trzy bilboardy za ebbing, missouri

Jak to się stało, że dopiero wczoraj obejrzałam „Trzy bilboardy za Ebbing, Missouri”? Otóż, wydawało mi się, że to ciężki dramat.

A takiego wała!

Seans zaczyna się od białych napisów na czarnym tle – już wiedziałam, że mamy do czynienia z bardzo dobrym kinem.

Dalej było już tylko lepiej.

Otóż, jeśli czytałeś/aś opis filmu to wiesz, że to historia o matce, która żąda znalezienia mordercy przez lokalną policję. „I to się zacznie od tego, że znajdą ciało”… nie, zaczyna się od tego, że widzimy trzy bilboardy za Ebbing.

Film łamie schematy fabularne – i za każdym razem udaje się mu zaskoczyć.

Ma w sobie taką lekkość, a przede wszystkim świeżość.

To jest dramat osadzony w humorze, przedstawiający nam ludzi. Z krwi i kości.

Mało tego, troszkę zdaje się naśmiewać z pewnych stereotypów. „O, pies leje czarnuchów?”.

Z dialogów da się wyłowić kilka pereł, a montaż jest tak poprowadzony, że nie ma się wrażenia, iż film zawiera zbędne sceny. Mało tego – ten seans wyjątkowo szybko mi zleciał.

just cause 1994

Będzie nowa ekranizacja „Just Cause” – serii / książki Johna Katzenbacha. Za projekt bierze się Amazon, a showrunnerką została Christa Hall. Producentem i główną bohaterką będzie Scarlett Johanson.

A teraz trzymajcie się mocno krzesła.

Głównym… główną… dobra, macie link do oryginalnego artykułu i zinterpretujcie sobie jak chceta: https://deadline.com/…/scarlett-johansson-star-just…/ , a ja wracam do filmu, gdzie wspomniana aktorka również maczała swe palce – tym razem jako dziesięciolatka, grając córkę głównego bohatera. A jest nim profesor Harvardu, Paul Armstrong. Pewnego dnia skazany za morderstwo więzień się z nim kontaktuje, twierdząc, że jest niewinny.

To był naprawdę dobry seans.

Zacznijmy od muzyki, bo ta jest dobra i robił ją James Newton Howard. Szczególnie tworzy atmosferę na końcu, ale nie to jest najmocniejszą stroną filmu.

Z jednej strony mamy znakomite aktorstwo – Sean Connery raczej nie dziwi dobrym warsztatem, zaś Ed Harris po prostu wymiata jako psychopatyczny morderca w celi śmierci. Sceny między nim a Paulem są chyba najlepsze.

Z drugiej – film ma pewne zaskakujące zwroty akcji.

No, ale mnie tu nawet zaskoczyło to, że dzieci bawią się w klaskanie, a nie siedzą przy telefonie komórkowym. I wtedy sobie przypomniałam, że to produkcja z 1995 roku. Dziwne uczucie.

Szybkość, z jaką Paul Armstrong rozprawia się z niesłusznym oskarżeniem może być zaskakująca, ale w „Just Cause” od połowy dzieje się jeszcze więcej i ciekawiej. W zasadzie, nie chcę wiele zdradzać, ponieważ uważam ten film za dobry, wciągnął, dałam się złapać i na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako wspaniała ekranizacja książki, której nie czytałam.

A Wy oglądaliście „W słusznej sprawie”? Podobało się? Podzielcie się w komentarzach, dziękuję ❤

oblivion

Co tu się odwaliło, to ja nawet nie wiem, bo się popłakałam na koniec. A przecież to tylko historia SF…
* * *
Jack Harper wraz z Victorią obsługują drony i pilnują, by woda z Ziemi była filtrowana i należycie składana. Szykują się do lotu na Tytana, na kolonię, gdzie mieszkają ludzie – pozostałości po wojnie, która ludzkość wyniszczyła.
Pewnego dnia Jack napotyka trop, który całkowicie, absolutnie wszystko wywraca do góry nogami.
* * *
I o ile każdy może mieć zdanie na temat filmu, to nie każdemu on przypadnie do gustu. Ale fanom SF powinien – tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ w tej historii widać doskonale jakąś głębię. Jaką? O, to już musicie sprawdzić sami. Mnie osobiście przykro, kiedy widzę narzekania na fabułę filmu, bo są one bezpodstawne.
A przede wszystkim dawno już nie obejrzałam dwóch godzin jednym tchem, bez myślenia „a kiedy to się skończy?”. Patrzyłam i właściwie wstrzymywałam wdech, bo u Jacka dużo się działo, oj, dużo. Tu postrzela, tam poskacze, czyli klasyczny Tom Cruise, rzeklibyśmy.
Ale…
Ten film to coś więcej, niż Tom Cruise.
Efekty specjalne – a to produkcja z 2013 roku – może nie są jakieś na miarę Avatara, ale wciąż bardzo dobrze wyglądają i aż miło się patrzy na ekran. Zresztą, to nie one są tu kluczem, bo tak naprawdę największym wysiłkiem dla speców od wszelkich FX były sceny akcji.
To jedna rzecz.
Kolejna – praca kamery!
Ten film jest dynamiczny, a kamera wykonuje bardzo dużo ruchu. W dodatku tam, gdzie widzimy, że bohaterowie przeżywają coś więcej, niż tylko „uważaj na strzał”, widzimy ładną grę świateł.
Ale chyba to, co genialnie wyszło, to muzyka. Nie tylko jest świetnie dopasowana do scen i podwaja ich siłę, ale również sama w sobie jest bardzo dobra, dlatego soundtrack: https://youtu.be/Fx2QHiX4snI
„Oblivion” wyreżyserował Joseph Kosinski. Jeśli nic to Wam nie mówi, to podpowiem – „Top Gun: Maverick”, z tych nowszych.
Idźcie do kin… a nie, czekaj, „Oblivion” jest dostępny na Amazon i tylko do 31-go. Także kto nie widział i ma platformę, temu polecam się pośpieszyć, bo to naprawdę dobry obraz.