– Czy znasz kogoś, kto chciałby pisać o tym, jeśli to się nie wydarzyło? Wiesz, co mam na myśli? Jaka byłaby motywacja do tego? To po prostu się nie zgadza – stwierdził Barry Levinson, reżyser „Uśpionych” z 1996 roku. Film został stworzony na kanwie powieści Lorenzo Carcattera i wywołała ona małe zamieszanie w połowie lat 90′. Opowiada o czterech chłopcach, którzy trafili do poprawczaka, a następnie postanawiają się zemścić za tamtejsze bestialstwa. Brzmi ciekawie? W sumie to mnie przywiodło do tej historii, ale dobrze, że twórcy filmowi postarali się nieco zweryfikować historię. A potrzeba była taka, gdyż Carcattera twierdził i twierdzi nadal, że opisał prawdziwe wydarzenia. – Trzeba zmienić daty, imiona, miejsca, ludzi. To, jak wyglądali. Trzeba sprawić, by wyglądali inaczej. Jeśli coś wydarzyło się tutaj, trzeba sprawić, by wydarzyło się tam – tłumaczył, gdy zarzucano mu wymyślanie wszelkich możliwych faktów. A fakty, czy też „fakty” są wciągające…
Obserwujemy wszystkie wydarzenia w porządku chronologicznym, a więc od małolata do dorosłego. To mnie trochę zaskoczyło, ale historia była na tyle wciągająca, że się zdziwiłam, gdy okazało się, że minęła już godzina. Metraż nie jest długi – trwa tylko 2h i 26 minut. Ej, dobra – nie czuje się go po prostu, a od połowy to miałam wrażenie, że film wciągnął na amen. Mało tu piszę o fabule*, nie mniej… może im mniej Wam powiem, tym lepiej. Jest to bowiem rasowy dramat i widać tu jak na dłoni, że mógł wygrać Oskara.
Jednak „Uśpieni” zostali nominowani tylko w jednej kategorii – muzycznej, co zresztą nie dziwi, bo twórcą muzyki był John Williams. Trudno zatem spodziewać się innego efektu. Przegrał, bo miał bardzo mocną konkurencję w postaci „Angielskiego pacjenta” (zwycięzca), Hamleta, Shine i Michaela Collinsa. No cóż – niezależnie od tego, zescreenowałam utwory wykorzystane w „Uśpionych”, także możecie se poszukać na jutubie.
Tymczasem „Uśpieni” to jeden z tych filmów, które toczą się powoli i zaskakują na końcu. Nie spodziewałam się, że się popłaczę, ale tak się stało. Dlaczego? Myślę, że oprócz nastrojowej muzyki film spełnia jeszcze trzy warunki.
Pierwszy – to historia, ale o niej już wspominałam, to po prostu ciekawa i mocna rzecz, zwłaszcza dla rodziców.
Drugi – gra aktorska. Cóż, w tym filmie występują gwiazdy i szczerze mówiąc, większość z nich gra twarzą, gra znakomicie. Jestem jako widz w stanie uwierzyć, że ci ludzie cierpią. Robert de Niro oczywiście wdał się w rolę „Ojca chrzestnego” trochę, ale taki styl podpasował tej postaci, a zresztą, z jakiegoś powodu pomyślałam o „Desperado”.
Trzeci warunek: poważne podejście do historii. Widz nie jest traktowany jak idiota – wszystkie wydarzenia mają dość duży walor „zawieszenia nieprawdy”. Tak, jestem w stanie uwierzyć, że młodzi trafili do poprawczaka za to, co zrobili. Jestem w stanie uwierzyć, że działo się tam piekło, chociaż instytucje temu absolutnie zaprzeczają. Ale wreszcie… przede wszystkim jestem w stanie uwierzyć tym postaciom, bo aktorzy znakomicie grają twarzą. Tak właśnie wyglądają cierpiący ludzie, borykający się z pewnymi wątpliwościami. I cieszę się, że film jest na wysokim C do samego końca, bo widz tak naprawdę nie jest do końca pewny, jak to wszystko się skończy, choć narrator w pierwszej minucie filmu zdradza mniej więcej, jak bohaterowie skończą.
Choć nie są to decydujące rzeczy, to jeszcze o dwóch rzeczach wspomnę.
W filmie zastosowano efekty wizualne w odcieniu błękitu. Zimny, nostalgiczny kolor i wydaje mi się, że to było dość dobre rozwiązanie. Jest ono powiązane z PTSD, bo bohaterowie je mają i czasem ostro im się to daje we znaki… czasem? Właściwie od samego początku miałam wrażenie, że to, co się odjewapniło w poprawczaku na zawsze ich nie tyle odmieniło, co poniewierało. Traumę widać od razu, przez to, jak ci ludzie siebie i innych traktują. Nawet to, że dwóch bohaterów stało się mordercami również sprawia wrażenie, że to jest wszystko wina tego przeklętego poprawczaka. I narrator nie tyle nam to objaśnia ekspozycyjnie, ile najpierw zapowiada, a potem pokazuje twardą rzeczywistość. „Uśpieni” znajdują się na kilku listach TOP filmów o PTSD, dlatego śmiem twierdzić, że to rzeczywiście jeden z lepszych obrazów poruszających ten problem.
No i na zakończenie – „Uśpieni” zawierają kilka momentów, kadrów czy też scenek, które są po prostu interesujące. Może to nie Cameron, ale zobaczyłam w tych krótkich chwilach coś bardziej oryginalnego, niż zwykle.
Jeśli macie siłę na rasowy dramat, to „Uśpieni” Barry;ego Levinsona to ten właśnie adres.
* tak naprawdę chciałam wymienić wszystkich bohaterów z imion, ale się pogubiłam do kwadratu i nie jestem w stanie rozpoznać kto i kogo gra .