The Rookie / Rekrut

Przyznaję, że stało się tu coś dziwnego. Oto bowiem mamy serial, na karku którego są już 102 odcinki i nie zanosi się na koniec. Jednakże pomimo lewackości (!) trudno mu się oprzeć. Może to przez humor, a może przez Nathana Filliona znanego z „Castle”. Oczywiście nie miał u mnie taryfy ulgowej, ale… John Nolan to bardzo sympatyczna postać budowlańca, który pewnego dnia zjawił się w złym miejscu o złym czasie. Napad w banku sprawił, że postanowił zmienić swoje życie – udaje się do Akademii Policyjnej i po jakimś czasie staje się rekrutem. Wraz z dwoma przyjaciółmi ze szkoły trafia na ten sam posterunek i się zaczyna szkolenie.

Jakbym miała powiedzieć, który z sześciu sezonów jest najsłabszy, to pierwszy i piąty i lekko czwarty. Ale po kolei.

W pierwszym sezonie widzimy, jak Nolan, West (Titus Makin Jr.) i Chen (Melissa O’Neil) szkolą się na policjantów. Odniosłam wrażenie, że scenarzyści bardzo poważnie podeszli do tematu, dając widzowi znać, jakie są procedury, na co zwracać uwagę w policyjnej pracy i tak dalej. To z pewnością wciągało, bo szczerze powiedziawszy: w żadnym innym serialu nie widziałam takiego wrażenia realizmu.

Co ważniejsze, ma się wrażenie, że większość bohaterów to żywi bohaterowie. Nolan to taki typowy, dobroduszny staruszek, który potrafi diabła przekonać do porzucenia broni. Chen to z kolei silna babochłop, która jest ambitna i zdeterminowana, by zostać policjantką. West zaś to… czarny gej.

Ekhem – wiem, co powiecie.

JAKIM CUDEM OBEJRZAŁAM LEWACKI SERIAL I JESZCZE MI SIĘ SPODOBAŁ?!

Być może dlatego, że od drugiego sezonu serial miał wysokie C. Owszem – jedynka była sympatyczna i trzymała w napięciu, bo no… czy Nolanowi i reszcie uda się zostać policjantami? Zwłaszcza, że jeden na trzech rekrutów odpada, jeśli brać pod uwagę statystyki.

I powiem tak.

Teoretycznie widząc bohatera geja (tu West) wyłączam film/serial. Praktycznie w „The Rookie” ta rzecz mi się nie udała. Po pierwsze dlatego, że wątek gejozy był minimalnie minimalny – tylko na potrzeby serialu, postaci, scenek. TAK, JEŚLI COŚ SIĘ POJAWIAŁO, TO MIAŁO TO SENS! I nie było z dupy. Poza tym – tu faktycznie mieliśmy więcej hetero niż homo.

I z perspektywy czasu uważam, że West był jedną z najlepiej rozwiniętych postaci, a przy tym najciekawszych. Mało tego – ten wątek poruszał amerykańskie, poważne kwestie społeczne. I właśnie: może dlatego tego bohatera się tak dobrze oglądało?

Nie znaczy to oczywiście, że mnie nie wkurzał, ale mimo wszystko serial nie chce robić wody z mózgu.

W drugim sezonie pojawia się pewna złolka, z którą bohaterowie grają w psychologię.

I teraz istotna rzecz: „The Rookie” produkowany jest od 2018 roku. Jeśli chodzi o plandemiczną wymowę, to mamy 2 odcinki o pandemii jako takiej, ale to są odcinki standardowe „ktoś tam ma chorobę jakąś tam i mamy problem, Houston”. Natomiast typowe nawiązanie do C-19 to… jedna scenka, gdzie John będąc w szpitalu naprędce daje „płyn do dłoni” z tych automatów, które w pewnym momencie zaczęły być wszędzie.

Niestety, w realu tak fajnie to wszystko nie poszło.

Wprawdzie bohaterka-złolka miała epizodyczną rolę, w trakcie której zginęła, ale aktorka ją grająca – Annie Wersching – zmarła w 2023 roku na raka. Raka, którego zdiagnozowano u niej w 2020 roku. Myślę, że data nie jest przypadkowa.

Jeden z odcinków „The Rookie” jest dedykowany jej pamięci.

Ale wróćmy już bardziej do drugiego sezonu, bo myślę, że odcinek 11 („Day of Death”) jest wart wspomnienia. Za reżyserię wziął się David McWhirter, no i trzeba przyznać, że jest to niemal wybitny odcinek. Nie wybitny – ale bardzo niewiele zostało do przekroczenia tej cienkiej linii. Mamy tu bowiem wszystkie najlepsze zagrywki scenariuszowe, jeśli chodzi o budowanie napięcia oraz tragizm sytuacji.

Ilość i różnorodność bohaterów sprawia, że widz ma z kim się utożsamiać.

Co ciekawe, w czwartym sezonie wątek gejowski pojawia się praktycznie na dwie minuty. Nie żartuję. I są to poboczne postaci, niewiele znaczące.

Mieliśmy tu jednak zmianę w ekipie i nie wiem, czy na lepsze, czy na gorsze. Za Titusa wchodzi do gry Tru Valentino, odgrywający Aarona Thorsena. Z początku wydaje się, że to będzie bardzo ciekawa postać, bo w końcu facet z poważną traumą, ale… ostatecznie wychodzi jakaś taka średniawa, mało ciekawa postać typowego dziecka tik-toka, bogatych rodziców. Scenarzyści woleli się skupić na pozostałych postaciach, które ruszyły do przodu i to znacznie.

Wszyscy w pewnym momencie postanowili awansować – od Nolana po Bradforda (Eric Winter)… a nie, sorry, nie wszyscy. Smitty (Brent Huff) nie chce, a tam gdzie jest praca jest źle. Najlepiej nic nie robić.

Szkoda Titusa – ale w jego przypadku jest bardzo ciekawie. A to dlatego, że jego postać widać, że gra do serc lewaków, poruszając wątki bycia czarnym i gejem jednocześnie, i że to jest problemowe. Ale jak to w USA, w 2020 zdarzyła się jakaś tragedia z udziałem czarnych policjantów (nie pamiętam, o co chodziło), a West nie odnosił się do tych zdarzeń w scenariuszu. Aktor więc postanowił odejść w takim przypadku, no bo koniecznie trzeba dać znać, że nie wolno krzywdzić czarnych. Tak, oni mają naprawdę specyficzne rozumowanie.

I przez taką sytuację otrzymaliśmy całkiem zacne sceny na koniec trzeciego finału, co czyni go ciekawszym, niż by był, gdyby West jednak przeżył. Ale jednocześnie w zamian otrzymaliśmy całkiem nijakiego bohatera, który w sumie nie wiadomo, czy jest gejem, czy bi, czy kij wie, co tam jeszcze. A nie wiadomo dlatego, że mimo lekkiego spadku poziomu serialu w piątym sezonie, gejowizm pojawia się w bardzo krótkim czasie, właściwie praktycznie nie poruszany. Twórcy postanowili skupić się na porodzie w domu i humorze.

Tak – niektóre dialogi to istne złoto. Bo mam wrażenie, że twórcy robią sobie ze wszystkiego jaja, od lewa do prawa.

Nie jest to może jakaś wybitna komedia, ale #mnieśmieszy.

Piąty sezon ma najsłabszego złola, co twórcy postanowili chyba nadrobić w szóstym sezonie, którego to drugi odcinek ABC dopiero jutro wyemituje. Także zobaczymy, ale zapowiada się ciekawie.

Sama nie wiem, co mnie w tym serialu zafascynowało. Czy to, że twórcy starali się w pierwszym sezonie, czy to, że jest aktor z „Castle”, czy może… a może najbardziej to, że to jest dobry serial, który płynie. Tak po prostu. Choć po prawdzie, mnie pyknęło dopiero w połowie pierwszego sezonu, ale to tylko pokazuje, że historia była w miarę przyzwoita, skoro tak długo dawałam szansę „The Rookie”.

No i jest jeszcze pewna oczywista oczywistość… moim zdaniem wszyscy bohaterowie mają mega dużo frajdy w odgrywaniu tych postaci. Nie wiem, na ile mają udział w pisaniu scenariusza, ale nie da się ukryć, że wyczuwalna chemia między bohaterami jest, i mam tu na myśli nie tylko Chen i Bradforda. A jak jakiejś parze nie idzie, to cóż – wywalają ją z ekranu, po co ludzie mają się męczyć xD.

I na tym mogłabym zakończyć tę reckę, gdyby nie pewna rzecz: w drugim sezonie zmienia się instruktorka Nolana. Zmiana trochę z dupy, bo po prostu nagle jej nie było i zmiana zostaje wyjaśniona w jednym zdaniu właściwie. Niestety, to nie jest do końca wina scenarzystów; po prostu aktorka, odgrywająca instruktorkę Nolana – Afton Williamson – stwierdziła, że na planie był rasizm, molestowanie seksualne i nie wiadomo, co jeszcze, dlatego ona na plan nie wraca. Sęk jednak w tym, że śledztwo prowadzone przez 2 firmy, które przeprowadziły 400 godzin wywiadów i badały różne materiały poza tym, nie wykazało takich nieprawidłowości na planie. A – i weźmy pod uwagę, że #metoo w USA ma dość poważny status, w przeciwieństwie do Polandii.

Jest jeszcze jedna kwestia – „The Rookie” ma bardzo dobrze dopasowaną muzykę do scen, i muzyka jest całkiem dobrej jakości.

No dobrze, to brać się za „Rekruta”? Serial, który ma jeden wątek na jeden odcinek, a sezon to 22 odcinki? Tak, tęskniłam za tym formatem. Myślę, że jeśli lubicie seriale kryminalne, to jest to pozycja obowiązkowa. I trzymam kciuki, by sezon 6 był równie udany, co poprzednie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *