[33 dni] #8 – miłowanie, technika Dalajlamy

Ogólnie rzecz mówiąc, to z rana poszłam się napełnić na trawę. W sensie – pochodzić boso. I postanowiłam potraktować to jako obrządek napełniania na dzień…

Dawno, dawno temu pewna mała społeczność w Gorzowie napełniała się ziemią, powietrzem i słońcem tuż po pobudce. Szli boso na trawę i mówili: – Napełń mnie, Ziemio, harmonią, blaskiem i siłą, bym mogła działać w dzisiejszym dniu. Weź to, co uznasz za stosowne, daj to, co uznasz za stosowne. Dziękuję.
Spacer to zwykle 3 okrążenia wokół domu, choć niektórzy robili pięć. Wszystko zależało od tego, jak organizm czuł: czy za dużo, czy za mało. W domyśle wszyscy mieli robić Napełnianie Się Dniem po pół godziny, ale nie pilnowano tego jakoś bardzo. Chodziło po prostu o przyjemność, więc niektórzy zapominali (jak ja) o włączaniu stopera, inni traktowali to rozrywkowo.
A gdy skończyli, kłaniali się Ziemi, Powietrzu i Słońcu i mówili: – Dzięki ci, Ziemio. Niech dzień będzie dla nas obfity i pełny blasku.

Następnie poszłam losować wyzwanie na dzień dzisiejszy i zrobiłam to z obawą. To było tak, jakbym nie wierzyła, że podołam wyzwaniu np. „basen” – który to jest spisany do listy wyzwań :). Ale rzekło się A, więc trzeba B… no i znowu wylosowałam praktykę Dalajlamy miłowanie. O niej już wcześniej opowiadałam, więc tu powiem tylko, że bardziej to krąży wokół medytacji „jestę miłością”.

Cóż – żeby być kochaną, trzeba kochać siebie, czy jakoś tak ;).
Tradycyjnie, włączyłam budzik co godzinę.
No i to dało mi trochę kopa, bym dziś – właśnie dziś – porozmawiała z Mamą, napisała może do niej list i list do 4 przodkiń :).

W kwestii pracy, to zrobię jeszcze jeden proces i dopiero wtedy będę myślała o tej sprawie, bo na razie czuję, że mam lekki burdel. 🙂

Intencja na dzisiejszy dzień to: ukochanie siebie ;). Hmm… wczoraj przeczytałam pewien tekst – niestety, teraz nie umiem go znaleźć. Historia brzmiała tak: pani w kryzysie małżeńskim pojechała do rodziców. Zapytała się, co zrobić, by związek długo trwał, był szczęśliwy. Na to jej babcia: zrobimy ciasto? Co ma piernik do wiatraka – ale okej, pojechały. Wtedy babcia zaczęła wyjaśniać poszczególne składniki… żeby miłość była, muszą być wszystkie składniki i tak dalej. W końcu upiekły to ciasto, a laska wróciła do siebie, też chcąc to zrobić. Ale wtedy mąż powiedział, że ostatecznie odchodzi. Ale i tak upiekła ciasto – ukochając się. To był pierwszy dzień jej miłości do siebie.

Zacna historia i powiem Wam, że jak nie lubię gotować, tak zaczęłam nad tym wszystkim myśleć. Bo dlaczego nie lubię sobie dawać dobrego dania? Nie, żebym musiała się zmuszać do gotowania, ale przecież… stwierdziłam, że dla kogoś innego jakoś tak łatwiej.

Aha – ukochać innych najłatwiej, ale siebie to już nie.
Geniush.

* * *

Gdyby nie to, że w sumie niewiele pamiętam z tego, jaki kołcz co dokładnie mówi, to kołczowie mogliby mi płacić za reklamy na tym blogu ;P. No, ale do rzeczy.

Do praktyki miłowania Dalajlamy podeszłam trochę inaczej, niż ostatnim razem. Bardziej skupiłam się na poczuciu miłości. Czy wychodziło… no, jakoś tam wychodziło, bo się czułam lepiej w tych momentach, powiedzmy medytacyjnych. Czasem oczywiście nie chciało mi się dłużej, niż minuta ślęczeć nad tematem, ale – no, rzecz zrobiona. Przywoływanie uczucia wcale długo nie musi trwać i raczej nie powinno.

No i w takim poczuciu miłości natrafiłam na fajnego posta o tym, że jeśli mówi się „obojętne” na na przykład smak zupy, to życie jest takie jakieś byle jakie. Zupa jest tu zacnym przykładem, bo w międzyczasie postanowiłam ugotować obiad w poczuciu miłości własnej. Czy się udało? Eee – nie sądzę, choć próba była i nastrój też ładny był.

A może zbyt surowo siebie oceniam?

W każdym razie, w tłoku dosprzątywania swego pokoju zdecydowałam się oddać parę książek. Książki te od razu poleciały do bardzo miłej pary, którą pozdrawiam, jeśli to czytacie. Do rzeczy. No i stwierdziłam, że w zamian warto wziąć jakąś żywność, bo to przynajmniej będzie jakieś takie konkretne, tyle że… „ale co mam kupić”, to konkret ciężki był do ustalenia. Zaiste, jak ładnie mi się to wszystko pokazało.

Następnie wreszcie przypomniałam sobie nareszcie (zdanie specjalnie tak długie i maślane, żeby Was podręczyć) o podlewaniu drzewek, co rosną na ogrodzie, a zwykle o nich zapominam.

Zresztą w tym roku ogród to jakiś chaos… ale może takie było moje wnętrze, gdy się za niego zabierałam.

Chciałam coś jeszcze napisać, ale to chyba zostawię na jutro rano, ponieważ czuję się nieco zmęczona. I śpiąca. Zresztą – wcześnie nie jest, znaczy, 21:44, to chyba pora w sam raz, by wybrać się do łóżka.

[33 dni] #7 – zrób porządek w ciuchach

Na dziś planowałam posprzątać pokój. Z początku zabierałam się do tego, jak pies do jeża, ale ostatecznie sposobem 15 minut roboty dałam radę. Czyli: ustawiałam stoper na 15 minut, wybierałam jedno miejsce i w nim ogarniałam. Fajne to, motywujące, tylko w pewnych momentach włączał mi się pośpiech. No nic. Tak czy siak pod koniec dnia – a właśnie na jego koniec chciałam zrobić ciuchy – byłam wyczerpana.

Ponieważ jednak mam dobrą pamięć, to zdaję sobie sprawę, że całkiem niedawno grzebałam w szafie, więc ostatecznie teraz ją tylko wytarłam i poukładałam pewne elementy niepoukładane. Powkładałam co się walało poza szafą, a co mogłoby być w szafie, wyjęłam buty i będę się nad nimi teraz głowić, które zostawić, czy zatrzymać.

No – jednym zdaniem: zadanie wykonane!

Ogólnie dziś nie brakowało przygód: poszłam naokoło domu na bosaka. Wiecie, staram się zrobić z tego taki mały rytuał zdrowotny, wszak to bardzo ładnie napełnia. Problem w tym, że znowu – zabrałam się do tego jak pies do jeża.

– Uziemiałaś się w trybie ofiary – zauważyła przyjaciółka.

A ponieważ byłam przed praniem się, to postanowiłam skorzystać z daru, jakim jest woda. Więc moją intencją było wyczyszczenie się z trybu ofiary.

A słowo stało się ciałem…

…czy też raczej kupą, bo jakieś dwie-trzy godziny później, po zjedzeniu solidnego śniadania (co też zajęło), organizm stwierdził, że będzie wycieczkował do łazienki, by się oczyścić.

xD

Potem dzwoniło do mnie wszystko, tylko nie to, co ważne. Znaczy, w jednym przypadku chodziło o pracę, ale ja chciałam spróbować na zasadzie „kumpel mówił, że to ściema, że w pracy potrzebują angielskiego, mimo że piszą, że wymagany”. No cóż – na starcie odpadłam, bo oni gadają wyłącznie w englishu. Cóż, warto było spróbować.

Potem dzwoniła do mnie jakaś pani z czegośtam Coachingowego i ja po prostu nie miałam siły na takie bzdetolety. Nie po sprzątaniu.

– Czym się pani zajmuje? – zapytała.
– Niczym – odparłam.

No cóż – chyba nie uwierzyła, ale zaproponowała doradztwo zawodowe. Nie skorzystałam, bo miałam wrażenie, że to takie trochę lanie wody by z tego wyszło.

No cóż – chcę coś konkretnego.

W międzyczasie zrobiłam klawiaturę i to jest mój sukces, bo w pewnym momencie chciałam się jej pozbyć, bo brudna i w ogóle, średnio się ją sprzątało, ale ostatecznie wygrałam. Usprzątnęłam i poskładałam, oprócz dwóch brakujących przycisków to to sprzęcior zdatny do użycia.

