Iron Sky

Dzień dobereł!

„Iron Sky” to film tak głupi, że… aż głupi oczarował widownię i w rezultacie dostaliśmy dwójeczkę. Ale – jak rzekł klasyk – po kolei.

2018. Amerykanie wysyłają lot na ciemną stronę księżyca, w rezultacie go tracą. A tracą, ponieważ atak nazistów przeżywa tylko jeden człowiek – i to w dodatku murzyn, James Washington (Christopher Kirby). W bazie wroga spotyka Renate (Julia Dietze) i w wyniku różnych perypetii wracają na Ziemię…

Cóż, już sam pomysł bazy nazistów na księżycu wydaje się absurdalny, ale twórcy postanowili pójść w absurd jeszcze bardziej. Po drodze mamy więc kampanię prezydencką w USA, murzyna, który stał się białym i wiele, wiele innych potencjalnie zabawnych wydarzeń.

Czy da się to oglądać?

Cóż – komedią wszechczasów „Iron Sky” nie jest, ale jest za to przyjemnym seansem, totalnie odmóżdżającym. Ale trzeba wziąć pod uwagę absurd wpisany w DNA tego produktu. No i trwa jakieś półtorej godziny, co też jest plusem.

Premiera miała miejsce w 2012 i z różnych komentarzy okołofilmowych, czy kulturowych odniosłam wrażenie, że jest to film kultowy. Choć na dwójeczkę trzeba było trochę czekać – bo do 2019 roku – to… ekhem, powiem tak.

CO TU SIĘ ODWALIŁO?

Zaczynamy mniej więcej od tego samego punktu, na czym skończyliśmy. To znaczy, niezupełnie. Bo zamiast „ludzkość sama się wyniszczyła” mamy wersję, że to naziści ją wyniszczyli. I nic dziwnego, wszak od wydarzeń minęło ze czterdzieści lat. Nasza koffana Renate ma już córkę, Obianaju 'Obi’ Washington (Lara Rossi), ale za to nie ma męża. Przy okazji okazuje się, że nasza prezydentowa z jedynki jest jaszczurem, podobnie zresztą jak stary fuhrer, który przybywa do bazy post-nazistowskiej, bo księżycowej, z informacją, że na Ziemi nie ma warunków do życia, ale jest ono pod ziemią i zadaniem ekipy jest zebranie jakiegoś koksu, który pozwoli Ziemianom przetrwać…

A i do tego mamy Rosjanina, który z randomowych rzeczy zbudował kosmiczny statek. Ten wątek mi się spodobał.

Niestety, nawet jeśli bym chciała „Iron Sky 2” zespojlerować, to nie mam jak. Po pierwsze, w tym filmie prawie nic się nie dzieje. Tzn. dzieje się, ale akcja jest dziwnie ustawiona. Mam wrażenie, że część informacji dla widza jest bezwartościowa, a z drugiej strony, mam też wrażenie, że twórcy nie mogli się zdecydować, w którą stronę iść.

No bo mamy tu postapo i niby nic nie stoi na przeszkodzie, by było mnóstwo czarnego humoru, prawda?

No właśnie – to, co zadziałało w jedyneczce, nie zadziałało w dwójeczce. Żarty są zbyt suche i przez to nie śmieszą. Bardzo długo jesteśmy w bazie księżycowej, gdzie słyszymy mhroczną historię tego, jak jest. I co? I pstro.

Fabuła jest tak interesująca, że dotarłam do połowy seansu i wyłączyłam. Udało się nie zasnąć z nudów. Śmiem twierdzić, że „Iron Sky 2” jest paździerzowe, choć na IMDB ma ładną piąteczkę. Jednakże, no… zabawa z teoriami spiskowymi nie pykła. Bo może, gdyby oglądać to pod kątem ukrytych informacji film by zadziałał?

Sprawdziłam: nie zadziałał.

Więc oglądałam „Iron Sky 2”, żebyście Wy nie musieli, czy jakoś tak.

Ale jedyneczkę polecam, bo trochę się naigrywa z poprawności politycznej i jest urocza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *