„Profesor Wilczur”, Tadeusz Dołęga-Mostowicz

Czy twórcy „Forgotten Love” (pl. Znachor) w ogóle czytali twórczość Tadeusza Dołęgi-Mostowicza? OK – w jego literaturze mamy silne, feminazi wręcz kobiety. Ale na litość boską, ta cała zaradność nie jest agresywna, nie jest bezsensowna. Kiedy Łucja – internistka z kliniki profesora Wilczura – musi zdobyć lekarstwo, to po prostu idzie po nie, a nie że wyczarowywuje z dupy. Ale może po kolei.

Akcja przenosi nas około trzy lata później od ostatniej powieści. Profesor Wilczur pracuje w klinice i zyskał sobie jeszcze większą sławę, niż przed kilkunastoma laty, przed amnezją. Niestety, w pracy zdarzył się pewien niefortunny wypadek, a Wilczur – bądź co bądź – młody już nie jest. To facet koło sześćdziesiątki, jeśli dobrze pamiętam. Więc Dobraniecki wraz z ekipą zmusza szefa do odejścia…

Nawet jeśli zespojlerowałam, to chcę zaznaczyć, że Dołęgę-Mostowicza czyta się w taki sposób, jakby jego powieści były niemalże współczesne literacko. Niemalże, bo jednak na czasie wtedy używano zwrotów per „pani”/”pan”, zamiast na ty. Niemalże, bo kto w dzisiejszych książkach zapodaje sentencje łacińskie? I niemalże, bo geografia II RP była inna, niż nasza.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że „Profesor Wilczur” szybko biegnie. Nie jest to może powieść aż tak wybitna jak poprzednik – zresztą, nie miała być. To opis idylli na polskiej wsi, a ściślej: białoruskiej, bo takie też pojęcie Dołęga używał wobec Kresów. To też bardzo przyjemnie spędzony czas, w trakcie którego można się odprężyć, ponieważ – język i fabuła są lekkie, prawie bezproblemowe. I niesamowite jest to, jak autor potrafi trzymać w napięciu, i też niesamowitym jest to, w jak współczesny, filmowo-serialowy sposób jest to powieść napisana.

Oczywiście, obecni krytycy – bo ci z II RP woleli nie mówić o Dołędze, gdyż to pisarz dla kucharek – przyznają, że Dołęga był jednym z pierwszych, którzy zauważyli kino. Którzy w ten sposób prowadzili narrację. Zresztą, sam pisarz był mocno powiązany z kinematografią II RP.

„Profesor Wilczur” może być uznany za książkę bez puenty, ale dla mnie puenta ta jest. Cóż, nie chcę spojlerować, ale nie trzeba być geniuszem, żeby ją zauważyć, bo jest wprost przedstawiona.

Niestety, „Testament profesora Wilczura” to powieść zaginiona, a ja mam niesamowitą chęć przeczytać ciąg dalszy. W związku z tym zabieram się za inną powieść Dołęgi – „Prokurator Alicja Hern”.

A co do wcześniej wspomnianego „Forgotten love” – to twórcy jakby sami trochę obcięli możliwość ekranizacji drugiej części. I zresztą, nawet jeśli powiemy sobie, że tam z Zośką Wilczur będzie mieszkał, to jak na litość boską ma się prezentować wątek Kolskiego? Już nie mówiąc o samej Łucji. Powiem wprost – powieści Dołęgi nie trzeba dopasowywać i do filmów, i do czasów. One nadal w dużej mierze są współczesne, ba, pokuszę się o stwierdzenie, że przy premierze wyprzedzały swój czas. I to są niesamowite historie, bardzo głębokie i FEMINISTYCZNE!

[RECENZJA] Efekt latte, dlaczego nie trzeba być bogatym, by mieć bogate życie? – David Bach, John David Mann

14.09.2023
13:45
Dostałam książkę, ładnie zapakowaną, więc przyszła w idealnym stanie.
14:55
Zabieram się za czytanie.
14:59
Główna bohaterka zadaje sobie pytanie – „Co ja robię ze swoim życiem?” i wiesz, co? Ja mogłabym zadać to samo pytanie! Nie dlatego, że mam jakieś specjalne problemy, ale właśnie dlatego, że jestem w procesach i muszę podjąć konkretne kroki na swej drodze życiowej. Mam już nową świadomość, teraz tylko trzeba odpowiednio zadziałać. Z jednej strony jest to łatwe – bo mam już narzędzia, np. „Efekt latte – dlaczego nie trzeba być bogatym, by mieć bogate życie” Davida Bacha, którą właśnie zaczęłam czytać. Z drugiej strony w moim życiu zawsze najtrudniej było mi się zdecydować na konkrety. Jak to powiedział ktoś „jak pozwalasz sobie na byle co, to masz byle co”. Także wracam do lektury.


No, wreszcie ktoś to powiedział – budżetowanie SIĘ NIE SPRAWDZA. Przynajmniej u ludzi, którzy dealują z dużą kreatywnością i często bujają w obłokach. Tak też sprawy się mają z Zoey – główną bohaterką powieści Davida Bacha, który w przystępny sposób postanowił wyjaśnić trzy proste zasady, mogące dać nam profit tysiąclecia. 😉
Zoey to dusza artystyczna, w dodatku redaktorka podróżniczego magazynu. Nie dowiadujemy się jakiego chyba, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że dziewczę jest kapitalnie zadłużone (wiecie, studia, karty kredytowe i przyjemności) i nic właściwie z tym nie robi. Aż do momentu, kiedy jej szefowa nie przyłapuje jej na wewnętrznych rozterkach i radzi „porozmawiaj z baristą”.
Barista owy pracuje w pobliskiej kawiarni i jest dziwny. Zoey mu nie ufa, ale słuchając opowieści postanawia zmienić swoje życie, bo usłyszała, że bez celebrowanego budżetowania DA SIĘ, KURKA, NORMALNIE I SZCZĘŚLIWIE ŻYĆ.
Czy ja spojleruję? Nie, Panie i Panowie, zespojlerowałabym niecnie, gdybym powiedziała, o jakie 3 zasady chodzi w efekcie latte. Zapewne większość w trakcie lektury mogła się skapnąć, że wcześniej czy później próbowała coś-tam wdrożyć z tego, ale… no właśnie.
Ta książka jest tak prosta jak budowa cepa, przez co przeczytałam ją jednym tchem.
W dodatku zawiera prawdy, których ekonomiści nie lubią – typu: budżetowanie nie działa. Wiecie, to nie tak, że ono nie działa dla wszystkich. Są po prostu pewni ludzie, dla których nie działa, ale jest jakiś %, którzy bez budżetowania nie potrafią iść dalej.
Ja się wpisuję w typ „budżetowanie to koszmar, nie działa”.
Co więcej, powiem Wam, że jeśli miałabym teraz wybierać między kursem o finansach a tą powieścią, to wybrałabym „Efekt latte”. What?! Ale przecież w kursie było dużo ćwiczeń! I w ogóle! No tak, ale cały klucz tkwi w tajemnicy prostoty.
David Bach nie stara się iść w filozofie rozwoju duchowego – mówi po prostu, jakie czynności może wykonać zwykły, przeciętny szary Kowalski. I to się ceni. Naprawdę, ta opowieść może być jak taki wyrzut sumienia, jeśli się nie zacznie jej realizować. I dobrze, że tłumaczy, iż to wszystko to tak naprawdę… a zresztą, sięgnijcie sami po „Efekt latte – dlaczego nie trzeba być bogatym, by mieć bogate życie”, gdyż jest to książka zajebista z wyżej wymienionych powodów :).

PS.: Co do podtytułu, to prawda jest równie prosta – pieniądze są narzędziem do tego, byśmy mieli radość w życiu :). I tak, wiem, można nie mieć na chleb i się cieszyć życiem, ale chyba trochę nie o to chodzi :V.


  • Ilość stron: 184
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 135×210 mm
  • Data wydania: 28.02.2020 r.
  • ISBN: 978-83-66142-40-4
  • TU KUPISZ

[RECENZJA] Z ODWAGĄ IDŹ PRZEZ ŻYCIE – WZMOCNIJ POCZUCIE WARTOŚCI I PEWNOŚCI SIEBIE

Brać tę książkę czy nie brać – oto jest pytanie, a odpowiedź jest zależna od tego, jak bardzo chcecie skorzystać z wiedzy o rozwoju.

Bo jeśli nie chcecie w ogóle – to lepiej wydajcie te pieniądze na kino, na pewno jakiś dobry film się tam znajdzie.

Ale jeśli chcecie… to jedyną wątpliwością może być to: „jestę już tyle w samorozwoju, po co mi kolejna rzecz o tym samym?”.

No więc odpowiadam – po to, by się wreszcie do mózgu wgrały pewne podstawy. Szczególnie, że „Z odwagą przez życie” zawiera kilka mocnych ćwiczeń, które sama wdrażam w życie.

Mamy tu dziesięć rozdziałów – z czego pierwszy to wyjaśnienie, dlaczego warto mieć wysoką samoocenę. Kolejne to takie małe kroczki, by ta samoocena była w miarę ugruntowana. Czyli trochę o tym, jak się komunikować z innymi, trochę o wybaczaniu, trochę o tym, jak odróżnić agresję od wysokiej samooceny i tak dalej, i tak dalej.

W każdym z nich znajdziemy praktyczne wskazówki – które wystarczy zastosować. I w każdym z nich znajdziemy zdania, które mogą do nas przemówić. Tak, zdania w tej pozycji są mocne i zawierają to „coś”. Niby oczywista oczywistość czasem, ale jak Joanna Parysz coś prosto z mostu powie, to nagle pewne elektrony w mózgu się połączą i tadaaaam, mamy czarno na białym jak zrobić, żeby siebie w końcu docenić.

Spodobało mi się tu jeszcze parę rzeczy.

Przede wszystkim klimat w postaci wykonania składu. Asia sama nad tym siedziała, to nie jest szybka i łatwa praca, czasem miałam wrażenie, że chciała więcej, więcej i jeszcze więcej przekazać, jakby trochę jej się śpieszyło, a czasu mało, a konkretów wiele. Ta książka konkretami stoi i nie warto się obawiać tego, że skoro siedzi się wiele lat w rozwoju, to kolejna pozycja jest niepotrzebna.

Otóż, jest potrzebna, bo zawierać może ważne zdania, które wreszcie przemówią do Twojego mózgu.

Ale: tu uczciwie Asia stawia sprawę jasno. Jasne, oczywista rzecz, że jeśli będziemy żyli w optymistycznych, pozytywnych myślach, to nasz świat nie będzie wyglądał jak z Mad Maxa, a raczej jak z Pandory „Avatara”.

No, tyle że magiczne myślenie jest czasem słabym myśleniem i trzeba oddać autorce, że raczyła o tym wspomnieć. W ogóle, podając ćwiczenia zaznaczyła ważne, wręcz fundamentalne rzeczy: jak coś robisz, to z emocją, czuciem, bo bez tego to raczej słabo wyjdzie ta nalewka. Jeśli w ogóle. Podaje parę przykładów naukowców, cieszę się też, że w ich teamie znalazł się Neville Goddard, ale przede wszystkim cieszę się, że Asia pchnęła lekko nożem temat: „bo widzę pewne niezrozumienie Prawa Przyciągania, złe zrozumienie”. I bardzo dobrze, w końcu ktoś to wreszcie powiedział. I powiedział, że innych nie jesteśmy w stanie zmienić, i powiedział, że wybaczanie to nie magiczne czary-mary po których człowieki nagle będą w scenach łóżkowych, tylko konkretne odpuszczanie zaszłości. Taaak, to mi się spodobało.

Czy coś mi się nie spodobało?

Oczywiście, jest taka rzecz.

Być może Was nie dotyczy.

„Gdybym tę książkę dostała na początku swojej przygody z duchowością, to oszczędziłabym sobie wiele czasu” – tak se pomyślałam. A z drugiej strony może i nie; wszak kiedyś, na początku czytałam książkę o poprawieniu własnej samooceny, ale praktycznie… niewiele z niej zostało w głowie, bo była niewykorzystywana w praktyce. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że nie miała za wiele ćwiczeń, a właściwie to zapamiętałam tylko jedno: „chwal się”. I Asia też to poleca.

Wiecie, jej ton w stylu „warto zwrócić się do coacha” bywa może i nużący, ale faktycznie – trzeba oddać to, że nie konkretyzuje, że TYLKO DO NIEJ. Po prostu zaznacza „ale widzę, że razem szybciej”. No tak, w związku szybciej wszystko idzie. W sumie, powiem Wam, że tu można by się przyczepić do autoreklamy, gdyby nie pewien szczegół. Ta książka wspaniale się uzupełnia z innymi produktami Asi – a przecież o to chodzi, ne? Żeby biznes nie tyle się kręcił, co był poukładany harmonijnie. Czy jakoś tak.

W każdym razie, jasno wszystko, wyklarowane wszystko i mamy piękną opowieść o tym, jak siebie zaakceptować. A na końcu Asia dodała rozdział, gdzie jej klientki omawiają swoje sukcesy. Myślę, że to jest bardzo ważny rozdział, bo można zobaczyć, że z pewnych bzdetoletowych myśli, programów można wyjść.

Na czym to ja? A, że fajna to była książka. Zwłaszcza fajna będzie dla tych, którzy jeszcze chcą popracować nad samooceną, ale tak w ogóle to w zestawie z kursem „Pokochaj siebie” to znakomite połączenie.

A i miałam się dowalić do wdzięczności, ale i nie, bo jednak wdzięczność jest poruszana kilka razy i chyba w którymś momencie mi się połączyły te takie gwiazdki w mózgu i trochę zrozumiałam, a w ogóle to po lekturze musiałam ją trochę przetrawić. Nie wiem, co się trawiło, ale smaczne było.

Miłego czytania i dziękuję Asi za możliwość napisania przedpremierowej recenzji tego cacka 😉.

PS.: Teraz przyszło, że z tamtą książką, co ją dawno temu czytałam, to też było tak, że emocje mnie blokowały w działaniu. Ale Asia nie w ciemię bita, nie takie rzeczy przeżyła, więc z niecierpliwością czekam na książkę o emocjach, którą już zapowiedziała w swoim debiucie, jakim jest „Z odwagą idź przez życie”. A w sumie to piękny tytuł. Dobra, idę już.

KSIĄŻKĘ KUPISZ TU

[RECENZJA] Truciciel, Bruno Siak

To chyba pierwsza recenzja powieści na stronie. Wprawdzie „Truciciel” ma formę audiobooka, ale słucha się to to wspaniale. Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że autor – Bruno Siak i od razu mówię, że to pseudonim – czyta bardzo dobrze, lekko od czasu do czasu wchodząc w aktorstwo. Chodzi o szepty czy modulację głosu, by słuchacz mógł odróżniać, kto mówi.

Truciciel opowiada o pewnym Tomaszu, który truje. Proste? Proste, sytuacja, w której poznajemy głównego bohatera również taka jest. Tylko że to się zmienia, gdy poznaje Ewę. I wtedy ich życie diametralnie się zmienia, ale nie będę Wam spojlerowała.

Minusy: prawie nie ma. Znaczy, ciężko coś rozwalać, gdy jest dobre. Może w jednym przypadku byłoby zdanie tuż przed kulminacyjnym zwrotem akcji, ale tak? Tak zdarzają się zdania wręcz perełki.

Akcja sunie szybko, zresztą jak przystało na kryminał. W połowie może słuchacz się nieco rozleniwia, ale z drugiej strony ma to całkiem poważny cel, który zresztą autor osiągnął. I od razu przejdę do kwestii zakończenia: moim zdaniem pasuje doskonale. Właśnie takie, a nie inne.

Wydaje się również, że imiona głównych bohaterów są celowe, szczególnie Ewy. Zresztą, w utworze znajdzie się kilka nawiązań religijnych.

Całość jest przyjemna i polecam na spacerach.

No dobrze, gdzie możecie posłuchać „Truciciela”? A tu, na YT: