Po to są pewne narzędzia, żeby sobie ułatwiać życie. Tak jest na przykład z sublimalami, czyli z muzyczką, która wsadza do podświadomości różne fajne afirmacje, a nasz świadomy umysł tego nie widzi. Dzięki takiemu zabiegowi nie jesteśmy znudzeni, gdy włączamy sobie taki konstrukt na na przykład godzinę. I chociaż wiedziałam, który zapodać – bo po nim miałam całkiem niezłe oczyszczanie organizmu – to jednak stwierdziłam, że skorzystam z krótszego, bo siedmiominutowego. Oto i on:
Tak, trwa siedem minut i w momencie pisania tego tekstu sobie leci (i działa, bo muszę do kibelka). I dzień przebiegł całkiem ciekawie, ponieważ znajomi wyrazili chęć zobaczenia się na Wartowni, gdzie jest niby atrakcyjnie dla młodych. Chcieli przyjść na stand-upera, to przyszli, ale zanim do tego dojdę, opowiem Wam wcześniejsze przygody.
No więc – tak się ładnie przygotowywałam do wyjścia, że spóźniłam się na tzw. koncerty Chopinowskie. A oto efekty:
No dobra, potem dołożyłam do tego bransoletkę, kolczyki, naszyjnik i makijaż. Jakoś to miło wyglądało. Chyba.
W każdym razie koncert zaczął się około 17, ja się na niego spóźniłam około 20 minut. No cóż – trzeba było zasuwać spacerkiem, a i tak ostatecznie nie byłam pewna, czy chodzę dobrą trasą, choć wiedziałam, że teoretycznie tak. Na szczęście ludzie zmierzający w tamto miejsce mnie natchnęli i trafiłam ;).
Ten koncert był naprawdę piękny, chociaż zaczęło padać (mżawkowo tak) i byłam bardziej na przerwie, niż koncercie, bo musiałam się zmywać do Wartowni na spotkanie. Trochę żałowałam, ale przez całe lato u nas grają te koncerty i zamierzam to wykorzystać. Można naprawdę pomedytować. A, i zaczęłam pisać wiersz, jego wstawię na końcu.
Z Wartowni nie mam zdjęć i było średnio. Głównie przez to, że nie miałam na czym usiąść, a więc biodro mnie napierdalać zaczęło i to ostro, a pan stand-uper wykazywał się humorem pokroju sucharów. Wytrzymałam trzydzieści minut i wróciłam do centrum.
Przyszłam na samą końcówkę tegoż i zaczęłam się zastanawiać… wrócić do domu czy zostać jeszcze na mieście? A – jak wracałam z Wartowni to powtarzałam sobie „kocham Cię, Olu”. Wszak to dzisiejszy quest! No i jak sobie tak powtarzałam, to w końcu poczułam w sercu takie jakieś miłe ciepło. Zaskoczył mnie też pączek!
On smakował jak kawiarenkowy pączek i był za pięć złotych. To wydaje się dziwne głównie dlatego, że kompletnie nie czułam stresu przy jego zakupie. A sam posiłek zdał mi się pewnego rodzaju rytuałem. Powiedziałam sobie „Daję Ci, Olu tego pączka w imię miłości”, czy podobnie. Wow, to było taaaaaaaakie przyjemne!
A potem mnie tknęło – przecież Natalia Ślizowska (tak, TA Natalia) robi dziś pokaz mody na mieście. Podobno rozchwytywany. I naprawdę piękny, chociaż na moich fotkach to gówno widać:
Ale była muzyka, był pokaz, było wspaniale. Nawet ból biodra nie przeszkadzał.
Dobrze, pokaz się skończył, wszystko się skończyło – czas iść do domu. Czekając na tramwaj, zaczęłam majstrować przy wierszu i efekty są takie:
Kocham Cię
Na randce ze sobą próbuję wymyślić poemat
ale ja go nie stworzę
TO
ciepłe krople deszczu spadające na nos
pączek
wesoły gwar ludzkich serc
zebranych by posłuchać
Siebie
muzyka co gra całym tchnieniem
by randki ze Sobą
wybrzmiewały nie tylko z umysłów
ale i z serc
Kocham Cię, kocham Się
Tak. Dziś to wylosowałam. A jest poniedziałek w Gorzowie Wielkopolskim, w sezonie wakacyjnym, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że na mieście nic się nie dzieje. Za to stwierdziłam, że nie będę losować drugiej opcji, tylko… zrobię u siebie imprezę. Będę na niej ja i ja, ponieważ 99,9% osób jest albo daleko, albo pracuje, albo… no albo cośtam. Natomiast wciąż mam internetową publikę, w związku z tym następnym razem wierzę, że ktoś z Was będzie chciał wpaść.
Program imprezy musi być jednak szybko wymyślony, a oto i on:
Relacja z imprezy będzie prowadzona na żywo w tym oto wpisie! Zapraszam serdecznie :). Widzimy się o 17:00!