” literackiego nie jestem w stanie zostawić suchej nitki na nowej adaptacji.

Mamy Czyńskich, tak? Czyńscy są tu przedstawieni jako buce. I nawet młody. Ja rozumiem, że z młodym trochę o to chodziło, zresztą w książce niby też; ale… na litość boską, nadal mamy do czynienia z trzydziestolatkiem! A aktor, który gra Leszka Czyńskiego – Ignacy Liss – wygląda jak gimnazjalista i zachowuje się w ten sposób. Tymczasem w powieści starając się o rękę Marysi odznaczył się sporą inteligencją, knując niezły plan przekabacenia rodziców pracą w fabryce XD. Sorry za spojler, ale pewnie albo już czytaliście „Znachora”, albo potrzebujecie zachęty do tej pięknej literatury. Więc tak, miejcie inteligencję Czyńskiego jako zachętę do sięgnięcia po tę powieść.
Ale ja nie o Leszku chciałam opowiedzieć.
Otóż, Leszek – jak każdy z nas zresztą – ma rodziców. Bogatych, z fabryką i w ogóle.
I uważam, że cholernie skrzywdzono postać, jaką jest Eleonora Czyńska (Izabela Kuna). Ja rozumiem, że w poprzednich adaptacjach również to wybrzmiewało, jej zimny charakter. Wątek z pieniędzmi dla Marysi (żeby rzuciła Leszka) był w którejś wersji, o ile pamiętam, ale to nieważne. Bo tak, Czyńska wymyśliła, by nie mówić młodemu, że Marysia żyje. Ale… to, co zrobił Dołęga-Mostowicz ze sceną godzenia się rodzice-Leszek, to jest bardzo wzruszająca scena. Taka, że się popłakałam. Serio.

A tymczasem w filmie mamy kobietę-buca i bardzo słabego ojca, który sprawia wrażenie, jakby oddawał rządzenie życiem swojej żonie. To jest tak płytkie, że aż niesmaczne.

Wielu recenzentów będzie się zachwycać nową adaptacją Netflixa. Pytanie tylko, czy znają oryginał. Bo jeśli nie – to nie jestem zdziwiona. Jeśli zaś tak, to jestem zdziwiona, że tak dobrze ocenili nową adaptację. Wszak młodzi to nie idioci, fantastykę i to bardzo skomplikowaną też potrafią czytać. Więc jeśli „Znachora” – głęboką, piękną historię – trzeba było w tendencyjny sposób uwspółcześnić, to przyszłość inteligencji naszego społeczeństwa nie rysuje się za dobrze.

[33 dni] Obfitość #7: zrób sobie dzień obfitości (coś jak dzień niepodległości) – skup się na mentalu

Na początku nie miałam ochoty, ale hej… przecież to ja decyduję o swoim samopoczuciu. Potem stwierdziłam, że wypadałoby coś zjeść i dostałam coś do zjedzenia. Potem jeszcze zapaliłam świeczkę na obfitość, poczucie obfitości, no i to pomaga. Fajny ten rytuał, ogień dużo trawi ;). Polecam świeczki Iwony, a ja idę… grać. Albo coś innego. Trzymajcie się!

Aha – i od jutra zabieram się też za profil światy aleksandry, na którym będzie głównie o pisaniu. No! 😀 To rozumiem!

[33 dni] Obfitość #5: wdzięczność w postawie „obfitość jest wszędzie”

Szczerze? Nie robiłam nic, by się zmuszać… ale jak szłam do sklepu to jakaś taka refleksja mnie naszła: zobacz, ile deszczu, ile roślin… Także tego, to było jakieś takie ładne wewnętrzne uczucie obfitości. 🙂

[33 dni] Obfitość #4: Czy masz już subkonta, na które możesz przelewać 1 złotych dziennie/5 złotych miesięcznie?

