[PN*] Polityka musi odejść

*pn = prawo naturalne

Tak wygląda zdjęcie w opisie książki na Lubimy Czytać.

Moim zdaniem jakieś 99% społeczeństwa powinno przeczytać powyższą książkę. Rozumiem jednak, że nie każdy lubi – no właśnie – czytać, więc pokrótce opowiem, z czym to się je. Ci, którzy chcą jednak wgłębić się w lekturę proszę o pominięcie tego wpisu, gdyż będą mega spojlery. Ale spokojnie, ostrzegę od którego momentu.

Jeśli Wam się wydaje, że James Patrick Hogan był zwykłym pisarzem science fiction, to jesteście w grubym błędzie. Ta istota dostała informację, by w taki sposób zaprezentować pewną, bardzo mądrą kulturę. Tak, gdy wejdziecie w jego życiorys zobaczycie, że facet interesował się ezoteryką. Niestety, ludzie pewnych rzeczy sobie nie uświadomią, jeśli nie dostaną tego w postaci symboli czy historii. Na szczęście koleś był ogarnięty, więc napisał. Napisał coś, co jest wielką i ważną wskazówką dla społeczeństwa. I chociaż Wasze umysły prawdopodobnie nie poczują tego w pierwszej chwili, bo będą myśleć systemowo, to… on wszystko pokazał. Absolutnie. A oto streszczenie „Najazdu z przeszłości”, która jakimś cudem doczekała się wydania w Polsce (inna sprawa, że jedynego).

(Spojlery) Polityka musi odejść, a o to dlaczego

To jest absolutnie nieważne, że gdy autor pisał, to opierał się na sobie znanym kontekście politycznym. I tak mamy na przykład ZSRR, USA i inne kraiki. Tylko właśnie teraz tak sobie myślę: samo już to, że ZSRR istniało dłużej, niż do 1993 roku było czymś kuriozalnym, podobnie jak „wspólne interesy” państw USA i Chin. Śmiechu warte, prawda? Ale tamtejszym mieszkańcom już tak do śmiechu nie jest, ponieważ co chwilę mają nawalanki. Dosłowne. Wojny jedna za drugą, imperia wzajemnie się wyniszczające i w dodatku wszyscy politycy – od lewa do prawa, od prawa do lewa i tak w kółko – mieli absolutnie w dupie mieszkańców, którzy są na skraju wyniszczenia tak psychicznego, jak i fizycznego. I jeden gościu z USA, który był szychą wpadł na pewien pomysł. Trzeba uratować ludzkość. I on wie, jak to zrobić. Wyślą w kosmos zarodniki ludzkie, czy coś w ten deseń, w każdym razie posłużą się taką techniką, by ludzkość mogła się odrodzić na planecie zdolnej do życia. No i tak zrobili. Plan zakładał, że rakieta ma wylądować na randomowej a’la Ziemi, ale właśnie: udało się. A co ze starą Ziemią? A jak myślicie, bili się do końca, do końca bez sensu uprawiali ten nieludzki system.

Brzmi znajomo?

Jeśli komuśkolwiek się wydaje, że dowolni politycy w naszych realiach chcą – ale tak naprawdę chcą – walczyć, działać dla społeczności ludzkiej, to się grubo myli. Nigdy nie było tak, że władcy mieli szacunek, miłość i inne wspaniałe rzeczy wobec ludu. Zawsze go jebali, a historia pisze bzdury. Szlachetny książę, och, jaki wspaniały, super, szkoda tylko, że w kącie gwałcił swoją żonę, ale o tym nikt nie powie, bo łatwo jebać „słabszych”.

Bo wiecie, kobiety NIE SĄ słabsze.

W każdym razie, uważam, że polityka to dno i głębiej, przynajmniej 50 metrów bardziej. Nie do uratowania. Najlepiej by było, gdyby tych zj…. nie było, bo naprawdę, powiadam Wam: zwykli ludzie chcą zwykle żyć. Jeść, cieszyć się życiem, uprawiać radość, miłość, sztukę, nic więcej do szczęścia nie trzeba. Naprawdę. Ale trzeba było ukręcić łeb ludzkości, prawda?

Nieprawda – to znaczy ja się nie zgadzam na to, by ludzkość w dalszym ciągu przeżywała piekło. Ale co ja mogę? Niby nic, a tak w głębi siebie jestem wściekła, wkurwiona, zniesmaczona, umysł w kwiecie kwiku, a ja poza tym staram się w tym jebniętym systemie ułożyć sobie życie. I nieważne, że randomowy psycholog mógłby uznać, że zaczęłam szukać jakiś dziwnych rzeczy po kątach, bo po prostu to samoobrona psychiczna. Potrzebuję nadziei, więc trzymam się jej pazurami, i właściwie to mnie jako tako trzyma. Choć ledwo, ledwo, bo zaczynam się tu strasznie, ogromnie męczyć w sposób niestety albo stety bardzo świadomy.

Ale, wracając do powieści, bo przecież to tu po to wleźliście, a nie żeby słuchać moich kwików, prawda?

(Spojlery) Społeczność idealna, ale… ale to tak można?

No i zaczniemy sobie od tytułu, który nie jest przypadkiem. Jest absolutnie doskonały. Otóż, panowie krytycy, tu nie chodzi o lata świetlne i inne rzeczy, ani nawet o metafory. Chodzi o mentalność. To jest doskonały opis – niestety – obecnie naszej mentalności. Może jest ciut lepiej, niż w „Najeździe z przeszłości”, bo wojen wszędzie gdzie popadnie jednak nie mamy, ale wszystko inne… już tak. Politycy, którzy są [autocenzura], pieniądze, dziwne systemy niewolnictwa udające, że są systemami wolnościowymi…. Otóż, proszę państwa, wystarczy tego gadania. Pewnego dnia na planetę, na której miała się odrodzić ludzkość przybywa statek ze starej Ziemi. Zgadnijcie, po co. Tak jest! Chcą podbić ludzkość, która miała się odrodzić!

Już przy kontakcie z nową Ziemią jest komicznie. „Chcemy rozmawiać z przywódcą” – rzekł przybysz, na co w odpowiedzi dostał „ale my nie mamy przywódcy”. Przybysze do momentu wylądowania wciąż myślą, że tubylcy są niebezpieczni, walą ściemę i tak dalej. W momencie kiedy jednak lądują i zaczynają rozmawiać z mieszkańcami okazuje się, że… jest inaczej. Totalnie inaczej, a tubylcy rzeczywiście nie mają ŻADNYCH przywódców. ŻADNYCH POLITYKÓW.

Co się stało?

Ano – ten pan z USA, co wpadł na pomysł, by wysłać ludzkość w przestrzeń kosmiczną wiedział. Wiedział, kurde, że we wszystkim są ukryte programy, które tylko i wyłącznie wspierają programy wojenne, programy ego. Więc ze specjalistami opracował tak dorobek kulturowy, by odrodzona ludzkość już nie miała pierdoletów w głowie. EKSPERYMENT SIĘ UDAŁ.

To że politycy poszli w odstawkę to jedno, ale przybyszów dziwi jeszcze jedna, niezwykle istotna rzecz.

WSZYSTKO JEST ZA DARMO.
NIE MA PIENIĘDZY.

Domy są – każdy mieszka wygodnie i nie musi płacić rachunków. Idziesz do sklepu i bierzesz, co potrzebujesz, bez walenia monetą w kasę. I to doskonale funkcjonuje.

Ale spokojnie, JEST wymiana energetyczna, jakby kogoś to martwiło!

Jakim cudem?

Ano, po prostu. Robisz to, co czujesz. Poświęcasz swój czas pasji, potrzebne społeczeństwu rzeczy robisz, no i dlatego, że to lubisz. Na przykład: ktoś idzie popracować do firmy, dajmy na to, fabryki. Ty idziesz do tego kogoś posprzątać, bo zwyczajnie LUBISZ SPRZĄTANIE I DAJE CI TO RADOŚĆ. W ten sposób odwdzięczasz się za to, że ten ktoś pracuje w firmie, która nie wiem, produkuje cokolwiek, z czego korzystasz. Taki przykład.

Wow, niemożliwe?

Wow, a teraz pomyślcie.

Po jakiego grzyba ludziom pieniądze, jeśli potrafią się sobą wzajemnie opiekować? Tak jak wyjaśniał jeden z mieszkańców przybyszowi: KIEDY POTRZEBA COŚ ZROBIĆ, TO SIĘ TO ROBI.

I zawsze się znajdzie osoba, która zrobi to, co potrzebne. W poukładanym środowisku, społeczeństwie mentalność a’la Summerhill (angielska, wolnościowa szkoła) NIE JEST PROBLEMEM, jest naturalna. Oni też uczyli i uczą się tego, co potrzebują, na kiedy potrzebują, chociaż nie wszystkie dyrdymały edukacji sprawiają im radość. Ale patrzcie, w „Nowej Summerhill” – książce z lat 50′ już były idee, które do dnia dzisiejszego SĄ AKTUALNE.

Rozumiecie?

Społeczeństwo JEST W STANIE FUNKCJONOWAĆ BEZ BZDETOLETÓW, BO BZDETOLETY BARDZIEJ ROZPIERDALAJĄ ŻYCIE, NIŻ JE BUDUJĄ.

I oczywiście można mówić, że to trudne, że ludzie nie dorośli, ale właśnie… kto tak mówi? Kto wmówił, że ludziom do szczęścia potrzebna jest polityka? Pieniądze?

Prawem naturalnym człowieka jest obfitość.

Ona będzie naturalnie wtedy, kiedy nie będzie przeszkód, na przykład w postaci pieniędzy.

Piękny system społeczny i uważam, że trzeba przeczytać książkę, żeby zrozumieć w pełni, o czym ja mówię. Tam naprawdę to widać i naprawdę czuć, że to jest możliwe. Mało tego, Hogan zrobił małe, bardzo optymistyczne podsumowanie powieści.

(Spojlery) Możemy się nauczyć

Dokładny czas w książce nie jest opisany, więc nie wyczytasz, czy to działo się w ciągu kilku miesięcy, czy roku. Jednak wyraźnie zaznaczono, że przybysze dość szybko się zaadaptowali do nowego społeczeństwa. Naprawdę, przestali się przejmować bzdetami i widać było, że lubią to, co zaczęli robić. Nie myśleli o rachunkach, o zakupach, o niczym zbędnym nie musieli myśleć. Co prawda, jak nie poszło się do… a, nie sorry. Są urządzenia, które dostarczają do chałupy zakupy. Piękna sprawa, takie wykorzystanie technologii, prawda? W końcu to science fiction, w którym ostatecznie wszystko dobrze się kończy. Mało tego, po paru awanturach (specjalnie nie zdradzę jakich, żeby Was jednak zachęcić do obczajenia powieści) okazuje się, że można i warto odwiedzić starą Ziemię. I jak myślicie, wylądowali na przestrzeni pełnej życia? No, trochę jeszcze tam Ziemianie żyli, ale chodzi o to, że w ostateczności i oni nauczyli się żyć bez bzdetoletów. Co więcej, wszyscy, którzy to przeżyli stwierdzili na koniec „ależ to proste”.

Kurtyna.

Dziękuję za przeczytanie tego wpisu i jeśli chcecie, rozdawajcie go dalej. Niech się więcej ludzi dowie o tej idei :). Wszak daje nadzieję wielu osobom!

Kwik umysłu – bardzo długie rozszerzenie txt’u i nie na ten temat, o którym teraz pomyśleliście

Kiedy rano napisałam poniższego posta myślałam, że sytuacja się uspokoiła, ale niestety – przeliczyłam się. Poza tym zaczęło padać.

Post dostępny tutaj, zapraszam

A potem zaczęło padać. Wyłączyłam się na chwilę, na trzy godziny, by następnie zacząć przeglądać internety. Dzień jak co dzień, ale w związku z tym, że na YT nie ma nic praktycznie pozytywnego, to stwierdziłam, że włączę sobie audiobooka z cyklu „Koło czasu” Jordana. Sęk w tym, że kwik umysłu znowu rozpoczął swoją najwspanialszą pieśń a’la wiercenie na budowie. Wydaje się, że ma on przyczynę z dwóch powodów.

Pierwszy opiszę tak skrótowo: świat. Teorie spisgowe. Proza życia.

Drugi opiszę epicko, aczkolwiek też będzie to proza życia. Zapraszam, jeśli chcecie posłuchać, co się odjewapniło, zrozumieć, że Polska to nie jest kraj dla niepełnosprawnych ludzi i dlaczego jednocześnie nim jest.

Podejście psychoLOLgiczne, czyli dzieciństwo

Żeby zrozumieć, dlaczego wszystko mi się ułożyło tak, że w sumie nie ułożyło mi się, trzeba wejść chociaż troszku w dzieciństwo. Bo Wam – osobom urodzonym w XXI wieku – wydaje się to wszystko proste jak budowa cepa. Tak, przy PRAWIDŁOWYM stosowaniu narzędzi pedagogicznych oraz zdrowym podejściu ludzi do drugiego człowieka TO JEST PROSTE JAK BUDOWA CEPA. I choć lata 90′ XX wieku były na swój sposób piękne (czyt. wolność), to jednak miały jedną poważną wadę w Polsce.

Otóż, to były czasy transformacji ustrojowej (he he). Więc byli ludzie, którzy zbili majątki dzięki małej ilości podatków, a zresztą rynki się rozwijały. Byli też tacy, którzy mieli kompletnie gdzieś standardy swego zawodu, zwłaszcza te zachodnie. Zachodnia wiedza, zachodnie leki i wsparcie przychodziły do nas powoli, małymi kroczkami, ale nie na tyle, by pani pedagog, pani specjalista od niedosłuchu pracowała tak, jak winna była pracować. Otóż, przestając pieprzyć trzy po trzy dam Wam przykład. Ze swojego życia.

Dzisiaj NIE DO POMYŚLENIA JEST, by ktoś na stanowisku* stwierdził, że dziecko ma niedorozwój umysłowy z miejsca, bez zbadania. I NIE DO POMYŚLENIA JEST, by z tego powodu rodzic musiał walczyć, bo WIE, że z dzieckiem jest wszystko w porządku.

Na szczęście sytuację ratowało jedno miejsce w Warszawie.
No, nie zgadniecie, jakie!

CENTRUM ZDROWIA DZIECKA

które jednoznacznie orzekło, że mam niedosłuch. Tylko tyle i aż tyle. Żadnych większych dramatów z tego powodu nie trzeba było przeprowadzać. Umysł funkcjonował normalnie, w przeciwieństwie do słuchu, ale przecież NIEDOSŁUCH NIE JEST STRASZNĄ CHOROBĄ. W skandynawskim społeczeństwie mają go prawie wszyscy, a w Polsce można iść do pracy, ne?

Na swoje szczęście mam niedosłuch w stopniu umiarkowanym, co oznacza, że jednak jakieś rarytasy od tego państwa z kartonu mi się należą. No tak, bo osobom w stopniu lekkim prawie nic się nie należy, ale one mają łatwiej.

Proszę – weźmy na chwilę odsuńmy na bok kwestię przekonań, karmy i czakr, to będzie, ale na końcu.

W tym kontekście ważne jest to, żebyście zrozumieli, że ja nie miałam łatwego dzieciństwa. To znaczy byli kochający rodzice i brat, to tego nie mogę odmówić. Problem w tym, że wszystko inne – a mówię tu o [autocenzura] szkole podstawowej było czymś strasznym. Ta podstawówka to był jakiś horror, z którego wyniku rozwinęły się we mnie mocne… hmm, zaburzenia, których nikt nie zauważał i właściwie teoretycznie ktoś niby je widział. I nie, nie chodziło o otyłość. Otyłość była tylko skutkiem ubocznym tego, co przeżywałam i właściwie funkcjonowała do gimnazjum numer siedem. W momencie, kiedy postawiłam swoje stopy w nowej szkole zaczęłam przeżywać jedne z najszczęśliwszych lat swojego życia. Ciało na to reagowało zdrową, odpowiednią wagą. Sensacje z byciem zaczęły się znowu w liceum, ale do tego też dojdę, bo tu jest inny, ważny wątek.

W gimnazjum byłam bardzo szczęśliwą osobą, miałam paczkę w klasie i właściwie wszystkie osoby z klasy wspominam dobrze. Wiadomo, tu się narozrabiało, tam poszło na wagary, ale ogólnie to kadra pedagogiczna tej szkoły uważam, była bardzo dobra, jak nie wybitna. Czaruję, co? Idealizuję? A jak mam się ustosunkować do czasów, które wspominam praktycznie najlepiej i mi wywala, gdy widzę zdjęcie z tamtego okresu?

Poza podstawówką i okresem, gdy skończyłam liceum, niedosłuch NIE BYŁ PROBLEMEM. Nikt kurna nie robił z tego powodu wielkiej dramy, bo też NIE MA O CO.

Nierzond polski dopiero ze trzy lata temu – czy podobnie – stwierdził, że kwota zasiłku pielęgnacyjnego przysługującego osobie niepełnosprawnej z umiarkowanym stopniem jest za mała. W związku z tym zwiększył kwotę ze 153 złotych miesięcznie do 215. Fortuna, prawda?

Dobra, gimnazjum się skończyło i wjeżdżamy na wody ego. Oraz towarzystwa, które niekoniecznie będzie odpowiednie, ale wiek już tu nie ma nic do rzeczy.

Wody ego

Już nie pamiętam, od czego to gówno się zaczęło. A, od śmierci Mamy, ale ja nie o tym, to jest inny temat i na inny dzień, bo teraz rozprawiam się z nieszczęśliwą, pełną dramaturgii i facepalmów przeszłością, starając się Was jednocześnie nie zanudzić swoimi tamtejszymi zmartwieniami.

Tu wydają się ważne trzy postacie.

  • Kolega random, który niby był fajny, ale tak naprawdę nie był

Jakie to znaczenie ma dla historii? Ano ma, bo on był z natury takim trochę złośliwcem, ale bardzo go ceniłam. Poznaliśmy się na starym dobrym IRC’u, jednak to, co najważniejsze uczynił, to pytanie.

W UJ WAŻNE W KONTEKŚCIE MOJEGO KWICZENIA EGO, BUDOWANIA NOWEGO ŻYCIA I ROZWOJU.

– Dlaczego wszyscy ci wszystko dają?

Tak, chodziło o rzeczy. Ja te rzeczy po prostu dostawałam. I nawet nie wiem za bardzo, dlaczego, ale tak było. Nie miałam chyba oporów przed braniem, ale właśnie to było fajne i niefajne jednocześnie. Bo wiecie, życie sobie płynęło na spokojnie, do momentu. Zawsze w tamtej jebniętej rzeczywistości musiało zdarzyć się coś, co wytrąci z równowagi dostatek, ustatkowanie się, czy jak to tam było.

Tyle że… tu nie wiem, co się stało. Tu nie ma wydarzenia, które by ostatecznie tak mnie przygniotło, żebym zmieniła swoją postawę życiową. Tu takiego „pstryczka” w temacie dostawania nie ma.

Być może Random to jakoś zaczął komentować, ale to nieważne, bo i tak nie mogę sobie przypomnieć tych słów i nawet nie chcę ich znać. Było, minęło, piszę ten tekst tylko dlatego, by kwik umysłu się wyłączył wreszcie.

I faktycznie, na ten moment jest lepiej, ale wróćmy do tematu, dobrze?

  • Kolega Yu, który był fajny, ale za to ja nie byłam fajna

No to poznałam kolesia z fandomu mangowego, stąd nick, który i tak zmieniłam. Anyway, dużo rozmawialiśmy i byliśmy przyjaciółmi, ale na swój patologiczny sposób. On miał stany depresyjne i nie mógł sobie poradzić z życiem, ja z kolei przyczepiłam się do niego jak rzep do psiego ogona i… na scenę, całe na biało wjechało ego. To było straszne i żałuję tego, bo kolesia próbowałam namówić na to, by wysłał mi jakąkolwiek rzecz.

