Dzień dobereł.
Mel Brooks chce zaryzykować, więc zapowiedział kontynuację „Spaceballs”. Cóż – przydałaby się nam porządna parodia Star Wars, prawda? Niestety, czasy mamy takie, że zamiast się cieszyć nową produkcją, to ludzie stwierdzają: „ale czy da się zrobić taki film w dobie poprawności politycznej?”. To jest smutne, tym bardziej, że „Spaceballs” z 1987 roku nie jest jakimś turbo deptającym po świętościach filmem. No dobra, może i jest, w swoich czasach…
* * *
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce mamy dwóch typków: Samotną Gwiazdę (Bill Pullman) oraz Barfa (John Candy). Są oni zadłużeni, więc na wczoraj potrzebują pieniędzy. Tymczasem Kosmiczni Jajcarze czyhają na powietrze z Planety Druidy, skąd zbiegła z własnego ślubu księżniczka Vespa (Daphne Zuniga). To wszystko brzmi aż nadto znajomo, prawda?
Cóż – film nie ukrywa, że jest parodią Star Wars. Łapie się właściwie prawie wszystkiego, co znamy ze słynnej serii, ale jakoś w połowie filmu dotarło do mnie, że „Spaceballs” stosuje naprawdę sprytne chwyty. Czy świetne? Cóż – kwestia humoru. A ten jest prosty jak budowa cepa i zalicza się raczej do „tak głupie, że aż śmieszne”, dlatego nawet osoby, które nie kojarzą SW powinny się na tym dobrze bawić. Jednakże, im dalej w głąb tego prostackiego nawet miejscami humoru, tym widz bardziej ogarnia, że oni tu sparodiowali Obcego (tak), Planetę Małp (znakomity numer), a ponadto miałam wrażenie, że twórcy naśmiewali się z samych siebie, czyli – z Amerykanów, tak ogólnie rzecz mówiąc. I korpo. Plus „Spaceballs” wydaje się być takim trochę filmem meta, ponieważ nikt nie ukrywa, że bohaterowie także kręcą film xD.
Brzmi to wszystko rewelacyjnie, prawda?
Jednak, gdy się to wszystko ogląda, to niekoniecznie ma się wrażenie, że to jest komedia wszechczasów. Owszem – jest bardzo śmiesznie, zwłaszcza wtedy, kiedy wiemy, czego się spodziewać. Jednakże obawiam się, że „Spaceballs 2” może zostać źle przyjęte na skutek zbytniego idealizowania jedynki. Bo umówmy się – Mel Brooks i pozostali scenarzyści (Thomas Meehan, Ronny Graham) wcale nie stosują jakiś bardzo odkrywczych elementów, wcale nie są to jakieś super zabiegi, czy też odważne. To po prostu bardzo prosty humor, który w jakiś sposób śmieszy. Być może właśnie przez jego prostotę.
Ale o jedno chciałabym prosić Mela Brooksa: żeby tytuł dwójeczki, którą podał w filmie faktycznie się ziścił. Tak, wiem – humor lat 80′ czy 90′ mógł się nieco zestarzeć, ale… to by było bardzo meta nawiązanie, śmianie się z samych siebie.
Co do muzyki, to również w dźwiękach słyszymy wyraźne podteksty do Star Wars. Ponieważ mieliśmy lata 80′, a także to, że film na jednym motywie nie mógł jechać, stworzono fantastyczną, rockową piosenkę „Spaceballs”. Innych, podanych w napisach nie bardzo kojarzę .
Miłego dnia .