Dla Izy, Kamila i wszystkich przyjaciół – dziękuję Wam
Tam coś siedzi. Jest dziwne i takie zagubione, łyżeczkowate i zaklęte w pajęczą sieć nierozsądnych przekonań. To moje Wewnętrzne Dziecko, które w tej chwili płacze, trzęsie się i krzyczy „nie zostawiaj mnie”. To wypływający z niego strach uderzający w odwagę. A jej nie mam. Całe… ach, nie całe. Kilkanaście lat byłam tchórzem i nawet jeśli tamto zdarzenie już nie ma znaczenia, to pozostawiło to po sobie krwawe ślady. Znajdują się one tuż przy ognisku. Ognisku mego światła, którego Wewnętrzne Dziecko nie chce dotykać, bo boi się poparzyć.
– Ale że ja mam im powiedzieć że znowu na coś wpadłam i oni to zaakceptują i mi nie powiedzą, żebym się wynosiła i w ogóle, że jest to kolejny nietrafiony pomysł na całe moje życie i że nie potrafię i że jestem beznadziejna? – zapytało jednym tchem.
Ta plątanina jest nielogiczna i wydaje się taka nierzeczywista. Całe to gadanie o byciu światłem i byciu bogiem nagle wydaje się być nieznaczące, bo cóż – dobra samoocena Wewnętrznego Dziecka nie istnieje.
Wiele razy coś próbowałam i nic nie wychodziło. I teraz ponownie chcę czegoś spróbować, co przecież potrafię. Ale koniecznie muszę o tym milczeć, by nikt się nie dowiedział, że mam 43344354354324 pomysł na życie, koniecznie muszę siebie strofować za to, że w ogóle go wymyśliłam i że jakim cudem ja w ogóle żyję i po jaką cholerę doświadczam?
Ach, moje Wewnętrzne Dziecko najlepiej by zsabotowało kolejne pomysły. Według niego najlepiej jest się gdzieś ukryć i milczeć. Po co mówić, skoro ma w sobie przekonanie, że nic mi się nie udawało, że nic z tego nie wyjdzie, no i zatem, po co dręczyć znajomych tym kolejnym pomysłem…
Ach, użalanie się bez dna.
Kamil pewnie kręci oczami, przecież nie dalej jak kilka godzin wcześniej powiedział, bym siebie ukochała.
Iza pewnie by się ucieszyła, bo chyba ten mój pomysł to kolejny krok naprzód. To przecież jest konkret. Działanie. Kierowanie się prostotą. I odwagą.
A jutro w paczkomacie prezent o social media – zostanę ninja w tych wszystkich platformach i nikt nie będzie mógł mi podskoczyć.
I cisną mi się na klawiaturę teksty reklamujące, już chcę myszką klikać kampanię internetową, dawać zlecenie Pauli, ale Wewnętrzne Dziecko nadal woła.
– Jak możesz!!!! ONI PRZECIEŻ POWIEDZĄ, BYŚ ZEBRAŁA DUPĘ W TROKI I POSZŁA NA MAGAZYN DO PRACY!!!! JAK MOŻESZ NIE IŚĆ NA MAGAZYN DO PRACY!!! JAK!!!!
A przecież to takie proste.
Mam umiejętności – no mam. Zlecenia same wpadają? Tak. Jest internet, są narzędzia do ogłoszenia się – owszem. Po co komplikować sobie życie? Już przecież nie raz widziałam, że praca sama mnie znajduje.
I najczęściej była to praca związana z tekstem.
I chociaż marzę o byciu social media ninja, to to marzenie może się stać faktem, jeśli uzbieram na niego pieniądze. Ale niekoniecznie musi to być praca na magazynie, prawda?
Zresztą – wysyłałam CV za pracą. I w pewnym momencie miałam mindfucka, bo co dwa tygodnie nowe ogłoszenia tych samych firm. A teraz, w dobie najdziwniejszych koronkowych akcji, okazuje się, że ich filozofia do mnie nie pasowała.
Zaczynać od zera. Zaczynać… och, moje Wewnętrzne Dziecko tego wszystkiego nie widzi, nie widzi świetlanej przyszłości. Boi się, że będzie samo, bo znowu coś zepsuje. Zepsuje jak w grudniu 2013, zepsuje jak przy „Agafe”, zepsuje jak przy fanpage „Abstrakcje Oli”. Brawo, to się nazywają argumenty!
– Świat jest taki, jaki chcesz by był…
Ale dla wielu jestem marzycielką i niemiłosiernie bujam w obłokach. Och, tak – sprzedam swoją książkę, tylko zapomniałam o jej promocji. A, nie. To po prostu nikt o niej nie chciał pisać. Nie, nie mam już sił się w to bawić, olewam temat.
Czekaj, to może uporządkujemy moje wewnętrzne tragedie? Zacznijmy od T…. A, stop, to przecież telenowela brazylijska i nie ma sensu o tym opowiadać, to jak niekończąca się historia i mam już jej po dziurki w nosie. Po prostu trzeba żyć dalej. Pomimo napieprzającego bez powodu lewego biodra.
Dobra, uporządkujmy.
A więc boję się powiedzieć przyjaciołom, że wpadłam na nowy, genialny pomysł zawładnięcia światem, a do tego nie jestem sama, bo mam wspólniczkę, która myśli w bardzo podobny sposób. No, może nie zapomniałaby o promocji przy wydaniu powieści.
A więc, uściślijmy jeszcze coś: moje Wewnętrzne Dziecko ma parcie na pracę na magazynie, na który i tak by mnie nie przyjęto, bo biodro i niedosłuch, i to nie jest ochrona.
Logika tak samo abstrakcyjna, jak w zakończeniu serii anime Neon Genesis Evangelion.
Idę utulić Wewnętrzne Dziecko…
Zdrawiam!