No, a u Was co słychać? 🙂

[33 dni] #6 medytacja ustawienia rodowego

No cóż – powiem tylko tyle, że dziś chyba będę miała wolne. W sensie… No bo i tak jestem na webinarze od ustawień rodowych. Za to postanowiłam ją spisać, bo i tak muszę ją regularnie powtarzać, żeby się nowe ustawienie ugruntowało i żeby było wsio w porządku. To ważne.

Czy ją tu opiszę?

Na blogu – nie.

Prowadzę dwa zeszyty:

  • zielony, gdzie spisuję wszelkie techniki i wiedzę z rozwoju duchowego. I to tu ta medytacja będzie miała swe miejsce. Nie ukrywam, że mam ochotę ją sobie także powiesić na ścianie. No co, przywiązuję dużą wagę do ustawień systemowych? Bez powodu tego nie robię – widzę, jak bardzo to zmienia życie. I ja wiem, że flow i tak dalej po warsztatach zawsze będzie, ale moim zadaniem jest utrzymać w ryzach to flow.
  • złoty – tu jest dziennik wdzięczności, no i dziennik rzeczy, które były fajne w danym dniu i dziennik moich małych sukcesów. Eeeeh, gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, na terapii, że w ten sposób mogę się chwalić…

No dobra, to ja idę pizzę zjeść i na warsztaty :).

19:14

Dziś prawie nic nie robię, ponieważ jestem tak wykończona procesami, że nic mi się nie chce. Jest jednak pewien wyjątek. Otóż, ten wyjątek to rysowanie. W takim burdelu mi się nie chce… Ale… może źle do tego podchodzę – koniec końców mam komórkę i taras :).

Warsztat dał mi wiele – ale… będę go jeszcze raz przeglądała w tygodniu, bo byłam już wtedy tak padnięta, że nie ogarniałam do końca. Nie mniej, trochę odpoczęłam dzięki leżeniu na trawie, w słońcu. To zawsze pomaga.

Pozwalam sobie leniuchować i widzę, jak kolejne klocki układają mi się w moim łebku. No i ten kontrolujący umysł… na szczęście mogę siebie kontrolować, co trochę transformuje tę rzecz :).

Dobra, idę na dwór, bo pisać mi się nie chce. Może rysować mi się zachce… xD

[33 dni] #5 – Miłowanie, technika Dalajlamy

No i klops.

W sensie – wylosowałam „Miłowanie, technikę Dalajlamy”. I już zamykam pudełeczko, odkładam na miejsce, paczam, a tam, na dole, na biurku jeszcze jedna rzecz. Jaka? „Co godzinę zwracaj uwagę na oddech”. Długo się zastanawiałam, co zrobić. Musiałam wybrać. No, ale skoro wypadło, to wypadło, nic nie jest przypadkowe…

A gdyby tak to ze sobą połączyć? Bo wszak takie myśli pasują do stanu, w którym się oddycha.

Na czym polega miłowanie?

Otóż – przez 5 minut każdego dnia przypominamy sobie, że wszyscy chcemy być kochani i szczęśliwi, i że wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni.

W tym momencie stosujemy oddech trwający 5 minut: wdychamy miłując siebie, wydychamy miłując innych.

Miłuj nawet tych, którzy sprawiają ci trudności.
Miłuj każdego, kogo spotkasz. I bez względu na to, co się wydarzy.

No i klops2.

Mój umysł szuka wymówek, żeby tej praktyki nie wykonywać. Argumenty zajefajne:

  • a bo głupia,
  • a bo podpina pod buddyzm,
  • a bo najlepiej byłoby praktykować coś innego, co mam na tablicy (np. uświadamianie sobie wielkiej, potężnej siły, która się nami wszystkimi opiekuje)…

Tylko że wiecie – wydaje mi się, że umysł stwierdził: to za trudne. Nie chce mi się. Po prostu obudził się wewnętrzny leń. A wiecie, kochane… ta technika może być fajnym sposobem na otwieranie się na miłość, dlatego idę spróbować! Tak jest, zrobię to dziś :).

Przypominać sobie o tym będę co godzinę. Oczywiście, dopiero po 12. Bo mam dziś bardzo głęboki proces, ustawienia, ale czy to jest silny argument, by tę zabawę odłożyć do jutra? Nie – zawsze będą procesy. A widocznie to, co wylosowałam może go wesprzeć.

Bo tak mimochodem, patrząc na to, co wylosowałam, to uznałam, że wylosowałam to, jakie wibracje ma dany dzień.

OK – idę się wyprać i do sklepu, bo się nie wyrobię… Ugh.

* * *

OK – skończyły się ustawienia, więc czas się zabrać za praktykę. Zrobiłam sobie dzwonek co godzinę i że wtedy mam uprawiać miłowanie. To co przyszło w trakcie, to to:

  • wow, tylko 2 minuty?! Serio – całość trwała dwie minuty.
  • najłatwiej miłować innych, najtrudniej siebie umiłować.
  • docieranie do prawdziwego czucia miłowania – no, tego nie osiągnęłam, ale wierzę, że z czasem się to uda, bo… no, dziękowanie też zaczęłam od pisania ;).

17:15

Praktyka działa, choć chyba lekko ją zmodyfikuję – żeby łatwiej było się wczuć w rolę miłującego. Mam wrażenie, że działam tu głównie przez myśl, co niestety nie jest doskonałe, bo sekretem jest czucie, jakby to powiedział Neville Goddard. A ja nie do końca czuję.

Jednakże to, co czuję, to to, że technika ta mi się podoba i będę ją stosowała znacznie częściej, niż to na początku planowałam.

No i ładnie zagadał do mnie na grupie pewien facet, aż miałam ochotę z nim pogadać :).

Ale abstrahując od tego, gdzieś z boku czai się mój osobisty demon. Demon doliny, stanu depresyjnego, mrocznego punktu widzenia. I wiem, że muszę poczwarę jakoś tak udomowić, żeby nie sprawiała większego problemu. Bo tak szczerze mówiąc – przebywanie w niej nic mi nie da. To, co da to praktyka. Konsekwencja.

Dziś byłam na ustawieniach. I okazała się oczywista oczywistość: chcę wszystko kontrolować. Ale przekazano mi, żebym kontrolę przeniosła na swoje życie. Nie w sposób dramatyczny, a w sposób męski. Chodzi o DYSCYPLINĘ.

Ten tydzień, ten proces, który się teraz wydarza jest niezwykły. Jeśli wytrwam w swoim postanowieniu szczęśliwego życia, to całe moje życie będzie inne. To już będzie inna ja.

🙂

19:17

35 C napierdala tak, że postanowiłam kupić se loda dla ochłody. Próbowałam się bronić, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie dam rady. Po prostu za gorąco nawet jak na pokolenie pamiętające 2010 rok, w którym to były podobne temperatury na co dzień. A ja wtedy łaziłam wzdłuż i wszerz po Polsce.

No i jak wróciłam to przypomnienie się odezwało – więc postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zjeść loda z miłością. Wyszło tak se, choć to bardziej wina tego, że nie jestem przyzwyczajona do uczucia ukochania siebie.

20:01

No okej – zrobiłam dziś ostatnią sesję tego zadania :). Trochę inaczej, bo po prostu zwizualizowałam sobie światło miłości, które rozpływa się po moim ciele. Rezultat taki, że pomimo zmęczenia mam dobry humor.

No cóż – zadanie uznaję za wykonane, teraz chwila odpoczynku i dobranoc. Trzymajcie się!

[33 dni] #4 – smoczy oddech

A tak naprawdę ognisty. Kij wie, czemu nazwa mi się pierdzieli – ale może dlatego, że w chińskim znaku zodiaku jestem smokiem. No dobra, mniejsza. Oddech ten polega na pracy z przeponą. I na początku zwykle jest błędnie wykonywany, natomiast im więcej treningu, tym lepiej. Bardzo mocno działa i praktycznie od razu – transformujemy sytuację, emocje przez oddech. Polecam serdecznie.

Kiedy na początku wylosowałam smoczy oddech, to chciałam zmienić na inną możliwość. Dlaczego? Bo procesy. No ale… Smoczy oddech to oddech. Ostatecznie zawsze oddychamy. A skoro tak, to jaki w tym problem? Procesy są zawsze, a poza tym… to nie wprowadza nowego procesu, tylko wspiera już zachodzący. W tym przypadku konsekwencje moich ustawień rodowych, a to zawsze wychodzi na zdrowie.

Rezultat był taki, że zrobiłam – choć nie dam se ręki uciąć, że prawidłowo. Oczywiście, była chwila skupienia. I oczywiście, była też refleksja „a może jeszcze raz” czy „no dobra, ta emocja, trza oddech”. Podsumowując – opłacało się, bo cały dzień praktycznie pamiętałam o oddechu a to dość ważna sfera życia, wbrew pozorom.

[33 dni] #3 – kąpiel stóp

Tak, wylosowałam kąpiel stóp. Cóż – ciało jest nieodzownym elementem naszego życia. A nogi są bardzo ważne, bo łączą z Matką Ziemią. I inne sprawy, nad którymi tu na razie się nie będę rozwodziła.

Jestem w takim momencie swojego życia, że… sprzątam chałupę, by ustawić, zaprogramować dom. W związku z tym wszystko ma tak błyszczeć, jak się tylko da. Dziś wylądowałam w kuchni i cały dzień prawie że się nad nią rozczulałam. A to szafki umyć, a to przetrzeć tamto, siamto, w ogóle jeszcze lodówkę, ale jednak nie, bo trzeba by było ją rozmnażać, a w ogóle to ma ładnie wyglądać. Rezultat taki, że bardzo ładnie pachnie płynem do odtłuszczania i bardzo ładnie wygląda, przynajmniej dla mnie.

Nie wiem, co tu zaszło, ale to, co się stanęło, wzbudza we mnie radość. Tzn. – tak, udało mi się posprzątać kuchnię i to na błysk! I czuję takie endorfiny teraz, że spokojnie nie mogę wysiedzieć xD. Jestem z siebie dumna, szczęśliwa, zadowolona… pierwszy raz tak mam po posprzątaniu czegoś w konkretny sposób. Bardzo ciekawe przeżycie, za które jestem wdzięczna. I przyszła taka chwila, że trzeba było ogarnąć myśl:

Ciesz się małymi sukcesami, bo one sprawiają, że dzień jest piękniejszy <3.

To brzmi jak… no jak pewna blondynka, co jeździ dookoła świata. W przeciwieństwie jednak do niej, nie jestem blondi. Ha ha, ale suchar. Pierwsze miejsce w konkursie na najbardziej oczywistego suchara świata, ale wracając do meritum sprawy.

No i wykąpałam te moje nóżki.
To pozwoliło mi pobyć chwilę ze sobą. Popatrzeć na mrówki.

Co prawda miałam do dyspozycji tylko wodę i mydło, bo w pobliskich sklepach zabrakło specyfików do stóp, no ale… zapomniałam też poobcinać paznokcie. A nie, czekaj. Przecież na kartce niczego o obcinaniu paznokci nie było, uffff!

I jeszcze potem trafiłam na zajefajny artykuł, dlaczego kobiety w lecie puchną ;).

Wdzięczna dziś za przeżycia dzisiejsze, a jutro idę na film na miasto i będzie fajnie :D. To jest życie.

[33 dni] #2 – zapal świeczkę w fajnej intencji

Żeby trafić na tę opcję w swoim losowniku musiałam dokonać jeszcze kilka losowań. Najpierw bowiem wylosowałam „pójście do Klubu Pacjenta”, ale – taka opcja u mnie jest nietrafiona, ponieważ nie lubię przebywać ze smutnymi ludźmi*.

Natomiast w kolejnych razach pojawiały się:

  • medytacja na matrycy życia – bardzo potężna medytacja, sprawiająca, że czujesz się żywy/a. Ponieważ robiłam ją całkiem niedawno, a jestem w bardzo głębokim procesie, postanowiłam wreszcie i po długich namysłach zmienić opcję.
  • idź do lasu – no, wszystko fajnie, tylko, że… mam kuchnię i łazienkę do sprzątania, oraz dzisiejsze fantastyczne spotkanie i jeszcze muszę odebrać zgubę. Mogę potem nie mieć ochoty na pójście do lasu.

No więc… w końcu trafiłam na zapalenie świeczki. W tym jednakże momencie uświadomiłam sobie, że dokonuję wyborów.

Losowanie opcji na dzień to nie jest żadna kara – to ma być zabawa. Więc losuj, zmieniaj, jeśli akurat na dany dzień coś ci nie pasi. To nie oszustwo, po prostu wybieraj. Bo życie to wybieranie różnorodnych możliwości. I zawsze mamy wybór!

Świeczkę polecam naturalną (ja mam swojego rękodzielnika, polecam znaleźć własnego**). A intencje? Moje propozycje na teraz to:

  • zawsze wybieram najlepsze dla mnie opcje,
  • żeby sprzątanie łazienki przebiegło mi w przyjemnej atmosferze,
  • żeby nadchodzący weekend był udany.

Warto pamiętać, że ogień będzie pracował. Więc nie przejmuj się jego kształtem :).

A Ty, jakie masz intencje? Pochwal się w komentarzu na fanpeju ;).

* Klub Pacjenta działa przy Centrum Zdrowia Psychicznego i jest dla osób, które po prostu chcą się z kimś spotkać, ale są np. samotne. Często w ramach zajęć są zajęcia artystyczne.

** Iwonkę już Wam na blogu polecałam, no i polecam w dalszym ciągu ;). Robi wspaniałe świeczki, szczere!

[33 dni] #1 – WDZIĘCZNOŚĆ

DWA WARIANTY POSTA: A – dla tych, którzy mają problemy z odczuwaniem wdzięczności; B – dla tych, co łatwo się z nią łączą ;).

A – MAM PROBLEMY Z ODCZUWANIEM WDZIĘCZNOŚCI i poniżej, po przydługim wstępie znajdziesz instrukcję obsługi

Obecnie praktykowanie wdzięczności przychodzi mi z łatwością. To uczucie po prostu jest w sercu. Łatwo się z nim łączę i łatwo uruchamiam, kiedy potrzebuję. Jednak przez długie lata było to cholernie trudne – także i dlatego, że nikt nie mówił W JAKI SPOSÓB POCZUĆ WDZIĘCZNOŚĆ. Naprawdę, dla osoby zblokowanej, to nie jest łatwe. Weźmy takich pacjentów w psychiatryku. Nieważne, czy to uczestnicy Klubu Pacjenta, czy po prostu psychiatryka. Czy oni są w stanie poczuć wdzięczność? Nawet jeśli słyszą, że wdzięczność to droga do szczęśliwego życia, to po traumach i innych trudnych przeżycia nic, co wewnętrzne nie jest łatwe.

Matko bosku, to chyba był najdłuższy wstęp świata.

(Pewnie dlatego, że dawno nie pisałam).

I teraz na horyzoncie pojawia się pytanie: czy wiesz, czym jest wdzięczność? Jak ona brzmi w Twoim sercu? Czy potrafisz na zawołanie przywołać to uczucie?

Ale to nie ma być odruchowe „tak”. Mówię o PRAWDZIWYM uczuciu wdzięczności, nie z mózgu, a z serca. Bo powiedzieć „dziękuję” to każdy se potrafi. Ale czy to „dziękuję” wychodzi z serca?

Jeśli nie, to ten post jest dla Ciebie.

Rok temu przeczytałam książkę biograficzną o pewnym psychologu, który uciekł właściwie z rodziną do USA, bo była wojna. On był wtedy jeszcze dzieckiem i niestety, jako dziecko na jakiś czas wylądował w łagrze ZSRR. I wiecie, to się tak ładnie czytało, słuchało (audiobooka miałam), że właściwie… nie spodziewałam się, że z książki biograficznej – choć druga jej część, mniejsza – jest takim trochę poradnikiem „jak żyć” – wyciągnę jeden z najlepszych prezentów od świata. Otóż, w pewnym momencie facet powiedział tak: to nie jest oczywiste, że coś masz. Uświadom sobie, że szklanka, którą trzymasz w dłoni mogłaby nie istnieć. Mógłbyś jej nie dotykać.

Jezu, jedno, dwa zdania – takie mega proste – uruchomiło niesamowity proces wewnętrzny.

Ja naprawdę chciałam dotknąć wdzięczności.

I gdy to zrobiłam, to uruchomiłam kontakt ze swoim sercem, z wdzięcznością i emocjami, które były gdzieś zaszyte w boku.

To był jeden z najpiękniejszych prezentów od Wszechświata, od tej energii, która opiekuje się nami wszystkimi. Dziękuję xD.

No więc przystań i wczuj się w ten proces… Wdzięczność bowiem to wielki skarb.

B – NIE MAM PROBLEMU Z WDZIĘCZNOŚCIĄ, ZA CO JESTEM WDZIĘCZNA

Co mi dało bycie w stanie wdzięczności? Radość :). A za co Ty dziś jesteś wdzięczna/wdzięczny?