Pole marzeń

Dobereł wieczoreł – będzie długo.

* * *

– Jak można nie lubić „Pola marzeń”?! – zakrzyknęli Marshall, Barney i Ted z „Jak poznałem waszą matkę”. To było gdzieś na początku serii, można szukać między 1 a 2 sezonem. Tak czy inaczej, wymienionego filmu nie kojarzyłam, więc i żart średnio załapałam. A szkoda…

Dlatego postanowiłam wkroczyć na drogę tej dziwacznej historii, chociaż – ładnej. Ale powieści z gatunku realizm magiczny mają to do siebie, że z reguły są ładne, ale nie każdemu przypadną do gustu. I w tym przypadku tak jest, ponieważ słowo „dziwaczne” jak najbardziej pasuje do „Field of Dreams”.

Na szczęście nie muszę Wam jakoś zbytnio spojlerować, byście zrozumieli, o co mi chodzi. Oto bowiem Ray Kinsella (Kevin Costner) jest zwyczajnym farmerem z Iowa. Pewnego dnia słyszy – będąc w swojej kukurydze – tajemniczy głos: „kiedy to zbudujesz, on przybędzie”. Biedny chłopina za cholerę nie wie, o co chodzi, ale idzie do żony, Annie (Amy Madigan) i się z nią tym dzieli. Jakiś czas rozprawiają nad tą tajemnicą, a potem się okazuje, że chodzi o boisko baseballu amerykańskiego. Ale to jeszcze nie wszystko, bo Kevin znowu słyszy tajemniczy głos, tym razem każący mu wybrać się do pisarza…

I ja teraz nie wiem, czy zafundować Wam spojlery, czy może pisać bardziej ogólnie. Spróbuję iść na jakiś kompromis, OK?

Z jednej strony mamy do czynienia z realizmem magicznym, a ten gatunek nie każdy lubi. Tu w rolach głównych wystąpiły duchy baseballistów i przez to historia nie jest jakoś wybitnie sportowa. Ona jest ezoteryczna i dlatego też film miał problemy, by wejść w ogóle do produkcji.

Już na początku lat 80′ – czyli niedługo po premierze – Sara Collecton odkryła książkę „Shoelles Joe” W. P. Kinselli i wykupiła prawa do jej ekranizacji. A że pracowała w Foxie, to pierwsze kroki podjęła właśnie tam. Niestety, studio stwierdziło, że pomysł na „Field of Dreams” jest zbyt ezoteryczny i komercyjny. Po jakimś czasie film przeszedł w tzw. turnaround, czyli został udostępniony innym studiom. Scenarzysta – Phil Alden Robinson – dalej pracował nad scenariuszem, a jeden z producentów (Lawrence Gordon) w 1986 odszedł od Foxa i zaczął proponować produkcję filmu innym studiom. W końcu prawa do niego wykupiło Universal Pictures i… nie pożałowało.

Choć twórcy do wykorzystania dostali ledwie 15 milionów dolarów i narzekali na zbyt mały budżet, to film zwrócił się kilkakrotnie – zarobił 84,4 miliona dolarów. I tu wracamy do wątku ezoterycznego.

A także samego Kevina Costnera, który w tym roku pokazał nam swoje „Horizon”, spełnienie jego marzeń. Pracę nad scenariuszem zaczął w 1988 roku, a rok później ludzie mogli go zobaczyć w „Field of Dreams”. Jak to się ze sobą łączy? Ano, łączy, bo Costner dążył i dąży do realizacji swego marzenia, jakim jest czteroczęściowa saga o początkach Ameryki. Tymczasem „Field of Dreams” opowiada właśnie o spełnianiu marzeń, o tym, że jest to ważne i że ludzie, którzy nie posłuchali tego wewnętrznego głosu i byli niespełnieni, są nieszczęśliwi i zadręczają się. Myślę, że ta produkcja mogła jedynie zmotywować Costnera do realizacji swoich wielkich celów.

Ale to nie jedyny wątek w historii, bo jest jeszcze dodatkowa głębia. Chodzi o kontakt z naszymi rodzicami, czy przodkami. Pod tym względem – jeśli ktoś nie lubi halloweenowych horrorów – ta opowieść jest całkiem niezła właśnie na Zaduszki czy inne Dziady.

I to też trochę czyni ją magiczną.

Phil Alden Robinson – będący też reżyserem tego filmu – odczuwał niski budżet i irytację, presję, że nie uda mu się stworzyć wybitnego obrazu. Obawiał się też, że nie do końca oddaje hołd powieści. Lawrence Gordon jednak przekonał go, że będzie dobrze.

I było dobrze.

I choć moim zdaniem nie jest to wybitny film, to jednak przeszedł do historii. Bo jak widać, odniesienia do „Field of Dreams” w popkulturze są – choćby tylko i w „Jak poznałem waszą matkę”. A dodatkowo w 2017 roku obraz został wpisany do The National Film Registry, zbierające perełki ważne dla kultury amerykańskiej itd.

Teraz lepiej rozumiem, dlaczego można nie lubić „Pola marzeń”, ale… ja chyba lubię. Przy całej jego dziwaczności, jeśli dojdziemy do porządku dziennego nad gatunkiem, to „Field of Dreams” prezentuje naprawdę uroczą historię. Taką, która wielu może podnieść na duchu.

PS.: „Shoelles Joe” miało mieć tytuł „The Dream Field”, ale wydawca wolał wersję z Joem.

PS.2: Z całego zestawu aktorów najlepiej zagrała Amy Madigan, która też była wielką fanką książki. Nie wiem, czy to aktorka znana, ale ma na koncie nominację do Oskara za „Dwa razy w życiu” (1985).

PS.3: Do stworzenia ostatniej sceny potrzebowano 1500 samochodów, które migają światłami, by tworzyć wrażenie ruchu. Kręcenie jej stało się wydarzeniem dla całej społeczności, gdzie kręcono film.

PS.4: Obiecuję, że to przedostatni PS. XD Miejsce, gdzie kręcono film to dwie farmy, jedna połowa należy do jednej, a druga do drugiej… tak przynajmniej było przez wiele lat. Sąsiedzi byli skłóceni – kto powinien zarabiać na biznesie pamiątkarskim – ale w końcu od 28 grudnia 2012 miejscem tym w całości zarządza Go the Distance Baseball, które zwiększyło liczbę odwiedzających ze 65 000 do 100 000 rocznie. Stronę tego pop-kulturowego parku można zobaczyć w internetach.

PS.5: Miłego wieczoru xD.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *