To wszystko przez Matthias Music District i jego muzycznych kolegów xD. Ostatnio coraz częściej oglądam napisy końcowe, by znaleźć tytuły utworów, które tworzą film. I się niepomiernie wkurzam, gdy tego nie znajduję – dotyczy głównie seriali, ale i pełnometrażówki się zdarzają. Tak na przykład w „Sisu” – fińskim akcyjniaku – znajdziemy jedynie nazwisko kompozytora. Jest to Juri Seppä, który ma 20 lat doświadczenia w branży, przy czym tworzył także rzeczy do różnych gier. Przy czym widzowie go najbardziej kojarzą z „Karppi” (serial sensacyjny na Netflixie) i właśnie z „Sisu”. Przyznaję, muzyka w obu jest bardzo klimatyczna, a w tym ostatnim właściwie scala się z filmem, tworząc jego niezwykły klimat.
Bo „Sisu” to nie jest zwykły, standardowy akcyjniak. To znaczy – owszem, jest wybijanie złoli, jest zabawa konwencją, ale miałam takie wrażenie, że film chce nam dać coś więcej.
Aatami (Jorma Tommila) to człowiek, który postanowił skończyć z wojaczką, a jest rok 1944. Czasy więc niełatwe, Finlandia w ogniu i to dosłownym, nazistów nie brakuje, a on stwierdza, że pójdzie se do banku, da pindyliand złota – znalezionego w rzece – i się ustatkuje. Zadanie okazuje się niełatwe, gdy Aatami napotyka na swej drodze nazioli, którzy stwierdzili, że skoro i tak zostaną wcześniej czy później powieszeni, to warto zawalczyć o złoto. No i…
Dla widza oczywistym jest, że mamy tu do czynienia z jednostką nie do powstrzymania, kozakiem, który najprawdopodobniej wywinie się z wszystkich perypetii. Widz zaczyna to rozumieć w okolicy piętnastej minuty, gdy Aatami robi niezłą rozwalankę z nazioli.
„Sisu” podzielony jest na rozdziały i z początku myślałam, że będą długie – ale nie, to po prostu szybkie, proste epizody, które mają doprecyzować, z czym bohater musi się zmierzyć. Jest to raczej ukłon w stronę komiksowości, czy stylu Quentina Tarantino, niż pokazanie widzowi „ej, jesteś głupi”. Także doceniam.
Mamy tu też smutne, puste pejzaże, które tworzą taki specyficzny, cichy i skandynawski klimat. A jeśli dołożymy do tego muzykę, to ło panie – wychodzi na to, że film niesie na swoich barkach narodowy charakter. Chociaż, wszystkie prawie dialogi są nagrane po angielsku (pod koniec tylko nagle się pojawia się fiński), ale rozumiem zabieg: „Sisu” miał wejść na rynek międzynarodowy z przytupem. I wszedł.
„Sisu” to krótki metraż, bo ledwie 1,5, ale ogląda się go zacnie. Z jednej strony mamy wspomniany już klimat, z drugiej nawalankę – i to krwawą. Zresztą aktorstwo jest tu bardzo dobre, a pieseł skardł moje serduszko .