Dżentelmeni

Po filmie przyszedł czas na serial i nie zawiodłam się. Od razu powiem: niezły, lepszy od kinówki i… tyle.

Eddie Horniman (Theo James) pewnego, pięknego dnia dowiaduje się o śmierci ojca. To jednak okazuje się pryszczem, bo wraz ze śmiercią wychodzi na jaw, że rodzinka uprawia zioło. I to na masową skalę, wraz z rodziną Glassów, giganta w tego typu sprawach. Mało tego, brat Eddiego – Freddy (Daniel Ings) – wpakował się przez długi w niezłą kabałę, z której trochę ciężko wyjść obronną ręką…

W ciągu ośmiu godzin – odcinków – śledzimy najróżniejsze zwroty akcji, często zabawne. Przyznaję, że dla mnie najlepszymi odcinkami były trzy pierwsze, bo to takie bardzo sprawne wprowadzenie do klimatu. Mamy tu dużo trupów i zamieszania, ale obserwujemy też, że Eddie jest idealnym przestępcą i pomimo małego doświadczenia w branży tegoż pana widz nie ma co do tego żadnej wątpliwości. A skoro tak, to w połowie zaczęłam pytać: skoro mu tak dobrze idzie, dlaczego chce zrezygnować z tak intratnego biznesu?

Miejscami serial chce robić sobie jaja – choć czarny humor niekoniecznie jest tu wyszukany, raczej autorzy stosują chwyty znane wszystkim już od dawna i… szczerze? Jakoś nie bardzo mi to przeszkadza. Dobrze się po prostu bawiłam: aktorzy dają radę, zwroty akcji również, a muzyka jest tym, co trzyma w kupie klimat. No właśnie, jeśli chodzi o muzykę, to mam tu małego mindfucka. Być może wykorzystano utwory, które występowały w filmie, ale jestem pewna, że przynajmniej dwie piosenki zostały stworzone na potrzeby nowych „Dżentelmenów” i zamiast pójść do wikipedii, zdecydowałam się obejrzeć napisy końcowe. Zero informacji xD. Ale może akurat ślepota dała się we znaki.

Tak czy inaczej, wydaje mi się, że „Dżentelmeni” to całkiem miła, zgrabna i dobra historia o branży narkotykowej. Oczywiście, trochę w krzywym zwierciadle, oczywiście, nie jest to na serio, ale wciąż wszystko trzyma się dość wiarygodnie i po prostu miło się to-to ogląda. Gorzej, że nie jest to wybitne. Czy mogło? Nie – ale ocena 8.1. na IMDB sugeruje, że jakościowo jest przynajmniej do „Mayor of Kingstown”, a nie jest. Ot, zwyczajny sensacyjniak, trochę lepszy od przeciętnego produktu i tyle. 🙂

PS.: Jak widać po samym zdjęciu, bohaterów mamy tu zupełnie innych, niż w filmie. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *