Z powodu czego oglądam Światusów?

Na jutube jest sobie kanał – byli świadkowie jehowy robią o tym czymś content z perspektywy ludzkiej, traumy i patologii ogólnie. Temat z pozoru ciekawy, trudny i… rzeczywiście jest na tyle interesujący, że sporo osób kliknęło i zaczęło oglądać. Problem polega jednak na tym, że ja też. I gorzej, to nie jest główna przyczyna takiego stanu rzeczy. Ale, żeby nie było tak ponuro: dla twórców, czyli Światusów, jest to pochwała za prowadzenie narracji.

Jakby ktoś nie wiedział o czym to ja tu ględzę to macie randomowy odcinek:

No ale właśnie, ja ich włączam nie dlatego, że mają ciekawy content (choć to też przyczyna, od której się zaczęło). Ba, nawet to nie jest chęć poznania innego świata, chęć dowiedzenia się, jak można manipulować religijnie ludźmi. To jest… brak contentu, który by mnie zadowolił.

Chwila, przecież mówisz, że masz content i go nie masz, o co cho?

Ano, o to, że nie mam contentu normalnego. W innych kanałach. Chwilowo znęcanie się nad LOTRem Amazonu czy Wiedźminem Netflixa się skończyło, bo nie ma nowych materiałów, więc odpadają treści o kulturze. No dobrze, są przecież kanały o książkach. Ale serio? Z jakiegoś powodu wolę oglądać filmy i ich recenzje, bo są mniej napuszone i mniej blokujące w temacie.

Poza tym, od wczoraj mam ogromną przyjemność zauważać dodatkowe pranie mózgu przez kulturę, tak na przykład jak w filmie „Pajęcza głowa”. I szczerze, musiałam się powstrzymać od rzygania, ale to tylko moje uprzedzenia.

No dobrze, więc punkt okołokulturowy mam odhaczony. Mniej więcej. Ale… to nie wszystko. Pozostają jeszcze treści edukacyjne i treści ezo. Pozwólcie, że rozdzielę te dwie kategorie, chociaż – NO WŁAŚNIE – nie powinnam.

Zacznijmy od treści edukacyjnych. Tych jest na pęczki i niestety, obfitują w głupoty naukowe, chociaż wszyscy myślą, że skoro nauka to musi mówić prawdę. Ale dla kogoś, dla kogo historia jest fikcją literacką (bo tu nic się nie klei), dla kogoś, kto nie wierzy w zarazki, to trochę content nie na miejscu. Strata czasu. A i po co się straszyć ewentualnym rakiem. Lepiej posłuchać o czymś miłym, na przykład, jest taki pan satyryk… dobra, jego słucham od czasu do czasu, bo zabawny. Poza tym, ja nie mam ochoty czuć się jak w szkole, gdzie tłumaczą sinusa i cosinusa, a ja za funta kłaków nie rozumiem, bo mam ochotę spędzić dany czas maksymalnie przyjemnie. I tu wchodzi cały na biało content o dramach na jutubie, bo… aha, nie ma niczego innego. Naprawdę. Audiobooka se najlepiej włączyć, ale czasem nie ma się ochoty, ma się za to ochotę na jakiś półgodzinny, przyjemny program w stylu śniadaniówki, która jednak nie robi wody z mózgu.

No i właśnie, to może content ezo?

Tu traktują cię jak debila.

Dobra – może to jest przesadnie napisane, w końcu musimy sobie uświadomić parę rzeczy, a bez powtarzania pewnych zwrotów to wychodzi słabo. OK, wywiady i inne filmiki wyjaśniające i wspierające wzrost świadomości są fajne. Wspaniale, że mamy pewne instrukcje obsługi, jak na przykład zrywanie paktów.

ALE DO JASNEJ CIASNEJ JA NIE CHCĘ BYĆ TRAKTOWANA JAK SIEDMIOLATEK, ja chciałabym posłuchać o życiu… ale wszystkim jak stąd do Marsa włącza się tryb nauczyciela i zamiast swobodnej pogawędki o życiu słuchamy porad życiowych. Matku Bosku, gdybym chciała posłuchać porad życiowych, włączyłabym sobie jakieś porady, a nie zwykłą rozmowę o powiedzmy duszach. Temat przykładowy, ale i tu pytań w stylu „a jak to zrobić”, „po co” i tak dalej nie brakuje. To jest tak dokładnie, jakby się tłumaczyło siedmiolatkowi. Pięknie, super, wspaniale, to się przydaje, ale jak nie zjadłam całego rozumnego świata, tak pewne rzeczy nie są mi potrzebne w stylu encyklopedii słuchania serca. Tego cały czas się uczymy na żywo, ale chodzi mi z grubsza o to, że nie ma contentu, który by nie traktował słuchacza jak debila i który by traktował odbiorcę jak kogoś, kto właśnie je śniadanie. Serio. No, może przesadzam, ale poruszane tematy w ezo światku są zazwyczaj ciężkie, są zazwyczaj drętwe, a mało tego, nadzwyczaj często są poruszane sprawy polityczne, ale już jadą na wysokich obrotach BO KONIECZNIE TRZEBA BYĆ W NURCIE FOLIARSKIM, INACZEJ JEST SIĘ MANIPULOWANYM ONENENENE… jeżu, jakbym chciała o teoriach spisgowych, to bym se poszła na grupę teorii spisgowych. Matku bosku, o czym by tu robić contenta, żeby mnie zadowolić?! Już wiem, podejść z humorem, czyli wejść na tik tłoka, gdzie….

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

Kurwa, ciągle nakazy zakazy, srakazy, co to jest, jakaś kolejna gównoreligia? Ładne kwiatki, ale cuchną, że tak powiem. No bo macie wysyp tik tłoków takiej treści: wszystko jest iluzją, kochaj siebie, cierpienie prowadzi do rozwo…. co? Dobra, kolejny tik tłok poproszę. No to jedziemy. Nie musisz się obwiniać, nie musisz czuć się winny, kochaj siebie, możesz się odcinać od

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

Czy są tu jakieś normalne treści?!

Aaa, już wiem, gdzie.

y-u-t-u[wpisujemy adres youtuba, wyobraźcie to sobie, no], świa[wpisujemy w wyszukiwarkę światusy i klikamy w to i włączamy]

Ponieważ:

  • oni mają jasny content – rozmowy na luzie,
  • jeśli robią wywiady, to wiadomo konkretnie jaki będą miały wydźwięk,
  • nie POUCZAJĄ, NIE NAKAZUJĄ, NIE ROBIĄ WODY Z MÓZGU, tylko tłumaczą jak jest,
  • trudno foliarzom zaprzeczyć ich teoriom, bo się temu nie da zaprzeczyć, więc spokój z teoriami spisgowymi,
  • teorii spisgowych w zasadzie NIE poruszają,
  • o życiu, po prostu rozmawiają o życiu, a nie o jakiś dziwnych wynalazkach, do których trzeba koniecznie zaprząc szare komórki, by zrozumieć treści.

Kurde, nie wiem, czy to, co nabazgroliłam teraz w tej chwili jest zrozumiałe. Ale wiecie, tak po prostu. Sobie posłuchać trochę o mniej ważkich sprawach i zarazem ciekawych. Ale nie, w światku ezo to niemożliwe, a w światku nieezo następuje jakaś dziwna gloryfikacja, znaczy, wmawianie ludziom głupot.

Możliwe jest to, czego jesteś świadomy, że jest możliwe

Houston, mamy problem. Problem leżący w… ograniczonej wyobraźni człowieka.

Ja nie wiem, co tu na świecie zaszło i nie chcę tego wiedzieć, bo póki co wystarczy wiedza, że wszyscy jemy to, co jest zewnętrzne. I okej, tak skonstruowano ten świat, tak zmanipulowano ludźmi, że ci stwierdzili, że jedzenia potrzebują. BO INACZEJ ANOREKSJA.

Gorzej, gdy na tapecie pojawiają się osoby, które twierdzą, że można się odżywiać blaskiem słońca i w ogóle. Spoko, ale tu zostały pomieszane pojęcia. Bo zapewne możesz się żywić światłem słonecznym, skoro tego chcesz i potrzebujesz, ale jest to całkiem inna rzecz od bretarianizmu.

I tego ludzie za funta wała nie rozumieją I NIE CHCĄ ROZUMIEĆ.

Świadomość nie ma ograniczeń.

Ale OK, postawię sprawę inaczej.

JESTEŚ ŚWIATŁEM.

Wyobraź sobie ŚWIATŁO. Ono po prostu JEST. Pytanie, czy się żywi. No i po co? Po co światłu coś z zewnątrz, skoro jest samowystarczalne? Żeby rosnąć? Tylko nie wiem, czy wiecie, ale jesteśmy w świetle, jesteśmy światłem, więc… no… jak coś, co jest z zasady i natury nieskończone ma rosnąć?

I wchodzi temat bretarianizmu.

WSZYSCY jak jeden mąż powtarzają: żyw się słońcem. Znaczy światłem słonecznym.

Czytaj – szukaj posiłku na zewnątrz.

Ale tu nie chodzi o ZEWNĄTRZ, tylko WEWNĄTRZ!

Zawsze, w każdej sytuacji ograniczenia są tylko wytworem umysłu i są one programami, które nałożyliśmy sobie, choć nie musieliśmy. Z jakiegoś względu się to stało, nie rozkminiam jak i gdzie, i kiedy, ale w gruncie rzeczy do pewnego momentu uważaliśmy, że wszystk0 – absolutnie wszystko – leży poza nami.

Bóg.
Nauczyciel.
Mistrz.
Rodzic.
Miłość.

I tak dalej, można to w nieskończoność wymieniać, ale po co?

Tym bardziej, że zapewne rozumiecie, co chcę przekazać.

Wiara jest czymś zewnętrznym, bo musisz w coś wierzyć, żeby było prawdziwe, żeby w ogóle coś miało zaistnieć.

Ale tu nie chodzi o wiarę.

ZAWSZE chodziło o ŚWIADOMOŚĆ.

Świadomość światła w sobie, Źródła, Miłości i innych efektów specjalnych.

ZAWSZE CHODZI O ŚWIADOMOŚĆ.

Gdy miałam ten mój mityczny kwietniowy proces dowiedziałam się jednej ważnej rzeczy. Mamy wybór. I jedzenie to symbol braku. Jesteś głodny nie dlatego, że potrzebujesz się nażreć bułką, ale dlatego, że brakuje światła w tobie, w tej przestrzeni ciała. Możesz to uzupełnić.

No to zaraz padnie pytanie: to dlaczego jeszcze nie jesteś na bretarianizmie?

Bo widzicie.

Moim zdaniem bretarianizm NIE JEST żywieniem się promieniami słonecznymi, choć zapewne w Hiszpanii czy innej Afryce łatwiej przeprowadzić pewne procesy i zaraz rozkminimy, dlaczego tak się dzieje.

Jeśli jesteś absolutnie świadomym bycia światłem, to nie potrzebujesz jedzenia zewnętrznego, bo jesteś światłem. Ty to wiesz, odczuwasz. Światłu potrzebne jest bycie. Światło samo w sobie jest samowystarczalne. Ale oczywiście, że światło jest wolne i może wybrać, czy chce korzystać z jedzenia ze świata zewnętrznego, czy jednak woli skupić się na byciu światłem, na tym… właśnie jobczym połączeniu ciała z duszą.

No i Panie i Panowie, doszliśmy do clue programu.

Nie jestem i prawdopodobnie nie będę bretarianką przez najbliższe lata, ponieważ nie mogę się nią stać. Nie dlatego, że nie chcę, a dlatego, że to nie mój wybór. Jeszcze nie – przynajmniej na ten moment. Mam czego innego doświadczyć i to jest w pełni w porządku. To umysł wybrałby bycie światłem, bycie bretarianinem, bo tak jest łatwiej. Tylko że umysł jojczy albo nie wie, że… no właśnie.

To JEST proste i jednocześnie NIE JEST proste.

Gdybyś miał się żywić światłem – swoim wewnętrznym – to byś o tym wiedział tak, jak wiesz, że dzień to dzień, a noc to noc. I wystarczy. Po prostu. Miałbyś świadomość, że nie potrzebujesz jedzenia tylko dlatego, że wybrałeś niejedzenie zewnętrznego pokarmu. Taki program na tę chwilę nie obowiązywałby Twego ciała. I już. Ale to, że jesz truskawki czy insze lody waniliowe to też jest całkowicie w porządku.

Jesteś jednak wolną istotą i powiedzmy, że nagle, pewnego dnia decydujesz się na bycie bretarianinem. W wersji optymistycznej dostrajasz się całkowicie do tego typu życia, ale okazuje się, że… nie nęcą cię kino czy nawet znajomi, którzy do pewnego momentu wydawali się w porządku, ale w momencie, gdy przyszło do ciebie zdjęcie z ich story, zdjęcie kebaba, poczułeś obrzydzenie i wcale nie dlatego, że to zabijanie zwierząt, ale dlatego, że to nie są twoje wibracje. Stare programy odpadają, zmienia się tło i wszystko.

Rozumiesz, w takiej świadomości zmieni się wszystko w Twoim życiu.

ALE

W umiarkowanie pozytywnej wizji TY jako TY decydujesz się, że chcesz być bretarianinem, więc łazisz po forach internetowych i dziwnych innych telewizjach pokroju NTV i widzisz sprzeczne ze sobą informacje. Dociera do Ciebie jednak książka „Proces Praniczny” Nuliny, no i… otwierasz szeroko oczy. Wow! Wystarczy TO JEDNO PRZEKONANIE! PRZEKONANIE, ŻE (JESTEŚ ŚWIATŁEM I) NIE POTRZEBUJESZ JEDZENIA DO ŻYCIA!

Tylko…

Te ceny.

Ceny kursów pranicznego procesu zwalają z nóg.

I powiem tak.

Proces stania się bretarianinem może sam się wydarzyć, bez jakiejkolwiek ingerencji. Po prostu pewnego dnia wstajesz i masz jobczą świadomość, że NIE MUSISZ JEŚĆ, BY ŻYĆ.

No ale, jeśli się jednak zdecydowałeś z umysłu, z ego czy z czystej nawet ciekawości, to wpada wariant może nie całkiem negatywny, ale na pewno dużo bardziej wymagający.

Po pierwsze, procesy. Zawsze trzeba wykonać pewne procesy, które spajają świadomość z ciałem, ze światłem. Robi się to poprzez medytacje i światło, i jeszcze przez jedzenie.

Obserwując Nulinę nie jest trudno zauważyć, że ona żywiła się warzywami i owocami, była na diecie wysokowibracyjnej, jaką jest WITARIANIZM. Zajebista dieta, choć prawdopodobnie krótkodystansowa, zazwyczaj człowiekowi potrzebna do ogarnięcia OCZYSZCZENIA ORGANIZMU.

Następnie można spróbować wykonać pełny proces praniczny przez medytację, ale nie zawsze się kończy to z sukcesem. Może nawet kilka takich jobczych procesów trzeba wykonać, żeby to się wydarzyło.

Zmiany zachodzą długo – przyjaciółka skomentowała bretarianizm jako „do tego trzeba się przygotowywać przez piętnaście lat”. Może. W każdym razie, nie jest to krótki proces, a przynajmniej niekoniecznie od razu wszystko wyjdzie jak po maśle. Bo owszem, możesz się zdecydować na taki proces i jest to fajna przygoda, ale później jest pilnowanie właśnie wysokich wibracji.

I nie wiem, czasami wysoka wibracja… no właśnie, jest niepotrzebna, bo może jest parę przypadków, kiedy faktycznie – wystarczyła informacja z eteru czy coś, no i ten ktoś po prostu zaczął pić tylko wodę. Ale w pozostałych przypadkach, których jest znacznie więcej, to zazwyczaj jest tak, że proces bretariański jest wymuszony, a to powoduje problemy.

Widzisz, ja nie chcę wymuszać na sobie procesu pranicznego. Ja chcę go przeżyć tak, żeby samo się zadziało. Taka moja wola, takie moje doświadczenie w całkowitej wolności i zrozumieniu dla samej siebie.

ALE

Wciąż jest pytanie:

JAK TO ZROBIĆ?

Nie wiemy. Znaczy nasze Serca wiedzą, ale umysł jątrzy. I nie wie. On naprawdę nie wie, a książka Nuliny kosztuje ok. 80 złotych i żartowałam sobie z tego „jak wydać pieniądze w głupi sposób”.

Masz mieć przeprowadzony proces praniczny – przyjdzie ta chwila, odpowiednia pora, poczujesz, że musisz kupić książkę albo samemu przeprowadzić proces praniczny.

Dlaczego?

BO TAK JEST NAJLEPIEJ.

Czasami bezmyślne rzeczy są czynione z pełnym rozmysłem

Widziałam czarne, burzowe chmury. Przypuszczałam, że nie zdążę, ale i tak wyszłam, bo byłam jobczo głodna. To idealny opis stanu mojego żołądka na tamten moment. Miałam ociupinkę nadziei, że nie zmoknę, ale… no cóż – w drodze do sklepu i tak zaczęło wiać i padać. Dobra, udało się dojść do niego przed armageddonem. A lunęło jak z cebra i z piorunami.

– Przeczekaj może, co? – zaproponowała ekspedientka.

Oczywiście, ja miałam trochę do chaty, więc logika nakazuje przeczekać. Ale co można robić przez 20-30 minut w sklepie? Medytować nad sensem życia? A może…

TRZY TYGODNIE WCZEŚNIEJ

Obfitość, wszędzie obfitość! To poczucie jest w nas, przejawia się na zewnątrz! Trzeba tylko użyć wyobraźni. Na przykład: sklepy wywalają niby zepsute jedzenie, które mogłoby jeszcze trochę pożyć w jakimś żołą… dobra, to nie było zbyt smaczne, ale wiecie, rozumiecie, jak coś przekroczy termin ważności o jeden czy trzy dni, to nic się nie stanie. A nie od dziś są tzw. freeganie, którzy mi imponują tym, że mają w dupie system i biorą po prostu to, co jest dobre. Wow, to jest ciekawe doświadczenie, ale warto mieć blisko siebie sklep, by koszty nie były wysokie i inne szpargały było wygodnie wnieść do chałupy. Obfitość oczywiście jest też na łąkach – wystarczy zapoznać się z tzw. chwastami i pewnie to Was nie interesuje, po prostu rozumiecie, wyobraźnia musi zostać nakarmiona symbolami obfitości i skoro już doszliśmy do momentu, w którym dobrze jest nam, rozumiemy ten przydługi akapit, to przechodzimy dalej.

No bo dalej to jest taka Ola. Znaczy ja, ale chodzi o to, że Ola jako Ola nie wie do końca czego chce, ma kilka trałm za sobą i w ogóle jej sytuacja finansowa _była_ fatalna. Ale obfitość, ach, ta obfitość. Tyle że w momencie jak przestała tak się przejmować pieniędzmi to nagle je dostała i zapomniała, że kasjerkę miała zapytać:

– Pani, a czy jest możliwość wzięcia przeterminowanych produktów?

No więc jak temat już olała, to stwierdziła, że jest szczęśliwa. Do czasu oczywiście, kiedy portfel znów się pokazał w pełnym rozkwicie… znaczy, no, kiedy portfel prosił o dofinansowanie. O. Wiecie, no, kurde, chodzi o to, że nie chcę teraz być przyczepiona do starego programu biedy, ale właśnie: zabrakło na kaszę, na ryż. No, miska ryżu. Przysłowiowa miska ryżu to nawet nie to.

(Czy ktokolwiek ogarnia skład tego tekstu? Możecie dać w komciach).

Więc jak już zapomniała, to sobie w kryzysie nagle przypomniała, że ona miała tego dokonać. Tylko wiecie… najpierw to była obawa. Zwykłe „kurde, czy ja mogę tak…”. Czułam, że potrzebowałam takiego zapytania, ale w końcu przez napływ Pięknego i Wspaniałego Hajsu, niczym Złotego Strumienia Płynącego w Portfel, zapomniałam. No, wicie, takie to było bogactwo. Ale kiedy rzeczka wyschła, to Ola westchnęła ciężko i nagle sobie przypomniała o kasjerce i pytaniu, które miała zadać, a nie zadała.

Tyle że Ola pracowała i pracuje nad poczuciem obfitości w życiu. Wiecie, wdzięczność za wszystko, no i… to pytanie do kasjerki. Czy ona nie będzie wzmacniać tej cholernej bidy, z której wydobywa się?

Nie bardzo wiedząc, co czynić zapytała dwie istoty (ludzi). I była od tego bardzo mądrzejsza, dużo mądrzejsza! Rewelacja!

Istota1: nie, bo wzmacniasz biedę, zasługujesz na to, co najlepsze, a nie na odwrót

Istota2: tak, zapytaj, nic się nie stanie, X też tak dostawał jak pracował w Y, no i się dało i było wszystko w porządku

Prawda, że od tych odpowiedzi stałam się odrobinkę ciut mądrzejsza? Och!

Czasami bezmyślność jest pozorowana

No, rano sytuacja była słaba w portfelu, chociaż nie wiadomo jakim cudem, bo przez cały weekend swędział mnie nos. Rozumiecie, ta strona od pieniędzy. Więc, no, mogłoby być coś na rzeczy, ne?

Ufff… coś tam odrobinkę skapło jednak, no i czas się szybko zabrać do sklepu, bo ja głodomor, a w ogóle zaraz go zamkną, bo było wpół do dziewiątej wieczór. He, no i poszłam do tego spożywczaka i na świat zwaliła się burza i ta burza spowodowała, że stałam tępo jak z głupia frant przez te kilkanaście minut nie zastanawiając się nad sensem życia.

I nagle!

Przypomniało się TO pytanie!

Jak piorunem walnęło w umysł, tak ja – znaczy Ola – nie czuła nerwów, stresów, w ogóle niczego nie czuła. Dziwne, ciekawe, ale skoro już była w sklepie, skoro kasjerka do niej wcześniej zagadała, skoro padało jak z cebra i gorzej, to może by…

– Kto pyta nie błądzi – podsumuje później kasjerka, którą serdecznie pozdrawiam, jeśli to czyta.

No i tak, pytanie o to nieszczęsne jedzonko z koszów padło, choć pewnie mogło być zadane doskonalej, ale to tylko umysł szuka dziury w całym, bo ja po wszystkim, choć odpowiedź była „to niebezpieczne” CZUŁAM SIĘ ZNAKOMICIE. Cieszyłam się jak dziecko, że zadałam proste z pozoru pytanie o właściwie rzecz z pozoru bez znaczenia.

To było jak… wysłuchanie siebie. Zrobiłam, co chciałam, enjoy :).

Róbta co chceta, słuchajta się, i wszystkiego dobrego :*

Jak wywołać Iskrę z lasu

Są takie opowieści, które kuszą. Pięknem, światłem, kolorowością. Na przykład takie stories turbosłowian. Toż to istne fantasy! Jakaś Wielka Lechia, jakiś upadek i epickie odzyskanie siebie. Albo nowe przedstawienie starego schematu: walki Dobra ze Złem. Ziemia ocalona, bo…

KWIECIEŃ-MAJ

W kwietniu energetycznie bardzo dużo się działo, a ja przeżywałam kilka procesów na raz i to w ciągu jednego tygodnia. I wiem, że to wydarzenie opowiadam jak jakaś stara babcia opowiadająca milionowy raz o tym, jak jej mąż poszedł w samych skarpetkach do pracy, ale muszę, byście lepiej zrozumieli, co się odjewapniło.

Chodzi o drzewka. Tam faktycznie była wprowadzona jakaś energia i rzeczywiście było to pasjonujące doznanie. I teraz tak, w okolicach kościoła na moim osiedlu zatrzymałam się i odpoczywałam. Trwało to chwilę i nagle doznałam JOBCZEGO OLŚNIENIA!

JESTEM CZARODZIEJKĄ!

To uczucie spadło na mnie z zewnątrz. I było takie gwałtowne, radosne, takie… no, czułam się, jakby coś się odblokowało we mnie, jakby ktoś wzmocnił moje uświadamianie sobie, że jestem kreatorką. Rozumiecie, przyjęłam do siebie fakt, że mogę tworzyć, mogę się bawić z przestrzenią i tak dalej. Cieszyłam się i sądzę, że to robota tych Aniołów Drzew z Ósmego Wymiaru.

Jednak dla mojej psychiki było to takie… nienaturalne? Kurde, powiedzieć „złe” też nie pasuje, bo koniec końców podobno moje czakry zaczęły bardzo ładnie pracować, a ja przestałam się przejmować byciem czarodziejką jakieś pięćdziesiąt minut później, bo wszedł kolejny i kolejny proces, a ja dążyłam do harmonizacji, przełomu, bo byłam głodna życia.

Właśnie, przy tym tygodniu, kiedy odpalał mi się proces za procesem widać było nie tylko to, że mam zdecydowanie za dużo energii, ale też to, że JESTEM GŁODNA ŻYCIA. To było jak uwolnienie się z niewoli. Mogę wszystko. I jestem czarodziejką.

Ale w sercu mam myśl, że każdy z nas tak naprawdę ma w sobie Światło i każdy z nas może wpływać na przestrzeń, pięknie ją transformując czy tworząc fantastyczne wręcz rzeczy. Bo Kreatorzy to Istoty Światła – i tylko takie posiadają moc kreowania świata. Zwłaszcza swojego.

„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej” – Stanisław Lem

Dobra, proszę Państwa, Szanowne Grono musi wiedzieć, że impreza się w pewnym momencie skończyła. Trzeba było wrócić do starej i wszystkim znanej rzeczywistości, w której magia dzieje się trochę… innymi trybami, niż machanie różdżką i zmianą kolorów sukienki księżniczki.

Będąc w tej rzeczywistości popatrzyłam na nią i odczułam w sobie totalne załamanie, złamanie wręcz psychicznie. „Ja już tak dalej nie mogę”, powiedziało moje serce i poszłam na trawkę. Zwyczajnie położyłam się na niej i rozmawiałam z Matką Ziemią i ze sobą, wygadywałam się i płakałam. Grubo było, oj grubo…

– Niech ktoś wreszcie coś z tym %^$%$# zrobi! Proszę! – powiedziałam.

Gdy kryzys przeszedł mogłam wrócić do obserwacji rzeczywistości. Wiedząc doskonale, że matryca została w jakiś sposób oczyszczona – w sensie starożytność i średniowiecze nigdy nie istniało, a to wszystko były bajki – przestałam się przejmować Słowianami, czy też raczej Turbosłowianami. W pewnym jednak momencie stwierdziłam, że mnie wali to, czy Francja, Korea czy inne USA mają w czymś przewagę nad Polską, ja mieszkam w Polsce i mam prawo tworzyć rzeczywistość, w której byłoby mi w niej pięknie. Równie dobrze Iskra ratująca świat może być z Polski właśnie.

Ekhem.

POŁOWA MAJA WCHODZI CAŁA NA BIAŁO

A ja mam białe klapki, które kupiłam po pewnych sugestiach. Pierwsza to Sylwia stwierdziła, że warto nosić białe obuwie, gdyż to jakiśtam kolor i chodzi o cośtam. Wybaczcie, bo chyba powinnam napisać dokładniej, o co chodziło, prawda? I w ogóle kim jest Sylwia? I druga sugestia? Aaa, no druga to białe klapki w sklepie, które przez cały weekend mnie prześladowały. A ja potrzebowałam nowych butów, po prostu. Kupiłam więc białe klapki stwierdzając, że ufam. No dobrze, w rezultacie… mam białe klapki!

Ale wtedy zapaliła mi się jakaś lampka w głowie, tylko jeszcze nie wiedziałam, w którym pokoju. Biel teoretycznie ma znaczenie takie, że oznacza czystość i piękno, harmonię. No tak, mamy białą kartkę, pustą kartkę. Tylko wiecie, tak jest w przestrzeni świata, gdzie na przykład cały tydzień dziewczynki po komunii świętej łaziły całe na biało, bo był Biały Tydzień. I nie powiem, co czułam, gdy na to patrzyłam, ale… wciąż w głowie miałam miejscówkę zwaną Kram. Tam białe miejsce jest Piekłem. I jest naprawdę straszne.

Więc, kiedy Sylwia – kim ona jest to zaraz – zaproponowała kupno białych butów miałam po prostu dysonans poznawczy. No, ale dobra, postanowiłam zaufać, w końcu to Iskra z Pol…

To co ja mówiłam o tych Słowianach? A, że no tak, Koreańczycy mają swoją wersję turbo, a my, Polacy, mieszkamy w Polsce i mamy swoją. Ogólnie to pewnie wszystkie narody marzą o byciu wybrańcem i wszystkie chcą być wielkie w swej mocy, epickie, rządzące światem i mające wpływ na wszystko. Piękna bajka, prawda?

Właśnie, bajka…

Jednak urzekła mnie myśl o tym, że nie ma narodów, są tylko rody. Ludzie. Ludzkość. Przecież kwestie narodowe – nie mylić z kulturowymi – zwykle obfitują w animozje, włącznie z nawalankami przy granicach. To jakaś manifestacja rozdzielenia. Wszak pamiętamy piękne powiedzonko buddystów „wszyscy jesteśmy jednością”, prawda? To dlaczego mamy pretensję do Anglika, który akurat schlał się w najbliższym ogródku w Krak…

Pijani.

Niektórzy myślą o Turbosłowianach są pijani.
A niektórzy po prostu bawią się w kreowanie czegoś fantastycznego, na przykład w pismo runiczne.

A teraz pytanie jest takie: CO OZNACZA DLA WAS PIZZA?

Przyjaciel podpowiedział, że to koło fortuny 😀

Bo dla większości rodziców pizza to coś smacznego, na co można iść z dzieciakami w Dniu Dziecka. Tyle. Koniec historii, tu nie ma żadnej filozofii. Za to schody zaczynają się wtedy, kiedy wkracza do akcji foliarz. Ten – of course, jeśli nie będzie wiedział, podobnie jak Ty – kim jest Sylwia, powie, że to jest symbol zjadania Matki Ziemi. Bo Sylwia stwierdziła, że oczyściła wszystkie negatywne symbole z negatywności.

Czekaj, czekaj, co?

Na szczęście w głowie zatrzymuję pewne bardzo mądre słowa, które dostaję od innych. Przykład: „symbol znaczy dokładnie to, co chcesz, by znaczył”.

Chyba już zajarzyliście, o co mi biega, nie muszę więc przytaczać kolejnych przykładów typu krzyż, słońce, turbosłowia… znaczy, no, hinduski symbol szczęścia, którym podjarał się Hitler i tak dalej. Przykładów pewnie tysiąc i jeden, a Ty nadal nie wiesz, kto to jest Sylwia.

ISKRA Z POLSKI

Wawel. Znane wszystkim miejsce mocy, które działa obecnie na bardzo wysokich wibracjach. I badali to niezależni od siebie jasnowidze, osoby grubo pracujące z energiami. Ludzie więc dostali informację, czy Wawel rzeczywiście został oczyszczony, bo tako rzecze Sylwia.

Sylwia twierdzi, że jest Iskrą z Polski i bardzo obficie pracuje z energiami. Oczyszcza to, tamto, a w ogóle to teraz już wszystko będzie w porządku, bo ona dawno, dawno temu zadecydowała, że będzie współpracować ze Światłem w celu wyzwolenia Matki Ziemi od bzdetoletów.

I teraz tak. Dziewczyna robi proces za procesem, ale siedzi w szpitalu i to pod kroplówkami. OK…

– Wyczerpujesz się, bo bierzesz odpowiedzialność za innych – skomentowała sytuację przyjaciółka. Oczywiście. I to bez ich zgody, no chyba że zgodą jest siedzenie na grupie Sylwii. Czekaj, gdzie umowa z tą panią na papierze? Hmm… A, chwila. Skoro chcesz władać światem to nie musisz pytać innych o zgodę, skoro pracujesz nad tym, by świat był cały w świetle, to jednak jakieś konsekwencje będą. Bo przecież energia i zarządzanie nią to bardzo ważna sprawa, czekaj, moment, pogubiłam się.

Jeszcze tylko kilka akapitów tego tekstu, wytrzymajcie xD.

Sylwia uparcie twierdzi, że wszystko, co inni jasnowidze widzą to jest to jej robota. Tyle że nie – bo każdy z nas jest Iskrą, która pracuje, by Światło było na tej planecie, ale to to już ja tylko dopowiadam do historii. W końcu ona jest Wybranką, Mesjaszką, Chrystusem w kobiecej postaci.

No tak, przyznała, że trafiła do szpitala, ale nie pamiętam, do jakiego. Może mi coś umknęło?

I teraz tak. Zapewne wiele osób, bardzo wiele powie: ale przecież kupiłaś buty. No tak, ale buty i tak bym kupiła, jednak fakt faktem, że weszłam w tę historię jak filip w konopie. Skapłam się mam nadzieję, że nie za późno, ale inni – zwłaszcza w jej grupie telegramowej – powiedzą, że przecież dzieje się coś w ich ciałach, że przecież informacje, że to i tamto.

BO WESZLI W JEJ KREACJĘ.

Ona ma moc, bo się dajecie – tzn. ona sama ma moc, of course, ale ktoś, kto wierzy, że ona to wszystko robi dodaje jej siły, witalności. Auć.

Teraz odpowiedz sobie na najważniejsze pytanie:

CZY CHCESZ BYĆ W CUDZEJ KREACJI, CZY W SWOJEJ WŁASNEJ?

I o ile ona ma mocny program mesjanizmu prawdopodobnie, o tyle mogło być po prostu tak, że rzeczywiście mocno pracowała z energiami robiąc coś dla Światła, świata. To nic złego. Jednak gdy jesteś głodny/a życia, to czasem robisz coś ciągle i ciągle, wyczerpując się, bo nie dajesz sobie czasu na oddech. W ten sposób faktycznie można trafić pod kroplówki. Inna kwestia, że trzeba również uważać, gdzie się wchodzi butami w Sieci, bo czasem można załapać jakieś dziwne podczepy.

Albo po prostu – obcowanie z bardzo wysokimi energiami dla naszej psychiki niekoniecznie dobrze się kończy, jak widać. Ale zaraz! Czy ja śmiem krytykować cudzy obraz świata?! Bo przecież ona jest Iskrą z Polski! Jakim cudem ja krytykuję coś tak ważnego!

Już w momencie, gdy ona stwierdziła, że jest Mesjaszką dla świata, że tylko ona robi i to wszystko widać w przestrzeni, poczułam wątpliwości. Że coś jest nie tak. No bo zobaczcie. Mamy piękną historię o Turbosłowianach, no i dobrze. Na to się godziłam, bo kto mi zabroni się bawić? Coś przecież jest i czegoś przecież nie ma, z grubsza co się działo w przeszłości to nie ma znaczenia, bo jest tylko teraz. Ale znowu odleciałam, podobnie chyba jak Sylwia, która na swojej grupie dalej wypisuje:

W tym momencie usłyszałam wewnętrzny krzyk. Ja nie chcę żadnych włatców tego świata, w mojej kreacji wszyscy mają być wolni i miłość ma być, a nie jacyś włatcy i inni mesjasze z zewnątrz, i w ogóle. Niestety, po drodze widać było wywalenie moich kompleksów. Ale o tym na końcu, bo jest jeszcze jedna, bardzo niepokojąca rzecz…

Pamiętacie jeszcze jak mówiłam o podczepach?

No więc jest sobie pani – całkiem z innej pary kaloszy – która napisała książkę „Gwiezdne dzieci”. Uh, niektórzy są zachwyceni, bo Plejadianie i tak dalej. Niestety, większość osób po przygodzie z tą historią skarży się, że musiała oczyścić swoją energetykę, a tak w ogóle do sieci trafił pewien film promujący ową historyjkę. Opiszę Wam, bo to nie było ładnie energetycznie. Otóż, jest przedstawiona Matka Ziemia w postaci kobiety w ciąży. Aha. I przychodzą do niej jakieś postacie różnie wyglądające. No wiecie, błękitna skóra, cośtam na głowie i inne cuda wianki. I z pozoru może się to wydawać ładne, ale w praktyce było nudne, a poza tym czułam mocno, że coś jest nie tak. I nie oglądałabym tego dziewięciominutowego filmiku, gdybym wiedziała, że na końcu jest reklama tego czegoś.

Ale jak już wspomniałam, energetycznie to to nie miało ładnej energii, a pokazane było – tak to interpretuję – że jakieś stwory przychodzą na Ziemię, a aktorka grająca samą Ziemię nie miała zbyt wielkiej pewności siebie. Widać było, że próbuje z Serca, ale miałam wrażenie, że czuje się nieswojo. A może to tylko moja opowieść?

Dobra, za długo już opowiadam stories, teraz pora na odpowiedź: co ma piernik do wiatraka?

Ano, to.

NIE ŚPICIE? TO GRATULUJĘ, DOTARLIŚCIE DO PODSUMOWANIA

Jeszcze dwa-trzy miesiące temu nie uważałam siebie za kreatorkę. Byłam zdziwiona taką możliwością. ALE JAK TO, JA MAM WPŁYW NA SWOJĄ RZECZYWISTOŚĆ?

Odkrycie, że mogę bardzo dużo, że mogę realnie, a nie na papierze działać jest na tyle świeżym odkryciem, że badam jeszcze sprawę, że sobie to uświadamiam. Ale podsumujmy sprawę: kiedy w kryzysie poprosiłam, by ktoś/coś zrobił z tym pierdolnikiem, to przyszła odpowiedź z przestrzeni. Sylwia. W końcu ratuje świat, prawda?