[33 dni] #33 – zrób se anielski śpiew

No więc… jak ktoś wpadł na mojego Insta, to wie, że dzisiaj losowania były dwa. Cóż mogę powiedzieć – Zofia w pewnym temacie miała rację ;).

Na ustawieniach rodowych pracuje się z rodziną – czy żyje, czy nie żyje, ale się pracuje. Byłam u Wrzesińskiej i powiem tak, tydzień prawie czekałam na zrobienie zadania domowego, w którym trzeba było napisać list do mamy, do kobiet ze swojego rodu. Wtedy coś poszło. Nie było to jakieś turbo coś, nie mniej po wszystkim został we mnie taki lęk.

Żeby dobrze mnie zrozumiano – bardzo lubię ustawienia rodowe, jak zobaczyłam efekty po Czarko, to wow. Zakochałam się w tej metodzie, zresztą ten terapeuta pisze tak, że nawet w trakcie czytania coś się otwiera.

No, ale ja w sprawie finansów – bo chodzi o finanse – byłam u Wrzesińskiej. Więc po skończeniu tychże ustawień stwierdziłam, że mam opory przed zadaniem domowym, ale w końcu udało mi się to zrobić i… temat wciąż dręczył. To był strach, że jednak nie udało mi się zrobić takiego czegoś, przez co finanse ruszą.

I jasne, w tym temacie jest wiele do zrobienia, ale tym się nie martwię, ponieważ mam w planach Czarko.

Mamą też się nie martwię, bo postanowiłam zrobić hoponomono i wtedy dotarło do mnie tak wewnętrznie: jej duch już poszedł dalej. Okej, ale miałam wrażenie, że ta myśl o rozmowie z matką uczepiła się jak rzepa do psiego ogona, więc wyciągnęłam zdjęcie i pogadałam z nią jednym zdaniem.

Ale to było w okolicach środy-czwartku, więc dajmy już spokój temu tematowi. Szczerze? Może i finanse, dobre finanse biorą się z dobrej relacji z rodzicami. Ale tak naprawdę biorą się z tego, że jak dobrze ustawisz energetycznie rodzinę i pójdzie w diabły ta blokada, to już niczym się nie musisz martwić.

Tak, robię Bi… a, kij z tym. Robię Białe Poniedziałki, to pomysł od Wrzesińskiej, ale spodobał mi się, bo głodówki są pożyteczne dla zdrowia. Nie mniej…

Jak się ogarnę, to zrealizuję to zadanie ;). A my widzimy się wieczorem o 19:00 na żywo w fejsbruczku, chociaż mam niezbite wrażenie, że na insta byłoby znacznie lepiej. No, ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. 😉 Tak, wiem – można prowadzić na dwóch platformach jednocześnie, ale nie wiem jak mogłabym to wszystko ustawić, żeby grało. Dobra, miłego dnia!

Po napisaniu tekstu śpiew sam mi się uruchomił. Znaczy wiecie – śpiew światła, anielski śpiew, bla bla bla. W każdym razie chodzi o to, że jak śpiewasz, to śpiewasz tak zupełnie po swojemu, trochę jak dziecko, ale niezupełnie. A to dlatego, że język, który wybrzmiewa jest językiem serca, niezrozumiałym dla nikogo, on nadaje na poziomie podświadomym i dla podświadomości ma pewnie jakieś tam znaczenia.

Skoro śpiew sam się uruchomił, sam chciał wybrzmieć, to poszłam się uziemić. W tym momencie zadedykowałam ten swój śpiew Matce Ziemi i poszło to pięknie, fantastyczniej, już widać było ten przepływ. No, ale trochę krótkie wrażenia z tego mam, bo widzicie – bioderko+ból+gołe stopy=ograniczony czas na bosaka ;).

Tak czy siak, z jednej strony wiem, że zadanie zostało zrealizowane, a z drugiej tak jakby trochę to jeszcze nie docierało. Mózg wymyśla „może idź po południu pośpiewać”, eh – to wszystko musi być idealne, dola perfekcjonistki, ale okej! Może pośpiewam, zobaczymy ;). Tak czy siak, zaraz chyba zrobię hoponomono, bo czemu nie?

W sumie to wypadałoby się przygotować do tej 19… ułożyć sobie w głowie… ale mój mózg nie chce skończyć tych wyzwań, więc będzie kolejna, 14-dniowa tura! A potem znów 33 dni :). Fantastyczne.

[33 dni] #32 – praktyka lustra

Na czym to polegało to ja nie pamiętam, ale cytując za Tatianą Pałucką to wygląda bardzo ciekawie: – Stań przed lustrem, spójrz na siebie, w swoje oczy i powiedz „kocham cię” kilka razy. Obserwuj własne emocje, odczucia w ciele. Obejmij z czułością miejsca, gdzie czujesz napięcie. Razem z wdechem wpuszczaj światło w miejsce napięcia, a z wydechem wypuść napięcie, do momentu, jak poczujesz miłość do siebie. (…) W momencie praktyki poczujesz moment, że lżej Ci się oddycha i wyraźnego rozszerzenia.

15:24 – Zrobiłam, ale nie jestem zadowolona. Tzn. poszłam robić hoponomono, ale zaraz po tym zrobiłam praktykę lustra. Było o tyle ciekawie, że niemal od razu poczułam efekt takiego… czegoś głębszego. Czy to była miłość? Nie. Ale coś… powiem tak, po hoponomono mam świetny nastrój (i nic dziwnego, sporo rzeczy sobie wybaczyłam pewnie), ale zrobię praktykę lustra jeszcze raz, pod wieczór. Może nie musi być idealnie, ale chcę być zadowolona, tzn. chcę czuć się spełniona. O!

18:24 – i pstro. A to dlatego, że jakoś nie szło. Tzn. stanęłam przed lustrem, spojrzałam sobie w oczy, ale mi trochę zaczęło wywalać typu myśl „nienawidzę cię”. Spróbowałam jeszcze momencik, ciupinkę, ale… nie zrobiłam tego jak chciałam. Trochę ciało odbierało tak, że mówię mu „kocham cię”, a ono mi nie wierzy, bo się kiwało do tyłu, co w języku ciała znaczy „nie”. Ajaj. Odpuściłam. Odpuszczam. Będzie jeszcze kilka okazji, by zrobić lustro. Może za wcześnie?

A jutro zapraszam Cię na live na fejsbruczku – o 19:00. Będę podsumowywała wyzwanie, a jest o czym opowiadać ;).

[33 dni] #31 – daj coś komuś

(18:55) Jeszcze raz polecam medytację yoni, którą wczoraj wstawiłam. Dziś rano obudziłam się z takim wspaniałym uczuciem w myszce :). A teraz zaczynam zooma też w tematyce seksualności.

(21:23) Więc… to był ciekawy dzień, miałam różne przemyślenia i okazje, żeby komuś coś dać. Niby proste wyzwanie, ale nie wtedy, gdy nie masz pieniędzy (znaczy mam – parę złotych), albo wtedy, gdy nie masz weny, albo… nikt nic od Ciebie nie chce xD.

Mogłam oddać „Minutkę” – herbatkę, która czeka na kogoś, kto ją zechce. Niestety, pani, która wyraziła chęć się nie odezwała. Ale się nie przejęłam sprawą, po prostu trzeba było coś pokombinować.

Może… pomyślałam, że dam tekst. Wiecie, może i kiedyś na studiach dawałam teksty rodzinie, ale oni mieli trudności techniczne z nimi. A zresztą, to był czas dla mnie, kiedy relacja ja-pisarstwo było trudną relacją. Ale dziś ta myśl, że tekst jako prezent, dar dla innych, pachniała świeżością.

Jestem zmęczona i mam przerwę w intymnym zoomie, kręgu kobiet, no i spoko, trochę się jednak u mnie wydarzyło w pewnej materii, a ponieważ to intymne i zakończone, nie będę omawiała tej sprawy publicznie.

Tak czy siak – trzeba było coś zjeść, a miałam ochotę na pieczywo. To polazłam do sklepu z myślą: dam uśmiechy. Niestety, miałam wrażenie, jakbym dla większości ludzi była niewidzialna, no cóż… za to dla bezdomnego byłam widzialna. W ogóle zwykle przy tym sklepie nie ma bezdomnych, dziś się zjawił i spytał:

-Ma pani załatwić chlebka i mleko?

Normalnie quest roku. 14 złotych na koncie, zadanie „daj coś komuś” plus do tego bezdomny, a jak bezdomny to wiadomo… chociaż on się wydawał miłym gościem. Cóż, kupiłam mu połowę chleba i małe mleczko, niech ma na tę kolację, niech się cieszy życiem :). A ja miałam malutką refleksję, że w porównaniu do gościa to mam mnóstwo obfitości w życiu.

No cóż – dzisiejsze zadanie uważam więc za wykonane! 😀

Od 4 sekund do 21 minut dziennie wystarczy, by zmienić życie

[imię] przepraszam,
proszę, wybacz mi,
dziękuję
kocham Cię

Od jakiegoś czasu mantruję sobie powyższe zdania i nie, nie będę Ci tu wyjaśniać, że to jest z zagranicy, szamańska wiedza itd. Tego nie potrzebujesz. Potrzebujesz czegoś innego – motywacji i praktyki.

To znaczy – jeśli chcesz wykorzystać takie proste słowa do zmiany swojego życia. A ja po ok. 2 tygodniach już widzę, że:

  • to znakomicie uwalnia emocje,
  • mój stosunek do innych zaczyna się zmieniać,
  • lepiej siebie odczuwam – jest we mnie więcej obserwatora, świadomości tego, co się dzieje we mnie,
  • wszelkie bóle, dziwne rzeczy w moim ciele są przeze mnie akceptowane, ponieważ wiem, że to jest wynik bardzo intensywnej wewnętrznej pracy z tą modlitwą.

Powzięłam decyzję, że będę żyć wspaniale i będę żyć w teraźniejszości. Żeby to zrobić potrzebuję odpuścić przeszłość, która się za mną ciągnie, ale jest jaka jest. Można z tym wiele zrobić, jednak najprostsze sposoby są najlepsze.

Być może 4 sekundy to za mało, by zmienić całe swoje życie.
Ale być może te 4 sekundy dziennie – DZIENNIE – ruszą tak energię, że w pewnym momencie zechce Ci się popracować nad swoim wnętrzem bardziej. Wszystko ma swój czas.

Ten wisiorek ma 108 koralików. Ja Hooponopono odmawiam na 2x, co daje 216 powtórzeń, co wynosi od 16 do 21 minut – bardzo dużo zależy od tego, co ciało czuje, jak reaguje, czy oddycha, czy chce mówić szybko, albo nawet krzyczeć. W tej sesji, kiedy jestem tylko ze sobą pozwalam ciału na absolutnie wszystko. Uwalniają się wtedy emocje, cuda się dzieją i potem może być reakcja czysto fizyczna – aczkolwiek nie musi być.

Dużo zależy od Twojego stanu.

Im mniej depresyjny, tym Hooponopono ma łatwiejsze zadanie, więc się nie zrażaj początkowym „nic się nie dzieje”. Bo się dzieje. Ty uwalniasz. Siebie. Uwalniasz siebie z bzdetoletów, uczucia, że jesteś kimś gorszym, uczucia, że przeszłość ciąży nad Tobą niczym kosa Śmierci. A przecież – to tylko Twój wybór.

I nie musisz kupować mali – po prostu weź jakiś naszyjnik (może być chrześcijański różaniec) i na to mantruj.

Pamiętaj jednak, że symbole – nawet takie proste – bardzo wzmacniają proces.

Mam nadzieję, że ten tekst zainspirował Cię do ruszenia naprzód :). Jeśli jednak potrzebujesz dodatkowej motywacji czy wsparcia, zapraszam Cię serdecznie do bezpłatnego wyzwania – o, tu.

[33 dni] #30 – zrób se medytację yoni

Yoni – cipka. Jednak jej moc jest niesamowita, a energia seksualna jest jedną z najpotężniejszych w kreacji, jeśli nie najpotężniejszą. Niestety albo stety, w Polsce seksualność należy do tematu tabu, a kołczowie zwykle chcą milionów za sesję…

Jednak wbrew obiegowej opinii o szukaniu – że jak szukasz, to nie znajdziesz – mnie udało się wynaleźć aż dwie wspaniałe rzeczy. Jedna z nich mnie zaskoczyła zupełnie, bowiem to było zaproszenie na BASIC SexEd z Karo Akabal 2022/2023 – kurs o seksualności. Ponieważ jest to rzecz, do której ma się dostęp przez barter/darowiznę, zdecydowałam się podjąć wyzwanie. Cóż, przez 7 złotych miesięcznie raczej nie zbankrutuję, a może być tylko lepiej.

Kurczę, ale smaczna ta zupka chińska, ale może dlatego, że w trakcie kupowania mantrowałam „stać mnie na jedzenie” / „stać mnie na dawanie sobie miłości”. Zauważyłam, że koszt zakupów zwraca się mentalnie – na przykład wypad do Poznania był dla mnie niesamowitą przygodą, w sumie też odpoczynkiem od betonu w Gorzowie i wspaniale mnie naenergetyzował. Czuję się cały dzień, jakby ćpała dobry humor!

W międzyczasie porobiłam hopomono, a zadanie z medytacją yoni nadal… ach, dobra, włazimy na jutuba i szukamy. No i wynalazło to:

Wybrałam ją trochę prozaicznie – bo jest bardzo krótka. Ale za to jak konkretna i jak przyjemna… niestety, pod koniec moje słuchawki postanowiły zrobić sobie przerwy (są nowe, po prostu nie ogarniam ich). No, szczęściem, że się jednak udało do końca.

I dotarło do mnie, że jak padły słowa: najważniejsza kobieta to mówiła o mnie, a nie o kimś z zewnątrz! To jest takie wow.

No, dzisiejsze wyzwanie przechodzi do historii, choć czuję, że potrzebuję sobie powtórzyć wspomnianą medytację tak ze 2-3 razy :).

No to – do jutra, a ja idę popatrzeć, co tam w kursie o własnej samoocenie piszczy :D.

[33 dni] #29 – idź na basen

U brata jest duża wanna – postanowiłam to wykorzystać. Było to wyzwanie, ponieważ mam tak spięte ciało, że gdy w domu – w mniej ciut, ale nadal wygodnej – wannie próbuję usiąść, to się nie da. Stoję jak ten słup naga i nie potrafię nawet zgiąć kolan, czy cokolwiek. No dobra, cokolwiek to tak: schylę się, ale nie więcej.

Dziś widząc wannę i czując potrzebę umycia się postanowiłam to wykorzystać i… udało się! Wejście-wyjście! Było krótko, ale zawsze. I od razu po tej przygodzie miałam lepszy nastrój.

A potem wylosowałam „idź na basen”. Mniemam, że jakieś baseny w Pozku są, nie mniej nie o to chodzi. Gdy pisałam tę opcję, miałam przede wszystkim na myśli odprężenie, rozluźnienie ciała. Myślę, że intencja spotkała się z możliwością, bo jakby nie przeć, basen płatny, a ja i tak bez stroju kąpielowego.

Wszystko tworzę.

W takiej sytuację uznaję, że wanna to był basen i wyzwanie na dzień dzisiejszy zostało zrealizowane! Ależ to pięknie popłynęło ;).

[33 dni] #28 – dziś odpoczywaj

Mogę odpoczywać, tylko nie wiem, od kiedy do kiedy. Tzn. mam w trakcie jedno wyzwanie (oprócz tego) i za chwilę go zacznę, ale… oczywiście nawyki będę dalej pielęgnować. Hmmm…

Z drugiej strony jadę do Poznania – na dwa dni, więc jest jakiś odpoczynek od Gorzowa.

Ciekawa sprawa, nagle okazuje się, że odpoczynek ma tysiące interpretacji :).

08.08.2023: Faktycznie, odpoczęłam od klimatu Gorzowa, bardzo dobrze mi to zrobiło. 😀 Jednak pierwszy krok na ziemi gorzowskiej sprowadził mnie na ziemię xD

[33 dni] #27 – daj komuś coś fajnego

I bądź tu mądry…

22:01

Podoba mi się stwierdzenie, że rozdając na ulicy uśmiech sprawiamy, że inni go przejmują i mają lepszy nastrój. Dziś jednak nigdzie nie wychodziłam, cały dzień padało i pewnie nie było za bardzo koncertów chopinowskich, a nawet jeśli były, to wolałam spędzić czas z rodziną.

I się wyspać.

Auć.

Ale może po kolei, no więc: kiedy wylosowałam „daj komuś coś fajnego” stwierdziłam, że dam bratankowi prezent, a potem pomyślałam, że drugi bratanek też musi dostać. No i wyszły takie cacka:

Zgadza się – to jest to, co myślicie. Pudełeczka z wyzwaniami na każdy dzień dla chłopaków.

No dobrze – zrobione, teraz przede mną najtrudniejsze zadanie: dać ten prezent chłopakom. Okazało się jednak, że wystarczyło do nich zagadać i sprezentować xD. Poszło jak bułka z masłem, choć przed wydawało mi się to trudniejsze.

No dobrze, pospałam, dałam młodym prezenty, czas zająć się czymś konkretnym.

Afirmacje. Z początku wzięłam swój naszyjnik i zaczęłam afirmować, a potem wzrok pada na bidon i tak se myślę… po ciula mam powtarzać, jak mogę zaprogramować wodę. Co prawda jeszcze bez szungitu, ale zawsze coś.

Posiadam bezwarunkową wartość siebie – bardzo spodobała mi się ta afirmacja od Joanny Parysz. Tzn. teraz mi się podoba, jak po całodniowym piciu takiej wody widzę pewne efekty.

– Nie wlewaj gorącej wody do bidona – poradziła dziewczyna taty, widząc, jak wlewam.
– Dlaczego? – pytam.
– Bo filtr nie będzie działał.
– I tak nie działa.

No, niestety. Filtry od Brity do wody nie działają tak, jak to reklamują. A przynajmniej takie założenie mam.

Ale powiem Wam, że całodzienne picie tak zaprogramowanej wody daje efekty. Choć po prawdzie trudno ocenić, czy to była wcześniejsza praca, czy picie wody, nie mniej po tej wodzie czuję się jakoś tak… pewniejsza, stojąca bardziej na gruncie. W każdym razie, dla dobra sprawy załóżmy, że woda jest tu kluczowa. (Dlatego ją straszą obecnie, ale nie ma się czym martwić).

Więc, efekt pierwszy to jak rozmowa zeszła na nieprzyjemne dla mnie tory to czułam się jakoś tak… wartościowa, chociaż gdzieś z boku wybuchał gniew. Zresztą, ten gniew, ta wściekłość dalej jest we mnie, choć tu już bym bardziej zganiała na hoponomono, bo dalej oczyszczam, a to ma duże skutki.

Efektem drugim było to, że nie pijąc piwa czułam się całkiem w porządku. Jakoś odechciało mi się bawić w żal, że tata przygotował alkohol w sumie dla siebie i dla syna. No, ale po prawdzie – ja nie prosiłam o trunek, więc może dlatego nie dostałam. Tak czy siak, to było przyjemne uczucie.

Trzecim efektem jest to, że zachowuję się w pewnych aspektach o wiele pewniej siebie, niż normalnie. Mam takie poczucie, że potrafię powiedzieć, co chcę, o co mi chodzi.

Oczywiście, ze względu na panoszącą się we mnie złość czy agresję (z różnych przyczyn), minie trochę czasu, nim to wszystko sharmonizuję. Generalnie to ciekawe, bo w trakcie kursu o samoocenie dowiedziałam się, że mój gniew może i trochę był rodowy, nie mniej miał bardzo wiele wspólnego ze mną jako tako. Całe życie, przeżycia i tak dalej. A ponieważ nie chcę siedzieć w przeszłości, to hoponomono… Serio, wczoraj rozmawiając z Kasią doszłam do wniosku, że muszę hopomonono robić regularnie i do końca, aż do końca roku! Długo? Może… ale ni z tego, ni z owego przypomniało mi się, jak na jednym ze spotkań buddyjskich ktoś walnął: „żeby się całkowicie oczyścić trzeba powiedzieć tę mantrę 10 tys. razy”. Potem na różnych rozwojowych live’ach słyszałam, że nie trzeba czuć afirmacji, wystarczy 10 tys. razy ją powtórzyć. A według moich obliczeń to pi razy oko wyjdzie taka suma powtarzania hopomono, jeśli będę to robić do końca roku. No, może więcej. Ale tak czy siak tak nabruździłam, że trzeba to wyprostować. A tak wygląda twarz człowieka, który nie tylko zrobił hoponomono 2x, ale również i przytulił wszystkie swoje części w sobie i na zewnątrz:

A jutro… Poniedziałek. Dzień z potrójnym nawet wyzwaniem, bo i do Poznania, i moje wyzwanie 33 dni i jeszcze pewna rzecz ;).

A Poznań to dlatego, że jadę ok. 12 i zaspać nie mogę :P. A jak widać, znów mam nocny tryb życia, eh…

[33 dni] #26 – medytacja na matrycy życia / joga śmiechu

Najpierw wylosowałam „medytacja na matrycy życia”, ale jej się nie robi często. Znaczy można – tyle że ona ma dużą siłę, duże oddziaływanie i na razie czuję, że nie jest potrzebna. Więc zamiast wymyślać „na co medytacja” postanowiłam wylosować opcję drugą. Cóż – joga śmiechu. Innymi słowy, tak z 15 minut nieskrępowanego i czystego śmiechu powinno wystarczyć. Sęk jednak w tym, że trochę nie wiem, gdzie to rozegrać, bo w tej chwili kręcą się wokół mnie ludzie, a mój śmiech jest turbo głośny. Hmmm… ale może to najpierw się prześpię?

21:50

W domu mamy gości. Ogólnie rzecz biorąc, mój śmiech jest głośny i czułabym się niekomfortowo, gdybym miała sobie zrobić śmiechowe 50 minut, powiedzmy. Wiem, że to wyzwanie i wiem, że dla chcącego nic trudnego, ale… Rozmawiałam na ten temat z Iwoną.

– Wiesz, jeżeli przeszkadzają ci ludzie w odbyciu tej sesji, to nie zrobisz jej tak na 100%, więc może lepiej zamienić/przełożyć ją jak już będziesz sama?

Zauważyłam, że jest to mądre stwierdzenie, no bo w sumie – spięcie w czymkolwiek powoduje pewien dystans od procesu czy jakoś tak.

– Kurde, powiedziałam coś mądrego – odparła. Zaśmiałam się, ale śmiech był krótki, mimo że próbowałam przedłużyć. Poczułam jakąś blokadę, która uniemożliwiała przekształcenie tego śmiechu w prawilną sesję jogi.

Mówi się trudno i żyje się dalej. To wyzwanie ma być owszem, realizowane, ale nie kosztem siebie. To ma być po prostu ciekawa przygoda i tyle, i aż tyle. Ale do podsumowania jeszcze trochę czasu, a ja tu rozszerzę nieco temat, bo dużo się u mnie dzieje.

Jak pewnie zauważyliście – tak poruszyłam energią, że półka w kuchni jebła. No jebło, po co wracać do tematu, ale sprawę ruszaniem energii kontynuuję będąc na kursie o akceptacji siebie, kochaniu siebie, który prowadzi Joanna Parysz, Lustro ja jestem.

Otrzymuję więc proste zadania, które w konfrontacji ze sobą jednak nie są już takie proste i wszechświat zaczyna mnie testować w pewnych sprawach. Ale zdałam sobie sprawę z tego, że ja wcale nie uwolniłam się od przeszłości. I postanowiłam zastosować najprostszą metodę z najprostszych, czyli honopomono czy jakoś tak.

Mala – która liczy sobie ponad 100 kulek i która jest takim buddyjskim różańcem – to bardzo przydatna rzecz. Używam jej, gdy chcę coś zamanifestować (afirmacje) bądź właśnie… hopomononomo. Robię na dwa razy. Wczoraj czułam ostry ból gardła, a dziś przychodzić zaczęły myśli „nienawidzę cię”. Ale w końcu coś się uwalniało, ciało reagowało wdechami i wydechami, jakby co, reagowało także odczuciami w różnych miejscach. Oczywiście, to jest zupełnie naturalne, jako że ciało jest z nami połączone, czy tego chcemy, czy nie. 😉 A na koniec…

Przytuliłam się.

Ponieważ hopomonono jest zabiegiem oczyszczającym i takim, który musi być długo w moim przypadku stosowany, nie mogę uznać tegoż procesu za medytację w kontekście wyzwania 33 dni.

Nie mniej jednak, znowu zaczęłam rozmawiać z Iwoną, o tym, że ja wcale dużo nad sobą nie pracowałam i tak dalej, a ona na to, żebym zaczęła siebie doceniać, bo zrobiłam tyle, ile się dało.

No, ale trzeba się wreszcie zająć wyzwaniem – w końcu to tylko medytacja, ne? Więc stwierdziłam, że warto sharmonizować czakry. Wybieram najkrótszą, bo 14-minutową od Sekwencji Zmian.

Polecam. W trakcie medytacji zrozumiałam, że Iwona ma rację! Może nie byłam doskonała w swoim wykonywaniu, w swojej przygodzie z rozwojem duchowym, ale patrząc na to, jak ostre miałam zaburzenia w trakcie swojego życia, i patrząc na to… aż przypomniały mi się słowa Joanny Parysz: – X ciągle czytał książkę, dlaczego? Żeby rozumieć, o co w tym chodzi.

I ja właśnie byłam takim typem! Czytałam, analizowałam, AŻ WRESZCIE W MÓZGU COŚ KLIKNĘŁO! I NIE PODDAŁAM SIĘ!

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, wspierają i pewnie wspierać będą ^_^. Dziękuję też sobie za to, że się nie poddałam i pozwoliłam sobie, by ten jeden jedyny raz przeć do przodu dopóki coś w głowie nie kliknie! Ja potrafię! Wow, ale się ciekawie czuję teraz :D.

[33 dni] #25 – idź do lasu

O i będę musiała przezwyciężyć swoje lenistwo, by ruszyć do lasu ;). Ten trochę daleko jak na mnie (pół godziny drogi), ale… to miłe miejsce, więc jeśli zepnę dupsko to wyruszę 😀

SPIĘŁAM DUPSKO I POFATYGOWAŁAM SIĘ DO LASU WIĘC TERAZ MAM W CIUL DUŻO ENDORFIN!!!!1111111

Niewiarygodne? No to paczajta i podziwiajta: