Potrzebujecie: niespełna półtorej godziny i garść chusteczek, bo jest duże prawdopodobieństwo, że się popłaczecie.
„Dzieci natury” to islandzki kandydat do Oskara w 1992 roku. Jest to film, który sam w sobie jest symboliczny, choć pozornie wydaje się inaczej. Oto stary rolnik, Þorgeir, trafia do domu starców, gdzie spotyka swoją dawną znajomość. Uciekają z tego miejsca, by podążyć… no właśnie. Od tego miejsca film zaczyna się odrealniać, chociaż jest to odrealnienie obrazowe, symboliczne. W kadrach często dostajemy pejzaże, co tylko wzmaga uczucie tego, co film chce nam przekazać.
Im mniej wiecie o „Dzieciach natury”, tym bardziej możecie się zaskoczyć. I raczej będzie to pozytywne zaskoczenie, bo choć z pozoru na ekranie niewiele się dzieje, a historia jest prosta, to ona jest bardzo przemyślana.
Generalnie polecam.