Okno Overtona?

Z jednej strony „Biedne istoty” to film obrzydliwy, a z drugiej – film piękny. Realizacyjnie mamy tu do czynienia z niesamowitymi dekoracjami i strojami. Co prawda reżyser trochę głupio postąpił, iż pierwsze przynajmniej pół godziny jest czarno-białe, bo umyka piękno tych wszystkich wnętrz, jakimi film może się pochwalić. Nie mniej – zastosowanie różnych środków stylistycznych w reżyserii, a nawet bycie reżyserem samym w sobie – wymaga bardzo świadomego podejścia do opowiadanej historii. Oznacza to, że twórca jest nie tylko kreatorem narracji, on wie doskonale, co chce ona przekazać i jakie jest jej główne podłoże. Dlatego też w niektórych przypadkach mamy do czynienia z piękną okładką, ale bardzo chujowym wnętrzem. Obawiam się, że serialu „Habzin Hotel” nie mogę podać jako przykładu, bo nie jestem pewna co do jego ukrytych informacji. Natomiast mogę podać jako przykład film „9” – który zbiera znakomite opinie i podoba się młodszym odbiorcom. Problem polega na tym, że jest to bardzo masoński film, bo właściwie stoi symboliką masońską. Ale kto to wie? Przecież nie 10-latek, który ogląda tenże obraz i widzi tylko bohaterów próbujących przetrwać w jakimś postapo świecie.

Tzw. okno Overtona ostatnimi laty zyskuje na popularności. I nic dziwnego, bo w kulturze to szczególnie widać. Teoria ta zakłada, że mamy zbiór pewnych idei. Jedne są niedopuszczalne, inne są ok. Najczęściej wyróżnia się 5 kategorii:

  • nie do pomyślenia,
  • radykalne,
  • akceptowalne,
  • rozsądne,
  • popularne,
  • wytyczne (legalne).

Okno znajduje się pośrodku – a zadaniem tych wszystkich aktywistów, programów telewizyjnych jest doprowadzenie do tego, by idee nie do pomyślenia stały się ideami akceptowalnymi, rozsądnymi, popularnymi i wreszcie legalnymi. Zauważmy, że tak się wydarzyło z ekologią. Ale może nie będę wchodzić w ten rejon, bo z podwórka kinematografii także da się opowiedzieć przykłady.

LGBT.

Gdy oglądasz stare filmy/seriale, to albo nie ma żadnego komentarza wobec gejów/lesbijek/transów, albo jest wciśnięta jakaś niezbyt miła uwaga, na przykład „co za pierdolony pedał”. Co się stało? Temat nagle przestał być zupełnym tabu, można było czasem coś napomknąć w sprawie. LGBT zaczął istnieć w dyskusjach publicznych. Nie? To to zjedźmy do filmów lat 90′. Tu jest najciekawiej, bo ten temat nadal wydaje się błahy, nieistotny, a filmy z tamtego okresu są określane jako normalne. I tak, tu również istnieją pozycje, które w ogóle tematu LGBT nie poruszają. Jednakże… coraz więcej jest takich, gdzie on istnieje. Zaczyna się od historii typu „co za pedał” – wypowiada wkurwiony bohater na innego, którego nie lubi. Po drodze zaczynają się pojawiać żarty z pedałów. I jest tego bardzo dużo, a pamiętać warto, humor łagodzi obyczaje. Co się dzieje? Publika jest przyzwyczajana do tematu LGBT. Co prawda, z pozoru wygląda to tak, jakby pedały i lesbijki były wyśmiewane. Ale to tylko pozory, bo trzeba przyzwyczaić ludzi do tematu.
Następnie zaczynają się pojawiać historie, w których jest już wątek geja/lesbijki, tyle że ten wątek zwykle jest poprowadzony tak, iż ma znaczenie dla fabuły i jest w bardzo sensowny sposób poprowadzony.
Potem mamy już pojedyncze historie, gdzie głównymi bohaterami jest gej czy lesbijka. Tak, docieramy do obecnych czasów, gdzie na każdym kroku znajdziemy serial z gejem/lesbijką/transem. No dobrze, „Śnieżne bractwo” nie porusza tego tematu, ale sęk w tym, że okno Overtona zostało już przesunięte. Netflix w każdym swoim produkcie musi dać jakąś postać z tego środowiska, Disney przyznaje się do agenty pro-LGBT, ale to, co się odjewapnia w Apple+ jest już kosmosem. I zarazem mistrzostwem.