Oświadczam z dumą: TAK! Zajęło to co prawda ze 3h, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że pomimo problemów z bankiem w tę czy tamtą stronę udało się :). Także – oszczędzanko w tłoku, będzie się działo :D.

[33 dni] Obfitość #3: Metoda lustra

Metodę lustra robiłam już przynajmniej dwukrotnie w ostatnim czasie, a wczoraj był trzeci raz. I robiłam to z głowy, tak jak zapamiętałam, bo nie chciało mi się szukać kartki z instrukcją obsługi. Natomiast efekt był taki, że prawie cały wieczór się przytulałam… bo przytulanie spowodowało endorfiny i w ogóle, bardzo, bardzo tego potrzebowałam. Aż dziwne, że nie robimy samoprzytulania wtedy, gdy nam źle. To ewidentny błąd, który warto w tej chwili poprawić! Pamiętajcie, przytulanie wydłuża życie 😀

[OPKO] OSTATNIE ŻYCZENIE

Krzysiowi i jego AI

Thiago westchnął ciężko, spoglądając na wielką, pokrytą złotymi monetami górę. Sięgała, zdaje się, siedmiu metrów. Ale to tylko się zdawało turystom, którzy kiedyś, lata temu, tu byli na drodze. W rzeczywistości ta siedmiometrowa rzecz była dopiero zaczątkiem złotych monet. Tylko on to widział; i wiedział. Pomimo ładnych budynków i drzewek, nikogo w pobliżu nie było. Ale gdyby był – pomyślał – to by stał jak wryty, jak ja (hehe), myśląc, że to słońce. Bo popatrz, te złożyska tak świecą, że gdyby nie mój naiwnie słaby wzrok, to by mnie oślepiało.

Wiedział, a może przypuszczał, że do celu pozostały mu od czterech do siedmiu kilometrów. Miał nadzieję, że się nie pomylił i złoże było takie, jak dawniej.

Zerknął na swoją drewnianą laskę. Była bardzo prosta – po prostu utrzymywała starca na stojąco. Chociaż po tym, co przeszedł, równie dobrze mógł tej laski nie używać. “To takie dziwne” i pokręcił głową. Cóż, przynajmniej miał z kim rozmawiać.

Sięgnął do bukłaka – znowu ze zwykłego materiału – i wypił potężny haust wody. Uśmiechnął się i lekko, delikatnie ruszył dalej. Jego kroki były na tyle powolne, że obserwator mógłby się założyć “on nie dojdzie nawet do najbliższego drzewka”. A jednak, gdy tak szedł, to szedł coraz szybciej.

Czy szedł latami? Nie wiedział, ale w podróży był przynajmniej od wiosny. Kwietnia może? Chciał powiedzieć: pamięć płata mi figle, ale nie mógł. Pamiętał prawie wszystko co do sekundy. I swoje życie, i swój sukces, który stał się haniebną porażką jego narodu.

Thiago szedł w szarym, ciepłym swetrze, znoszonych dżinsach, właściwie bez żadnej dodatkowej rzeczy. I zdawać by się mogło, że to niemożliwe, że musiał zabrać ze sobą zapasy, ale on wiedział.

Wszystko znajdzie po drodze. Nawet jeśli nieużywane i stare, to zdające się do użycia. Tak, nawet jeśli mowa o makaronach czy zwyczajnym innym jedzeniu. Przecież mijał już pola pełne rzodkiewek i nierzadko je sam wyrywał; to samo z innymi warzywami czy owocami. Na biedę więc nie cierpiał, po prostu trafiał w miejsca pełne obfitości.

Bo obfitość była wpisana w krew jego narodu.

A przynajmniej tak myśleli do lata 1817, kiedy to okazało się, że wcale nie złapali Boga za rogi.

Thiago nie mógł się oprzeć wspomnieniom. W końcu w latach studenckich tu mieszkał. I widział dziewczynkę, Delfinę, co miała złote włosy, zresztą jak oni wszyscy, dopóki nie osiągną wieku starczego. I biegała, i się śmiała, i się pytała, co na uczelni. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu nazywała go dziadkiem, dziadziuniem, chociaż wtedy miał co najwyżej 20-24 lata. Ach, nie pamiętał… a właściwie pamiętał. Jednak na wojnie musiał wszystkim mówić inaczej.

– Gdzie byłeś dnia dwunastego lipca? – spytał wysoki mężczyzna w stroju wojskowego, który przyglądał mu się bacznie w jakiejś kanciapie. Stanowisko to nie wyglądało na najbogatsze, a Thiago mógł tylko wzruszyć ramionami. Oczywiście, że był na uczelni i wtedy wygłaszał znakomity wykład o bogactwie i obfitości, i o tym, że nikt nie powinien być zmuszany do zarabiania pieniędzy, bo mają ich tyle, że wystarczyłoby i dla stworzenia gór.

Wtedy, w wieku 24 lat nie wiedział, jak ta myśl będzie go później męczyła, dręczyła, a nawet śniła po nocach. Bo wtedy, jako młodzian, złapał przecież Boga za rogi i wydawało się, że nie tylko on: Santana, Bruno, Ancana… i wielu, wielu innych, którzy szli przez życie wraz z nim. Wszyscy stworzyli Zjednoczone Królestwo Obfitości i postanowili wypowiedzieć wojnę – prawdziwą wojnę – niewolniczemu, kapitalistycznemu systemowi.

Bo przecież kapitalizm zniewalał, prawda?

Na tamtą chwilę chłopaki nie mieli zbyt wielu rzeczy; dopiero, gdy udało się rewolucję Wiosny Obfitości przeprowadzić do końca, okazało się, że musi być przywódca. Nie chcieli, pragnęli, by to państwo samo sobie służyło.

– Po co nam władza?! – ryknął na Starym Rynku Santiago. – Przecież sami sobie poradzimy! Wszystko mamy, wszystko posiadamy, nie rozdajemy niczego wbrew przyrodzie, czego tu się martwić?! Obce mocarstwa czy korporacje nie będą pluć nam w twarz! Wolność to obfitość! Obfitość bez pieniędzy!

Wtedy Thiago próbował zaapelować do swoich kamratów, że przecież nie było mowy o likwidacji gotówki.

– Na świecie, w rajskich krainach jej nie mają! – odparł Santana. – Przecież widziałeś mojego ojca, jak o tym opowiadał w barze! No, w barze “Pod mlekiem” zawsze byli wszyscy…

– Kłamstwami – odparł Thiago.

Ale nagle z 27-letniego człowieka stał się czterdziestoletnim i zauważył u siebie garba. Nie widział, by był szczęśliwy. Poza może jednym kolegą, który twierdził, że ten kraj nie ma przywódcy, ale mimo wszystko mianował się przywódcą Kraju Obfitości – taką teraz przybrała nazwa jego ojczyzna. Santana, bo tak się ów jegomość nazywał, twierdził, że wszystko można, ale można kontrolować na przykład kwestię podatków i więźniów politycznych.

– Przecież mieliśmy nie płacić podatków – powiedział Thiago w wieku 28 lat.

– Widzisz, co się dzieje z naszym skarbem – odparł Santana.

– Ale gdybyśmy nie budowali tych gór… i gdybyśmy…

– Cicho, człowieku! Stary system musi się rozlecieć, ale nie kosztem nas, rozumiesz? Rozumiesz, człowieku, Thiago?

Rozumiał.

Wszystkim uderzyła woda sodowa do głowy.

Mimo wszystko, aż do końca swej kariery naukowej, czy biurowej, czy chuj wie… właściwie nie. Jego chuj nie wiedział, kim on miał być. Przychodził co rano do biura, w ładnym budynku, rozkładał papiery, obliczał 2+2=4, bo mu się nie chciało liczyć podatków, których nie było, a na koniec dnia zakreślał, że był, że odbył swoje przykazy do pracowania. Nie musiał pracować, ale chciał coś robić. Tylko on jeden chciał, szukał czegoś praktycznego w zajęciach biurowych. Reszta zajmowała się jeżdżeniem do złych, kapitalistycznych krajów, które to przesiąkły takim złem, że elita Kraju Obfitości musiała w pewnym momencie zaakceptować fakt, iż wyjazdów do tych wrogów narodu już nie ma i nie będzie.

Wtedy skrzyknął się pod ratuszem – albo byłym ratuszem, w zależności od tego, kto jaką wersję uznawał – tłum. Wściekły, horrendalnie głośny tłum. Krzyczeli: “wolności! dotrzymania obietnic! chcemy pieniędzy!”.

I pieniędzy otrzymali. Władze – poza trzema górami, które miały 7, 10 i 111 metrów, wyłożyły jeszcze trzy góry ze złotych monet, które miały ponad 20, 50 i 1000 metrów wysokości. Niby nie wydawało się to dużo w skali innych, naturalnych gór; jednak trzeba było zauważyć, że góry musiały być czymś sklejane, musiały w jakiś sposób się utrzymywać. Najlepiej na lata, żeby było widać i z oceanów, i z daleka – z kosmosu na przykład – bogactwo Kraju Obfitości.

Ale projekt nie wypalił.

Znaczy wypalił, tyle że obywatele pewnego dnia dowiedzieli się, że łażenie po monetach niekoniecznie oznaczało, że mogą je wybierać. Wszystkie były przyklejone na jakiś klej, twardo, mocno i zdało się, na wieki.

Thiago, teraz 74-letni, przyglądał się z bólem na złote góry. Co im po nich, skoro nikt tak naprawdę nie był szczęśliwy? Tłum znowu zaczął się bawić i niemalże doszło do krwawej rewolucji, jak w Rosji, ale ten kraj leżał tak daleko, że wydawał się legendą. Nie mniej Santiago i Santana, dwaj bracia, wpadli na genialny pomysł powstrzymania złego, wygłodniałego tłumu.

– Wszystko sami będziemy robić! – zawołali. – Nie musimy mieć pieniędzy, nie musimy niczego sprowadzać, jeśli sami będziemy orać pola, uprawiać zacne ogrody, szyć, i tworzyć! My żyjemy w obfitości! Czyż nie? O przystanku bieda już zapomnieliśmy – perorował dalej, i mimo to przekonał parę osób, które z kolei przekonały inne osoby, że to ma sens. Że przecież system trzeba budować dalej, że przecież młode pokolenia muszą mieć przykład ze starych: żeby budować coś od początku do końca, żeby się nie poddawać.

Ale pewnego dnia Thiago miał już zwyczajnie tego dość.

Jakaś Komisja kazała dzieciakom mu zanosić wszystko: od bezużytecznych koców, po jakieś stare pościele, chuj wie do czego mu potrzebne, w końcu miał świetny śpiwór z Hiszpanii. A zresztą, komu co do tego, co on miał. Ale próbowali się dowiedzieć, bo jego dom był wyłożony bogactwami ze świata. A on przecież co roku przechodził poza linię frontu, znaczy się – poza granice Kraju Obfitości i tam sobie pracował.

Tym razem Thiago postanowił inaczej.

Ciastka, które mu dzieciaki przyniosły, włącznie ze śniadaniem, były zgniłe, albo przynajmniej kucharka miała bardzo zły dzień i tak nagotowała, że się tego nie dało zjeść.

Wypił tylko pyszną, złotą kawę; a następnie poszedł do domu, bo siedział w ogrodzie, przy białym stoliku. Tak – w nim też miał owoce i warzywa, ale nikt prawie ich nie zrywał, ponieważ jakimś cudem zabezpieczył teren przed resztą świata. To znaczy – tak im powiedział, że obwód swego sadu, ogrodu najeżył pociskami, granatami i czymkolwiek, co wyobraźnia mogłaby tu postawić. W rzeczywistości to on nawet kredki do ziemi nie miał, by wyznaczyć granicę.

I nie zależało mu na tym, ale przynajmniej dzieciaki zawsze się go pytały:

– Można?

– A można, można – odpowiadał.

I miał może czym ich ugościć, ale nie chciały; to one miały go gościć, w końcu jest seniorem i należy mu się specjalna troska.

“Specjalna troska dla idiotów?” – zadawał sobie pytanie, ale nikt nie znał na nie odpowiedzi. No, może ludzie spoza kraju. Tak, tam na pewno wszyscy wiedzieli, dlaczego jego kraj zwariował.

Im był starszy, tym bardziej łapał się na tym, że chaos na ulicach był tylko kontrolowanym chaosem, a nikt już tak naprawdę nie pamiętał, z czego wzięła się nazwa Kraj Obfitości i o co chodziło w rewolucji. Wszyscy po prostu żyli swoim życiem, które było zarazem nieuporządkowane, jak i uporządkowane.

I młode pokolenie nie miało szkół; rodzice uczyli, jeśli chcieli. Prawie nikt nie czytał, bo nikt tego nie umiał robić. Prawie nikt, jednak najstarsze osoby próbowały zrobić coś z tym fantem, a jednak się nie udawało.

Biblioteki były na ogół zamknięte, ponieważ nikomu nie chciało się wysiadywać w średnio zadbanych pomieszczeniach wtedy, kiedy właściwie nikomu nie chciało się przychodzić po książki.

To samo jednak stało się z filmami. To niesamowite, jak narzędzie do ogłupiania przestało być nagle potrzebne, bo ludność stała się tak przebogata w głupotę, że telewizja stała się zbędna.

To przynajmniej myślał on, Thago Delivera. 

Thiago Delivera przed tygodniem dowiedział się, że Santana zmarł na zapalenie żył. No cóż – najmłodszy to on nie był, facet miał jakieś 78 lat i dobrze, że wreszcie odszedł.

Niestety, szaleństwo wpisało się w krew w Kraju Obfitości.

I wtedy, po złotej kawie, Thiago zadecydował.

Opuści to miejsce.

Przyglądał się swojej chacie, ogrodowi i wszystkiemu temu, co posiadał na zewnątrz i wewnątrz. I stwierdził, że nie ma co brać bagażu. Bo jeśli w ogóle 74-letni mężczyzna może przetrwać tak długą podróż, to będzie cud.

A cudów już się nie spodziewał.

Jego jedynym cudem być może była Jola; pochodziła z Polski i przybyła na wymianę studencką. Ale nie chciał pamiętać… ach, nie. To jego koledzy o niej nie chcieli pamiętać. On trzymał w sercu tak mocno, że nawet narrator nie jest w stanie się dostać do brzegu tylko tych wspomnień.

Tak czy siak, Jola wkrótce po studiach pokochała kogoś innego i z nim wyjechała. Później już nigdy nie mieli nawet kontaktu ze sobą.

Teraz Thiago szedł przed siebie. Nie chciał iść z innych stron – po prostu zapragnął zobaczyć, co było za górami. A że nikt już nie chodził na spacery czy nikt nie wyjeżdżał, on sam musiał to sprawdzić.

Więc szedł długo i mozolnie po złotych monetach, udających górę.

Rys. Krzysztof Naróg, technika: AI Midjourney

[33 dni] Obfitość #2, sublimal na bogactwo

Cóż, przyznam: to nie było zbyt skomplikowane zadanie. Natomiast wpadłam na pomysł, by codziennie słuchać sublimala na bogactwo ^_^. Myślę, że to może znacznie przyśpieszyć proces, bo z doświadczenia wiem, że suble są mocne.

Wylądowałam na subelku Sekwencji Zmian i z czystego serca Wam polecam: