Od razu informacja: to nie jest recenzja propagandowa. W ogóle niewiele zwracałam uwagi na politykę, zresztą – trudno to robić w filmie, który nie skupia się specjalnie na Kimach, a bardziej na przeciętnej mieszkance Korei Północnej.
Choć oczywiście, sekwencje widoczków na Pjongjang mogą sugerować, że bohaterka przyjeżdża do raju. W końcu jest taka szczęśliwa i zachwycona. Z drugiej strony – jakby Kowalska z kompletnej dziury pierwszy raz wyrwała się do Gorzowa czy innego Poznania, to też mogłaby wpaść w zachwyt. I to tylko dlatego, że widzi świat.
Wszyscy bohaterowie wydają się słodcy – bo robią takie rzeczy. Wspierają Young Mię i te ich reakcje bardzo mi się spodobały, bo to było takie… no, słodkie.
Jednocześnie prawda jest taka, że większość mieszkańców Północy nie może sobie pozwolić na tak obfite posiłki, jakie zaserwowano w filmie. A oczywiście stwierdzenie „wykonałaś 120% normy!” to też jest pewnego rodzaju wytrych w ramach jakiegoś normalnego funkcjonowania w nienormalnym państwie.
Więcej szczegółów w poniższej recenzji :).
Jeśli Ci się spodobał ten materiał, możesz go wesprzeć wtym miejscu. Z góry bardzo dziękuję!
PS.: Dziękuję za wpłatę Kat Skulik, dzięki czemu mogę obejrzeć filmy w ramach Pięciu Smaków. 🙂
Była piękna i taka ludzka. Przyszła do mnie bez żadnych oporów i parę słów później energia we mnie się zmieniła. Tak działa wewnętrzna rozmowa z sobą.
– Po prostu działaj – przykazała Królowa. I jeszcze coś: – Zamiast się żalić w internetach, porozmawiaj ze mną.
I wiecie, co? Może ta rozmowa nie była jakoś wybitnie odkrywcza. Cały czas w rozwoju / psychologii / etc. słyszy się:
nie porównuj się,
jesteś niezwykła/y na swój sposób,
działaj.
Jednak w całym procesie chyba najbardziej chodzi o przywołanie energii Królowej. Ona po prostu wie, że wszystko, co robimy jest najlepsze takie, jak robimy. Na daną chwilę po prostu nie umieliśmy lepiej tego zrobić, chociaż wg krytyków brakuje pindyliona rzeczy.
Wewnętrzna sesja trwała jakiś kwadrans, a mam wrażenie, że zmieniło się spojrzenie na świat. Mózg przeprogramował się z trybu bycia ofiarą na bycie Królową.
To są oczywiście archetypy naszych cząstek. Tak jest nam łatwiej pracować z umysłem czy z energią. Czy nawet z sobą samym. Doskonale wie o tym psychologia, która zaleca odnaleźć w sobie Wewnętrzne Dziecko. Ale ono pojawia się na ogół wtedy, kiedy już bardzo, bardzo dawno temu mieliśmy kontakt ze sobą.
Więc jeśli masz jakiś wewnętrzny kryzys, to zastanów się sto razy, czy chcesz swoje żale wylewać w internety. One nigdy nie zapomną, ale to nie jest największy problem. Największy problem jest taki, że niekoniecznie to pomoże.
Szczerze mówiąc, ja dopiero od niedawna zdecydowałam się wchodzić w siebie i rozmawiać w Sercu. Najciekawsze jest to, że Serce już wcześniej ogarniałam, ale chyba mało świadomie. Wyglądało to trochę tak, jakbym zapomniała ze sobą być – pomimo tej całej otoczki duchowości.
Ale sobie przypomniałam.
Gdy skończyłam proces harmonizacji czakr, byłam już pewna: kolejne sesje a’la ezo są niepotrzebne. Oglądanie przeszłych wcieleń? A po co, skoro wiem, że byłam okrutna dla mężczyzn i koniec końców trafiłam do pewnego niemieckiego obozu? I tak ostatecznie w moim obecnym życiu ta wiedza nie na wiele się przyda. Ba – tworzy nawet pewnego rodzaju dyskomfort. Dlaczego? Otóż, obecnie media dmuchają o kryzysie psychicznym ludzi, że to niespotykane, a ja po sobie widzę, że w dołki dość często wpadam. A przecież żyje mi się dobrze, jeśli nie bardzo dobrze. Tak naprawdę nie mam wielu powodów, by być zdołowana. I jak sobie obecne czasy porównuję do czasów przedwojennych czy wojny, to…
Ale właśnie.
Porównywanie się to tryb ofiary.
Jak się wyrwać z tego zaklętego kręgu – kręgu bycia ofiarą i kręgu przerywania działań i wchodzenia w dołek?
Przywoływać energię Królowej. Ta zresztą powiedziała, że zawsze będzie mogła ze mną rozmawiać, kiedy tylko zechcę. Ona na mnie nie czeka, bo to w końcu Królowa xD, ale jest otwarta na dawanie porad.
To nie branie kolejnych sesji jest rozwiązaniem.
Rozwiązaniem jest wewnętrzna praca z sobą. Ona się oczywiście nie skończy, ale jeśli zapomni się o wchodzeniu w Serce, o wewnętrznych rozmowach, to mogą nas czekać niezłe psychiczne wałki.
🙂
Dziękuję za przeczytanie tekstu. Jeśli czujesz, że coś Ci on dał – to możesz mnie wesprzeć w tym miejscu. Dziękuję <3.
To chyba pierwsza recenzja powieści na stronie. Wprawdzie „Truciciel” ma formę audiobooka, ale słucha się to to wspaniale. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że autor – Bruno Siak i od razu mówię, że to pseudonim – czyta bardzo dobrze, lekko od czasu do czasu wchodząc w aktorstwo. Chodzi o szepty czy modulację głosu, by słuchacz mógł odróżniać, kto mówi.
Truciciel opowiada o pewnym Tomaszu, który truje. Proste? Proste, sytuacja, w której poznajemy głównego bohatera również taka jest. Tylko że to się zmienia, gdy poznaje Ewę. I wtedy ich życie diametralnie się zmienia, ale nie będę Wam spojlerowała.
Minusy: prawie nie ma. Znaczy, ciężko coś rozwalać, gdy jest dobre. Może w jednym przypadku byłoby zdanie tuż przed kulminacyjnym zwrotem akcji, ale tak? Tak zdarzają się zdania wręcz perełki.
Akcja sunie szybko, zresztą jak przystało na kryminał. W połowie może słuchacz się nieco rozleniwia, ale z drugiej strony ma to całkiem poważny cel, który zresztą autor osiągnął. I od razu przejdę do kwestii zakończenia: moim zdaniem pasuje doskonale. Właśnie takie, a nie inne.
Wydaje się również, że imiona głównych bohaterów są celowe, szczególnie Ewy. Zresztą, w utworze znajdzie się kilka nawiązań religijnych.
Całość jest przyjemna i polecam na spacerach.
No dobrze, gdzie możecie posłuchać „Truciciela”? A tu, na YT:
Niby każdy rozpozna ten dźwięk, bo jest charakterystyczny. Szybki i często przyjemny. Dzwoneczki. Nie, nie takie metalowe. Tak grają struny głosowe ptaków. Dźwięki wydawane przez nie mają w sobie coś lekkiego. Jakby muzyka była naturalna. Taka pieśń wydobywająca się z lasów. Wchodząca do miast. Mówiąca: „jestem”.
Te drżenia wiatru.
Ziemia zbiera radosne głosy latających istot.
Ona jak przez mgłę pamięta te trele. Za każdym razem, gdy coś futrzastego przelatywało nad nią miała w sobie te odbicia dźwięków.
Ale ich nie słyszała.
Czuła drgania.
Coś subtelnego przechodziło przez całe jej ciało. Takie muśnięcie lekkości.
Myśli są z zewnątrz i z wewnątrz. Rozumiesz? Nie? Ja też nie, ale potrafię odróżnić, kiedy coś „przychodzi”, a kiedy bierze się z mojego serduszka. To pierwszy przypomina nieco „olśnienie”, a to drugie głośne myślenie :)).
Czasem jest tak, że przychodzą do nas ciężkie, depresyjne myśli. Że będzie źle, że znowu się wpakujemy w manianę i takie tam dramaty. Winą za ten nasz stan możemy obarczyć umysł; bo przecież najłatwiej, a wg nauki to duchy nie istnieją.
Ach, żeby to było takie proste, cudne, i w ogóle.
Ale żyjemy w świecie, w którym materia przeplata się z duchem, no i w efekcie sfera chaosu (astral) często siedzi pośrodku tronu, a w kuchni nad zlewem mamy dodatkowy widok na Marsa. Znaczy, no, jeśli ktoś umie patrzeć trzecim okiem, to zrozumie.
Byty poszukują ofiar, niezależnie od naszej świadomości.
Tylko że my mamy moc.
My mamy… dobra, mamy nie mamy, a i tak z niej nie korzystamy na co dzień. Ekhem, koniec lania wody.
Chciałam Wam przedstawić małe ćwiczonko, które uratuje Waszą piękną pupcię przed niebezpieczeństwem w postaci jałowych myśli z zewnątrz. I jasne, że warto je powtarzać.
A wygląda ono tak:
Stań prosto, ładnie, zgrabnie. Weź jeden głęboki wdech, wydech i tak do trzech razy. Odprężon? No to teraz wyobraź sobie, a bardziej POCZUJ, że jesteś światłem. Takim prawdziwym ŚWIATŁEM. Takim, co to rozjeee – dobra, nie lubicie przekleństw, to idziemy dalej.
I teraz w myślach powiedz takie polecenie:
JESTEM WOLNĄ DUSZĄ I WOLNYM CZŁOWIEKIEM ŚWIADOMIE I NIEŚWIADOMIE ZABRANIAM WAM WCHODZIĆ NA MOJĄ PRZESTRZEŃ ENERGETYCZNĄ IDŹCIE W POKOJU
Coś w te gusta. Ćwiczonko powtarzać przy napływających, niespokojnych myślach z zewnątrz. Choć myślę, że jeśli raz a dobrze to się zrobi, to się na długo uspokoi.
Jest kilka sztuczek, które pozwalają na ogarnięcie finansów. Na przykład – odpuszczenie; medytacja z czakrą podstawy; zastosowanie symbolu męskości. A jednak wydaje się, że one wszystkie nie będą miały aż takiego wpływu, dopóki umysł będzie chciał grać w ofiarę.
Ja? Ofiarą? Nope! Jestę silnom kobietom i f ogóle ONEONEONE!!!!111 – tak mogła stwierdzić jakaś część mnie. Mogła, ale jeśli to zrobiła, to przegapiłam. Sorry, fakty są bezlitosne, bo są faktami.
A fakty są takie, że gdy wczoraj pracowałam nad zleceniem i je w jakiś sposób zrobiłam, i potem wysłałam wynik do zleceniedawczyni, to KONIECZNIE musiał być z komentarzem:
– Mam nadzieję, że nie ma tragedii.
Pytanie za sto punktów: dlaczego miałaby nastąpić? I czy ewentualne poprawki nie byłyby możliwe? Silna kobieta raczej by powiedziała: „dobra, wysyłam” i koniec, lub dodała: „pewnie Ci się spodobają te kilka hoteli, które wybrałam”.
A ja tymczasem użyłam słowa TRAGEDIA.
Idziemy dalej.
Co prawda zapisałam się na grupę, gdzie szukają osób do pracy w social media, ale to tylko jeden krok. Następnym powinno być prześledzenie ofert i wysłanie CV.
Wyskoczyła jedna propozycja na moim wallu, otwieram i… czerwona lampka mi się zapaliła w głowie. To reakcja na myśl: „PRZECIEŻ MNIE NIE PRZYJMĄ”.
No, oklaski wręcz. Jeszcze nie wysłałam swojego CV, jeszcze nawet mejla nie skopiowałam, a tu już następuje negacja.
W takim razie – w jaki sposób czakra podstawy, męska energia i pewnie jeszcze parędziesiąt innych sfer odpowiadających za powodzenie finansowe mają dobrze pracować?
Od razu stawiam się na pozycji PRZEGRANEJ.
Tak nie wygląda silna kobieta.
Tak wygląda – niezależnie od płci – ofiara.
Ofiara, bo się boi; bo twierdzi, że jej się nie uda; bo może trzeba by było coś poprawić i lepiej do tego nie doprowadzać; że przecież się nie uda, bo ZAWSZE SIĘ NIE UDAWAŁO.
Jak to ma się do twierdzenia, że jestem inną osobą, niż 5, BA!, 10 lat temu?
Czy mój umysł mógłby skończyć tę telenowelę z byciem ofiarą?
Mógłby.
Czy mój umysł tego chce?
TAK, JA TEGO CHCĘ.
Więc kończę z byciem marudą i idę wysłać to CV. Niezależnie od tego, czy mnie przyjmą, czy nie – to będzie moje małe wewnętrzne zwycięstwo. A nuż widelec?