Ranczo

Gdy skończył się serial, miałam poczucie historii przerwanej, którą najchętniej kontynuowałabym jeszcze przez 10 sezonów. Prawda jest taka, że „Ranczo” zasługuje na miano kultowego i miano komedii wszechczasów. W końcu to Polska w pigułce. Serial jest dostępny na Netflixie w całości i chciałam powiedzieć, że binge watching (oglądanie wszystkiego hurtem) mu nie służy. Jednak to nie jest prawdą.

– Takie trochę na siłę, co? – zapytała Kasia, wierna fanka Rancza.

Ano, bo widzicie, sprawa z sezonami ma się tak: na początku był pierwszy sezon, który może nie zebrał sporej widowni, ale za to zebrał liczne grono fanów, które żądało wręcz kontynuacji serialu. I ci fani się nie pomylili – dzięki presji TVP zaczęła nadawać powtórki i… stał się cud, „Ranczo” zebrał znakomitą widownię i postanowiono ruszyć z kolejnymi sezonami, każdy po 13 odcinków. Miano produkcję zakończyć na 4 sezonie i znowu fani się odezwali i nie chcieli końca. Czy słusznie? Z perspektywy czasu – tak, bo dzięki temu zyskaliśmy znakomity odcinek „Doktor Wezół” z piątego sezonu, a także świetne ostatnie sezony. Nie oznacza to, że w „Ranczu” szło wszystko jak z płatka – przy ósmym sezonie znowu chciano zrezygnować, ale znowu fani wkroczyli do akcji i twórcy byli zmuszeni do zrobienia dwóch sezonów. Tylko tym razem – dla swojego bezpieczeństwa – ustawili ostatnie odcinki, by było pełne zakończenie… no dobra, w czwartym też niby tak było. Jednakże, kontynuacja „Rancza” na tę chwilę jest niemożliwa z kilku przynajmniej powodów. Przede wszystkim jest mnóstwo aktorów, którzy odeszli. Jednym z nich jest jedna z najważniejszych postaci serialu – Kusy, którego odgrywał Paweł Królikowski. Aktor zmarł w 2020 na bardzo poważną chorobę neurologiczną, a miał tylko 59 lat. Ponadto, odszedł również jeden ze scenarzystów, Robert Brutter.

No, ale przejdźmy już do samej fabuły, bo nie chcę Was zanudzać szczegółami produkcyjnymi jeszcze.

OD LUCY PO ZBIOROWOŚĆ

Wieś tym się różni od miasta, że jest bardziej uspołeczniona. Tu wszyscy wszystko wiedzą (z czego czasem wychodzą bzdury) i nie inaczej jest w Wilkowyjach, odgrywanych GŁÓWNIE przez Jeruzalem, niewielkiej miejscowości w podkarpackim. Ale samo Wilkowyje to kompletna dziura nad dziurami – położona między Lublinem a Warszawą, na Podlasiu. Na miejscowość jest jeden sklep, przy którym siedzi czterech panów i popija piwo lub wino. Ci dyskutują o niezwykle ważnych, życiowych sprawach i mówię to zupełnie bez ściemy. Ale Wilkowyje ma jeszcze kościół i wójta. I tu się zaczyna konkret fabularny, bo miejscowy proboszcz to brat tego drugiego, a oni są w wiecznym konflikcie. I wyglądają niemal tak samo, bo różni ich w zasadzie… charakteryzacja. Piotr Kozioł nie ma wąsów i opitej skóry, jak jego brat. I jest prostym księdzem, który wychodzi do ludzi i musi dealować z Michałową (Marta Lipińska), gospodynią, która jak chce czegoś, to nie ma zmiłuj, osiągnie.

Może nie będę Wam przedstawiać wszystkich bohaterów Wilkowyj, ale Cezary Żak, który odgrywał tych braci bliźniaków spisał się na złoty medal. Jest to świetny aktor, który tu otrzymał niesamowity materiał do interpretacji. Czasami powodowało to pewne trudności… typu ubierz się 130 razy na księdza, bo reżyser z jakiegoś powodu nie chciał kręcić jednego bohatera ciągiem.

I powiem tak – na początku Paweł (wójt) nie wydawał się sympatyczną postacią. To znaczy – chyba nigdy tego nie osiągnął, natomiast kariera polityczna w pewnym momencie była tak skonstruowana, że po prostu tę historię chciało się śledzić aż do samego końca. Czy uda mu się? Czy ominie kłody, które mu stawiają przeciwnicy?

Żeby wójt nie miał aż tak trudno, to współpracował z Arkadiuszem Czerepachem, tu odgrywanym przez Artura Barcisia. I nie można powiedzieć, że tych dwóch aktorów miało łatwo, bo między nimi jest naturalna chemia. Wręcz – że tak powiem – przeciwnie. Po pierwsze, relacje między Pawłem a Arkadiuszem były różne w zależności od sezonu, a po drugie, to politycy. Tu nie ma miłości i to także znakomicie widać. Ale, wracając do Barcisia, to to, co on zrobił w czwartym sezonie, pod jego koniec było wręcz wybitne. I wcale nie żartuję – dosłownie to, co się z tą postacią działo mnie poruszyło. A przecież na tym etapie była to negatywna postać.

Choć Barciś znika na jakiś czas z serialu (niedługi), to Wilkowyje oferuje gamę innych bohaterów, w tym postać, od której wszystko się zaczyna.

Lucy Wilska grana przez Ilonę Ostrowską jest chyba najsłabszym ogniwem serialu, choć bardzo ważnym. A sprawa ma się tak: pewnego dnia do Wilkowyj przyjeżdża Amerykanka, która odziedziczyła po prababci (Danuta Szaflarska) spadek w postaci dworku z masońskim słoneczkiem w trójkącie przy wejściu. Tak, oglądając z zewnątrz ten dworek zawsze o tym myślę. No co, w końcu rozmawiamy o komedii wszechczasów, to czasem ironiczny komentarz musi się pojawić. Wracając do Lucy. Ona od początku jest sympatyczną postacią i wiele robi dla wsi, widz ją lubi, ale ostatecznie przegrywa z całą plejadą innych bohaterów. A choćby i z panami na ławeczce – bo ich dyskusje są ciekawe i trafne, często zmuszają do przemyśleń. Ale dobra, wracając do Lucy, to początkowo wieś nie jest jej przychylna, ale przez to, co ona robi, Wilkowyje zmieniają nastawienie. Nie lubi się w z wójtem i intryga trochę się na tym opiera. Ale… piąty i szósty sezon to porażka.

Bo widzicie – w nich chyba mamy najwięcej Lucy. Ale było to tak przelukrowane, takie na siłę, że oglądanie tych sezonów szło mi jak krew z nosa. Jednakże wiedząc, że później będzie polskie „House of the cards” i mając do czynienia z innymi bohaterami, dzielnie dalej oglądałam.

I trochę mi ulżyło, kiedy Lucy wyjechała do USA – co znacznie ograniczyło na ekranie tę bohaterkę. Nie wiemy do końca, z jakiego powodu tak się stało, ale wolałam obserwować perypetie Królikowskiego (Kusego), z którym Lucy się spiknęła, bo on przynajmniej był pretekstem do kilku rzeczy. A Lucy? Lucy się nie rozwijała w żaden sposób. Wszyscy inni – tak. Ale Lucy była nudna i chyba muszę skończyć to miażdżenie postaci.

Kusy (Paweł Królikowski) to postać, która zaczyna od bycia lokalnym alkoholikiem-artystą, a kończy na tym samym, tyle że widz otrzymuje studium artysty. I nie żartuję – twórcy zaserwowali nam wyraźne rozważania na temat tego, kto to jest, jak go zrozumieć, i tak dalej. Można powiedzieć, że chyba nigdzie aż tak dobrej analizy artystycznej duszy nie widziałam. Fakt – Królikowski miał do dyspozycji parędziesiąt godzin, w końcu występował chyba w każdym odcinku. Ale te jego rozważania wraz z Witebskim (miejscowy polonista, którego grał Jacek Kawalec) dały mi sporo do myślenia, choć ja raczej wiem, na czym polega fatum artysty, ale to tylko sprawiało, że się przyjemniej „Ranczo” oglądało. Bo w końcu jest ktoś, kto wie, co to znaczy! A przy okazji Królikowskiego i – również innych bohaterów – mogliśmy obserwować miejscową znachorkę, tzw. babkę.

I chyba był to pierwszy polski serial, który podszedł do znachorstwa, podlaskich szeptuch z szacunkiem. Zielarka była odgrywana przez Grażynę Zielińską i z pozoru mieliśmy do czynienia z prostą postacią. Nie mniej – od początku miałam wrażenie, że babka jest kimś, kto bardzo dużo wie i z kim nie wolno zadzierać. Z kimś o autorytecie. I choć w scenariuszu było opisanych parę jej sztuczek, to myślę, że tu zaważyła gra aktorska Zielińskiej. Szkoda, że nie do końca wykorzystano tę postać, choć chyba scenarzyści mieli taką ochotę, bo Lucy wyraziła chęć uczenia się zielarstwa. Nie widzimy tego wątku za wiele, ale Lucy to nie była ciekawa postać, a poza tym szeptuchą może zostać tylko ktoś, kto urodził się i żyje na Podlasiu.

A co do babki – nie byłabym sobą, gdybym tego nie poruszyła – to tu świetnie opisano relację z medycyną. Bo w końcu Wezół jest takim lekarzem, który jak ma problem, to idzie do babki, bo nie wierzy w medycynę. To jest piękne. A jeszcze piękniejsze jest to, że tu pokazano, iż holistyczne podejście ma prawo funkcjonować i jest jak najbardziej OK. A przy okazji Wezóła – w piątym sezonie siódmy odcinek to czyste złoto dla fanów dr Housa.

A ja znowu żałuję tego, że tak mało znam się na filmach czy serialach, ponieważ miałam czasem wrażenie, jakby twórcy parodiowali pewne konkretne filmy czy gatunki. Odcinek z dr Housem był pierwszy, przy którym przyszło mi to do głowy, ale dalej jest przecież zbiorowy atak na ławeczkę xD, western i tak dalej.

Muszę jeszcze wrócić do piątego sezonu, najsłabszego – ale tylko na momencik. Otóż, ten sezon to jakaś wybitna propaganda unijna, bo w każdym odcinku dotacje europejskie i dotacje europejskie, i to w długi i oczojebny sposób.

Dobra, wracam do Cezarego Żaka, bo jest on bardzo ważną personą dla sezonów ostatnich. Od końca siódmego mamy tu rasową obserwację świata politycznego i zważywszy na czas, w jakim kręcono „Ranczo” może to trochę przerażać. A to dlatego, że od tamtego czasu w świecie politycznym absolutnie nic się nie zmieniło. Więcej powiem – jeśli wtedy „Ranczo” wpisywał się w jakieś konkretne wydarzenia, to obecnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Polska Partia Uczciwości nie jest już Prawem i Sprawiedliwością, a Konfederacją. Cóż – tego czym i jak funkcjonuje polityka, całe to studium w „Ranczu” zyskaliśmy dzięki temu, że jeden ze scenarzystów kilka lat pracował w biurze ważniaka. Ano właśnie, pracował.

Ósmy sezon dzięki politycznej intrydze zaczął serial odbijać od dna, a od jego połowy nie mogłam się oderwać i 9 i 10 sezon skończyłam w dwa dni. Tak, 13 odcinków w jeden dzień. Bo ta historia była bardzo ciekawa.

Jest jeszcze kilka ciekawych bohaterów, ale ten tekst i tak już jest elaboratem, więc pozwolę sobie poruszyć kwestię Klaudii i Solejukowej.

Może zacznę od Solejukowej (Katarzyna Żak), która zaczyna od poziomu „przemoc w rodzinie, bieda jak piszczy”. Ta postać nagle się wyrywa do lepszego świata, a co ciekawsze – rozwój jest prawdopodobny. Po prostu, trzeba czasem spotkać kogoś, kto wesprze i się rusza. Natomiast mnie nie chodzi o jej karierę biznesmenki, mnie chodzi o filozofię. Dzięki tej postaci serial pokazał, jak niesamowitą dziedziną może być filozofia – i jak niepoprawną politycznie także. Bo „Ranczo” we wspaniały sposób punktuje także edukację i tu również można być przerażonym, bo absolutnie nic się nie zmieniło. A wręcz jest jeszcze gorzej, bo cała plejada znakomitych pedagogów odchodzi od szkolnictwa jako takiego.

Klaudia (Marta Chodorowska) to córka wójta. I powiem tak – ona ma bardzo ciekawy rozwój jako postać. Widzimy, że do końca normalna nie jest, ale w takiej rodzince nikt nie jest, nie mniej, przechodzimy przez etapy, w których lubimy tę postać, a potem nie i tak dalej. I mam takie wrażenie, jakby scenarzyści nie do końca byli zwolennikami psychologii, choć mi się wydaje, że Klaudia to bohaterka bardzo złożona i trudno ją oceniać.

Uuuufff. Jeśli się zastanawiacie, dlaczego tak mało poświęciłam ławeczce, to odpowiedź jest tylko jedna: bo ławeczka to po prostu kultowa jest i trudno ją opisać. To trzeba zobaczyć.

A jeśli się zastanawiacie, dlaczego poświęciłam czas opisom bohaterów, to odpowiedź jest taka: „Ranczo” to nie Lucy. To społeczność. Tu dosłownie wieś jest bohaterem i to jest niesamowite. I przy okazji tego twórcy w znakomity sposób, w sposób mniej i bardziej dosadny, krytykują wszystko, co się da: hipokryzję na wsi, kościół (no przecież Michałowa!) i tak dalej.

MUZYKA

Byłoby grzechem w recenzji nie wspomnieć o muzyce. Podkład muzyczny w poszczególnych scenach jest taki… swojski, taki no… wiejski, może trochę rytmicznie odnoszący się do disco polo, które w „Ranczu” ma swoje ważne miejsce. Bo powiedzmy sobie szczerze, Pietrek (Piotr Pręgowski) i Jola (Elżbieta Romanowska) idą właśnie w tę kategorię i ich słucha się bardzo przyjemnie. Ale wróćmy trochę do podkładu, bo mam tu wrażenie, jakby zrobiono pewną rzecz na odwrót xD.

Otóż – jak jest opening, to jest on zwykle piosenką. Tu mamy ledwie 5-10 sekund intra i lecimy z akcją. Nie żeby to było złe, ale dopiero w endingu można usłyszeć niesamowity utwór „To tylko sny”, który zaśpiewała Anna Jurksztowicz, a słowa opracowali Robert Brutter i Maciej Strzembosz, a za muzykę zabrał się Radzimir Dębski. W ogóle Radzimirowie (bo jest jeszcze jego ojciec, Krzesimir) są odpowiedzialni za to, co słyszymy w „Ranczu”. I dali sobie świetnie radę. Co prawda przez większość sezonów muzyczki się powtarzają, ale gdy wchodzi na poważnie polityka, to można usłyszeć nowsze kompozycje.

W ogóle warto sobie znaleźć na jutubie utwory z „Rancza”, bo jest to kilkanaście wspaniałych pozycji, które są bardzo przyjemne w słuchaniu.

TO BYŁO BARDZO PRZYJEMNE PRZEŻYCIE

„Ranczo” to serial, który bardzo relaksuje. Jest zabawny, zawiera wciąż wiele aktualnych uwag co do naszej rzeczywistości, a aktorstwo nie raz i nie dwa staje na – jeśli nie najwyższym – bardzo wysokim poziomie. I jest to taki serial, który można określić antydepresyjnym. Przy pierwszych sezonach miałam wrażenie wysokich wibracji, ale po prostu wydaje mi się, że treści w „Ranczo” są na ogół pogodne i wartościowe. Cóż…

Będę tęsknić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *