Dobereł wieczoreł. Piszę z kawiarni, więc nazwisk w nawiasach nie będzie.
* * *
Culkin wpatrujący się tępo przed siebie na lotnisku. Napisy końcowe. A ja w płacz i chyba jestem jedyną osobą, która się popłakała po filmie. Albo i nie – bo „prawdziwy ból” nie jest o Polsce. Jest o Żydach, którzy przyjechali, bo są Żydami. No dobra – nie wszyscy, a każdy z nich ma większe lub mniejsze powody z powodu bycia Żydem.
Widzimy więc wycieczkę po Warszawie i Lublinie. Spokojnie, kawałek Kraśnika też się znajdzie. Jako że ten obraz ma zabarwienie komediowe, poczułam rozczarowanie, gdy pociąg PKP przyjechał bez opóźnienia.
Tak, film jest lekki, nawet z kategorii ładnych. Ma prostą fabułę i właściwie nie masz prawa się na nim popłakać.
No chyba że jesteś Żydem i rusza Cię ich historia. Właściwie to smutne, bo w chwili, gdy się zorientowałam w tematyce, poczułam wściekłość na Żydów. Za to co teraz robią.
Culkin zadaje trudne pytania. I jest mega charyzmatyczny. I ta rola – jeśli nie cały film – jest skrojony pod niego właśnie. Chyba nie ma sensu Wam opowiadać o jego walce z narkotykami, bo każdy Polak to raczej wie.
Zastanawiam się na ile świadomie wybrano Polskę. Bo historia o takim człowieku mogłaby się dziać gdziekolwiek indziej, jest bowiem uniwersalna.
I straszna.
Jeśli nigdy nie mieliście stanów depresyjnych czy samej depresji, to być może nie będziecie w stanie dotrzeć do prawdziwego bólu. I w Culkinie zobaczycie jedynie palanta.
Ale jeśli miewacie lub mieliście taki stan, to być może nie będę jedyną osobą, która się po „Prawdziwym bólu” popłakała.
Tak, dla mnie to był wstrząs.
Ale może wróćmy do samego filmu.
Przede wszystkim spodobało mi się, że za motyw muzyczny obrano jakiś utwór na pianinie. Nie obczaiłam, jaki, ale za to skapnęłam się, że ekipa filmowców albo miała korzenie polskie, albo była Polakami. To też mi się spodobało.
Uuufff… ładny film. A Wy jak go odbieracie?
Ps. Recenzja powstała dzięki wsparciu ze zrzutki od Bogusz Dawidowicz – strona autorska – dziękuję!