Tu oczywiście był dramat, pamiętajmy o tym, że kwota 153 złote ewentualnie jakaś kwota „na czas nauki po śmierci mamy” w wysokości 600-700 złotych nie robiła furory. Ale wydaje mi się, że grunt tego całego problemu był jeden. Samotność z silnym uczuciem braku miłości. Oczywiście, w tamtych czasach nie mieściło mi się w głowie, jak można szukać miłości wewnątrz siebie, wszystko musiało być na zewnątrz.

Ajajaj. Dobra, wiecie już, co się odwaliło, można się roz… a, jeszcze jedna osoba się na mnie zwaliła i to nie była przygoda, którą najlepiej wspominam, ale podejrzewam, że ma chyba największe znaczenie w tym całym ambarasie.

  • A imię jej bordeline, czyli femme fatale XXI wieku

Z tego czy z tamtego powodu ta osoba zjawiła się w moim życiu. Nie bardzo chciałam, ale jednak się stało i… wyobraźcie sobie bordeline. Z jej naprzemiennym zachowaniem, z jej stosunkiem dosyć pogardliwym do innych osób. Tak naprawdę jednak sytuacja zrobiła mi się zła z pewnego, bardzo prostego powodu, a imię tego to finanse. Kiedyś renta rodzinna (to ta, co 700 zeta) się skończyła, a poza tym dorosły człowiek idzie normalnie do pracy. Tyle że ten człowiek nie dość, że mieszka na zad… znaczy, w Gorzowie, mieście od lat umierającym dzięki geniuszowi radnych miejskich i wojewódzkich, to jeszcze ma niedosłuch.

Co ma piernik do wiatraka?

Bardzo prosto, jeśli ktoś mieszka w Polsce wystarczy, że doda 2+2.

Czy Wy myślicie, że osoba z niedosłuchem ma jakieś specjalne potrzeby typu „trzeba jej tłumaczyć jak krowie na rowie, nie da se rady, bo przecież mózg nie funkcjonuje normalnie, a zresztą, bla bla bla”? Widziałam w swoim życiu osoby z niedosłuchem, które nie tylko funkcjonowały NORMALNIE, ale również się cieszyły z tego powodu, że tak wspaniale rozumieją osoby z niedosłuchem i mogą im dzięki temu pomagać. Wypisz wymaluj, w Szczecinie i Gorzowie, kierunek PEDAGOGIKA. Tylko tyle i aż tyle, ale zapewne sprawa jest widoczna na całym świecie.

Jak widać, osoby z niedosłuchem mogą funkcjonować normalnie. Mało tego, jak pogrzebiesz w internetach to znajdziesz i niesłyszących muzyków, ale wcale nie mam na myśli Mozarta czy innego Szopena, a czasy współczesne.

Ale przypominam, mówimy tu o POLSCE.

POLSCE.
POLSCE.
POLSCE.

Rozmawiałam wczoraj z pewną bardzo piękną istotą. Normalne, towarzyskie spotkanie. Pomogła mi przekonać się, bym się wzięła w garść i poszła do socjalu. ALE. Chodzi o to, co powiedziała.

Opowiadała o kimś, kogo osobiście znała, ale ten ktoś ma dokładnie takie same przejścia jak ja. Na rynku pracy.

Idziesz do pracy. Umowa wstępna na trzy miesiące. Po nich zwalniają.
I tak w koło macieju.
Tak właściwie bezustannie.

Jak myślisz, w jaki sposób psychika może na to reagować? „Jesteś do dupy”, „do niczego się nie nadajesz” i „ja już nie daję rady, po prostu albo pracuję na stale, albo wcale”.

Co łączy te dwa przypadki?

NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ.

Zanim zaczniecie cokolwiek komentować, proszę, zerknijcie parę akapitów dalej, gdzie jest nazwa kraju. To Wam powie bardzo wiele.

Więc ja doszłam ostatecznie do wniosku, że można gadać o tym, by iść do pracy, w końcu na olx jest dużo ofert i… aaa, tak, no tak. Jestem kobietą, a nawet jakbym była mężczyzną, to wątpię, by ktokolwiek przyjął mnie do pracy z niedosłuchem i z takim stanem pleców, jaki mam. Znaczy, na budowę na przykład, bo tego jest sporo.

Na nieszczęście, z tyłu głowy mam „nie chcesz pracować”, „każdy normalny w twoim wieku idzie pracy”. Tylko problem w tym, że ja w tym systemie sobie nie radzę. Absolutnie. I tak, mogę mieć niefortunne przekonania, ale nie jest to taki… dosadny, jedynie słuszny argument w sprawie. Przypominam, że mowa jest o Polsce, polskiej mentalności. Więc w tej polskiej społeczności jest fantastyczne wręcz przekonanie, że osoba z niepełnosprawnością umiarkowaną może pracować. Szkoda tylko, że ją widać tylko wtedy, kiedy trzeba posprzątać. Tak, dokładnie: na żadne inne stanowisko nie przyjmą, BO KURWA TRZEBA PRACOWAĆ Z LUDŹMI. A teraz przypomnę JESZCZE RAZ o akapicie powyższym, ale dla odmiany nie z nazwą kraju, a z nazwą kierunku. Tak, ludzie z pedagogiki PRACUJĄ Z INNYMI LUDŹMI I NIE ROBIĄ Z TEGO DRAMATU, chociaż mogą borykać się z różnymi niepełnosprawnościami ciała w sobie. Doskonale, zrozumieliśmy, możemy się przejść dalej, za most.

Oho, kwik umysłu prawie jest wyłączony. No proszę, wspaniale.

Prawie, więc podejrzewam, że po seansie z pisaniem czeka mnie jeszcze seans wybaczania, bo jak widzicie, mam dużo na sumieniu, uważam siebie za złego człowieka i w ogóle, nie jestem w stanie funkcjonować w tym pierdolonym systemie, co mi jebie mózg.

A, no i dość ważna kwestia.

BARDZO, ALE TO BARDZO DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZNAJOMYM Z KIERUNKU PRACA SOCJALNA, KTÓRE UPIERAŁY SIĘ, ŻE MI SIĘ NALEŻY.

Ale ja miałam na głowie kilka kwestii.
I opowiem Wam o nich zanim przejdę do kwestii, co mi się należy i dlaczego mózg – czytaj ego – wciąż wywala na mnie swoje niecne brudy. Aha, ważne, bo w tym momencie wciąż mi się przypomina informacja, która przyszła. Ego zostało wszczepione. Nie wiem, nie chcę dociekać, czy to prawda, czy kolejna bzdura, wolę ostatnio wycofywać się rakiem z treści trochę niepokojących i TRZYMAJĄCYCH W PRZESZŁOŚCI.

Dobra, do rzeczy, bo ten tekst i tak jest już bardzo długi. A i dziękuję, że śledzicie dalej ten wpis. Kocham. Dobra, dobra, dobra…

Pierwsza sprawa to chyba tryb ofiary.
Kolejna – pięćdziesiąta trzecia – to przeświadczenie, że ja nie mogę brać. Fak. Że nie zasługuję, że nie mogę, bo każda normalna osoba CHODZI DO PRACY. Wspaniałe przekonanie, pani Olu.

A, i mi się przypomina, że co bym nie robiła z rynkiem pracy, a raczej na nim, to nie wychodziło. Słyszałam, że chodzę po dziwnych osobach, które proponują dziwną pracę i w ogóle, to wszystko nie wychodzi. Wspaniale, a w dodatku z jakiegoś niezrozumiałego powodu siedziało we mnie głupie i koszmarnie niesprawiedliwe przekonanie w stylu „pisanie to nie praca”. Dopiero studia z tej dziedziny sprawiły, że zaczęłam normalnie pi… znaczy, myśleć i tak, KURWA, PISANIE TO PRACA.

A może nie, bo ja na swoją obecną chwilę stwierdziłam, że praca to rodzaj niewolnictwa, a przecież pisanie oczyszcza. Daje radość. I możesz robić to wtedy, kiedy pragniesz, a nie kwiczysz w środku, że cały świat jest nieszczęśliwy.

Nigdy – po tych jobczych kryzysach do 2015/16 – nie umiałam brać. Nawet proszenie o wsparcie było dla mnie ultra ciężkie i robiłam to z wszystkim tym, czym nie powinno się podchodzić do człowieka, i go prosić.

Czy mam siłę wspominać wydarzenia, które świadczą o tym, że wewnętrzne przekonania mają znaczenie?

Pierwsze z brzegu. Jako artysta mogę stworzyć patronite. Ale nie, oczywiście, że nie mogę, bo gdy je stworzyłam, to nie chcieli mi tego profilu zaakceptować. A ja właściwie nie wiem, co poszło w nim nie tak. Nie każdy bowiem musi być alfą i omegą. No i trochę czasu trwało, nim zrzutka zdecydowała się na własną wersję patronajta. Ale ja w tym czasie postanowiłam już olać sprawę.

No i jeszcze nieszczęsna sprawa z zębami.

Nie umiałam prosić o wsparcie rodziny i właściwie robiłam to tylko dlatego, że uświadomienie sobie, że „ból jest iluzją” w tym przypadku to jakaś mega gruba rzecz i w kontekście mojego stanu świadomości bardzo trudna do zrealizowania, chociaż oczywiście MOŻLIWA. Ale o tym dalej, albo i nie.

Kilka lat temu podeszłam do socjalu. Wow, wreszcie doznałam oświetlenia, prawda?!

Otóż, niezupełnie.

Gdy zaproponowano mi czterdzieści złotych na podpaski, to stwierdziłam, że nie ma sensu. No co się śmiejecie? Ubóstwo podpaskowe istnieje, nieważne, że okresu można nie mieć, gdy jest się świadomym wyboru, ale to temat na kiedy indziej.

Tak czy inaczej, olałam sprawę i nawet nie dowiedziałam się, co mi należy.
Ale, żeby nie był0 – pani nie wspomniała tego faktu, co mi się należy w taki sposób, by mój mózg to wchłonął.

No, ale kumpele z pracy socjalnej wiedziały i próbowały przekonać.

Wspaniale, Olusia ma internety, otworzy se stronkę z inform… a, no tak, nie należy się, tak piszą w WUJKU GOOGLE!

Tyle że ten Wujek Google niedomaga i to od dłuższego czasu.

Gdy zaczęłam się spotykać z ludźmi w Gorzowie, to coś we mnie pstryknęło. Poza tym wiecznie o pomoc innych ludzi nie mogę prosić. Państwo jest od tego, żeby… no, je wykorzystywać.

W moim umyśle – a było to w maju 2022, więc witamy w rzeczywistości, tu i teraz wreszcie – zaczęła się transformacja. Jak widać, jeszcze trochę jest do przetransformowania, gdyż piszę ten tekst i on wygląda tak, jak wygląda. No, ale pierwszy krok został postawiony i wczoraj miałam wizytę pana z opieki socjalnej.

I uwaga, tak, należy mi się.

Z tytułu niepełnosprawności zasiłek stały w wysokości jobczej kwoty 719 złotych.

No i z ubezpieczeniem.

Ja myślałam, że tylko ja mam taki problem z pracą. Że to jest kwestia:

  • niep…. a nie, sorry, to nie kwestia niepełnosprawności, tylko
  • tego, że nie chcę pracować w systemie niewolniczym,
  • mam mentalność dzieciaka 12-letniego, ale w końcu mogę udawać, że jest inaczej, po prostu
  • jestem leniem,
  • przekonanie „nic mi nie idzie”, chociaż gały widzą w pokoju taką fajną teczkę z napisem „Uniwersytet Szczeciński”, w której znajduje się dyplom ukończenia studiów, hmm… co poszło nie tak i w którym momencie, zostawmy na inny wpis (ha ha),
  • turbo extra hiper kobieca energia, bo jak wiemy wszyscy, w kobiecej energii trudno znaleźć pracę i w ogóle, powinnam sprzą, dobra, już bez śmichów, to poważny wpis,
  • mam dużo do przebaczenia sobie, ale o tym już mówiłam, więc przechodzimy do kolejnego punktu, którym jest
  • „do niczego się nie nadajesz, bo jesteś idiotką i złym człowiekiem,
  • CZAKRY! NO PRZECIEŻ MASZ CZAKRY W BARDZO ZŁYM STANIE, ZWŁASZCZA CZAKRĘ PODSTAWY!!!111

No i przy czakrach się zatrzymam, albowiem ja nie mam czakr. To znaczy mam i nie mam, zależy, w którym momencie i zależ, jak myślę w danym momencie i jaka jest aktualna decyzja. Witajcie w moim świecie, w którym uświadamiam sobie, że jestem twórcą, a fizyka kwantowa tak właśnie działa jak na obrazku, znaczy w tym akapicie. Tak czy siak pisząc to czuję serce. Serce, a serce mam nadzieję w dobrym stanie.

I widzicie, tyle że z czakrami jest pewien mały szkopuł.

Ja na serio zabrałam się za temat pieniędzy oj… kurna, z siedem lat temu. Najpierw wskoczył temat T., potem wskoczył temat karmy, potem przekonań, potem kolejnej czakry i w ten sposób doszłam do tego, że

NIE DOSZŁAM DO NICZEGO.

Mogłabym perorować na temat tego, co i jak się odjewapniało, ale wystarczy, że zrobicie paskiem w górę i przewiniecie do akapitu, w którym jest nazwa naszego wspaniałego supermocastwa, kraju zwanego Lech… znaczy, Polską.

Wkurwiłam się. To bezustanna telenowela.

Ale jeśli przyjąć tezę, że to co jest najprostsze jest najprawdziwsze?

PRAWDA JEST JOBCZO PROSTA.

W normalnym kraju byłabym w stanie pracować gdzieś i to na stałe, a nie na trzy miesiące, ale mieszkam w Polsce, więc no, mentalność jest taka, jak powyżej. I nie, kurwa, nie zamierzam wchodzić w tryb ofiary, którą widać na forach o niepełnosprawności, dlatego z nich wyszłam. Tam widać bardzo wyraźnie, że osoby z niepełnosprawnością mają turbo ważny i turbo trudny problem do pokonania, a mianowicie idiotyczna wręcz mentalność Polaków. Zatrudnimy osobę z niepełnosprawnością, ale oczywiście tylko wtedy, kiedy będzie chciała sprzątać/być na ochronie… no dobra, zostańmy przy sprzątaniu, uwielbiam wbijać szpilki w tym temacie, ponieważ KURWA NIENAWIDZĘ SPRZĄTANIA. Ale dobra, nie bez przyczyny, bo miałam nieszczęście pracować na sprzątaniu i przekonałam się, że ja nie mogę tam pracować, ponieważ… ponieważ chuj wie, co, tak naprawdę. Oczywiście mózgownica wymyślała powody, ale jeśli się tak przyjrzeć sprawie, to

PRAWDA JEST JOBCZO PROSTA.

Jeśli inne osoby z niepełnosprawnością mają takie problemy jak ja – a po wczorajszej rozmowie widzę, że MAJĄ i nie są debilami – to ja nie mam więcej pytań. Nie ma potrzeby wymyślać filozofii i innych dziwnych rzeczy, jeśli mamy przed nosem prawdę podaną na tacy. Mentalność Polaków, po prostu.

Zrzucam winę na innych?

Ej, to mój świat i NIE MAM KURWA JUŻ SIŁY ROBIĆ SOBIE WYRZUTÓW SUMIENIA, a poza tym jest jeszcze coś, co utkwiło mi w pamięci i co zamierzam zrobić w najbliższym czasie.

– Jesteś tu po to, by nauczyć się brać – powiedziała do mnie kiedyś znajoma świętej pamięci. Zachowam jej twierdzenie w sobie na zawsze, bo widać jak na dłoni, że tak, miała rację. I mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwa.

Dziękuję Wam za przeczytanie tego jakże długiego wpisu. Dziękuję również wszystkim osobom, które mi kiedykolwiek pomagały tak w dawaniu pracy, jak i wsparciu drobniejszym, upominkowym czy finansowym. Naprawdę nie wiem, co bez Was bym zrobiła i naprawdę, Wasze wsparcie było dla mnie ważne, uczyło wdzięczności (bo ją poznawałam), i mam teraz takie przeświadczenie, że nie jestem sama. Dziękuję wszystkim za wszystko, jesteście kochani :*. I za Waszą cierpliwość wobec mnie również, to najpiękniejsze, kiedy traktuje się drugiego człowieka z miłością.

* jakiśtam zawód związany z pracą z osobami niedosłuchem, stanowisko na szczeblu wojewódzkim

Nigdy nie chodziło o wiarę w siebie

Czym jest wiara? Wiara jest czymś, co nie istnieje, bo trzeba w nią wierzyć. Poczuć na końcu, ale jeśli coś czujesz, to to zaistniało. Problem polega na tym, że samo założenie wiary zakłada, że coś jest niesprawdzalne, niedotykalne i dopiero wiara w to powoduje, że coś czujemy. Z punktu energetycznego wyglądać to może tak, że podczepiamy się pod coś.

Dlaczego o tym mówię? Bo nigdy nie chodziło o wiarę w siebie. Ale od początku.

Co robi osoba wierząca w siebie?
Działa.
Co robi kreator?
Działa.
Co odróżnia obie te istoty?

JA JESTEM.

Zamiast eseju na temat „ja jestem” polecam LEDWIE trzyminutowy filmik z wypowiedzią Bashara. Co, co, co? Aaa, że to ezoteryk i robi różne dziwne rzeczy, gada z innymi istotami, tak? Wyjdźcie proszę z umysłu, z oceniania. Po prostu obejrzyjcie, a jeśli poczujecie – cokolwiek poczujecie – to jest w tym PRAWDA.

Kreator jest świadomy swego istnienia i doskonale zdaje sobie sprawę, że śni i że tworzy swój własny sen. Jeszcze przed dwoma, trzema tygodniami za cholerę nie rozumiałam: „czekaj, JA JESTEM kreatorem?”. Przeszkadzał język, ale to jak z kalendarzem. Mamy teoretycznie fałszywy kalendarz, wg którego liczba dla ludzkości – PIĘĆ – minęła.

ALE PIĘĆ TO LICZBA LUDZKOŚCI.

Pięć palców u rąk i nóg. I pięć cywilizacji, my jesteśmy w ostatniej. I zwyciężyliśmy, jeśli brać na serio wszystkie historie ezo o tym, że światło zwyciężyło.

Ale właśnie – to właśnie w piątym roku ludzkości, który niby mamy za sobą… mieliśmy zacząć wstawać z kolan. Tyle że tu występuje jakaś negacja, żeby coś, dokopać się prawdy, trzeba ją zanegować. Prawda jest naga i wybucha nagle w umyśle. Dobra, do sedna, bo i tak nie dam głowy, że rozumiecie moje myśli z tego akapitu.

Tak czy inaczej.

Z wiarą w siebie to zawsze wygląda tak: trzeba po horrorze zwanym szkołą ustawić się do psychologa czy innego terapeuty, do biblioteki po to, by odnaleźć siebie na nowo. Czasami jest to cholernie, niesamowicie trudne.

ALE

Ty nie musisz w siebie wierzyć!

TY jedyne co – no właśnie nie musisz, ale warto – żebyś zrobił/a to UŚWIADOMIĆ SOBIE JA JESTEM.

Poczuć siebie. Poczuć swoją świadomość. Poczuć to, że masz wpływ na rzeczywistość. Popatrz na symbole wokół siebie. Afirmacje. Filozofie w stylu „prawo przyciągania”, „dwupunkt”, „moc myśli”… CO TO WSZYSTKO MÓWI? Opowiada o Tobie. JESTEM. JA JESTEM KREATORKĄ. Aaach, aż poczułam tę moc, tę wspaniałą moc, która jak się budzi, to może spalić człowieka ;).

Wszelkie stany medytacyjne – ale przede wszystkim oddech – pozwalają na odczucie siebie. Wszelkie inne kwestie typu problemy świata nagle przestają być takie istotne. Oczywiście, niektórzy stwierdzą „ale ja nie umiem medytować”. UMIESZ! To jest Twój naturalny stan, kiedy czujesz, kiedy jesteś sobą, kiedy coś Cię pochłania, a Ty jesteś w radości. W każdym z tych momentów możesz spróbować skupić się na uczuciu własnego ciała.

Po co masz wierzyć w siebie? Ty po prostu JESTEŚ. Czy odczucie JA JESTEM potrzebuje wiary? Nie, wiara to coś zewnętrznego. Mamy w sobie iskrę – Światło – ze Źródła, ze Światła, co czyni nas kreatorami. Jednak zdegradowana ludzkość musi to sobie uświadomić i to szybko. Tzn. szybko: my to wiemy. Ale czy sobie uświadamiamy? Ironią losu jest to, że akurat fizyka kwantowa jest modna i nam to uświadamia. Ale właściwie dlaczego jest modna? Dlaczego modne są wszystkie teorie pokroju „Sekretu”? BO JA JESTEM! JESTEM KREATORKĄ WŁASNEGO ŻYCIA! W każdym oddechu, myśli, w każdym przejawie. Po prostu tworzę swój sen i dobrze by było, gdyby on był bardzo świadomy, ponieważ sen, w którym jest burdel to nie jest zwykle dobry sen.

Artykuł niesponsorowany, ale o świeczkach Iwonki

W tym roku świeczki okazały się bardzo potrzebne. Szczerze, nie spodziewałam się, że aż tak. Pierwszy zestaw od Iwonki wzięłam z grubsza dlatego, że chciałam coś ładnego i pachnącego mieć, gdy piszę. Jednak sytuacja tak światowa, jak i osobista spowodowała, że czekam na kolejny zestaw od Iwonki. Kim ona jest?

Jak widzimy, po prostu prowadzi 4334324 profil o świeczkach na Insta. I może by zaginął w czeluściach internetu, gdyby nie to, że mam wrażenie, że jej świeczki są takie… ładne, czyste energetycznie. Przesadzam? Maybe, ale jednak coś mnie tknęło, by dziewczynie napisać coś dobrego, gdy na pewnej świeczkowej grupie ludzie nie wyrażali wobec jej prac aprobaty. Of course, polski internet i polska mentalność, ale wróćmy już do Iwonki, która po prostu tworzy, bo to proste: nie chcesz cierpieć, rób samemu. Och, jakbym słyszała o uprawianiu warzyw – nie chcesz jeść syfu z chemią, sadź. No dobrze, konkrety. – Bardzo lubię palić świece – mówi i dodaje: – Relaksują mnie, ale te z parafiną były niezdrowe, więc szukałam alternatywy.

Z perspektywy duchowej te sklepowe, z parafiną świeczki nie są funta kłaków warte. Po pierwsze, pierwszy randomowy artykuł z internetów powie Wam, że parafina zła i nieekologiczna. Po drugie, jak siedzicie w ezo, to pewnie wcześniej czy później natkniecie się na tekst w stylu „te zwykłe świece zawierają dużo syfu energetycznego i podczepy”. Maybe, ale w tej chwili jestem przekonana, że gdyby nie świece Iwonki, moje procesy nie byłyby aż tak piękne, czyste. Wow – ktoś wtrąci: „a co z fizyką kwantową? Przecież jest tak, jak myślisz! Ha! Mam cię!”. No… tylko wiecie. Gdy coś jest tworzone z Serca, to przyznajcie sami: nie czujecie tego? Takie dary mają podwójne działanie, nie tylko symboliczne, ale również i wspierające, bo twórca, którym jest Iwonka, dodał od siebie dobrą, czystą i piękną intencję. A skoro tak… to czemu z tego nie skorzystać? Zwłaszcza, że świat to nie tylko rozumowanie, ale również i czucie.

Każdy pisarz ma swoje rytuały. Ja sięgam do zeszytu i bardzo lubię sprawę uzupełniać świeczkami. Zwykle nie przykładam wagi do tego, jaką zapalę, ale teraz postanowiłam zrobić niewielki wyjątek. Specjalna, dedykowana świeca do pisania o Agafe? Zdecydowanie tak. I jestem pewna, że ta świeczka coś mi pokazywała, bo widzicie, to było tak, że się paliła, ale… nie do końca tak, jak mogłaby się palić zdrowa świeca. Jakieś obrzeża zostawały i w ogóle szło nie tak. Tymczasem ja jednocześnie bardzo wciągałam się w świat Kramu – daję słowo, po prostu płynęło tak, że można tylko pozazdrościć – ale jednocześnie czułam, że to koniec, że to, tego już nie da się ciągnąć dalej. Być może spojrzenie na świeczkę od Iwonki przekonało mnie do tego, by skończyć temat. Całkowicie.

Kolejnym przeżyciem było spotkanie z Przodkami. Wow, ten proces był jednym z najpiękniejszych i najbardziej uduchowionych w moim życiu. Musiałam go odbyć, ponieważ po zaatakowaniu Rosji prz… znaczy, Ukrainy przez Rosję wywaliło mi ostre PTSD. Trzeba było coś z tym zrobić, bo jednak warto w tym świecie funkcjonować. Zapaliłam świeczkę Iwony – dedykowaną właśnie Przodkom, bo wiedziałam, że wcześniej czy później nastanie taki moment, ale nie przypuszczałam, że tak wcześnie – no i… spoglądając nań, zaczęłam śpiewać. Tzw. light music. Słowa nie miały znaczenia, zresztą ich nie rozumiałam. Wow, to było tak piękne. Tak wzruszające, że ach.

I jeśli Ty zamierzasz odbyć jakiś proces z Przodkami, to pamiętaj: zostaw świecę do wypalenia się. A Iwonka robi duże… do trzech dni się palą, choć mam wrażenie, że to jest kwestia tego, jaki właśnie proces idzie i jakie ewentualnie Źródło ma plan :).

Temat przodków dalej przerabiałam, bo chciałam i czułam, że trzeba zadbać o relacje z Babcią i Mamą. I pozwólcie, że zostawię to dla siebie, co tam zaszło, gdyż to są już bardzo, bardzo osobiste sprawy. I piękne. Ale, w zasadzie – w tych procesach wciąż uczestniczyły świeczki Iwonki. Robi je sojowe i traktuje jako odskocznię od problemów. Myślę, że to czuć, że Iwona się relaksuje przy ich tworzeniu. Świetna sprawa.

Jeśli chcecie coś kupić od niej, to zapraszam na jej insta. Jeśli zaś czujecie, że w tym tekście chodzi o coś więcej, niż reklamę, to… macie rację. Jestem wdzięczna za te wszystkie świeczki. Dziękuję, Iwono, że zechciałaś podzielić się nimi właśnie ze mną. To dużo dla mnie znaczy.

A na końcu będzie najważniejsze, czyli po Eurowizji refleksje

Bratu

Wszędzie widzę masonów. Oj, przyznaję, że jestem zboczona w tym zakresie. Trudno jednak nie zauważyć znaczków, symboli masońskich na stroju reprezentanta Anglii zaraz po tym, jak wgłębiało się temat. I wbrew pozorom, powód nie jest jednoznaczny, ale zacznę od początku.

Cześć, tu foliarz, o jakim spisgu dziś porozmawiamy?

Odkąd dotarło do mnie, że absolutnie wszystko jest formą narracji, że wszystko zależy od tego, w JAKI SPOSÓB o czymś opowiemy – czy to na papierze, czy przez umysł, czy przez emocje – przestałam traktować świat tak poważnie. To znaczy, nie aż tak poważnie, by usiąść i się załamać. Wszystko, co wgłębiam jest ciekawe, bo ja jestem z natury ciekawska i ciekawią mnie historie, które później są inspiracją do tworzenia powieści. Rozumiesz, że ja staram się nie wpadać w wahadełko my-oni, tylko staram się oglądać jakieś zdarzenia z pozycji obserwatora. Owszem, bywa to wymagające, czasem jest to pewnego rodzaju obrona wewnętrzna przed treściami, które są dla Duszy bardzo, ale to bardzo bolesne. Dlatego z zapałem postanowiłam popatrzeć sobie na politykę z tej i z tamtej strony, dzięki czemu potrafię spojrzeć na temat szerzej i bardziej prawdziwie, niż osoba, która patrzy tylko jednostronnie. Przykład? Ach, Chińska Republika Ludowa. Wśród foliarzy występuje przekonanie, że tam się zwierzęta masowo morduje przez koronkę, ludzie są trzymani w klatkach i nie ze mną te numery. Interesując się Azją udaje mi się dotrzeć do polskich vlogerów, którzy przedstawiają w pełni sytuację. I tak Truszczyńska na przykład wyjaśniła, że pakowanie bezdomnych zwierząt do worka nie jest przez koronkę, a jest po prostu szanghajskim radzeniem sobie z bezdomnością, a psy nie są zabijane, bo był tylko jeden przypadek i odbił się w całych Chinach bardzo ostrym echem. Z kolei drugi vloger – wybacz, nie pamiętam nazwy, ale to nieważne – był lekko w kontrze do Truszczyńskiej, ale wspaniale uzupełnił informacje o Państwie Środka. W rezultacie, gdy się natykam na treści o Chinach, ale od foliarzy, to po prostu chce mi się śmiać. Matko kochana, ile jest w ich opowieści mitów. Ale może w tych mitach jest szczypta prawdy, bo w ChRL jest coraz gorzej.

Kawałek po kawałeczku i całe puzzle poskładane!

Zaczyna się robić gorzej wtedy, kiedy nagle jeden wątek idealnie pasuje do drugiego wątku. Wtedy układa ci się pełna historia, nie dość, że z rozmachem, to zaskakująco prawdziwa i niepokojąca. Tak było, kiedy zaczęłam wgłębiać temat masonów. A, sorry. To jeszcze nie ten moment. Gdy wlazłam w temat, to na koncie miałam film i burdel w mózgu. Jednak przyzwyczajona do swojej dewizy „nikomu nie ufaj” trudno mi było stwierdzić, że coś jest prawdziwe. Aż do czasu.

Jestem niezwykle wrażliwa na jobcze energie, które są wysyłane od 2014 na Ziemię. Dobra, dobra, według Ciebie to fantastyka nienaukowa, ale w moim świecie to tak funkcjonuje. Tu już nie zanegujesz fizyki kwantowej, bo w fizyce kwantowej jest tak, że Plejadianie istnieją i nie istnieją.

A teraz opowiem Ci o moim, Twoim i życiu każdej istoty na Ziemi, czy nawet na świecie.

Dawno, dawno temu pewna istota stwierdziła, że stworzy ludzi. Ludziom postanowiła dać jeden z najpiękniejszych prezentów – WOLNOŚĆ. I teraz jestem ja, człowiek. Żyję sobie i dochodzę do momentu, w którym trzeba podsumować swoje życie. I dla mnie nie istnieje żaden Plan Duszy, nawet nie istnieje Plan Źródła*, bo przecież, co to za wolność, gdy jest plan? Jednak w tym momencie, w momencie spoglądania na swoje życie oczy szeroko mi się otwierają. Nie wierzę. Jeszcze raz. I kolejny. ZAWSZE TO SAMO! Absolutnie wszystko składa się w jedną, piękną, logiczną całość. I absolutnie wszystko jest idealne, nawet jeśli w tamtych momentach biłam się w pierś, albo jeśli myślałam, że moja wina. To jest opowieść, która jest idealna. Żyję po swojemu i to jest piękne, ale zarazem jest tak, jakby Źródło już tę powieść napisało, tak, dokładnie powieść, bo w powieści tworzy się bohaterów, którzy żyją, w powieści jest tak, że całość się składa w kupę. Niestety, nie tak idealną, jak nasze życie. Ale Źródło tak pięknie to wszystko przez nas doświadcza, tak doskonale tworzy historię naszego, naszych żyć, że nie wiemy o tym, że coś jest zaplanowane, że wiemy, czujemy i jesteśmy świadomi, że JESTEŚMY WOLNI, a mimo to… Ach, aż się wzruszyłam, mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam?

Mam podstawy, by sądzić, że coś, że istota, że Źródło, że to Światło istnieje. Duże podstawy. Ale chyba czytasz czasem mojego bloga, a jeśli nie, to w którymś wpisie na pewno znajdziesz o tym informację.

Wow, aż dziwnie się czuję.

Ale co ja miałam? Aaa, tak. Wracając do rzeczy, stało się i tak, że pewna układanka – dotycząca mojego życia – buchnęła. Zrozumiałam swoje odczucia, przyczyny i niestety, nie było to nic pozytywnego. Dla Ciebie być może są to bzdury na patyku, jednak dla mnie, mnie została pokazana prawda. Przez uczucia, wizje i przede wszystkim przez cały proces, który przechodziłam w ostatnich dwóch powiedzmy, miesiącach, bo prawda jest taka, że ja nie pamiętam, ile to trwało i kiedy trwało, ale wiem, że było, wiem, że miało miejsce i że czas nie istnieje. Więc, nie będę się tym przejmować. Dodam, że to, co u mnie jest prawdą, u Ciebie nie musi nią być. Tak działa fizyka kwantowa, dlatego Plejadianie istnieją i nie istnieją :).

Mrocznie, mroczniej, najmroczniej!

Gdy zrozumiałam, co tu jest grane stwierdziłam, że mam dość. Odpadła mi polityka, choć miejs… znaczy, momentami czasem i sprawdzam jeszcze stan Chin, bo nie chcę być zaskoczona przez foliarzy jakąś kolejną wybujałą historią. A bardziej chodzi o moją ciekawość, ale znowu odbiegam od tematu.

No więc, poznałam mroczne oblicze świata i wcale nie chodziło o masonów, chociaż przyznam, że wgłębiałam ten temat nie tylko z ciekawości, i nie tylko z foliarstwa. Weszłam, bo postanowiłam, że magowie w mojej kolejnej opowieści będą właśnie odpowiednikiem naszej niekoffanej masonerii. Czyż to nie jest wspaniały, prześmiewczy pomysł?

Ach, właśnie!

Gdyśmy tak w sobotę rozmawiali o Eurowizji, gdy potem, po wszystkim naszła mnie refleksja, to… najpierw pomyślałam, że znaleźliśmy się na wahadle. Ty po jednej, a ja po drugiej stronie. Niestety, albo i stety, w gruncie rzeczy nie to jest meritum sprawy.

MY PO PROSTU TRAKTUJEMY ŻYCIE ZBYT POWAŻNIE.

Serio.

To jest tak, jakbyśmy zasnęli i uważali, że sen to życie. I postanawiamy traktować go ze śmiertelną wręcz powagą.

Zabawne?

Ale tak właśnie traktujemy nasze życie!

Skoro wszystko jest iluzją, to po kiego grzyba tak strasznie się przejmujemy tym, no… na przykład znaczkiem na Eurowizji:

I mogłabym się przyczepić do kontekstu pokazania tego – co by nie było – szatańskiego znaku, ale… nie o tym tekst.

Nie miałeś 5.0. na świadectwie szkolnym? Nadal możesz być perfekcjonistą

Zofce, za to że jest

Od tygodni wiedziałam, że coś jest we mnie nie tak. Znaczy właśnie – nie tyle we mnie, ile przejawiam się pewną cechą, która jest niezdrowa. W skrócie i obrazowo to samobiczowanie się. Więc szukam tu i tam czegoś konkretnego na ten temat i… no nie ma! Wpisuję w storytela to jeden, to drugi audiobook z tematyki „jak przestać się obwiniać”. I nagle, przez drzwi wpada kartka od Zofki:

perfekcjonizm

Perfekcjonizm? Ale że co, że ja? Przecież nie miałam… a nie, czekaj, miałam dość wysoką średnią na studiach. Olałam kucie tylko dlatego, że i tak wiedziałam, że rozdają piąteczki i czwóreczki bez wytężonej pracy. No ale jest jeszcze dążenie do celu… przecież prokastynuję. Na przykład miałam iść do socjalu, zgłosić się po pomoc. No bo czemu nie, skoro można coś dostać za darmo, ne? Ale no właśnie nie, bo mój mózg zaczął wymyślać:

NAUCZ SIĘ BRAĆ
ZRÓB 54453543 MEDYTACJI W TEMACIE
MUSISZ WEJŚĆ DO WNĘTRZA SER…

Czekaj, no dobra, ale człowiek składa się z pindyliona części! No! Małe, znaczy Wewnętrzne Dziecko, Wewnętrzna Mama, Wewn… znaczy, no, nie chcę Was zanudzać jak jakiś perfekcjonista, ekhem. No, ale jak wczoraj Zofka zadała mi bardzo trudne i właściwe pytania w temacie mojego eksperymentu, no to poczułam się przybita, ale właściwie na chwilę, bo przecież wiadomo, że zadaje te pytania doskonałe, to bardzo ważne, żeby rozumieć co się robi, dlaczego się robi, po co się robi, żeby nie spieprzyć swojej energetyki, bo potem wejdą ustawienia i trzeba to robić z energią miłości i akceptacji, a nie ze stra… aaa, o czym to ja? A, no tak. Czekaj, a co będzie jak się skrzywdzę? Kurde, coś zrobiłam nie tak! Ratunku, odpał na maksa, panika wywaliła na poziomie 500%, mój projekt, badanie, doświadczenie, pisanie, aaaa, nie jest to doskonałe, ratunku, nie, dostałam okresu, aaaa, tak nie miało być, przecież miało mi się udać, kurde, co znowu? Że wymagam za dużo? Że zbyt mocno siebie oceniam? No i to ma być perfekcjonizm? Powiem ci…

– Zrób test na to – przychodzi myśl, a ja pełna zapału i z pewnością, że to mnie nie dotyczy, bo w końcu w ogólniaku miałam średnią 2.0., a moja książka nie osiągnęła statusu bestsellera a’la Michalak, wzięłam się za robotę. Znaczy, pracę, bo energ… a, dobra.

Wyszukiwarka wywaliła randomowy test, ja zrobiłam i

CAŁE ŻYCIE W BŁĘDZIE.

Wszystkie klocki nagle układają się w logiczną całość. Absolutnie wszystko pasuje. To jest jak… no, perfekcyjne opakowanie perfekcjonizmu, tylko tego tak dobrze nie widać, bo mimo że widać, to go nie widać, bo wszyscy lecą stereotypem „perfekcjonista robi wszystko idealnie, nawet porządek”.

Otóż, nie.

Poczytałam trochę na ten temat i wiecie, co? Oczywiście, że jak przystało na wzorcowego perfekcjonistę coś z tym zrobię. Tymczasem czuję, że rzecz się uzdrawia, ja mam bekę roku, a i jeszcze raz ogromnie dziękuję Zofce, która mnie naprowadziła na ten trop. Dziękuję, że jesteś :*

Mam prawo żyć w obfitości, Ty też

System nas tego nie uczy. Zakleszczył nas w niewolniczym systemie, w którym głównym mianownikiem są pieniądze i twierdzenie, że człowiek jest idiotą, który nie potrafi działać z dobra. A potem patrzymy jak cierpimy, bo cóż innego to jest: zastanawiamy się nad przeżyciem od pierwszego do pierwszego i nie dajemy sobie szansy nawet na pomoc, bo cośtam. Ewentualnie…

Gdzieś, kiedyś żył człowiek, który nazywał się Bruno Groning. Stwierdził on, że nie jest uzdrowicielem – za którego wszyscy go brali – on po prostu uzdrawia przez Źródło, jest naczyniem dla niego. I świetnie. Ale było coś jeszcze. To można nazwać tak:

TOTAL WYJEBANOS NA PIENIĄDZOS

Ale człowiek ten żył w obfitości. Miał gdzie spać, co jeść, wszyscy mu się odwdzięczali, a on nawet nie prosił. Nie musiał. Miał takie wibracje, że obfitość to stan, w którym przebywał naturalnie. Nie sądzę, by o tym rozmyślał za specjalnie – skupiał się po prostu na swoim celu, uzdrowieniu ludzi i tyle. To robiąc był szczęśliwy. Czego jeszcze trzeba było? Ano, niczego. Ale systemowi się to nie spodobało i skończyło się mało wesoło. Do Bruna jeszcze wrócę, ale wczoraj wreszcie jakieś neurony w mózgu zajarzyły!

Tak nas wmiksowali w umysł, że teraz robiąc cokolwiek musimy najpierw przejść przez drogę przez mękę. Trzeba coś powiedzieć sobie, molestować się afirmacjami i innymi bzdetami. No, oczywiście. Dlatego wcześniej nie czułam wdzięczności, bo to uczucie było mi obce. Obecnie potrafię jednym prostym sposobem – albo wejściem w Serce/Duszę, albo przez uświadomienie sobie, że to, co mam, to to nie jest oczywistą oczywistością.

U mnie przez te lata zdołało nagromadzić się sporo negatywnych programów. A to brak umiejętności proszenia, a to syndrom ofiary. Nas w tej chwili bardziej interesuje to pierwsze, bo znalazłam na storytel tę oto książkę:

Niestety, nie mam pojęcia, czy to jest dobra pozycja. Niby bestseller, niby pomógł wielu ludziom. Sęk w tym, że Gaba Kulka wszystko spartoliła. Zaczęła od tego, że nam kobietom wybitnie trudno jest prosić, a świat jest zbudowany tak, by kobietom było trudno w życiu i w ogóle jest on nieprzyjazny. Brawo, pani Gabo, nie dość, że dzięki pani słowom odrzuca mnie od tej książki, to jeszcze wkręca pani i sobie, i wszystkim kobietom program ofiary. Jak możecie się domyślać, poradnik wyłączyłam od razu. Lepiej dmuchać na zimno, a jak widać, transformacja nie musi się odbywać przy udziale guru, może sama iść.

A wracając do obfitości… to coś Wam opowiem, potraktujcie to jako kawałek sceny z reportażu, który może kiedyś napiszę. Wow, reportaż z rozwoju duchowego, czyż to nie ciekawy pomysł? 😀 Dajcie znać, czy chcielibyście taki poczytać ;).

Przystanek tramwajowy, dwudziesta. Jestem pełna radości, bo świeżo po spotkaniu ze swoim Plemieniem. Grupą, która daje mi wsparcie i przy której czuję się świetnie. Czekamy na wóz, a ja postanowiłam nie tracić czasu w postaci piętnastu minut, tylko wyrazić wdzięczność za to, co się wydarzyło. Wchodząc do swego serca skupiłam się na tym dobru, na spotkaniu i wychodząc, nadal czułam się tak… pięknie. Wreszcie tramwaj nadjechał, więc postanowiłam zakupić bilet. W końcu biletomat stał w wozie, no to wsadzam monetę i…

TRANSAKCJA PRZERWANA

Pierwsza myśl: „okej, standard”. No, ale jednak powiedzenie „próbuj aż do skutku” jest w tym przypadku o tyle dobre, że pozwala uniknąć mandatu za jazdę na gapę. Czy o tym pomyślałam? No skądże, skupiłam się na wyciąganiu biletu i w końcu zaczęło mnie to śmieszyć. Przyznam, że w mózgu coś piknęło, bo nagle zajarzyłam, o co w tym wszystkim chodzi.

– A daj pani spokój z kupowaniem biletu – powiedziała jedna kobieta chyba w dość zirytowanym nastroju, bo minę miała raczej mało szczęśliwą. Zrozumiałe, te automaty w Gorzowie częściej nie działają, niż działają.

– Proszę – druga kobieta podaje mi bilet, skasowany, świeży. Akurat wychodziła, więc w sam raz.
– Dziękuję – odpowiedziałam.

Usiadłam wreszcie na jakimś pustym siedzeniu i obserwuję sytuację. Do biletomatu podchodzi młody człowiek.

„Założę się, że dostanie bilet” – pomyślałam.

Chłopak wyjmuje z portfela monetę, wsuwa do urządzenia, rozlega się magiczne „pik” i oto trzyma w dłoni bilet. Może usiąść na jakieś miejsce bez spiny.

Wspólne medytacje? Nie, dziękuję

W światku ezo toczy się dyskusja o tym, czy uczestniczyć we wspólnych, zbiorowych medytacjach organizowanych w internetach czy na powierzchni. I wiecie, co? Nie, dziękuję. Przekonałam się już na własnej skórze, jak to jest głupi pomysł. Oczywiście część informacji w tej sprawie dotarło do mnie niedawno, oświetliło mi obrazek „ej, jesteś fajna”. Ale może od początku…

…a na początku było zgrzytanie zębów

Ponieważ byłam w fatalnym stanie emocjonalnym i nie wiedziałam, co zrobić ze swoim życiem. Nic dziwnego, brak połączenia – głębokiego – ze swoją Duszą, z tym co we mnie, nie daje pozytywnych rezultatów, zwłaszcza w świecie z reguły nieprzyjaznym dla ludzi. Kończąc to przydługie zdanie, byłam świeżo jeszcze po pewnego rodzaju załamaniu nerwowym, tyle że go nie wpisano do kart szpitalnych, bo po prostu poszłam do Centrum Interwencji Kryzysowej. Uratowało mi to życie, ale sytuacja dalej nie była dobra, bo wiedziałam, że tu nie chodzi o zewnątrz. Czułam to w jakiś sposób i zapewne dlatego zdecydowałam się na przerwanie terapii u – było nie było – wspaniałej psychoterapeutki. Pozdrawiam szczerze wszystkich, którzy tam pracują w Gorzowie, jesteście w moim serduszku na zawsze, wspaniali ludzie. Wracając do rzeczy, wiedziałam, że trzeba wejść do wnętrza, a że często wówczas przebywałam w bibliotece, to miałam też łatwy dostęp do informacji o wykładach buddyjskich i… i powiem szczerze, mądrości i medytacja zrobiły na mnie ogromne wrażenie. A ponieważ także czułam, że zawsze chciałam spróbować z tym fantem i dla odmiany buddyzm był w Gorzowie i nie musiałam czekać na zbawienie, to poszłam. Skorzystałam. I z wykładu, i z późniejszych spotkań, jakie sanga (czy jak to się tam zwie) organizowała.

I co?

I tak od 2014 do powiedzmy połowy 2015 roku, żeby to jakoś uściślić dla potrzeb tego tekstu. Może dłużej, ale im dłużej to trwało, tym było gorzej. Po pierwsze, nie widziałam efektów. Po drugie, jakoś na siłę to robiłam. Czy to się nie łączy ze sobą? Czy nie kierowałam się umysłem, ego? Wywalmy do kosza takie pieprzenie. Chciałam się zmienić w sensie chciałam być kimś lepszym, owszem, to prawda. Chciałam się naprawić, jasne. Ale nie wiedziałam w jaki sposób mam to zrobić, a najlepszym rozwiązaniem, bo najprostszym wydawały się medytacje buddyjskie. Na wyciągnięcie ręki i rzut beretem, czemu nie? Ale też czułam, że coś jest nie tak. Może to znowu ja ta zła i te medytacje mi z jakiegoś powodu nie służą? Tak czy inaczej, wracałam po nich „pełna światła, naergetyzowana” i jakby to określił mój tata: „pozjadała wszystkie rozumy”. To było doskonale widać. I o ile ktoś mógłby stwierdzić, że to nie jest prawdziwa medytacja, to co uprawiałam, to zaraz do tego przejdę. Bo jest jeszcze Osho, którego warto wymienić.

A warto ze względu na tę książkę:

Randomowa książka Osho. W każdej jest po kilkanaście przykładów medytacji. źródło obrazka: https://bigimg.taniaksiazka.pl/images/popups/65B/55125801041KS.jpg

Osho – żebyście mnie dobrze zrozumieli – jest doskonałym przykładem tego, jak wiele różnorodności jest w nas samych. Ciągle wykładał i ciągle wychodziły różne książki z medytacjami a to na tamto, a to na tamto. A dlaczego? Bo medytacji jest nieskończenie wiele.

Każda Dusza wie, jak to zrobić i każda może na swój sposób przebywać sama ze sobą. Bo to chodzi właśnie o to. O wyciszenie się, a nie tylko oddech, o spojrzenie w głąb, a nie tylko na koraliki trzymane w ręku. Nikt nas nie uczył trzymania się blisko Duszy i teraz przez to prawie cały świat ma problemy. A sprawa jest prosta jak budowa cepa, ale narobiło się tyle podręczników, poradników, ach, w czym wybierać? Mało tego, tzw. guru także nie ułatwiają sprawy, bo tworzą kolejne i kolejne wersje medytacji. Podręczniki do czegoś, co naturalnie nie trzeba by było robić. Bo albo ma się kontakt z Duszą, albo się go nie ma. Proste jak budowa cepa, a jesteśmy otoczeni tyloma bzdetoletami, że naprawdę, usiąść, zamknąć oczy i pogłaskać Matkę Ziemię to jest jeden z najlepszych, według mnie, sposobów na wyciszenie się i zajrzenie do środka.

– Źle to robisz – powiedział kolega z medytacji i poprawił mnie, liczenie koralików. No świetnie, doskonale. Poprawiłam, ale co mi to dało? W sumie niewiele, uwaga wciąż była bardziej na zewnątrz skupiona.

A tak właściwie nie wiem, czy wiecie, co się robi na medytacjach buddyjskich? Och – oczywiście, że każdych. Oczywiście, że nie ma znaczenia rodzaj szkoły. Wszystkie uprawiają to samo i w zasadzie tylko słowa się zmieniają. Światełka, które wizualizujesz (obraz na zewnątrz), liczenie na buddyjskim paciorku (uwaga zwrócona na zewnątrz, żeby umysł uciszyć), to wszystko sprawia, że nie wchodzimy do Serca, tylko wchodzimy… no właśnie, do czego wchodzimy? Do czego się podczepiamy?

Nawet nie chce mi się interpretować ich tekstów medytacyjnych dokładnie. Z jednego prostego powodu. Uważam to za taki sam bullshit, jak piękne, katolickie czy inne msze w znanych i nieznanych nam religiach. To wszystko jest jedna i ta sama sekta. To wszystko prowadzi do wyprania emocji, do braku kontaktu ze sobą tak naprawdę: niby go masz, ale go nie masz. Nie masz, bo no dobra, kierujesz uwagę na płuca, ale przecież przy kontakcie z Duszą, ciałem, niespecjalnie trzeba się tego uczyć. Serio, uwaga bardzo wiele zmienia.