Nie było serialu, w którym wątku LGBT by nie było. Co gorsza – albo lepsza, zależy, którą stronę reprezentujesz – jest to wtłoczone w przystępną, niesamowicie ciekawą fabułę. Dobrym przykładem jest „Shrinking”. Oto mamy terapeutę, który ma kryzys. I ciekawych pacjentów. I wiecie: ja bym chętnie oglądała cały serial, ale nie wytrzymałam. Z każdego rogu wychodzili bohaterowie LGBT, zupełnie tak, jakby heteroseksualność nie istniała. Dlatego przestałam to oglądać i dlatego nie tęsknię do abonamentu Apple+. Jednakże warto zauważyć jedną rzecz: nikt nie narzeka na tę platformę. W przeciwieństwie do Netflixa, często oferuje nam ona bardzo ciekawe fabuły. W przeciwieństwie do Disneya, po prostu nie chwali się swoim woke-podejściem i nie jest nachalna. Myślę jednak, że głównym atutem Apple+ są historie i to, że większość z nich na ekranie fantastycznie się prezentuje. Oczywiście, we „Krwawym księżycu” Scorsesego właściwie nie ma LGBT, ale różnorodność pojawia się w czym innym – główny temat to rdzenni mieszkańcy Ameryki i to jest w porządku. Mają prawo. Takie przesuwanie okna Overtona, gdzie Indianie mają swoją reprezentację jest bardzo na plus, ponieważ tamtejsza ziemia należy do nich, ale to inny temat.

Większość krytyków jest zdania, że „Biedne istoty” to feministyczny obraz o tym, jak kobieta się wyzwala. Tyle że jak dla mnie jest to okładka, pod którym kryje się coś więcej. Nie bez kozery wspomniałam o tym, iż reżyser jest – i musi być, by dobrze wykonywać swoją pracę – bardzo świadomy historii, którą opowiada. Ale do rzeczy, czyli uwaga na spojlery.

Dr Goldwin Baxter (Willem Defoe) przeprowadza eksperyment: znajduje samobójczynię, która jeszcze żyje, ale która nie bardzo jest już sobą, bo doznała urazu mózgu. Wobec tego – zamiast się nią zaopiekować – podejmuje się transplantacji mózgu. Tym bardziej, że prawie nieboszczka jest w ciąży, a dziecko jakimś cudem żyje. Więc wyciąga mózg malucha i przekłada go do osoby dorosłej. Eksperyment się przyjął, organizm przyjmuje nową mózgownicę, a dziewczynę Goldwin nazywa Bellą (Emma Stone). Widz obserwuje, jak dziewczyna się rozwija. W pewnym momencie odkrywa swoją seksualność, czyli jak się masturbować. Dzieci wbrew pozorom często to robią, więc myślę sobie – w porządku, może coś z tego wszystkiego wyjdzie. A na ekranie widzimy niesamowite stroje i wnętrza, muzyka też jest bardzo ładna. Jednakże fabuła… jest taka, że Bella chce się ruchać. Dlatego też korzysta z okazji i zamiast się żenić z asystentem doktora (któremu to doktorek przykazał w ramach współpracy ślub), to ucieka z gościem, który wyraźnie jest nabuzowany na Bellę. A potem przez całą godzinę obserwujemy ruchanko. Zwłaszcza, że Bella wzrusza się nad losem biednych dzieci i oddaje im wszystkie pieniądze, jakie jej partner ma, a następnie – skoro nie ma pieniędzy, a partner nie chce jej wspierać, to idzie w ramach eksperymentu do domu publicznego, gdzie się kurwi.
Jej mentalność nadal jest dziecięca i to widać, bo zadaje pytania o uczucia, emocje, dlaczego ma kryzys itd.
Przypominam – bohaterka się rucha i najchętniej by wyruchała wszystko, co się rusza.
Wydaje się ważne, by wspomnieć, iż wszyscy jej mówią: cierpienie jest w porządku, cierpienie rozwija istotę, cierpienie sprawia, że istota ma w sobie więcej głębi.

Wreszcie jednak Bella rezygnuje z wkurwienia się, bo doktorek jest umierający. Wraca więc do niego i tu ma okazję dowiedzieć się, dlaczego jej matka popełniła samobójstwo. Otóż, dlatego, że mąż chciał wyciąć jej jajniki, pozbawić przyjemności seksualnej. Młoda się więc mści i zamiast gościa zabić, to transplantuje jego mózgownicę do kozy, a mózg kozy do jego ciała.

Tak, mamy tu LGBT, ale jak sami widzicie: to nie jest największy problem tego filmu. A właściwie mamy tu przypadek, kiedy LGBT idealnie pasuje, bo taka koncepcja. I mamy tu humor, ale jednak „Biedne istoty” nie są filmem dla wszystkich.

Mam wrażenie, że gros recenzentów, którzy twierdzą, iż jest to wspaniały film widzi tylko okładkę tego filmu. Piękne scenerie, stroje, muzyka. Nie widzi tego, co sobą niesie fabuła. Jest tu haczyk: bohaterka poznała już swoją seksualność kurwiąc się i przestało jej się to podobać, ciało przestało być zabawką. W dodatku mści się za matkę. Toż to wyzwolenie kobiece na pełnej, prawda?

Tyle że nie.

Po pierwsze: kurwienie się. Tu zostało to pokazane tak, jakby kurwienie się było jedynym rozwiązaniem i właściwie czymś dobrym. Tu reżyser NIE ocenia bohaterki w negatywny sposób, albo nawet i w pozytywny, ale widzimy przecież, że Bella nie widzi nic złego w ruchaniu się. Skoro ruchanko można połączyć z zarabianiem, to czemu nie? I nie – nie uważa tak tylko dziecko, bo generalnie tak sprawę jej tłumaczą inne kurwy.

Po drugie: cierpienie jako coś dobrego. Zgadza się, że są różne opinie, ale podstawowym pytaniem jest, czy jesteśmy w stanie oprzeć się podprogowym informacjom. Tu mamy trochę filozofii, ale mamy przede wszystkim pytania Belli o to, dlaczego nagle przestała się dobrze czuć w roli kurwy. Powiecie – ale przecież mówiłaś, że kurwienie się zostało pokazane jako pozytywne. Owszem, bo tak naprawdę jej pytania zostały sprowadzone do poziomu „a dlaczego człowiek cierpi? dlaczego nic nie czuję? czy to w porządku?”, a nie „mam stan depresyjny, bo kurwa ze mnie, moje życie jest chujowe i chcę je zmienić”. Rozumiecie, coś na zasadzie: czy android może być jak człowiek? Szczególnie, że Bella to wynik eksperymentu, powiedzmy, że nie narodziła się w naturalny, normalny sposób. Dlatego bohaterowie sugerujący, że życie staje się pełniejsze, jak cierpimy uznaję za wciskanie widzowi chorego podejścia do życia.

Po trzecie wreszcie: Emma Stone nie ma cycków. Tzn. – ja widzę na ekranie jej malutkie, niemal nieistniejące piersi, gdy leży na łóżku. Widzę jej kruche, małe ciało i cipkę. Generalnie, żeby ten film stał się pełnym pornosem to brakuje jeszcze zbliżenia do tego, jak Bella liże kutasa. Czytałam wczoraj opinie, że tego typu historie, jak „Biedne istoty” to historie pornosów z lat 70′ XX wieku. Być może, nie oglądałam ich. Ale chodzi mi o to, że ciało Emmy Stone może się trochę kojarzyć z ciałem dziecięcym. Pojechałam za daleko? Of course, ale przecież nasza bohaterka nie jest dorosłą kobietą. To znaczy: przez praktycznie cały seans ma mentalność od powiedzmy ośmiolatki, do 15-latki. Taka mentalność dziecięca. I ona się pieprzy z kim popadnie, choć mentalnie jest dzieckiem. Oczywiście, nie mogli dać wprost na ekran ciała dziecka, bo to byłby niesamowicie duży skandal na skalę światową. Ale mogli przecież zapodać bohaterkę, która w rzeczywistości jest dzieckiem, ale na wizji prezentuje się jako dorosła osoba. Czy to jest w porządku?

Czy mamy tu ukrytą treść?
Czy mamy tu do czynienia z legitymizacją pedofili, z oknem Overtona?
Oceńcie sami.

Ja ze swojej strony „Biedne istoty” oceniam jako film obrzydliwy, niepokojący i liczę na to, że nie dostanie Oskarów w innych niż dekoracje i stroje. Tym bardziej, że w trakcie seansu rąbnęło mną uczucie, że fabuła to pretekst do tego, by autor mógł sobie ulżyć seksualnie. Co prawda autor – Alaisdar Gray – już nie żyje, ale jest wpisany jako współtwórca scenariusza, bo „Biedne istoty” to na podstawie powieści. Być może ta jest lepsza, ale nie mam zamiaru tego sprawdzać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *