Istotnym jest, do którego filmu najpierw sięgniecie, gdyż pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Mowa tu zarówno o kwestii fabularnej, jak i wyborach artystycznych reżyserów. „Red Dragon” to powieść Thomasa Harrisa, zaczynająca trylogię o Hannibalu Lecterze. Ponieważ odniosła sukces, to postanowiono ją zekranizować, a ponieważ jej nie czytałam, mogę się tylko odnosić do filmów i tak zrobię.
Pierwszym filmem, z którym się zapoznałam jest „Manhunter” z 1986 roku, reżyserowany przez Micheala Manna. Interesujące jest to, że w polskiej sieci istnieje opinia, jakoby ten film był totalną klapą finansową. Nie, nie był! Co prawda miejsce 76. na liście stu najbardziej dochodowych filmów roku nie jest jakieś wybitne, ale jednak zarobił – przy budżecie 15 milionów – $8,620,929 dolarów w samym USA. Więcej nawet, otrzymał nagrodę od francuskich krytyków w ramach festiwalu Cognac Festival du Film Policier w 1987 roku. I ja nie znam się na europejskim kinie, ale przypuszczam, że tak, ten film może bardziej podchodzić klimatem Europie, niż USA.
Dlaczego? Ano, film wizualnie jest chyba jedyny w swoim rodzaju. Reżyser Micheal Mann podobno uwielbia widoczki morza, oceanu, ale tutaj postanowił skorzystać z symboliki kolorów i to ewidentnie. Co ciekawe, krytycy z początku podeszli do „Manhuntera” w sposób negatywny, dopiero po latach zaczęli twierdzić, że to jest spoko wybór artystyczny. Otóż, Mann wykorzystuje trzy kolory: biały, zielony i niebieski oraz wszystkie jego odcienie. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku. Biały ewidentnie kojarzy się z grozą, z piekłem – ponieważ widzimy Hannibala Lectera w białej scenerii, tak samo jak gabinet naczelnika tego więzienia, a jest to więzienie pełne szaleńców, a sam szefuńcio również do takich należy. Zieleń i jej pochodne zostały użyte do scen z zabójcą Dollarhydem, co widzimy np. w poniższym kadrze:
Bo w „Czerwonym smoku” mamy scenę prostą jak budowa cepa – koleś stoi z kobietą przy drzwiach, ta wchodzi do mieszkania i wtedy Dollarhyde strzela mu w łeb:
Mann więc pobawił się nieco bardziej sugestywnością, co zresztą ma przełożenie na cały film. Zresztą, jak zauważyliście po obu kadrach, kolorystyka jest już zupełnie inna. W „Red Dragon” kolory są raczej z kategorii „mrok”, czyli ponura szarość, ciemność, natomiast w „Manhunterze” są to cieplejsze barwy. Ach, wracając do niego, to zostaje nam dopowiedzieć kilka kwestii. Steven Rybin* uważa, że zieleń to „poszukiwanie i odkrywanie”, zaś John Muir* (* – nie znam, ale i tak przytoczę) stwierdził, że Graham – nasz detektyw – jest przez ten odcień utożsamiany z dobrocią przyrody, np. w scenie, gdzie pomieszczenie komisariatu jest zielone, a sam bohater ma na sobie taką koszulkę:
No i pozostaje nam jeszcze kwestia błękitów użytych w filmie, które są obecne we wspólnych scenach z Grahamem i jego żoną Molly. Ale nie we wszystkich, o czym za chwilę. Błękit więc kojarzy się z czymś relatywnie przyjemnym – seksem i domem. Na przykład w takiej scenie:
Ale błękit został użyty w scenie, w której Molly mocno się zaniepokoiła, gdy syn zauważył, że ktoś się kręci wokół domu:
Ale a propos tej sceny – Mann każe nam czekać, buduje małe, bo jednak małe, napięcie, ale jednak odkrywanie, co się naprawdę dzieje trwa kilka minut. Myślę, że to dobry wybór, bo na przykład w „Red Dragon” nie było budowania napięcia. To znaczy, niby chciano to zrobić, ale to trwało ledwie kilka ujęć:
Mamy tu więc dosłownie kilka krótkich ujęć, z których… no właśnie, wynika jakaś więź z bohaterami? Moim zdaniem nie bardzo, ponieważ nie znamy Molly, nie widzimy, jak bohater ją kocha, jak bardzo wspiera syna. Dosłownie, powiedziałabym, gówno nas to obchodzi. No dobra – widzimy początek, że jest jakaś babeczka z synem, no ale co z tego? Z kolei u Manna nie ma strzelania przez kobietę, za to twórcy nam pozwalają o wiele dłużej przebywać z bohaterami. Tu na przykład nie ma migawki, że oni zabezpieczają rodzinę, tylko jest cała dłuższa rozmowa w takim białym ujęciu:
Ale Mann nie ograniczył się do tych trzech scen. Dał urywki, że Graham jest pomiędzy pracą, a rodziną – wtedy zajmuje się tym, czym lubi, czyli statkami:
Co prawda, w „Red Dragon” też widzimy, że Graham zajmuje się statkami – ale to głównie na początku i na końcu, twórcy postanowili nie tracić na to czasu. Ale, pozwolę sobie jeszcze wrócić do Manna, który wraz z autorem zdjęć zrobił scenę-perełkę:
Jak widać, Micheal Mann zdecydował się na budowanie osi fabularnej wokół nie tylko szukania mordercy, ale również wokół rodziny. To jest dla niego najważniejsze, a nie to, że Lecter pomaga złapać zabójcę. Ten zresztą w filmie pojawia się dosłownie na kilka chwil, to są trzy sceny i nie wygląda jak Anthony Hopkins:
Twórcy pozwolili sobie na ładne, nastrojowe kadry:
I to chyba jest najmocniejsza strona filmu Manna – on buduje nastrój niekoniecznie przez muzykę, ale koniecznie przez barwy i budowanie relacji widz-Graham. Natomiast to, co tu nie wyszło, to końcówka. Jest krótka, prosta i nie ma zdziwienia, ale montażowo niedopracowana.
„Red Dragon” – 2002
Widzom ten obraz bardziej się spodobał, niż krytykom. Nic dziwnego – w końcu normalni Kowalscy nie siedzą i nie analizują, co i jak w filmie i dlaczego Brett Ratner zdecydował się skupić na złolach, niż dobrym policjancie.
Właściwie, przy całym opisie „Manhuntera” zapomniałam zrobić opis fabuły. No więc tak: mamy tu do czynienia z dwoma mordercami, jeden z nich na wolności, a drugi został złapany. W przypadku „Red Dragon” widzimy, jak Graham łapie Lectera – i okej, podobno jest to nawet lepsze, niż opowiadanie, co i jak, jak w przypadku „Manhuntera”.
Krytycy, którzy doczepili się do obrazu Ratnera stwierdzili, że film technicznie rzecz biorąc jest dobrze zrealizowany, ale absolutnie wszystko wydaje się być znajome. Zbyt znajome.
„Milczenie owiec” dalej obcina kupony od swojego sukcesu, natomiast twórcy mieli tu wybór: albo zrobimy całkowicie nową interpretację, albo wykorzystamy to, co znajome. Wiadomo, że poszli tą drugą stroną. I być może za bardzo wyjścia nie mieli, bo pewną świeżość już zapewniał „Mahunter”, a z kolei Anthony Hopkins tak wrył się w zbiorową pamięć w roli Hannibala Lectera, że trudno było obsadzić w tej roli kogoś innego. Bo ten aktor zagrał w „Milczeniu owiec” fenomenalnie. Dał nowy wzorzec grania psychopatów, pokazując, że oni są zajebiście spokojni. Taka mieszanka – charyzmy Hopkinsa – i charakteru Lectera dała niezapomniane combo. Jak więc można było obsadzić kogoś innego w tej roli? Zwłaszcza, że mamy do czynienia z filmem, a nie serialem. Bo przypominam, że do pewnego momentu – co było widać w starszych produkcjach z lat 90′ – to, że byli inni aktorzy w serialach, a inni aktorzy w filmach z tego samego uniwersum nikomu nie przeszkadzało.
Tylko jednocześnie „Milczenie owiec” i „Red Dragon” dzieli około dziesięciu lat, co jest średnie, ponieważ WIEMY, że Lecter został złapany przed „Milczeniem”. Ba, w filmie pod koniec jest scena, gdy ten naczelnik więzienia mówi mu, że przyszła agentka FBI, która chce z nim porozmawiać.
I to by było OKEJ, gdyby nie widoczny upływ czasu zarówno na twarzy Hopkinsa, jak i na twarzy szefunia więzienia:
A teraz Hopkins:
Można by było przymknąć na to oko, tylko problem w tym, że Ratner postanowił skupić się na Lecterze i Dollarhardzie, zupełnie prawie ignorując więzi rodzinne. To znaczy: ja osobiście nie czułam tej relacji między Molly’m a Grahamem i jego synem. Prawdopodobnie przez to, że mało scen im poświęcono, co jest dla końcowego aktu walki bardzo niedobre. A dlaczego? Już mówię.
W „Milczeniu owiec” finał jest fenomenalny, ale chwilę, gdy agentka FBI otwiera drzwi buduje się przez ok. DWADZIEŚCIA MINUT, ewidentnie BAWIĄC SIĘ MONTAŻEM.
Finał „Manhuntera” i „Red Dragon” znacznie się różni. W tym pierwszym mamy prostą jak budowa cepa akcję – wchodzi Graham i zabija jegomościa, i tyle go widzieli. Natomiast w „Red Dragon” koleś zostaje uznany za trupa, więc Graham wraca do swoich i jest wielce przerażony, bo widzi, że jednak Dollarhyde żyje i właśnie przystawia sztylet do szyi jego syna. I ta scena powinna być zaskoczeniem dla widza – w końcu teoretycznie nie miał podstaw, by się tego spodziewać, zwłaszcza, że niewidoma dotknęła jakiegoś trupa, a dla widza nie jest do końca określone, kto to jest. Nie mniej, dla mnie to nie było żadne „wow”. Bardzo możliwe, że to przez moją znajomość gatunku, w końcu bardzo często takie „zaskakujące” zwroty akcji są w książkach. A, no i podbudowa do tej sceny była znacznie krótsza, niż w „Milczeniu owiec”.
Stephen Lang zagrał w „Manhunterze” szalonego reportera, który wyglądał tak:
Zaś w „Red Dragon” postać odgrywa Philip Seymour Hoffman i moim zdaniem przegrywa w tym aktorskim pojedynku, ponieważ koncepcyjnie gra typowego dziennikarza z brukowca, wyglądając znacznie mniej interesująco (bo nie jest rudy):
I moim zdaniem – jest niezwykle trudno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kolejny pojedynek aktorów, czyli facetów odgrywających Grahama – może być w ogóle rozstrzygnięty. William Petersen miał do odegrania kilka wspaniałych scen w „Manhunterze”, w tym sceny, gdy jest mu bardzo ciężko na to wszystko patrzeć. Zaś Graham Nortona jest taki… pusty, bez emocji, jakby zobojętniały na wszystko. I chyba to, który Graham jest lepszy jest wyłącznie kwestią gustu. Natomiast chciałam zwrócić uwagę na zieloną koszulkę Nortona na zdjęciu ;). Być może, że takową nosił po prostu w książce, gdyż z tego, co widzę – Ratner bardziej się trzymał oryginału, niż Mann.
Jednak Ratner nie pozwala sobie na jakąś epicką grę w kadrach. Są ładne, mroczniejsze zdjęcia, takie jak te:
Jednak nie ma tu ciepłych barw czy zabawy kolorami, jak u Manna. Jest to typowa, mroczna historia, podbijana stylowymi fotosami. W zasadzie ładniejszych kadrów – takich naprawdę wyróżniających się – jest tu tyle, ile widzicie powyżej. Natomiast nie oznacza to, że Ratner nie podjął dobrych decyzji, bo są tu dwie sprawy jeszcze.
Otóż, miejsce, w którym znajduje się Dollarhyde – w „Manhunterze” to jakiś budynek, w którym układ jest nieco szalony, a w „Red Dragon” to po prostu dom spokojnej starości. To drugie, jako mroczniejsze i bardziej niepokojące w sumie nawet lepiej do mnie przemawia, bo jest takie brutalniejsze:
Ratner podjął jeszcze jedną bardzo dobrą decyzję artystyczną. Chodzi mianowicie o tok myślenia Grahama – w „Manhunterze” był wątek oczu, patrzenia, widowni… i w pewnym momencie postać kobiety-ofiary miała świecące oczy, co wyglądało bardzo komicznie. Natomiast Ratner stwierdził, że nie będzie obstawiać komedii, ale zrobi aluzję przez lustra:
Uważam, że takie właśnie symboliczne znaki w tego typu filmach są na właściwym miejscu we właściwych filmach. Cóż, na pewno nie wygląda to dziwacznie.
No i teraz dochodzimy do puenty. Który film oglądać najpierw? „Manhunter” może dać jakiś powiew świeżości, ponieważ stylistyka thrillera jest całkowicie inna od tego, co obecnie znamy. Natomiast, jeśli ktoś oczekuje Hopkinsa, to wiadomym jest, że „Red Dragon” będzie jedynym wyborem.
To nie są filmy sensacyjne, powiedziałabym raczej, że to klasyczne filmy detektywistyczne, w których najważniejszy jest tok rozumowania „a jak połączymy to i to to wtedy dostaniemy to i go złapiemy”. Rozumiecie, w pełni klasyczna historia. Tutaj akurat obie interpretacje powieści Harrisa są ze sobą zgodne. I dlatego też nie mogę powiedzieć, by którykolwiek z nich robił za film psychologiczny. Dlatego, jeśli szukasz takiej rozrywki, to nie tutaj.
Dziękuję Joannie Czyż – bez jej cierpliwości co do mojego gadania o tych filmach nie byłoby takiego wpisu :).
Jeden komentarz do “Manhunter (1986) vs „Red Dragon” (2002) – analiza porównawcza”