A medytacje buddyjskie to podpięcie się pod kolejne – za przeproszeniem – … dobra, bo jeszcze taki weźmie i powie, że jego uczucia religijne zostały obrażone. Wspaniała świadomość własnej Duszy, połączenia się ze sobą. Życzę Ci wszystkiego dobrego, naprawdę, ale jedźmy z koksem dalej.

Bo to nie wszystko. Zrezygnowałam z medytacji buddyjskich, bo widziałam, że one nic mi nie dawały, nic nie zmieniały. Wciąż byłam w takim samym bagnie. Serio? To po co medytuję? Źle to robię? Ale jak można źle medytować? No jak? Przecież przebywanie ze sobą to naturalny stan Istoty, którą jesteśmy. Tylko widzicie, właśnie jest taki problem, że ja muszę popracować… nie, nic nie muszę. Chcę popracować nad odpadnięciem paru bzdetów, w tym biczowanie się. Właśnie, miałam wieczne poczucie winy i niby trochu się ono oczyściło, ale w rezultacie uwielbiać zaczęłam bicie siebie, nie wiem, po jakiego grzyba. Ja nie muszę cierpieć, ale ciągle wracam do schematu. I tak na przykład, obwiniałam siebie, że nic mi nie wychodzi, włącznie z medytacją buddyjską. „Dlatego żem debil” te spotkania nic mi nie dawały. Oczywiście.

Dopiero wczoraj zadałam sobie ZAJEBIŚCIE WAŻNE PYTANIE.

Jak, do cholery, miało to cokolwiek dawać, jeśli tak naprawdę nie robiło wewnętrznych spotkań, bo się skupiało na jakiś zewnętrznych światełkach, no i jak do diabła, miało to cokolwiek zmieniać, skoro tak naprawdę wybierało ze mnie energię?

– U wielu ludzi to działa – powiesz. Oczywiście. Tak jak u chrześcijan działa modlitwa. Masz to, w co wierzysz. W teorii. W praktyce wszystko zależy od świadomości, a ja uważam, że medytacje buddyjskie i jakiekolwiek związane z jakąkolwiek wspólnotą są wywalaniem z człowieka energii. Egregor X się żywi ludźmi. Niedobrze, ale że to jest „uduchowione” to nikt do tego się nie przyczepi. Weźmy trochę parę prawd, półsłówek, napiszmy tak, by nikt tego nie rozumiał i voila! Wielkie dzieło zbawienia ludzkości, pracy z ludzkim umysłem gotowe!

Tak naprawdę oddech – praca z nim wyzwala. Ale zauważyłam, że jak ma się połączenie z Duszą, jak się zwraca na nią uwagę, to oddech sam naturalnie przychodzi, zwracanie na niego jest tak naturalne, jak… oddech właśnie. Więc, tu nie trzeba filozoficznych bzdetoletów, tu trzeba stanąć w sobie i powiedzieć do wnętrza „kocham cię” i naprawdę, nie trzeba robić tego z zamkniętymi oczami (choć to pomaga) i z jakimiś koralikami.

Jaki z tego wniosek?

Jeżeli medytacje buddyjskie i msze kościelne są wybieraniem z człowieka energii, to logicznym będzie, że KAŻDE WSPÓLNOTOWE, ZBIOROWE MEDYTACJE organizowane w internetach będą działały na podobnej zasadzie. I proszę mi nie walić tekstem „jest tak jak myślisz”, bo tu chodzi o to, by ufać sobie, swoim odczuciom i doświadczeniom. Z tej perspektywy, moje doświadczenia mówią, że wspólne medytacje to fatalny pomysł. Chyba, że macie naprawdę zaufaną osobę, ale to inna sprawa, pokażę to w innym tekście.

Wolność, ale to nie będzie tęczowy wpis

Umysł może być chcieć wolny, ale naprawdę jest taki, gdy jest pusty. Zbyt wiele gada, komplikuje i roztrząsa, jakby od tego zależało życie wszechświata.

Umysł może gadać i gadać, ale nic z tego nie wynika. Zazwyczaj roztrząsa sprawy niepotrzebne naszemu sercu, zbędne tam, gdzie żyjemy.

Ale od umysłu zaczyna się droga. To tędy zaczniesz wchodzić głębiej. Ale czy dokonasz głębszego wyboru i zejdziesz-wyjdziesz niżej-wyżej?

Czy też może zostaniesz na paśmie totalnego poplątania i gadania umysłu, a może nawet przeintelektualizowania?

Wolność to stan umysłu, powiedzieli nam. Ale kto? Nikt nie zna autora (poza tymi, którzy znają), wszyscy to powtarzają jak jeden wielki zryty beret.

Właśnie: zryty.

Powinniśmy to byli zauważyć wcześniej.

Skoro wszystko, co nam mówiono o świecie w szkole było kłamstwem, to dlaczego sądziliśmy, że wolność to stan umysłu?

W #D wszystko jest lustrzanym odbiciem, a rasowy foliarz – którym jestem – jest wyczulony na wałki. Może wierzyć tylko sobie, tylko swoim odczuciom. I ciału.

To ciało powiedziało mi, by się nie szczepić. I byłam pewna na 1000%, że gdybym to zrobiła, miałabym problemy.

Ale nie ze mną takie numery.

Szczególnie, że już kilka porażek na medycynie Rockelleferowskiej poniosłam.

Więc zaczęło się od Ciała.

To ono poprowadziło mnie na łona foliarskich grup.

Ale było coś jeszcze.

A na imię temu Dusza.

Odcięto nam wszystkim uczucia, żebyśmy nie zwariowali. Czuliśmy. Myślicie, że czemu znaczna część kultury opiera się na syndromie PTSD, opisując więzienia (reality show, 365 dni) i przemoc ogólnie?

Twórcy wywalają z siebie to, co czują. Ba, nawet mówi się o terapii sztuką, gdzie wypisujesz swoje bóle, malujesz swoje uczucia i tak dalej, kto co lubi.

Duszy nie oszukasz.

Musieli powiedzieć, że wolność to stan umysłu, byśmy nie odkryli prawdy.

Ale gdy Istoty Światła zaczęły wszystko i wszystkich negować…

Nie było Holocaustu, bo wszyscy w nim... źródło obrazka: https://www.thoughtco.com/thmb/2nCKrXaEfYmAaLV1VQA3h00rmY4=/2123×1411/filters:fill(auto,1)/GettyImages-523635943-2229d8aeb63042648ca37042b77862dd.jpg
Źródło najpewniej wikipedia, ale sami se sprawdźcie. Podobnie jak UPIK.de i wpiszcie se swoje miasto…

Walnęło mną uczucie: jesteśmy niewolnikami. Musimy kupować, by przeżyć, tworzyć. System niewolnictwa tak doskonale wyrafinowany, że całą kulturę – włącznie z językiem – upokorzył i wybatożył.

Jedyne, czego nie oszukasz to Dusza.

Serce.

To tam, w jego wnętrzu dzieje się wszystko.

Umysł może nam służyć – bo przecież nie szkodzi. Znaczy nie szkodzi wtedy, gdy jest ukierunkowany na zabawę.

Dlaczego nas uwiązano?

Czym sobie zasłużyliśmy na taki los – MY – Istoty Światła?

Pamiętam jak w liceum zabrałam się za lekcje. Powód był gówniany: samotność. I co, myślicie, że umysł pomógł? A skądże znowu, serce płakało.

I nie mogło się skupić na fałszywych bzdetach, bo chciało płakać.

Serca nie oszukasz – to chyba jedno z niewielu prawdziwych powiedzeń.

To zabawne, bo kiedyś w temacie otrzymałam wskazówkę. Wydawało mi się, że dałam ciała w sprawie, ale nie. Bo to było tak: zapytano mnie, ile chcę wziąć za opiekę nad dzieckiem. No, z samego tego, że chodzi o dziecko sprawa prosta. Ale inna rzecz jest taka, iż sercem wyczułam brak czystej intencji w pytaniu.

To było mega mocne odczucie.

A ja całe życie miałam poczucie bycia niewolnikiem.

I jak to foliarz, miałam rację.

Chociaż nie.

Za cholerę pracy nie mogłam znaleźć, a praca z czakrami nie pomagała. To znaczy: nie w tym temacie.

Wolność to nie stan umysłu.

Wolność to stan Duszy.

Zapytałam Ziemię, co z tą kopułą, a ona odpowiedziała i nie odpowiedziała

Wczoraj położyłam się na Matce Ziemi. Powiedziałam, że ją kocham i głaszczę i pobyłyśmy ze sobą. A ona przesłała mi jasne, różowe światło miłości. Dziś stwierdziłam, że skoro nie pada, to się położę znowu, ale tym razem rozwinę rozmowę z matką Ziemią.

Tunel, który został wytworzony przez pewne siły 24 lutego nadal jest. Wygląda dokładnie jak szyjka macicy, tyle że – no właśnie. Wróćmy do mojej rozmowy z Matką Ziemią, która mnie ponownie otoczyła jasnym, różowym światełkiem. W ogóle żeśmy ze sobą pobyły ładnie, ja ją pogłaskałam, tak przyjemnie było. I zapytałam ją, co z tą kopułą, kiedy walnie.

Oddech. Pokazała mi oddech, czy też bardziej było to odczuwalne na poziomie wizjo-odczucia, jakbyśmy były jednością. Jeden, dwa, trzeci chyba niepewny. W każdym razie pokazała mi taki złoty kolor wystrzeliwujący w górę, układający się dokładnie w kształt macicy. To było ładne, takie kobiece. Trochę bardziej chodziło o ten wyrzut na kopułę (wszak to o nią mi chodziło), niż kształt. Więc wygląda na to, co wszyscy wiemy: wyrzut energii zniszczy to coś nad nami.

Ale właśnie – odpowiedziała i jednocześnie nie odpowiedziała, bo wizja, którą mi pokazała była wizją i właściwie moja interpretacja nie musi być prawidłowa, bo scalenie się z tym oddechem Matki Ziemi było bardzo ładnym uczuciem… głównie widziałam.

Dlaczego więc nie narysowałam?

Ależ narysowałam, ale uznałam, że niezbyt mi się kojarzy, zwalę to na przykre skojarzenia z wiadomo czym, a co mi tam.