Ten film prawdopodobnie Wam się spodoba, bo to film, który podoba się większości osób. Nic dziwnego: „Sama przeciw wszystkim” („Miss Sloane”) to thriller polityczny, kręcony bardzo dynamicznie i z bardzo przyzwoitą muzyką, tworzącą nastrój. W dodatku aktorzy też całkiem nieźli, błyszczy tu Jessica Chastain, a zresztą sam reżyser – John Madden – tak powiedział o niej:
– (…) miałem szczęście mieć aktorkę, która nie była zaniepokojona tym, jak bardzo widownia może być po jej stronie, po prostu bardzo interesowało ją zagranie tej postaci.
Elizabeth Sloane (Jessica Chastain) to bardzo wysoko ceniona lobbystka, która nie zna żadnych granic w dążeniu do celu. I to dosłownie. Jednakże na skutek pewnych działań zostaje oskarżona o niezbyt etyczne zachowanie, ściślej: przekupstwo senatora, za co grozi jej do pięciu lat więzienia. Sprawa ta wyszła na jaw, gdy Sloane walczyła o utrudnienie dostępu do broni.
A Ameryka ma z tym tematem niewątpliwy problem, bo broń można kupić w Walmarcie (market), a każdego roku w szkołach odbywają się strzelaniny. Również popkultura nie pozostaje biernym obserwatorem – żeby wspomnieć tylko słynny, animowany film „Jakby coś, kocham was” od Netflixa.
Mam problem z tym filmem, ponieważ jest on oparty na rozmowach. Oczywiście nie ma w tym nic złego; tym bardziej, że dialogi są żywe i wiarygodne, a dobry filmowiec potrafi oprzeć obraz na kanwie rozmów. Tak też zrobił Madden i wyszło mu całkiem zacne słuchowisko. No właśnie – słuchowisko, bo też brnęłam w ten film właśnie w taki sposób. Dlaczego?
Kobiety.
To na pewno wina kobiet.
Albo lewicujących filmowców z Hollywoodu.
Ewentualnie – dzieje się we mnie jakiś wewnętrzny proces, przez który nie mogę dobrze, komfortowo patrzeć na polityczkę, która zachowuje się jak rasowy psychopata/socjopata. Śmiem twierdzić, że pani Sloane to taki Dexter, ale pracujący w polityce.
Jest jedna dobra strona tego, że postanowiłam z filmu skorzystać w tle. Otóż, dowiedziałam się, że muzyka Maxa Richtera jest dobra, bo potrafi wybrzmieć między dialogami i zbudować napięcie, klimat. Toteż macie szczegóły muzyczne w obrazkach…
– Jak wcześniej powiedziałem, to mogłaby być mniej interesująca historia, gdyby to był mężczyzna, ale nie jest to mężczyzna – mówił John Madden. – To znaczy, wciąż uważam, że byłaby to interesująca historia, ale na pewno to, co czyni ją fascynującą, to fakt, że postać jest kobietą w przeważająco męskim środowisku, torującą sobie drogę – ale to nie jest feministyczny film w wąskim sensie, ponieważ nie definiuje siebie jako kobieta, po prostu definiuje siebie jako profesjonalistkę, i to też jest interesujące.
Właśnie widzicie; to jest jeden z powodów, dla których nie byłam w stanie zdzierżyć Sloane. Co więcej, reżyser wprost przyznaje, że ta postać jest napisana jak postać mężczyzny, ale teraz ma po prostu myszkę, zamiast koguta. Ekhem, za daleko pojechałam? Nie, ponieważ chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety są w swym zachowaniu, dążeniu do celu inni. Sloane to postać bardzo męska, powiedziałabym wręcz, że to mężczyzna w spódnicy. Właśnie dlatego wzbudziła we mnie antypatię i wbrew temu, co mówił Madden, nie udało mu się osiągnąć tego, by Sloane nagle stała się sympatyczna. Jasne; może pojawiły się cieplejsze uczucia; jasne… może ktoś jednak coś poczuje, jednak końcowy twist był niejako oczywistym twistem. Wszakże nasza wspaniała kobieta – czy też raczej facet w spódnicy – nie mogła tak do końca, na amen przegrać, musiała pokazać, że jest geniuszem w swojej branży i wygrywa niemal zawsze.
Wiecie – tu nie chodzi o to, że jestem przewrażliwiona na punkcie woke, choć może Wam się teraz tak wydawać. Wbrew pozorom, chodzi o duchową stronę mnie. Od lat staram się funkcjonować na wysokim poziomie kobiecej energii, i szczerze nie znoszę, jak filmy/seriale/cokolwiek próbują nam wmówić, że kobiety są silne tylko wtedy, kiedy zachowują się jak mężczyźni. Zaraz, zaraz – to przecież polityka, męski zawód, prawda? Tylko co z tego? Szczerze mówiąc, bohaterka „Wspaniałego stulecia” (tak, ta ruda) zachowywała się bardziej kobieco, od Sloane. Porównanie z dupy? No, nie – bo ruda baba była i okrutna, i władcza, i potrafiła całkiem ciekawych rzeczy dokonywać. Ale nikt z niej nie robił męskiego tyrana. Odnoszę wrażenie, że Hollywood nie umie i nie chce pokazywać kobiecych, silnych postaci w swoich kobiecych energiach. Powód? Cóż, zostawmy masonów na chwilę i przejdźmy do drugiego, najważniejszego wątku filmu.
Pozwolenie na broń.
– Rzecz w tym, że kwestia broni nie jest kluczową kwestią w filmie; film naprawdę dotyczy procesu politycznego, myślę, oraz studium postaci – fascynującego studium postaci – twierdzi Madden. – Ale byłoby nierozsądne nie przyznać, że jest to bardzo dzielący temat, więc jesteś zobowiązany do potraktowania go sprawiedliwie.
To coś poszło nie tak, ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że ten film to taka wypowiedź w sprawie broni. Że to jest w pewnym sensie manifest, który usiłuje powiedzieć „Ameryko, mamy problem”. To prawda, USA nie potrafi sobie poradzić z tą sprawą i nie zanosi się na to, by kiedykolwiek sobie z nią poradziła. Mimo wszystko, gdy oglądam vlogerów z USA mieszkających w Polsce i proszących, żeby TO (zabijanie w szkołach) się wreszcie skończyło, coś we mnie pęka. Bo czuć, że ci wszyscy ludzie naprawdę nie czują się komfortowo z myślą, że w szkołach dochodzi do strzelanin i że pragną zmiany. A tymczasem „Miss Sloane” pokazuje wyraźnie, że lobby strzeleckie ma bardzo silne poparcie i właściwie niemożliwym jest, by ktokolwiek z nimi wygrał.
No i kończywszy ten niby-esej, trzeba wspomnieć, że kilka dosłownie szczegółów w tym tytule nie trzyma się kupy. Choćby to, że jedna z bohaterek – przeciwniczka posiadania broni – nagle rezygnuje z pomocy Sloane, ale… nie przekonała mnie logika tegoż zachowania. Tak samo – a może bardziej – słaby jest motyw twistu, jaki wykonała Sloane. Ale to już jest całkowite czepialstwo z mojej strony.
Niestety – ten film można także podciągnąć pod kategorię normowania prostytucji, ponieważ bohaterowie w nim nie tylko o niej mówią, ale także jeden z nich jest prostytutką. Cóż…
Pozwolę sobie przypomnieć, że na IMDB „Miss Sloane” ma 7.5, więc przypuszczam, że wielu z moich czytelników bawiło się/bawić się będzie na nim dość dobrze. Ot, ta recenzja to po prostu takie marudzenie podstarzałej panny z trzema kwiatkami na parapecie*…