System nas tego nie uczy. Zakleszczył nas w niewolniczym systemie, w którym głównym mianownikiem są pieniądze i twierdzenie, że człowiek jest idiotą, który nie potrafi działać z dobra. A potem patrzymy jak cierpimy, bo cóż innego to jest: zastanawiamy się nad przeżyciem od pierwszego do pierwszego i nie dajemy sobie szansy nawet na pomoc, bo cośtam. Ewentualnie…
Gdzieś, kiedyś żył człowiek, który nazywał się Bruno Groning. Stwierdził on, że nie jest uzdrowicielem – za którego wszyscy go brali – on po prostu uzdrawia przez Źródło, jest naczyniem dla niego. I świetnie. Ale było coś jeszcze. To można nazwać tak:
TOTAL WYJEBANOS NA PIENIĄDZOS
Ale człowiek ten żył w obfitości. Miał gdzie spać, co jeść, wszyscy mu się odwdzięczali, a on nawet nie prosił. Nie musiał. Miał takie wibracje, że obfitość to stan, w którym przebywał naturalnie. Nie sądzę, by o tym rozmyślał za specjalnie – skupiał się po prostu na swoim celu, uzdrowieniu ludzi i tyle. To robiąc był szczęśliwy. Czego jeszcze trzeba było? Ano, niczego. Ale systemowi się to nie spodobało i skończyło się mało wesoło. Do Bruna jeszcze wrócę, ale wczoraj wreszcie jakieś neurony w mózgu zajarzyły!
Tak nas wmiksowali w umysł, że teraz robiąc cokolwiek musimy najpierw przejść przez drogę przez mękę. Trzeba coś powiedzieć sobie, molestować się afirmacjami i innymi bzdetami. No, oczywiście. Dlatego wcześniej nie czułam wdzięczności, bo to uczucie było mi obce. Obecnie potrafię jednym prostym sposobem – albo wejściem w Serce/Duszę, albo przez uświadomienie sobie, że to, co mam, to to nie jest oczywistą oczywistością.
U mnie przez te lata zdołało nagromadzić się sporo negatywnych programów. A to brak umiejętności proszenia, a to syndrom ofiary. Nas w tej chwili bardziej interesuje to pierwsze, bo znalazłam na storytel tę oto książkę:
Niestety, nie mam pojęcia, czy to jest dobra pozycja. Niby bestseller, niby pomógł wielu ludziom. Sęk w tym, że Gaba Kulka wszystko spartoliła. Zaczęła od tego, że nam kobietom wybitnie trudno jest prosić, a świat jest zbudowany tak, by kobietom było trudno w życiu i w ogóle jest on nieprzyjazny. Brawo, pani Gabo, nie dość, że dzięki pani słowom odrzuca mnie od tej książki, to jeszcze wkręca pani i sobie, i wszystkim kobietom program ofiary. Jak możecie się domyślać, poradnik wyłączyłam od razu. Lepiej dmuchać na zimno, a jak widać, transformacja nie musi się odbywać przy udziale guru, może sama iść.
A wracając do obfitości… to coś Wam opowiem, potraktujcie to jako kawałek sceny z reportażu, który może kiedyś napiszę. Wow, reportaż z rozwoju duchowego, czyż to nie ciekawy pomysł? 😀 Dajcie znać, czy chcielibyście taki poczytać ;).
Przystanek tramwajowy, dwudziesta. Jestem pełna radości, bo świeżo po spotkaniu ze swoim Plemieniem. Grupą, która daje mi wsparcie i przy której czuję się świetnie. Czekamy na wóz, a ja postanowiłam nie tracić czasu w postaci piętnastu minut, tylko wyrazić wdzięczność za to, co się wydarzyło. Wchodząc do swego serca skupiłam się na tym dobru, na spotkaniu i wychodząc, nadal czułam się tak… pięknie. Wreszcie tramwaj nadjechał, więc postanowiłam zakupić bilet. W końcu biletomat stał w wozie, no to wsadzam monetę i…
TRANSAKCJA PRZERWANA
Pierwsza myśl: „okej, standard”. No, ale jednak powiedzenie „próbuj aż do skutku” jest w tym przypadku o tyle dobre, że pozwala uniknąć mandatu za jazdę na gapę. Czy o tym pomyślałam? No skądże, skupiłam się na wyciąganiu biletu i w końcu zaczęło mnie to śmieszyć. Przyznam, że w mózgu coś piknęło, bo nagle zajarzyłam, o co w tym wszystkim chodzi.
– A daj pani spokój z kupowaniem biletu – powiedziała jedna kobieta chyba w dość zirytowanym nastroju, bo minę miała raczej mało szczęśliwą. Zrozumiałe, te automaty w Gorzowie częściej nie działają, niż działają.
– Proszę – druga kobieta podaje mi bilet, skasowany, świeży. Akurat wychodziła, więc w sam raz.
– Dziękuję – odpowiedziałam.
Usiadłam wreszcie na jakimś pustym siedzeniu i obserwuję sytuację. Do biletomatu podchodzi młody człowiek.
„Założę się, że dostanie bilet” – pomyślałam.
Chłopak wyjmuje z portfela monetę, wsuwa do urządzenia, rozlega się magiczne „pik” i oto trzyma w dłoni bilet. Może usiąść na jakieś miejsce bez spiny.