Yo soy Betty, la fea – duchowość

ODCINEK 25

Betty ma wybór: uczciwość, albo i nie. Pewna firma złożyła jej niesamowicie korzystną ofertę prowizji – za to, że jej szef przyjął od nich zamówienie Betty dostanie wysoką prowizję. Waha się, czy przyjąć czy nie, bo jej ojciec nie ma pracy, a ona wie, że bez pieniędzy daleko nie zajadą. Nie mniej ta łapówka… Wciąż mając wątpliwości dzwoni do domu, by spytać przyjaciela. Przyjaciela, który doradzał jej „spoko, przyjmij”. Jednak jej przyjaciel się gdzieś zawieruszył i zastała ojca – który także jest finansistą i ma ponad 20 lat pracy w zawodzie. Teraz na bezrobociu tłumaczy jej jak krowie na rowie, że nie może przyjąć tej łapówki. Powiedział, że nie po to na nią harował, by teraz odwalała takie numery. Że chce być dumny, bo jego córka jest uczciwa. Gdy skończył tyradę, Betty powiedziała „dziękuję, właśnie to potrzebowałam usłyszeć”. Ależ to było piękne 😊.
I jakby nie patrzeć, ojciec ustawił córkę, by ta nie wchodziła w rolę rodzica dla niego 😃. Bo po jej wyobrażeniach to było widać, że tak by się zachowywała 🙂.
A że córka usłyszała od taty „ej, jestem z ciebie dumny” to też ważne.
„Zawsze wiedziałem, że jest pani człowiekiem, nie komputerem” 😃 ależ to piękne, „przeszła pani próbę ognia”. ❤
https://www.cda.pl/video/3685858cf

Teoretycznie kolumbijską „Brzydulę” powinnam umieścić w kategorii „feministyczne” i „inteligentne”, ale ej – mówiąc o feminizmie, to mam na myśli PRAWDZIWY feminizm. Poza tym duchowość to dość szerokie pojęcie, więc zostawmy rozdrabnianie się na kiedy indziej.
„Yo soy Betty, la fea” swego czasu zawładnęła światem – to był fenomen, ale ten fenomen nie brał się z dupy. Mam wrażenie, że wszyscy na planie się starali, począwszy od montażystów, a skończywszy na aktorach. Na przykład, pierwszy odcinek – genialne zagranie, by widz obserwował wydarzenia z punktu widzenia bohaterki, której nie widzi.
A jak obczaicie sobie słowa openingu – to ło panie, nagle cała historia nabiera głębszego sensu, choć teoretycznie jest to tylko kolejna popowa piosenka do kolejnej kolumbijskiej telenoweli.
Jestem na ósmym odcinku (ze 169) i powiem tak. Widz w pewnym momencie ogarnia, że Betty nie jest brzydka, bo jest brzydka, tylko jest brzydka, bo… nikt jej nie pokazał, jak można inaczej. Nikt nie pozwolił jej się zsocjalizować.
I teoretycznie tu powinnam krzyknąć „SPOJLERY!”, ale przecież wiecie, jak to się kończy. Kończy się tak, że Betty i Armando są ze sobą szczęśliwi, a ona nagle staje się pięknością. Tyle na ten moment pamiętam i nawet ta wiedza nie psuje mi przyjemności z oglądania serialu.
Tak – telenowela może być przejaskrawiona, w sensie zachowania ludzkie w krzywym zwierciadle, ale z drugiej strony… Czy to ma znaczenie, jeśli coś się dobrze ogląda i ma większy, głębszy sens? Bo to jest opowieść nie tylko o tym, jak dwóch ludzi się w sobie zakochało w zupełnie pokręcony sposób, ale to jest także opowieść o tym, jak seksualizowanie wszystkich wkoło wpływa na nas.
Dlatego uważam, że „Yo soy Betty, la fea” ma ponadczasowy charakter i jej treści są mocno feministyczne (w ten dobry sposób) nawet dziś. Co więcej, bohaterowie są inteligentni i to widać, bo kombinują, jak wygrać swoje sprawy. A, właśnie. Betty nikt nie nauczył, jak wygrywać swoje. Ale się uczy. I to widać. Na tym etapie trudno, by opowiedzieć jakoś bardziej o przemianie bohaterów, ale uważam, że to zostało dość nieźle rozegrane.
To, że serial „Yo soy Betty, la fea” ma nadal siłę widać w tym, że w dalszym ciągu powstają lokalne wersje „Brzydul”. I żadna z nich nie miała w sobie tego czegoś. Trudno powiedzieć, czy to kwestia pierwotnego pomysłu, który poleciał ze źródła, czy po prostu stacje robią to byle jak. Bo ja patrząc na polską wersję „BrzydUli”, to z miejsca czuję odrzucenie, zupełnie, jakby było sztucznie i byle jak poprowadzone.
No i jeszcze jedna rzecz.
Wiecie – można powiedzieć, że „no bo to jest serial z twojego dzieciństwa, więc myślisz, że wtedy robili lepiej”. Tylko że to nie takie proste. Gdyby nie jakość serialu, produkt ten zostałby zapomniany. Bo kto pamięta o tym, że potem powstała kontynuacja – „Ecomoda”? I dlaczego ludzie się zjednoczyli, żeby Polacy mogli oglądać – choć w marnej jakości, ale jednak lepiej w jakości 480 px niż w żadnej – oryginalną „Brzydulę”? Tak, przez te lokalne wersje ucierpiała dostępność do oryginału – właściwie poza piratami „Yo soy Betty, la fea” nie jest nigdzie dostępna. Brawo. Ale jednak fandom się zebrał i zrobił tłumaczenie (dając lektora z TVNu do ripów z kolumbijskiego kanału, na przykład), dał linki do odcinków i gitara, i jazda. Myślicie, że gdyby nie jakość tego serialu, to by do tego nie doszło? Ba – ostatnio widziałam na grupie zapytanie o fenomen serialu i to pytanie wiązało się z pracą licencjacką. PRACĄ LICENCJACKĄ. PISANĄ ROK TEMU.
Poza tym – chyba znakomite serie zawsze będą miały swoje fandomy i nie mam tu na myśli Star Treka. Taki „Babilon 5” też ostatnio wychodzi na prowadzenie, jakiś kolega mojego bratanka o nim mu wspomniał. A „Babilon 5” to przeżycie. „Farscape” też. Te wszystkie trzy seriale łączy jedna rzecz – one są przeżyciem dla widza. Ba, dla producentów też, skoro po dłuższym czasie „Farscape” dostało jednak jakieś zakończenie – lepiej jakieś, niż żadne. I nie zrobili tego, bo marketing.
Także ja wracam do serialu, podaję – dla zachęty – link do pierwszego odcinka: https://www.cda.pl/video/69771648d

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *