Ghostbusters – afterlife

Siłą „Ghostbusters: afterlife” jest to, że gra na sentymentach z bardzo dobrą obsadą i realizacją. Realizacją w sensie technicznym, bo widać, że widowisko zostało starannie zrealizowane: od dopasowania muzyki w trakcie akcji, a na efektach specjalnych kończąc i poszanowanie pierwowzoru. Właściwie, to jest to taka historia, która łączy pokolenia – w sensie dosłownym nawet. Oto mamy Phoebe (Mckenna Grace), która ma 12 lat i stety niestety, ale musi się przeprowadzić do starej chaty dziadka, bo jej mama dostała eksmisję, a dziadek właśnie umarł i zostawił po sobie spadek. Wraz z bratem Trevorem (Finn Wolfhard) poznaje tutejsze środowisko i odkrywa, że jej dziadzio był pogromcą duchów. No, a potem zaczyna się gonitwa za klasycznym złolem.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. Tzn. – jest parę śmiesznych momentów, ale nie rozbraja to systemu. Ogólnie, rzecz się całkiem przyjemnie ogląda, zwłaszcza początek. Pierwsza scena, gdzie muzyka jest niemalże muzyczką z X-Files (tak, słyszalne nuty nawiązania!) i scena, jak dziadzio łapie ducha – to łapie widza w pułapkę. Niestety, dalej jest trochę gorzej. Dlaczego? Ano, dlatego głównie, że film trwa jakieś 2h i odczuwałam, że naprawdę się ciągnie. Długo akcja się rozwija, w zasadzie nie jest aż tyle przygód, by czas szybko upływał. I rzeczywiście, pod koniec filmu czułam trochę lekkie „meh”. Tzn. wiemy, że motywy z głównym złolem nie są takie złe, jeśli bierze się pod uwagę odświeżenie serii plus – i tak zawsze, w każdym odcinku będzie jakiś złol. Co ciekawe, twórcy nawiązywali do filmu 1984, jakby film z 1989 nie istniał, a przecież też im całkiem zgrabnie wyszedł. No, ale może to kwestia motywu przewodniego złola.

Film ma dwie sceny w trakcie napisów końcowych i może nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że to są bardzo zacne sceny. A film nie jest niestety warty zostania do końca na napisach końcowych. Cóż, zapamiętam, gdy w tym roku pójdę na „Ghostbusters: frozen empires”, gdzie ma się pojawić stara ekipa, i – mam nadzieję – nowi wrogowie.

Cóż, czy polecam?

Eee – jako przyjemny seans, to do piwa i popcornu możeeee byyyć. Nie jest to perełka, ale mózg odpoczywa. A dubbing polski jest taki se, ale wolę to już od napisów, bo mój mózg jest wymęczony czwartym tomem „Diuny” (i tak, głównie dlatego mało recek filmów tu).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *