Zagubiony ptak usiadł na gałęzi. Nerwowo potrząsnął skrzydłami, poruszył nóżkami i strącił białe kulki. Chlapnęły, rozbijając się o białą, mleczną i jaskrawą ziemię. Ta otulała drzewa, zasłaniając grube konary, spadając w zagłębienia ścieżki i rozlewając się na łąkę, czekającą na lato.
Ostry śpiew ptaka wlazł w pnie, poruszył gałęzie, spowodował kawalkadę śniegu.
A chwilę potem zwierzę odwróciło łeb w stronę jakiegoś ruchu, hałasu. Zobaczyło, że w ziemi powstają małe, skromne zagłębienia. Mnożyły się jak grzyby, chociaż te zostały dawno zebrane przez duże, dziwnie wyglądające istoty.
Jedna z nich leniwie przemykała między drzewami. W porównaniu do innych wcale nie była tak duża; raczej zdawała się być krucha. Ręce wystające spod czerwonych rękawów z łatwością mogłyby udawać kości obdarte ze skóry. Choć twarz w całości zasłaniał cień kaptura, widać było błyszczące, brązowe oczy. I jasny kosmyk włosów, zakręcony, niby to przypadkiem, niby to niegrzecznie zabłąkany. Delikatnymi dłońmi wzięła go w bok, ale on wciąż i wciąż chciał głaskać ją po czole, nosie i policzku.
Skrzywiła się i przyśpieszyła kroków.
Zaczęła biec.
Nie ma czasu, bo babcia jest stara. Nie ma czasu, bo zimno. Nie ma czasu, bo jedzenie się zepsuje. Te nosiła w koszyku trzymanym w prawej dłoni. Strasznie nieporęczna rzecz. A potem się dziwią, czemu jest taka blada, skoro mróz przeszywa ją na wylot.
Biegła.
W stroju czerwonym jak krew przeszywała białe połacie. Nie miała czasu spojrzeć w bok. Szkoda, bo gdyby to zrobiła, to zobaczyłaby po prawej ogromną, górującą nad drzewami budowlę. Ciemno-brązowe cegły i mroczne okna. Błyszczące wieże zwieńczone półksiężycem.
Szkoda, że nie spojrzała w lewą stronę. Tuż za oblepionymi białą płachtą drzewami lśnił lodowiec. Wysoki, srebrzysty, wbijający się w niebo. Swą lodową pokrywą więził nieucieszoną wodę.
Zbliżała się do schylonej ziemi.
Dam radę.
Stopy przekroczyły kąt nachylenia.
Dwa plus dwa równa się cztery, a ta planeta to Wenus, nie księżyc, jak większość myślała.
Większość nie wiedziała, że gwiazda miłości udaje księżyc.
Ona nie wiedziała, że ześlizgując się ze zbocza wpadnie do wielkiej, ogromnej ciemności. Takiej, w której nie było ziarenka światła.
Jęknęła, czując siniaki na całym ciele. Pulsowały, poza tym lekko kręciło jej się w głowie.
Gdzie jestem?, rozejrzała się, ale nic to nie dało. Panowała nieprzenikniona ciemność.
Niepewnie wstała. Wprawdzie czuła się obita, ale raczej niezłamana.
Zrobiła kilka kroków. Coś chrupnęło pod stopami. Znów się skrzywiła, ale przechyliła głowę, spojrzała w górę i nic nie zobaczyła.
– Halo?! – krzyknęła.
Cisza.
– Halo?!
Coś zatrzepotało. Miała wrażenie, że to skrzydła. Czuła, jak serce bije jej szybko, zbyt szybko. Oddech miała urywany, ale oddychała. Tak, oddychała, więc żyła, po prostu trafiła do jakiejś jamy, pieczary. To nic, że jedzenie dla babci zostało rozrzucone po całym lesie i teraz wszystkie leśne dziwolągi się zajadają cukierkami i kanapkami z masłem orzechowym.
Przed nią coś zabłyszczało. Wyciągnęła rękę.
Zamrugała, bo światło na chwilę oślepiło.
Ćma była jej wielkości. Wisiała z czegoś niewidzialnego, stopionego z tłem. Skrzydła o ostrych kształtach miała złożone. Jednak to jej łeb był najbardziej zaskakujący. Siatka na niej kojarzyła się z kryształami, które ktoś połączył ciemną masą. A oczy błyszczały jak złoto.
Pogłaskała stworzenie.
Im dłużej to robiła, tym więcej światła na nią spływało. Wiło się po jej skórze, aż wreszcie całą ją wypełniło.
Otworzyła oczy.
Ściągnęła z siebie długi i wyraźnie znoszony, krwisty płaszcz. Położyła go na szarym parapecie okna. Było zamknięte, choć promienie słoneczne jakby na przekór wdzierały się w duży, skąpo umeblowany pokój. Stało w nim łóżko z drobną, kobiecą postacią o siwych włosach.
– Babciu – szepnęła ze łzami w oczach dziewczyna i położyła się obok postaci, przytulając ją.
Spoglądała w okno.
Wiatr dotykał maków. Poruszały się lekko w tańcu, kołysząc się, tworząc rytm scalony z ziemią.
Nagle wszystko stanęło.
A kiedy znów maki zafalowały, zerwało się z nich kilka płatków. Złapane w ruch, pofrunęły wysoko i daleko, hen daleko, w objęcia nieba.