O „Neon Genesis Evangelion” napisano już chyba wszystko, dlatego trzeba stworzyć kolejny tekst w temacie. 26-odcinkowy serial anime JEST arcydziełem – i to niezależnie od tego, czy Ci się historia spodoba, czy nie. Posiada on muzykę, która jest wybitna, a samo dzieło ostro wpisało się w fandom mangi i anime, wywierając wpływ na kolejne produkcje.
Zacznijmy od końca
Głównym reżyserem serii był Hideaki Anno, a Shinji Ikari odzwierciedlał jego wewnętrzny stan. A ponieważ twórca zmagał się ze stanami depresyjnymi, sam bohater również się z tym boryka, Zresztą, atmosfera tego serialu od początku była ciężka, a warunki traumatyczne, więc niech rzuci ten kamieniem, kto by nie miał po tych wszystkich porąbanych wydarzeniach depresji. Ale Hideaki nie dlatego, że kierował Evą 03 miał depresję – raczej dlatego, że warunki i projekty temu sprzyjały. Na przykład, produkcyjnie „Nadia: Secret of the Blue Water” (pierwotnym twórcą był Hayao Miyazaki) to było istne piekło na Ziemi. Raz, że relacje między kreatorami były koszmarne, a dwa, że to była typowa, piekielna praca produkcyjna w typowym, japońskim studiu animacji. Dla nieobeznanych z tematem: było koszmarnie. Na dodatek załamała się produkcja pełnometrażowa filmu „Royal Space Force Honneamise” – więc, gdy Gainax zrezygnowało z projektu, Hideaki się załamał na cztery lata i wycofał się z życia. Mimo to miał on przyjaciela, który podarował mu pindylion książek psychologicznych, a Hideaki postanowił walczyć ze swoimi demonami i koniec końców skupił się na lekturach, gdzie „znalazł to, co chciał powiedzieć”. Między innymi: nie uciekaj.
„Neon Genesis Evangelion” był właśnie tym anime, w którym Hideaki Anno mógł się wreszcie wyrazić. I było dobrze aż do 16 odcinka, bo stany depresyjne wówczas wróciły. Nic dziwnego – Evangelion nagle zebrał liczne kontrowersje z powodu brutalizacji serii (tak, mówimy o Japonii), a potem z powodu zakończenia tejże. Żeby było zabawniej, jest ono jednym z powodów, dla którego NGE stał się fenomenem.
Od 16 odcinka… Gainax nie miało dobrego budżetu na animację. I niestety, to bardzo widać, jak na przykład w scenie, w której Shinji swoim mechem ściska kapsułę z istotą. Leci piosenka, widz widzi pozycję mecha i… to wszystko. Tak się dzieje, aż muzyka się skończy. Choć NGE miał wcześniej statyczne elementy, to one zaczęły być widoczne na dobre dopiero od sceny s.e.k.s.u. dla dorosłych, bo wtedy widzimy kubki i rozmowy słyszymy. Nie mniej, może to i wywołało kontrowersje, ale chciałam zwrócić uwagę, że nastolatki to nie idioci, temat s….u nie jest dla nich czymś nadzwyczajnym i taka scena nie powinna budzić kontrowersji.
Ale był 1995 rok.
Animacja komputerowa dopiero zaczęła raczkować – czego pokłosiem była produkcja „Toy Story”, ale wracajmy do anime. NGE zaczęło dopiero wykorzystywać CGI, mieszać komputer z tradycyjnymi technikami animacyjnymi. To było wręcz nowatorskie, bo studio Ghibli jęło tak kombinować w 1997 roku. Wprawdzie Miyazaki nie musiał się bać o budżet, ale to już inna historia.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. „Shojo Kakumei Utena” to może bardziej pokłosie „Sailor Moon”, niż NGE, ale nie do końca. Przyjrzyjmy się scenom, w których bohaterowie są w windzie. Obie są zakratowane. Co prawda NGE nie tworzył ze swojej sceny jakiegoś turbo-widowiska, ale dynamika widoczna, a inspiracja w Utenie również widoczna jak na dłoni. Rzecz jasna, w Utenie jest to niesamowita chwila, którą zawdzięczamy muzyce głównie.
Ale! Być może NGE otworzył drzwi tym produkcjom, które chciały bardzo mocno eksplorować psychikę w przedziale produkcji dla nastolatków. Dlatego Shojo Kakumei Utena, a przede wszystkim psychodelia, 'Wirtualna Lain” (leciała na Canal+ kiedyś). Bo w pewnym momencie NGE naprawdę staje się psychodeliczny, a animacja tylko w tym pomaga.
I choć stało się tak, że zakończenie fanom się nie spodobało, więc wysyłali do studia liczne groźby karalne, a Hideaki miał nawrót depresji z tego powodu, Neon Genesis Evangelion dzięki niemu właśnie zyskał na znacznej głębi. Ta prostota tylko dodaje smaczku. Mało tego, znakomicie wtapia się w opowieść o Shinjim Ikarim i jego ekipie. Bo choć widzowie nie otrzymali spektakularnej walki, to… NGE docenia się właśnie za psychologiczne ujęcie problemów.
A serial od początku jest psychologiczny. Kiedy wjeżdżałam w ten świat, czułam, że te postacie są żywe. Że mamy tu do czynienia z prawdziwymi nastolatkami, a nie z jakimiś dziwnymi klonami (hehe), które walczą dla samej walki. Mamy tu dorastanie, mamy tu tęsknotę za byciem zaopiekowanym, stany depresyjne, właściwie… czego my tu nie mamy? Hideaki chyba wtłoczył w tę historię absolutnie wszystko, co można. Mało tego – dwa ostatnie odcinki można interpretować na milion sposobów, co też i sami twórcy zrobili. Ale o tym pewno przy okazji filmów NGE.
NGE przyczyniło się do ogromnego finansowego sukcesu studia Gainaxu, jednakże to nie on był przyczynką do padnięcia tegoż. Gainax borykało się z problemami od 2012 roku, a było to założenie restauracji, pożyczanie pieniędzy czy dziwna firma spod znaku CG i inne kwiatki. Mimo wszystko, „End of Evangelion” nie był ostatnim filmem z uniwersum, ale kolejne powstały już w nowym studiu Hideakiego, Khara.. Cóż, to tylko szczegół, bo mam wrażenie – a nie tylko ja – że Hideaki próbował tymi wszystkimi filmami oddać szacunek fanom, głównie tym narzekającym na brak bitwy w 25-26 epizodzie. Cóż, złośliwi nazywają to „nie kończącą się historią” xD.
MUZYKA
DreamStream – popowo, alternatywnie, sugestywnie @Słodko-gorzkieFilmo Granie Wydarzenia Muzyka i Czytanie.Joanka98 KLIK Music News Matthias Music District i nie pamiętam, kto jeszcze, ale… jeśli kochacie muzykę, to przynajmniej RAZ W ŻYCIU PRZESŁUCHAJCIE SOUNDTRACK NEON GENESIS EVANGELION. Na jednym razie raczej się nie skończy, ale… chodzi o to, że ona jest wybitna. W mózgu zostaje na zawsze.
Jest tak między innymi dlatego, że część utworów to po prostu klasyka – od Bacha począwszy, przez Johanna Pachelbela, Georga Friedricha, Verdiego, a na Beethovenie skończywszy. Jednakże to opening rozwala mózg.
– Muzyka jest w dechę – stwierdziła Asia. – I czuć troszkę tą psychodelę w niej.
„The Cruel Angel’s Thesis” (残酷な天使のテーゼ, Zankoku na Tenshi no Tēze)” to utwór rozpoczynający Neon Genesis Evangelion. Został napisany przez Neko Oikawę, skomponowany przez Hidetoshiego Satę i zaśpiewany przez Yoko Takahashi. I teraz tak: o samej piosence znajduje się w kij długi wpis na Wiki. Link w komentarzu, jak i również do soundtracku. Szczerze mówiąc, ten wpis to jest nic w porównaniu do tego, co mogłabym o NGE napisać. Ale…
GDZIE TA RECENZJA?!?!?!
RECENZJA
Shinji Ikari (Megumi Ogata) jest czternastolatkiem żyjącym w post-apokaliptycznym świecie. Świat został zniszczony w trakcie tzw. Drugiego Uderzenia, gdzie Anioł – istota, która wygląda dość masońsko-demoniczno-ezoterycznie (sorry, nie mogłam się powstrzymać) rozwaliła miasta, w tym Tokio. Teraz, po piętnastu latach Shinji ma objąć stery mecha – Eva 02. To, co jest tu zauważalne, to niepewność Shinjiego, ale hej – mamy tu w końcu do czynienia z nastolatkiem. I wiecie, fabularnie, pozornie jest to walka między mechami a Aniołami, ale… no, nie.
Pierwsze odcinki są wybitnie psychologiczne, a przedstawiony świat wydaje się zniszczony, pusty, postapokaliptyczny. Sceny, gdzie obserwujemy protagonistów i właściwie nikogo innego tylko nasilają to uczucie. Ponoć też nowatorskie podejście w kwestii animacji było, jeśli chodzi o rysowanie światła, cieni. No, ale wracając do fabuły, ekipa gdzieś od 5-6 odcinka zaczyna się nieźle powiększać, a widz ma wrażenie, że już jest lekko… Shinji ze swoimi stanami depresyjnymi na chwilę się uspokoił, ale nie. Zresztą, są jeszcze inni równie – jak nie bardziej – straumatyzowani bohaterowie.
Nie byłoby NGE bez muzyki.
Po pierwsze – sceny walk między Aniołami a Evami to jest coś genialnego. I o ile można stwierdzać „eee tam, animacja z 1995 nie jest tak super jak obecnie”, o tyle przy NGE to się nie sprawdza. Oczywiście, walczący robią dość dynamiczne ruchy, nie mniej, nawet jeśli widz zdąży się przyzwyczaić do walk, to… rozbrzmiewa pierwsza nuta piosenki. I już, Drogi Widzu jesteś położny całkowicie na ziemi. To, co te nuty wyprawiają z tymi scenami to wręcz mistrzostwo świata.
I one również przyczyniają się do tego, że na tym serialu jesteśmy w stanie płakać. Nie żartuję – wzruszyłam się wielokrotnie. Z jednej strony mamy głęboką jak ocean psychologię postaci, a z drugiej mamy wybitne nuty soundtracka. To daje takie combo, że nawet wiedząc, iż bohater przetrwa, po prostu popłakałam się.
Serial zawiera też jeden z najlepszych – jeśli nie najlepszy – filler, czyli odcinek „ok, zrobimy 20 minut dla zyskania czasu”. W większości przypadków kończy się to na przypominaniu poprzednich odcinków, ich streszczaniu lub podobne, męczące głupoty. Jednakże NGE zrobił to inaczej. To znaczy tak: podsumowywał, co się działo do tej pory, ale poprowadził tak narrację, że to było ciekawe doświadczenie, sprawiając wrażenie dynamizmu. No i dał dodatkowe scenki, które nieco rozszerzały perspektywę sytuacji.
„Neon Genesis Evangelion” jest jak wino. Im starsze, tym lepsze. Z jednej strony jako nastolatka mogłam się identyfikować z bohaterami – w końcu to rówieśnicy – a z drugiej strony… jako osoba dorosła, w dodatku pracująca z tematem wewnętrznego dziecka miałam efekt wow. Najpierw było to wrażenie, że NGE po prostu je w jakiś sposób opisuje, że opowiada o mnie, o moich emocjach, wszystkim tym, z czym mi się kojarzy dzieciństwo i tak dalej. I tak dotrwałam do 21 odcinka (nie śpiąc przez 48 h). Gdy wstałam, pomyślałam se: skoro NGE wspiera mój proces zaprzyjaźniania się z wewnętrznym dzieckiem, to po dzisiejszej medytacji będę miała na niego inne spojrzenie. Ale, jeśli to arcydzieło, to i tak się wzruszę. Dlatego zrobiłam medytację i dokończyłam serial. Wniosek?
NEON GENESIS EVANGELION TO ARCYDZIEŁO ANIMACJI.