Bardzo dziękuję za wczoraj Iwonce, która cały dzień – jak przystało na przyjaciółkę – mnie wspierała. Bo najpierw żem pomarudziła na blogasku, że mam kryzys, a potem – no, działo się.
Wywaliło mi z rana emocjonalnie, to postanowiłam pomedytować na złość i gniew. Oczywiście, o oddechu ognia zupełnie zapomniałam, tym bardziej, że różne bodźce z Sekwencji Zmian do mnie docierały, w tym – propozycja medytacji. Spróbowałam, ale dość słabo wyszło.
A oprócz tego…
Otrzymałam wyraźny znak, żeby popracować nad finansami. Spokojnie, sierpień pojutrze i od tego momentu zaczynam zbierać paragony. Poważna rzecz, przydatna w budżetowaniu. A za dwa tygodnie mam w planach ustawienia Rodowe z Czarko.
No i właśnie.
I wiecie, co? Walczą ze mną teraz dwa wilki.
Jeden z nich jest biały i mówi: „zajrzyj do Wrzesińskiej i spisz sobie tę podstawową medytację”. Drugi mówi: „nie chce mi się, nic mi się nie chce, jestem zmęczona, mój portfel…”.
Tylko popatrzyłam teraz na ten wpis. Nawet nie na bloga. A, i piję kakao – może to ważne. To, że Iwonka mnie wspierała, to jedno. Ale… koniec końców udało mi się wczoraj pomedytować bez względu na moje „nie chce mi się”. To jest sukces – duży sukces.
Co prawda wpisy do Złotego Dziennika znowu się zrobiły nieregularne, ale sądzę, że przypomnę sobie o nich wtedy, gdy przyjdzie odpowiedni moment.
„Do niczego się nie chcę zmuszać”, ale… życie i tak będzie trwało. Czy nie lepiej zatem spędzić je na czymś produktywnym – a choćby i tylko na leżeniu, gdy przy filharmonii gra pewien pan na pianinie?