Ten film jest dedykowany pamięci Wesa Cravena, który zmarł w 2015 roku. I w zasadzie scenariuszowo i reżysersko film staje na wysokości zadania, chociaż brakuje mu tego komediowego zacięcia, jakim mógł się poszczycić słynny reżyser. Od razu wiemy, że historia będzie mroczniejsza, ale czy to wada? Nie do końca, choć film, który stara się być meta na pewno może startować do tego. Tu jest trochę pogadanek o gatunku, jakim są slashery, o tym, co się działo wcześniej, no, ale… bez Wesa to nie do końca ten sam film.
To, że „Krzyk” z 2022 jest hołdem dla Cravena widać w pewnym momencie, którego może nie powinnam spojlerować, ale dla fanów franczyzy nie jest zbyt komfortowy. Tym bardziej, że David Arquette to naprawdę świetny aktor – co widać było, jak spogląda na Courteney Fox. Moim zdaniem, zdecydowanie umie grać spojrzeniem, a tu reżyserzy (Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett) wyciągają z aktorów prawie wszystko, co się da.
Woodsboro. Dzieje się to, co zwykle, czyli zaczynają ginąć ludzie. Nasza dzielna trójka bohaterów rozeszła się po świecie i stoi trochę z boku, dając dojść do głosu młodemu pokoleniu. Ach, i aż nostalgicznie mi się zrobiło na samą myśl o pierwszym „Krzyku”. To były czasy, teraz nie ma czasów… a nie, czekaj. Teraz wszędzie widzimy twarz Jenny Ortegi, która wreszcie zagrała nieco inną rolę, niż zwykle XD. Ale to ona wraz z grupką znajomych reprezentuje młodość i musi stanąć do walki z Ghostfacem. A walka będzie zacięta i długa.
Szczerze mówiąc, trochę zdziwiona jestem, że film jest słabo dostępny, bo jest dobry. Twórcy nie mają się czego wstydzić. Mi już trochę wchodzi zmęczenie materiału slasherami, ale dokończę serię i potem zabiorę się za coś innego. I wciąż się zastanawiam nad Terriferem, bo moja chętka na flaki nie do końca została zaspokojona…