„Pies” („Dog”) reklamowany był jako komedia i co prawda zawierał zabawne sceny – bo raz, czy dwa się uśmiechnęłam – jednakże nie, to nie jest komedia. To jest powolny film drogi, w trakcie którego śledzimy losy żołnierza Jacksona Briggsa (Channing Tatum) oraz psa Lulu (Lana, Britta, Zuza). Briggs nie jest jednak właścicielem owczarka niemieckiego, ma on po prostu przywieźć psa na pogrzeb jego pana, również żołnierza. Zresztą, wszyscy oni służyli razem na misjach na Bliskim Wschodzie, więc sunia jest straumatyzowana i stwierdzono, że należy ją uśpić ze względu na bezpieczeństwo, ale czy aby na pewno to trzeba zrobić?
Ten film ogląda się dość specyficznie. Ja na przykład nie czułam się jakoś wielce zaangażowana w relację Briggs-Lulu, nie mniej jakoś nie bardzo miałam ochotę wyłączać opowieści. Czułam po prostu, że w filmie jest serce, chociaż to film nierówny. Ma prawo, w końcu to debiut reżyserski Channinga Tatuma i Reida Carolina, więc jak na ten fakt panowie poradzili sobie całkiem dobrze.
Skoro już zaczęłam od problemów w tym filmie, to dokończę tę kwestię. Jak widzicie po wstawkach, trochę wykorzystano tu utworów. Niestety, nie do końca wykorzystano potencjał tych melodii. Muzyka staje się tu takim tłem sytuacji, przez co niemal jest niewidzialna. Niemal, bo trochę jednak buduje nastrój – przede wszystkim w ostatnich trzydziestu minutach. I naprawdę dobrze wybrzmiewa na napisach końcowych, co też nie jest niczym nadzwyczajnym, bo i mamy tu orkiestrę, i Thomasa Newmana, a on całkiem dobrą muzykę filmową tworzy.
Film mnie wzruszył, bo miałam wrażenie, że jest pretekstem do opowiedzenia o żołnierzu, jest pretekstem do opowiadania o wspaniałym psie. Nie mniej, rzadko oglądam filmy, gdzie jedną z głównych ról to zwierzaki, więc bądźcie wyrozumiali. Ale… rzeczywiście, ta historia może mieć coś w sobie, bo nie tylko ja mówię o sercu w kontekście tego filmu. „Dog” to rzeczywisty hołd dla psa – Lulu właśnie, którego właścicielem był Tatum. Znalazł ją w schronisku i zamieszkała z nim przez 10 lat, a zmarła na raka w 2018. Także obraz zawiera wiele scen, których doświadczył Tatum, na przykład ta, gdzie wspólnie jadą przez Amerykę… ale dobra – dziwnie mi się pisze o „Dog”. Dlaczego? Być może nie ma zbyt wiele do opowiadania w kontekście samej historii, warto ją po prostu sprawdzić. Bo choć jako komedia „Dog” może nie wydawać się najlepsza, tak jako historia o docieraniu się dwóch istot jest już całkiem zgrabną opowiastką. A, i widziałam na IMDB narzekanie na dialogi. Ale wierzcie mi – po „Akolicie” żadne dialogi już nie będą tak bolały, jak przed.
* * *
Tym filmem chcę rozpocząć krótki cykl recenzji filmów z żołnierzami. W planach jest „Demony wojny wg Goi”, choć być może bardziej powinnam się skupić na USA. Bo to właśnie w tym kraju czerwiec jest narodowym miesiącem PTSD. Zastanawiałam się, czy dać do profilowego wstążkę, ale nie chcę aż tak bardzo wchodzić w egregorka, a poza tym to nie mój problem. Nie mój, choć moja inteligencja emocjonalna podpowiada: wesprzyj ich, bo PTSD to straszne [autocenzura].
Chwała żołnierzom, zwłaszcza tym, którzy pomimo wszystko bronią naszych granic. Dziękuję