[PODSUMOWANIE] 22 wnioski na 2022 rok

22. Jest chujowo, ale stabilnie – witamy w Polsce

To, że mamy burdel na włościach nie jest żadną niespodzianką. Natomiast zaskoczyło pozytywnie, że u nas nie ma scenariusza z Austrii. Doceniam naprawdę, że władza boi się ludu, który i tak już jest wkurwiony, a wkurwiony będzie jeszcze bardziej w nowym roku przez Nowy Wał. Ale spokojnie, Polacy zawsze sobie poradzą. Tego sobie i nam życzę w Nowym Roku.

21. Mężczyzna prawdę ci powie

W tym miejscu pozdrawiam Jacka i Kamila.

Podoba mi się to, że mężczyzna nie czaruje tęczami i kwiatkami, tylko mówi kawa na ławę o co chodzi. Dzięki temu dowiedziałam się o sobie parę rzeczy i nie były one przyjemne. Pewnie jesteście ciekawi, jakich?

Otóż

.

.

.

Nie powiem Wam! Wystarczy, że obaj wymienieni panowie będą potrafili wskazać wątek. A ja tymczasem popracuję nad transformacją bajzlu wewnętrznego :).

20. A świstak siedzi i zawija sreberka

Czytając różne uduchowione teksty można zauważyć jedną rzecz. Gloryfikowanie samotności. Być ze sobą, umieć to robić i tak dalej. Super. Wspaniale. Ekstra. Oświetlenie! A jednak nie da się ukryć, że człowiek potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem. I to najlepiej w realu, a nie w internetach. I można powiedzieć, że to kwestia umiejętności, a jednak nie. To kwestia miasta. Czy w Gorzowie ludzie chcą mieszkać? Nope. Dlatego idąc do Klubu Książki w bibliotece spotkasz fajnych ludzi, ale w wieku 60-70 lat. To wspaniałe, zwłaszcza dla osoby około trzydziestki. Czy w Gorzowie komuś się chce bawić? No, patrząc na zaangażowanie pewnej grupy w kwestii sylwestrowej, to niezbyt. Czy… no nikt mi nie wmówi, że miasto nie ma wpływu na to, co się dzieje. I choć moooże Gorzów się zmienia, to jednak może pojadę nad morze. Dobra, kończę ten temat… bo i tak wpis nie był na temat.

19. A jednak w tym mieście można! A nie, czekaj, to Gorzów

No właśnie – jak się cieszyłam ze spotkania z foliarzami, tak się zdziwiłam, że zero inwencji w stronę Sylwestra. W pierwszej chwili Wewnętrzna Dziewczynka była zdruzgotana, a w następnej nie – bo przypomniała sobie, gdzie mieszka. Welcome to Gorzów Wielkopolski!

18. Pożegnał się deszczem

Tęsknię za Szczecinem. To było zajebiste miejsce, bo przeżywałam zajebiste momenty. I kebaba. Tylko tyle i aż tyle. Ale czy mogłabym tam znów mieszkać? Nie sądzę – głównie dlatego, że miasto po dwóch latach mnie nudzi. Ale… Szczecin jest jednak miejscem, do którego będę miała ochotę wracać. Do którego zawsze będę czuła nostalgię. W końcu tu jak na razie spędziłam jedne z najlepszych chwil swojego życia, nie? Mam prawo tęsknić. Życzę sobie jednak, bym 2022 wspominała tak dobrze, jak się tylko da. By ten rok był tak zajebisty, jak to tylko możliwe.

17. Bo najłatwiej jest tchórzyć

Gdybym miała te dwadzieścia lat, to co bym zrobiła? Oczywiście: pojechała do Warszawy na foliarzową imprezę. Ale nie mam, więc postanowiłam Sylwestra spędzić w domu. Sęk w tym, że Gorzów jak zwykle zaspał, znajomi wyjechali cieszyć się życiem gdzie indziej, a ja dostałam zaproszenie do Warszawy. I stwierdziłam, że finansowo nie dam rady – choć sprawdzałam przejazd Flixbusem. W jedną stronę to masz 130 złotych, czyli ogółem 260 jakoś by wyszło. I co? I pstro, bo na dziś i tak wydałam te 170 złotych, bo patelnia, bo kawa… ach, no tak, na zwykłe życie poszło. Ale i na „rarytasy made in Grażyna” również. I jest w tym taka świadomość, że gdybym nie bała się o finanse, gdybym miała w sobie tę cholerną młodość, odwagę, to teraz bawiłabym się turbo fajnie w Warszawce. Ale wiem, że potrafię tchórzyć. I ten strach, te obawy to również trzymają mnie w miejscu, w którym jestem. Fakt, najpierw praca, potem przeprowadzka. Tyle że może odważniejszy człek potrafiłby jakoś zorganizować pracę w innym mieście? Szczerze, nie mam bladego pojęcia. Życzę sobie – i nam wszystkim – więcej odwagi w 2022!

16. Social media i proza życia

Bardzo bym chciała pracować w social mediach, bo wtedy nie czułabym się w pracy i byłoby to dla mnie wyrąbiste przeżycie. Serio. Ba, żeby to sprawdzić zastosowałam swoje zdolności jasnowidzenia. Jednocześnie zetknęłam się z murem rzeczywistości, bo obecnie jest tylu chętnych do SM, taka konkurencja, że wydaje się trudno wejść na rynek. Ale! Zrobię to, tylko najpierw zacznę od czegoś, w czym łatwo mi o zlecenia. Po prostu. Taka proza życia – praca by była, ot i co. Dlatego też zaczęłam szukać pracy, najpierw w innych miastach, potem w Gorzowie. Jakiejś. żeby zarabiać. Póki co słabo to wychodzi, więc stwierdziłam, że może coś złapię online. I mam jakieś drobne zlecenia. Skoro same do mnie przychodzą (właściwie to kwestia mojego zapytania), to czemu nie wykorzystać sytuacji? Proza życia :).

15. Krzem, natura i dieta

Zgadnijcie, co one wszystkie mają ze sobą wspólnego? No jak to co? Wpływają na włosy! Muszę się w końcu zająć krzemem, ale za to mogę z całkowitą pewnością powiedzieć: dieta wpływa na włosy. Odkryłam Amerykę? Nie, ale odkryłam, że nie tylko cukier masakrował mój fryz, także chipsy powodowały horrendalnie duży łupież.

A jeśli ktoś lubi chipsy, to pocieszeniem może być to, że…. no, naturalny szampon w kostce daje na to radę!

14. Rysowanie daje mi frajdę

Zaczęłam adaptować „Agafe” do komiksu-grafiki. Czułam wtedy bardzo wysoką energię, z tych pozytywnych. Chciałabym projekt kontynuować, bo takiego uczucia to ze świecą szukać. ALE… postanowiłam – nie wiem, może głupio – że wrócę do tego projektu, gdy zacznę zarabiać. Pytanie tylko, czy to już można zacząć robić, bo zbieram drobne zlecenia? Wiecie, chodzi o to, by nie było spięcia na żadnym polu ;).

13. A jednak pisanie jest moje

Z tym pisaniem odwaliła się gruba impreza… i może, wiecie, co? Zostawmy już ten temat. Po prostu. Lubię pisać, odkryłam jak robić to z serca i tyle. Czego więcej do szczęścia trzeba w tym temacie?

12. UWAGA – BO BĘDĄ ŻYCZENIA

Życzę nam wszystkim, by 2022 był zajebisty. Of course, pozytywnie. Czego chcieć więcej? 🙂

11. Jasnowidzenie to fajna zabawa, ale i odpowiedzialna

Wciągnęłam się w jasnowidzenie. Podoba mi się to. Jednak trzeba uważać na BHP i trzeba też wiedzieć, kiedy nie informować o swojej wiedzy. Bo człowiek ma własną wolę. I ogólnie, nie wiem…. wydaje mi się, że po marcu jasnowidzenie wcale nie będzie już takie wyraziste. Wcale nie będzie z tego tak prostej zabawy. I cóż… może to i lepiej ;). Im się mniej wie, tym jest lepsza zabawa.

10. Z nałogami można wygrać?

Zepsułam to, na co pracowałam przez kilka miesięcy i w przez rok. Zero cukru, zero chipsów. A może nie? Wszak od drugiego stycznia szoruję dwa pewne magiczne koktajle, które sprawią, że jelita będą miały drugą młodość i absolutnie nie będą chciały chipsów i słodyczy. Innymi słowy, potestuję coś nowego.

Póki co stwierdziłam, że jeśli masz bardzo silne postanowienie, bardzo silną motywację i bardzo silną wolę, to wygrasz. Brzmi grubo? Owszem. Jeszcze w 2020 roku wydawało mi się, że zawsze będę się obżerać chipsami i cukierkami, ale dziś już wiem, że można z tego zrezygnować. Że jest to wykonalne. Tylko trzeba odrobiny wysiłku.

A wiecie, co jest najlepsze? Tak naprawdę, żeby pokonać mocny pociąg do chipsów wystarczyło RAZ zamienić kwotę na to przeznaczaną na kino. Film był co prawda słabej jakości, ale psychologicznie udało się! Efekt osiągnięty! No wow. Więc, czasem stwierdzenie „niemożliwe” jest tylko wymówką… I z tego punktu bardzo serdecznie pozdrawiam Hanię! Haniu, wiem, że dasz radę wygrać do końca! Jeah!

09. Filmowe przeżycie roku

Jak myślicie, co nim będzie? Oczywiście, że „Diuna„! I można się kłócić, że to nie tak, że można było lepiej, ale ten film obejrzany w kinie robi wrażenie. Jest po prostu arcydziełem. Koniec, kropka.

08. Waris Dirie: ból głowy nie jest żadnym argumentem

W swojej książce „Kwiat pustyni” Waris Dirie przyznaje, że gdy zaczynała zadziwiającą karierę modelki, to głowa często i mocno ją bolała. I zaraz dodaje, że mogła marudzić, ale parła do przodu, bo liczył się cel.

I mogę powiedzieć, że stany depresyjne – no może przesadzam, ale stany zbliżające się znacznie do stanu załamania nerwowego – nie są argumentem do tego, by czegoś zaniechać. Właściwie od kwietnia do lipca czułam się jak zombie, bo robiłam pracę dyplomową i miałam techniczne przeszkody, co tylko dolewało oliwy do ognia. Wreszcie się wszystko skończyło i poczułam ogromną ulgę. To wszystko jednak uczy, że nie warto się poddawać. Kto powiedział, że droga będzie łatwa i szybka? A, wiem. Duchofi nauczyciele. Aha. 😉

07. Nie jestem sama

Cóż powiedzieć… niezaprzeczalnie ten rok pokazał, że mogę liczyć i na rodzinę, i na przyjaciół. A ci… to skarby. Szczerze mówiąc, znam tyle dobrych ludzi, że gdy chcę w jakiś sposób podsumować swoje relacje na FB, to trudno jest mi wybierać konkretnych. Czuję wtedy, że kogoś niesłusznie pomijam, że tym pominięciem kogoś skrzywdzę. A przecież nierzadko narze fejsbuczkowe relacje skończyły się na wymienieniu serduszek czy „aha, dziękuję”. Bo dla mnie liczy się każdy uśmiech…

06. Na jaki kurs pisania iść? Na żaden

Do takiego wniosku doszłam po studiach. I jasne, może trochę polepszyło warsztat, ale… jednak pisanie leży w mojej naturze. Umiem to robić i zamierzam wykorzystywać zawodowo. I nie nauczyłam się tego będąc na studiach. Po prostu: pisałam i czytałam. Czego więcej chcieć? No właśnie. A ludziom się wydaje, że trzeba nie wiadomo czego, by zacząć pisać. Tymczasem wystarczy kartka i długopis. Naprawdę! Cała reszta to jest teoria, którą warto zostawić literaturoznawcom. I czytelnikom, by sobie mogli podyskutować. Bo widzicie, często jest tak, że kurs po prostu hamuje wenę. Ja przez studia zostałam nieźle zablokowana i przeszłam przez swoiste piekło osobiste. Cóż, szybko się odnalazłam, bo pracowałam z czakrami, pracuję z energią, więc jest spoko w tym temacie. Za to koleżanki ze studiów tak szybko mogą nie wyjść na prostą. Ale to dobrze, jeśli wyjdą. Szczerze mówiąc, to ja miałam taki moment, że chciałam już skończyć to „wiecie co”, dosłownie tak czułam. Ale skoro poświęciłam dwa lata na to coś, zapieprzałam jak głupia, to już to draństwo skończę. Tylko na tym mi zależało pod koniec. I najciekawszy był moment wejścia na obronę…. „czwórka” – dostałam info od Wszechświata. Super, dziękuję. Hah, obrona w ogóle przebiegała w dziwny sposób, ale w końcu się udało. I mogę być z siebie dumna, mimo że to tylko licencjat. Albo AŻ licencjat, bo wbrew pozorom dojście do tego momentu dużo mnie kosztowało, i raczej nie dałabym rady psychicznie na magisterce. Tak czy siak, jeszcze teraz czuję radość wspominając tamten dzień :).

05. Heksagram szczęścia – widzita jak jest

Podsumowując 2021 roku doszłam do niesamowicie „oryginalnego” wniosku, że aby być szczęśliwym, to trzeba mieć zadbane kilka aspektów życia. No wow. Co za fantastyczny i nowatorski wniosek! Na to wpadł Expert w Bentleyu, który rozmawiał z Ryszardem Karzełkiem. Tak, z TYM Karzełkiem. I tak sobie słucham i słucham, i o ja cię! Jaka to mądra osoba! Kiedyś gościa nie czułam, a teraz zastanawiałam się nad zakupem jego książki. Tylko oni sobie tak mówią, mówią, a ja se myślę… ale zaraz, przecież to wszystko widać jak na dłoni. Zdrowie, praca, finanse i tak dalej. Jaka tu ma być filozofia? Podał facet kilka wskazówek i uznałam, że to wystarczy.

Bo widzicie, to jest rzeczywiście tak, że człowiek wspomina najlepiej momenty, w którym albo ma stabilizację, albo po prostu jest spoko. Czyli pieniądze. Towarzystwo. Zdrowie. I tak dalej. A i nie zapominajmy o rozwoju duchowym, bo przecież bez tego ani rusz dalej. W tym roku było tak, że jak spałam na pieniądzach, to potrafiłam się cieszyć życiem, jak wychodziłam z gabinetu dentystycznego, to wychodziłam z życiem, a jak szorowałam jogę i pranajamę, to znowu – czułam się świetnie. I właściwie cały ten rok pokazał, że warto dbać o kilka aspektów, a nie jeden. Fajna sprawa.

04. Od jakiego bólu można umrzeć, nie będąc torturowanym? Od zębów

Zaczęło się dobrze. To znaczy – zdecydowałam się na łażenie do dentysty, bo tak. Wow, nawet nie pamiętam, że to było na początku roku. Wydaje się to strasznie odległe, podobnie zresztą jak lipiec (o którym w innym punkcie). Niestety, kwestia finansów przerwała leczenie, ale spokojnie. Ciało nie przestaje reagować na wewnętrzne konflikty, a co się upiecze, to nie uciek… dobra, nie wiem, jak to szło. Wiem natomiast, że wrzesień, październik to była po prostu bomba z zapłonem. Takiego bólu, jak wtedy to ja jeszcze nie miałam. Myślałam, że zdechnę, ale – chyba – na szczęście to się nie udało. Wniosek z tego taki, że czasem warto poprosić. I iść do dentysty.

03. Kompleksy

Temat-rzeka. I właściwie można powiedzieć, że wizyta u dentysty była ukoronowaniem całego, gównianego splotu programów. Zacznijmy więc od początku, czyli od „Agafe”. Fajna książka, co nie? I czułam się zajebiście, gdy wreszcie do mnie przyjechała i tak dalej. Schody zaczęły się pojawiać dalej, bo mimo usilnych prób kontaktów z gazetą czy z blogerami, czy z biblioteką, wszystko spełzało na niczym. A w pewnym momencie zaczęło mnie też męczyć to, że nie ma ona doskonałej redakcji. Dobra – redakcji doskonałej nie ma żadna książka, a ja widziałam takie, które są po prostu wydrukowane, bo tak. I wcale nie są idealnie skrojonymi tekstami. Ale tylko ja wzięłam to sobie ekstremalnie do serca i przez trzy kolejne miesiące – zamiast się cieszyć i szorować powieść – miałam kompleks, że coś spierdoliłam. Mało tego, czułam się tak już w momencie, gdy gadałam o niej z pewną panią prowadzącą. Sic. To w jakiś sposób mogło leżeć w podświadomości. No, ale wreszcie dałam sobie z tematem spokój. Skupiłam się na studiach. Skupiłam się na życiu. Co zrobiło ciało? Uznało, że konflikt się skończył, a że dotyczył relacji ja-Agafe, to w sumie… halo, zęby, jesteście tam? Dobra, proszę, bądźcie grzeczne do 11 stycznia, kiedy mam wizytę u dentysty, ok? Ale dobra. Jest Agafe, jest powieść, może warto coś z tym zrobić? Ale co? Szukam porady u Wiedźm. Takich prawdziwych. I co wyszło z tej całej dyskusji? Ano to, że „Agafe” ma taką dziwną energię ofiary, nieszczęścia nieziemskiego. Cóż… no… jakby trudno zaprzeczyć, bohaterka w końcu była jednym wielkim nieszczęściem, które musiało jakoś uratować świat pomimo w kij dużej traumy. Wracając do tematu. Wiedźmom wyszło, że powinnam napisać drugą część z uniwersum Kramu. I spokojnie, tak się dzieje. Tym razem dopieszczę do ostatniego szczegółu, i tym razem…. właśnie, potraktuję to jako nową, oddzielną historię. Bo w sumie tak jest. Pisze ją inna ja, i jest o czym innym.

Ale podsumowując cały ten wywód o kompleksach – jeśli macie jakieś kompleksy związane z własną twórczością, to może być ciężko. Tak, zdecydowanie ciężko, a nie trudno. 😛

02. Odnajdź w sobie dziecko, ale nie zapomnij o nim

Ładne te slogany. Takie romantyczne. Bo cóż oznacza „odnajdź w sobie dziecko”? Otóż – ciesz się życiem, błahostką, baw się. To jest jednak najprostsze rozumienie Wewnętrznego Dziecka, które jest spłycane do ulotnych chwil, do momentów radości. A przecież zapominając o nim zapominamy o sobie. Bo Wewnętrzne Dziecko to nie tylko radość, to także wybryki – cóż, jak to dziecko. Potrafi się dać we znaki ostro, a ludzi nie uczy się, jak sobie z nim poradzić. Zwyczajne „zamknij się” po prostu nie pomoże, a wręcz przeciwnie – wzmoży jeszcze większy płacz i krzyk. Więc co robić, ło matulu?! Przytulić. Powiedzieć parę przyjemnych słów. Wyjaśnić – czasem jak krowie na rowie – sytuację. Czasami jest to niezwykle wymagające, bo nagłe, bo trzeba dużo cierpliwości, bo potrzeba dużo czułości. Ale lekcje, które możemy wyciągać dzięki kontaktowi z Wewnętrznym Dzieckiem są bezcenne. To jest taka droga, którą nam wskazuje, wskazuje wyraźnie, co możemy jeszcze w nas utulić czy przetransformować. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że jak nawiążesz kontakt ze swoim Wewnętrznym Dzieckiem, to już nie będziesz tak ostry wobec innych. Być może to uogólnienie, być może to efekt lustra – ale świadomość, że ktoś tak a nie inaczej się zachowuje, bo nie pracował nigdy z Wewnętrznym Dzieckiem pozwala ukrócić wahadło. Pozwala stanąć na wysokości zadania. Właśnie: współpraca z Wewnętrznym Dzieckiem otwiera drzwi Królowej (Królowi – zależne od płci). Mam nadzieję, że w 2022 Królowa staje na wysokościach i czyni królewski rok.

01. Wszystko jest iluzją

A każdy z nas ma swój własny świat, który czasami puka do innych. Ale wracając do samej iluzji: to jest świetny sposób, by coś przetransformować. Dajmy na to: ból. Ten najmniejszy, w kolanie, zniknął bez śladu, gdy to sobie uświadomiłam. Z zębami już nie było tak prosto, gdyż to cholerstwo po prostu tak jebło, że ciężko było wznosić się na wyżyny kwiatostanu. Natomiast, gdy powiedziałam sobie ostatnio „astrologia to iluzja” coś musiało puścić, bo wybuchnęłam śmiechem. I o ile uświadomienie sobie, że coś nie istnieje (tak, łyżka i matrix!) jest skuteczne, tak też czasem wymagające długiego nakładu pracy. A czasem po prostu nie ma na to czasu…

Wszystkiego najlepszego w 2022! 😉

[ŚWIADOMOŚĆ] Nie jestem psem, nie zbieram kości spod nóg

Dla Izy, Kamila i wszystkich przyjaciół – dziękuję Wam

Tam coś siedzi. Jest dziwne i takie zagubione, łyżeczkowate i zaklęte w pajęczą sieć nierozsądnych przekonań. To moje Wewnętrzne Dziecko, które w tej chwili płacze, trzęsie się i krzyczy „nie zostawiaj mnie”. To wypływający z niego strach uderzający w odwagę. A jej nie mam. Całe… ach, nie całe. Kilkanaście lat byłam tchórzem i nawet jeśli tamto zdarzenie już nie ma znaczenia, to pozostawiło to po sobie krwawe ślady. Znajdują się one tuż przy ognisku. Ognisku mego światła, którego Wewnętrzne Dziecko nie chce dotykać, bo boi się poparzyć.

– Ale że ja mam im powiedzieć że znowu na coś wpadłam i oni to zaakceptują i mi nie powiedzą, żebym się wynosiła i w ogóle, że jest to kolejny nietrafiony pomysł na całe moje życie i że nie potrafię i że jestem beznadziejna? – zapytało jednym tchem.

Ta plątanina jest nielogiczna i wydaje się taka nierzeczywista. Całe to gadanie o byciu światłem i byciu bogiem nagle wydaje się być nieznaczące, bo cóż – dobra samoocena Wewnętrznego Dziecka nie istnieje.

Wiele razy coś próbowałam i nic nie wychodziło. I teraz ponownie chcę czegoś spróbować, co przecież potrafię. Ale koniecznie muszę o tym milczeć, by nikt się nie dowiedział, że mam 43344354354324 pomysł na życie, koniecznie muszę siebie strofować za to, że w ogóle go wymyśliłam i że jakim cudem ja w ogóle żyję i po jaką cholerę doświadczam?

Ach, moje Wewnętrzne Dziecko najlepiej by zsabotowało kolejne pomysły. Według niego najlepiej jest się gdzieś ukryć i milczeć. Po co mówić, skoro ma w sobie przekonanie, że nic mi się nie udawało, że nic z tego nie wyjdzie, no i zatem, po co dręczyć znajomych tym kolejnym pomysłem…

Ach, użalanie się bez dna.

Kamil pewnie kręci oczami, przecież nie dalej jak kilka godzin wcześniej powiedział, bym siebie ukochała.

Iza pewnie by się ucieszyła, bo chyba ten mój pomysł to kolejny krok naprzód. To przecież jest konkret. Działanie. Kierowanie się prostotą. I odwagą.

A jutro w paczkomacie prezent o social media – zostanę ninja w tych wszystkich platformach i nikt nie będzie mógł mi podskoczyć.

I cisną mi się na klawiaturę teksty reklamujące, już chcę myszką klikać kampanię internetową, dawać zlecenie Pauli, ale Wewnętrzne Dziecko nadal woła.

– Jak możesz!!!! ONI PRZECIEŻ POWIEDZĄ, BYŚ ZEBRAŁA DUPĘ W TROKI I POSZŁA NA MAGAZYN DO PRACY!!!! JAK MOŻESZ NIE IŚĆ NA MAGAZYN DO PRACY!!! JAK!!!!

A przecież to takie proste.
Mam umiejętności – no mam. Zlecenia same wpadają? Tak. Jest internet, są narzędzia do ogłoszenia się – owszem. Po co komplikować sobie życie? Już przecież nie raz widziałam, że praca sama mnie znajduje.

I najczęściej była to praca związana z tekstem.

I chociaż marzę o byciu social media ninja, to to marzenie może się stać faktem, jeśli uzbieram na niego pieniądze. Ale niekoniecznie musi to być praca na magazynie, prawda?

Zresztą – wysyłałam CV za pracą. I w pewnym momencie miałam mindfucka, bo co dwa tygodnie nowe ogłoszenia tych samych firm. A teraz, w dobie najdziwniejszych koronkowych akcji, okazuje się, że ich filozofia do mnie nie pasowała.

Zaczynać od zera. Zaczynać… och, moje Wewnętrzne Dziecko tego wszystkiego nie widzi, nie widzi świetlanej przyszłości. Boi się, że będzie samo, bo znowu coś zepsuje. Zepsuje jak w grudniu 2013, zepsuje jak przy „Agafe”, zepsuje jak przy fanpage „Abstrakcje Oli”. Brawo, to się nazywają argumenty!

– Świat jest taki, jaki chcesz by był…

Ale dla wielu jestem marzycielką i niemiłosiernie bujam w obłokach. Och, tak – sprzedam swoją książkę, tylko zapomniałam o jej promocji. A, nie. To po prostu nikt o niej nie chciał pisać. Nie, nie mam już sił się w to bawić, olewam temat.

Czekaj, to może uporządkujemy moje wewnętrzne tragedie? Zacznijmy od T…. A, stop, to przecież telenowela brazylijska i nie ma sensu o tym opowiadać, to jak niekończąca się historia i mam już jej po dziurki w nosie. Po prostu trzeba żyć dalej. Pomimo napieprzającego bez powodu lewego biodra.

Dobra, uporządkujmy.

A więc boję się powiedzieć przyjaciołom, że wpadłam na nowy, genialny pomysł zawładnięcia światem, a do tego nie jestem sama, bo mam wspólniczkę, która myśli w bardzo podobny sposób. No, może nie zapomniałaby o promocji przy wydaniu powieści.

A więc, uściślijmy jeszcze coś: moje Wewnętrzne Dziecko ma parcie na pracę na magazynie, na który i tak by mnie nie przyjęto, bo biodro i niedosłuch, i to nie jest ochrona.

Logika tak samo abstrakcyjna, jak w zakończeniu serii anime Neon Genesis Evangelion.

Idę utulić Wewnętrzne Dziecko…

Zdrawiam!

[commentary] Odwiązać się od cierpienia

Z początku myślałam, że powyższy wykład nie da mi zbyt wiele ciekawego, bo Ajahn Brahm nie odkrywał Ameryki. Ale potem zaczęła się akcja z żałobą.

[ludzie] Boją się szczęścia. Są przyzwyczajeni do tego, kim są. Do bólu, do trudności. Są przywiązani do cierpienia. [Ajahn Brahm].

Ajahn przytaczał historie o żałobie. I nagle stwierdziłam, że żałoba – ta psychologiczna, mentalna – to jest ściema. To program, który nam wgrano, byśmy mogli się pieścić w byciu ofiarami. Koniec końców, jeśli umiera tylko ciało, jeśli ludzie przestają się wreszcie męczyć na tym padole, to po jakiego kija mamy się smucić? Ba, w Sieci wystarczy poszukać przykładów, jak zmarła osoba przychodzi we śnie i prosi, by żałobnik przestał się rozczulać. Tak, myślę, że zmarli zdecydowanie wolą, jak ich bliscy się radują życiem. I oczywiście, że jest to trudna sytuacja, w chrześcijańskiej kulturze wręcz nie do pomyślenia. No bo jak to tak, przystoi w ogóle iść na bal maturalny, gdy jeszcze oficjalna, dwuletnia żałoba się nie skończyła? Mówi się o tym, że jest ona potrzebna psychice po to, by mogła się zregenerować po utracie kogoś bliskiego. Ale… czy my po prostu nie jesteśmy przywiązani do bólu i dlaczego buddyści potrafią się cieszyć po czyimś pogrzebie? Bo chrześcijanie mają wbity program „och, smućmy się, módlmy i przez dwa lata chodźmy w czerni”, a buddyści mają medytacje transformujące ból. I je stosują, może właśnie dlatego, że nie są przywiązani do cierpienia.

W Malezji często spotykałem ludzi chorych na malarię. Inni chorowali, ja nie. Myślę, że to dlatego, że się nie bałem.

Od początku plandemii jestem przekonana, że ludzie chorują na to gówno tylko dlatego, że się boją. I jasne, można rozszerzyć opis, ale w swoim krótkim życiu nauczyłam się jednego. JEŚLI SIĘ CZEGOŚ BOISZ TO TO KURWA PRZYCIĄGASZ. Zapamiętaj to sobie. I nie mówię, że to jest łatwe do kontrolowania, bo wcale nie jest. Ale ta świadomość bardzo pomaga, szczególnie, jeśli nie widzisz na ulicach zwłok, a jakieś 99% znajomych funkcjonuje normalnie.

Strach to właśnie negatywność dodana do przyszłości.

I większość ludzi niestety nie rozumie, że skupiając się na czarnych wizjach przyszłości przyciąga je do siebie. Ja nie chcę żyć w kraju, który jest jak Wenezuela. Nie chcę żyć w kraju, w którym jest jak w Austrii. I nie chcę żyć w świecie, gdzie złole mają nieustającą orgię z cierpienia innych. Gdy jednak usiłuję ludziom tłumaczyć „ej, nie twórzcie gównianych wizji”, to mi często odpowiadają „to nie tworzenie, to fakty”. Na szczęście – ufff – jestem wolnym człowiekiem i mogę decydować, w jakiej rzeczywistości chcę żyć. A chcę żyć w rzeczywistości, w której człowieki są wolne.

Jeśli patrzysz na przyszłość całościowo, czyli mądrze, to strach przestaje cię kontrolować.

Już któryś raz w tym roku osiedlowy kebab podwyższył swoje usługi o dwa złote. A gdy wchodzę do sklepu, to czuję niepokój, bo ceny nie są najszczęśliwsze. Inflacja 7,7%. I są memy Polska=Wenezuela. A jednak, teraz staram się filozofować, że żeby nastał Nowy Wspaniały Świat, znaczy nie ten z Huxleya, a ten z Edenu, to stary musi upaść. Upadek programów, upadek systemu. Aby była wolność, system musi pierdolnąć, ale to przecież nie wydarzy się drugiego grudnia 2021, tylko z czasem będzie zachodziło. To już się dzieje, tylko ściana między chujową rzeczywistością a nową, wspaniałą zniknie ostatecznie 21 grudnia. Hm, nie wiecie, o co mi chodzi? To wróćmy do Ajahna Brahma i zapraszam do pytań w komentarzach.

Szczęścia nie można kontrolować, trzeba mu się po prostu oddać.

Ta powyższa prawda opisana też jest w transferingu. Im bardziej człowiek ma na coś wywalone, tym bardziej jest mu dane. Oczywiście, z teoretycznego punktu widzenia jest to proste. Z praktycznego trudniejsze, bo przyzwyczailiśmy się do kontrolowania. Ale właśnie tak, jak Ajahn zauważył – kontrola i strach się łączą, a przywódcy religijni o tym doskonale wiedzą i to wykorzystują. Natomiast gdy coś zrobisz i odpuścisz, to po jakimś czasie możesz się bardzo pozytywnie zdziwić.

Powyższy wykład daje wiele do myślenia. Tak właściwie, to raz jeszcze uświadomił mi, że najważniejsza jest świadomość. Bo jeśli jesteś świadomy, że masz wpływ na sytuację swoim stosunkiem do niej, to już wygrałeś.

POSŁOWIE

W tym miejscu serdecznie dziękuję Kamilowi Kotowiczowi, bez którego seria tekstów commentary by nie powstała. To było bardzo ciekawe, inspirujące i pouczające doświadczenie. Dziękuję, Towarzyszu! I trzymaj się ciepło :).

[commentary] O wychowywaniu dzieci

Czy mnich buddyjski może mówić o wychowywaniu dzieci? W końcu ich nie ma, więc co on może o tym wiedzieć? A to psikus, bo po obejrzeniu kolejnego wykładu Ajahna Brahma wygląda na to, że wszystko zależy od podejścia do drugiego człowieka.

Ajahn Brahm wprost powiedział, że młodszych towarzyszy traktuje jak dzieci, którymi się opiekuje. Rzeczywiście, podawał przykłady na to wskazujące. Ale czy to wystarczy? Może, jeśli zna się nauki buddyjskie, gdzie jest mowa o szczerości i współodczuwaniu (bo to słowo lepiej oddaje to, co Ajahn ma na myśli, niż współczucie). To proste zasady i mogą być zastosowane wobec wszystkich istot. Do dzieci także. W praktyce okazuje się, że wdrożono nowoczesną pedagogikę, pedagogikę wolnościową. Jak zwał, tak zwał, ale na jedno wychodzi, a efekty są zniewalające.

Wychowujmy dzieci tak, by rozwijały dwie cechy: szczerość i umiejętność kwestionowania. (Kursywa to wypowiedź Ajahna Brahma).

Osobiście ze szczerością nie mam żadnych problemów, po prostu nie umiem kłamać. Nie zawsze tak było, ale z jednym z powodów dla którego w podstawówce robiłam wałki był strach. Prawdopodobnie dzisiejsze dzieci się nie zmieniły i nadal kłamią, bo się boją. To jest banał, który bardzo trudno zrozumieć dorosłym. Nie wiem, dlaczego. Ileż prostsze życie byłoby, gdybyśmy mówili sobie prawdę i rozmawiali o naszych problemach, ileż nerwic by uniknięto. Oczywiście, Ajahn to wszystko obnaża do kości. W momencie, gdy podał przykład z życia, w którym jego ojciec powiedział: „nie kradnij, nawet jeśli byś bardzo tego chciał, nie kradnij, kupię ci” wzruszyłam się głęboko. To nie chodzi o sposób, w jaki Ajahn o tym opowiadał, ale chodziło o to, co opowiadał. Bo jest zwykły Kowalski, często bezrobotny, ale załatwi dzieciakowi to, co chce, choćby skały srały. Głębokie okazanie miłości. Coś pięknego, choć bardzo prostego. Literatura „wysoka” by się nie powstydziła takiej sceny. Ale dobra, wróćmy do wykładu.

Przyczyną braku inteligencji w przyszłym życiu jest nie zadawanie pytań w obecnym.

Powyższe stwierdzenie to odpowiedź Buddy na pytanie „dlaczego ludzie rodzą się głupi”. I powiem Wam tak – można negować reinkarnację czy karmę, ale gdyby nie pytania, świat nie ruszałby się do przodu. Moim zdaniem, kwestionowanie czegoś jest oznaką inteligencji. Hm, skoro jesteś inteligentny, czemu nie drążysz tematu? Bo wiecie, to że coś jest podane na tacy nie oznacza jeszcze, że coś jest prawdziwe. A że każdy z nas śni inaczej, każdy z nas ma inną prawdę, bo prawda jest subiektywna, to tym bardziej należy pytać. Właściwie to chyba nie umiem dobrze uzasadnić, dlaczego podważanie prawd – a choćby i tylko o”okrągłej Ziemi” – jest świetne. Wiem natomiast, że drążenie tematu bywa fascynujące, a gdy już zanegujemy nawet to, co uznaliśmy za prawdę, to robi się w głowie taki zonk, że trzeba iść spać i po prostu przetrawić to. Ten proces jest wspaniały, bo daje ogromną frajdę. I przygodę. Myślenie nie boli, za to jego konsekwencje – hm, powiedzmy, że wolę być w przyszłym wcieleniu mądra, niż w obecnym grać tchórza.

To ludzie kształtują miejsca, a nie miejsca ludzi.

I tak, i nie. Myślę, że tu odpowiedź jest nieco bardziej skomplikowana, ale istotnie, miejsce chłonie energię ludzi, którzy w nim przebywają. Stąd na przykład w miejscach kultu możemy odczuwać pewne uduchowienie, ale gdy podejdziemy do śmietników przy domu to już nie bardzo. Jednak warto sobie wziąć chociaż na chwilę tę myśl do serca, bo w ogrodzie sąsiada trawa jest bardziej zielona. Już rozumiecie? Tak, gdziekolwiek się zjawimy, zabieramy siebie i własne problemy. Coś na ten temat wiem, bo od życia dostałam bardzo kosztowną lekcję w tej kwestii. Nie mniej jednak, historia, którą opowiedział Ajahn, a którą w ten właśnie sposób wyjaśnił chyba na długo pozostanie w mojej pamięci. Jest po prostu świetna. Może nie będę Wam zdradzać, bo po co spojlerować coś, co warto odsłuchać?

Słuchajcie i… zadawajcie pytania

Powiem tak – ostatnio znowu zrobiło się głośno o problemach młodych ludzi, którzy są przemęczeni i marzą wręcz o zdalnym nauczaniu (sic!). Niestety, dużą winę za ten za przeproszeniem pierdolnik ponoszą rodzice i szkoła. Rodzice, bo strasznie wymagają od dzieci, by miały jakieś porąbanie wysokie oceny. Szkoła, bo ma taki system, jakiego czasy kamienia łupanego by się nie powstydziły. O tym piszą gazety i wybitni – tak, wprost ich tak trzeba nazywać – pedagodzy. Choć nie odkryli Ameryki, to jednak danie studentom dziesięciu godzin na napisanie egzaminu i przy tym zamówienie pizzy i picia, to jest coś niesamowitego. Tego prawie nie ma w polskim światku edukacji, bo ci, którzy mogliby się tak zachowywać to albo zmienili zawód, albo wyjechali za granicę. No dobra, nawiązuję do tego filmu:

I o ile film Krzysztofa krytykuje postawę i rodziców, i „pedagogów”, o tyle Ajahn Brahm daje bardzo proste instrukcje obsługi. A jedna z nich brzmi tak:

Nieważne, czy są w tym dobre [dzieci w ocenach]. Ważne, czy są szczęśliwe.

No właśnie, nie trzeba być po doktoracie z pedagogiki, by zastosować buddyjskie nauki o szczerości i współodczuwaniu. Ba, nie trzeba nawet być buddystą, by to robić. Wystarczy wpaść na YT i włączyć filmik Brahma o wychowywaniu. Naprawdę, bo jeśli lubicie pytać i drążyć temat, to współczesna, wolnościowa pedagogika powie Wam dokładnie to samo, tylko w nieco bardziej rozwiniętej formie.