Zoolander 1 i 2

Zoolander 1

Ten film jest tak głupi, że aż śmieszny i w pewnych kręgach uchodzi nawet za kultową komedię. „Zoolander” jest chyba najbardziej znany z pewnej sceny na stacji benzynowej, która w kontekście staje się jeszcze śmieszniejsza.

Derek Zoolander (Ben Stiller) to jeden z najlepszych modeli męskich. Niestety, u niego mózg działa tylko w 1%, choć i tak w świetle wydarzeń wydaje się mądrzejszy od swych współlokatorów. Pewnego dnia odkrywa spisek przeciwko premierowi Malezji i wraz z przyjaciółmi postanawia temu zaradzić…

Ja wiem, że to głupia komedia, ale właśnie przez te głupotę bijącą z ekranu mnie śmieszyła. I w pewnym punkcie mnie zaskoczyła, ale well – to produkcja z 2001 roku i podejrzewam, że dziś film z taką sceną zostałby scancelowany.

A i jest mnóstwo czerwieni i orgia, no ale kto by się tam przejmował masońskimi kwestiami w branży obfitującej w symbolikę masońską. Mniejsza z tym.

Grunt, że było śmiesznie i zdałam sobie sprawę, że żart z Apple jest całkiem zacny, bo też się zawsze zastanawiałam, jak się do kija jasnego włącza te monitory jego, co robią za kompy 😃.

Nie wiem, czy da się zespojlerować coś, co jest znane w popkulturze, ale… kurczę, jeśli macie ochotę na coś lekkiego i głupawkowego, to „Zoolander” z pewnością wpisuje się w tę kategorię.

Zoolander 2

Co robią gwiazdy w paździerzu? Bawią się – bo innego pomysłu, jak i dlaczego doszło do powstania „Zoolandera 2” nie mam. Zdecydowanie film cierpi na nijakość, więc być może w tym tekście dojdzie do spojlerów. Być może, bo w sumie nawet nie wiem, czy warto marnować litery.

Pierwsza część skończyła się idyllą, a druga zaczęła się od śmierci Justina Biebera. I o ile scena miała być śmieszna, tak trochę nie wyszło. I niestety, podobnie jest z resztą, poza może odgrzewanym kotletem z samochodem (link w komentarzu). W zasadzie trudno powiedzieć, co wyszło nie tak, skoro teoretycznie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że scenariusz jest tak głupi, że aż śmieszny. Zwłaszcza, że na aktorstwo nie ma co narzekać – to dobrze jest odgrywane, choć bohaterowie są przerysowani i specjalnych starań nie wymagają. A jednak…

Czy mamy na pokładzie masonów?

Owszem – tym razem symboliki nie da się zignorować, bo moim zdaniem przynajmniej połowa filmu na tym jedzie. A to dlatego, że Zoolander po latach wraca do świata mody, chcąc udowodnić opiece społecznej, że może udanie wychowywać syna. Ale to nie takie proste, bo Mugatu ma pewien okrutny plan unicestwienia świata.

Z całą pewnością film jest masoński – jeśli przyjąć, że filmy, które zawierają orgie są masońskie. I z całą pewnością „Zoolander 2” powiewa lekko przynudnawą potrawą, do której potrzeba przyśpieszenia akcji. Specjalnie dla swoich widzów Netflix ma prędkość nawet 2.0., ale to było trochę za szybkie mówienie lektora. Cóż, a przy okazji, ta platforma znowu ma lokowanie produktu w filmie i szczerze mówiąc…

Szczerze mówiąc nie dziwne, bo film jest też woke. Owszem, to że mężczyźni mogą zachodzić w ciążę jest tu podane w sposób „ale to idiotyczny wątek”, ale okno Overtona się kłania. Tak, tak, ciekawe w ilu gatunkowo „głupich filmach” woke stawiało swoje pierwsze kroki.

Film się nie zwrócił. Kosztował w okolicach 50 milionów dolarów (gwiazdy kosztują) i… zarobił 56 milionów 722 tysiące dolarów. Ja się właściwie temu nie dziwię.

W zasadzie nie da się niczego więcej powiedzieć o „Zoolanderze 2”. A i tak mam wrażenie, że poszło za dużo liter na recenzję…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *