Tekst dedykuję Testerowi Doświadczeń
My tu gadu gadu o masonach, a tymczasem wielce się zdziwiłam, bo spotkałam się z twierdzeniem, że „agenda woke/gay agenda w Disneyu to fikcja literacka”, że to jest jakiś wymysł prawaków i amerykańskich konserwatystów. Naprawdę, chciałabym, żeby tak było, ale wydaje mi się, że niewiele mogę zrobić w stosunku do faktów. A fakty są takie, że w 2022 roku Christopher F. Rufo na swoim twitterze (X) ujawnił materiał ze spotkania dyrektorów Disneya, którzy po prostu rozmawiają o agendzie gejowskiej/queerowskiej. I przyznają, że ta już nie jest tajna. Ot, poniżej fragmencik, który udało mi się znaleźć:
I podczas, gdy Polacy z zapałem uruchamiali VOD Disneya, USA rozgrzało się do czerwoności po powyższym filmiku. Swoją drogą, jak wrażenia?
Co się wydarzyło na Florydzie?
Walka o Florydę toczyła się długo i zawzięcie i w drugim tygodniu czerwca 2024 została ostatecznie zakończona. Tak, słynny De Santis i Disney dogadali się, zapadł wyrok sądowy. Nie mniej, pozwolę sobie prześledzić awanturę (szczegóły w linkach), ponieważ jest ona mniej lub bardziej związana ze środowiskiem LGBT. A tak przy okazji, proszę tego:
nie mylić z tym:
Pytanie pierwsze: po co Disney wspiera organizacje LGBT? I to takie, które prowadzą zajęcia w szkołach? Można odpowiedzieć: bo chce nauczyć tolerancji. Czyżby? Rzecz pierwsza – to rodzice przede wszystkim powinni uczyć wartości, w tym tolerancji dla odmienności. Takie tuzy biznesu jak Disney mogą w tym pomóc, ale skoro Disney jest wytwórnią filmową, to czemu w swoich filmach tego nie praktykuje? A, przepraszam, praktykuje – paczaj „Akolita”. Problem polega na tym, że to nie do końca argument. Dlatego, że połowa wytwórni filmowych Hollywoodu zaczyna prać banię typu „w każdym filmie/serialu jest gej/inne”, a więc można podejrzewać, że Disney nie realizuje jakiejś własnej misji wynikającej z serca. Realizuje wspólną agendę – najpewniej agendę masonów. Tylko że ich działania prowadzą do tego, że osoby LGBT mają trudniej, bo społeczeństwo staje się podzielone, staje się bardziej agresywne wobec odmienności. Może nie? Może – ale śmiem przypuszczać, że agresja z ulic lat 70′ XX wieku przeniosła się do internetów. Tak sobie ostatnio pomyślałam, że pozwalają nam na „wolność słowa” nie dlatego, że nas kochają, a właśnie dlatego, że wolą czytać wypociny w internetach i nie mieć co chwila zabójstw na terenie USA. Nie mniej, nawet ta agresja musi mieć jakąś przyczynę – i niezwykle rzadko jest to rodzic wmawiający „geje to zło”. Już prędzej agresja bierze się z poczucia bycia w opresji. W opresji, w którą wpędza popkultura. Ta amerykańska.
W 2022 roku Disney ogłosił wsparcie 10 organizacji LGBT, a jedną z nich jest GLSEN – promująca transpłciowość w szkołach. Cel? – Opracowywanie lekcji, które unikają uprzedzeń i zawierają pozytywne przedstawienia osób, historii i wydarzeń związanych z lesbijkami, gejami, biseksualistami, osobami transpłciowymi i queer (LGBTQ) – tłumaczy organizacja. I można zapytać, co w tym złego. Ano, można to skontrować pytaniem: a kto pytał?
Zajrzyjcie do jakiegoś starego podręcznika pedagogicznego – a nawet do książki „Nowa Summerhill” A. S. Neilla. Znajdziecie tam nie tylko ideologię słynnej, angielskiej szkoły Summerhill, ale również porady, które mogą bardzo wesprzeć opiekę młodych. Jakie? Jeśli dziecko nie pyta – nie opowiadać mu nagle, tak od czapy o kwestiach seksualności. A jeśli zapyta – odpowiadać tylko tyle, ile potrzebuje, nie rozwijać tematu, jeśli dziecko tego nie czuje. W innym przypadku rozwój dziecka może mieć lekko pod górę. Że co, że teraz opowiadam dyrdymały? Być może, ale powiem tak: nie byłoby znakomitych efektów Summerhill i walki z systemem, gdyby nie filozofia jej twórcy.
– Ludzie LGBTQ, historia i wydarzenia mogą być łatwo włączone do większości obszarów nauczania – twierdzi GLSEN. – Nauczanie o tożsamości w każdym wieku jest cenne dla uczniów i może być uważane za część nauki społeczno-emocjonalnej (SEL). Program nauczania powinien zapewniać uczniom możliwość refleksji nad własnymi tożsamościami, w tym tożsamością płciową i jej wyrażaniem, różnorodnością rodzinną, w tym rodzinami kierowanymi przez osoby LGBTQ, oraz typami relacji, które mogą chcieć budować.
Budowanie tożsamości jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu człowieka. Jeśli jest to zachwiane, to niestety – ale może dojść do zaburzeń psychicznych, a efektem może być strzelanina na świątecznym targu w Berlinie w imię Allaha.
I teraz przyznam, że trochę nie wiem, jak znaleźć badanie „dysforia płciowa mija samoistnie”, ale może po prostu obczajcie takie persony jak Myślozbrodnia (Waldemar Krysiak, gej) i Łukasz Sakowski, którzy wyraźnie to zaznaczają, a pierwszy dość miło punktuje społeczności LGBT. Idę na łatwiznę, ale gdy otworzyłam przeglądarkę i wpisałam hasło, to poczułam uderzenie propagandą, także.
Jednakże, całe pokolenia ludzi pokazują jedną, prostą rzecz. Tworzenie się tożsamości płciowej, identyfikacja ze swoją płcią to nie jest trudna rzecz. Nawet trochę nieogarnięci rodzice, którzy nie robią rozmów z edukacji seksualnej nie przeszkadzają rozwojowi płciowemu dzieci. To się po prostu dzieje naturalnie i wystarczy nie przeszkadzać.
De Santis jednak uznał, że działania GLSEN w jakiś sposób przeszkadzają młodym w rozwoju. I słusznie, bo mówimy tu nie o nastolatkach (to pół biedy), a o dzieciach, które są w podstawówce, a więc dzieciach najmłodszych.
Jeszcze raz pragnę zaznaczyć, że jeśli rodzina nie jest zaburzona w jakiś ostry sposób, to dziecko nie będzie miało problemów ze spotykaniem się z gejami czy murzynami. Po prostu – jeśli człowiek nie czuje się faszerowany propagandą zewsząd, to jest pogodniejszy i przyjaźniejszy. Proste?
Z pozoru program GLSEN wygląda dobrze, bo przedstawia się tak:
- wczesna szkoła podstawowa to nauka o nie tradycyjnych strukturach rodzinnych i stereotypach płciowych,
- „kwiaty tożsamości” to lekcje zachęcające do eksploracji własnych tożsamości (wszelkiego rodzaju, nie tylko płciowej),
- gimnazjum to „dawanie uczniom możliwości doświadczenia, jak to jest być etykietowanym w negatywny sposób” [ktoś tu chyba nie chodził do szkoły xD]
- lekcje w szkole średniej uczą, jak przeprowadzić proces samookreślenia, a następnie być dumnym z tych tożsamości, które zidentyfikowali,
- w dziedzinie nauki dzieci uczą się, że płeć nie jest tylko kwestią binarności płciowej. Przykładami są tu zwierzęta, to taki wstęp do „różnorodności płci i struktur rodzinnych”.
- w gimnazjum dzieci otrzymają trójkąt płci – rozróżnianie tożsamości płciowej, wyrażanie płci i ciała. Dzieci nauczą się, że chromosomy nie mają nic wspólnego z płcią osoby.
- dla edukatorów tradycyjna reprodukcja to problem,
- dzieci mają uczyć się odpowiednich zaimków (ono, zamiast jej np.), pisać artykuły o liderach LGBTQ+, mają mieć lekcje historyczne, ZADANIA MATEMATYCZNE Z UŻYCIEM WĄTKU LGBTQ i „wykorzystanie podstawowych działań jako okazji do eksploracji zakresu wyrażania płci i działań”.
Na miejscu De Santisa też bym się wkurzyła, bo to jawne pranie mózgów. Zaczynamy od najprostszych rzeczy, a potem rozwalamy system bardziej. W użyciu jest okno Overtona, które z drobnostek czyni czymś normalnym i tak dalej.
Ale nawet po samym powyższym opisie widać jak na dłoni, dlaczego De Santis postanowił wdrożyć ustawę „Don’t say Gay” na Florydzie, bo widać, że coś tu jest nie tak. To bowiem rodzina jest monolitem społeczeństwa i jeśli ona zostanie zaburzona, zniszczona, to i społeczeństwo się rozpadnie. Poza tym genetyka – w którą tak mocno wierzą naukowcy – jest bezlitosna, a tak w ogóle… po ciula dzieci mają pisać o liderach LGBTQ? Są o wiele istotniejsze tematy, o których dzieci mogą się uczyć. A zainteresowany tym środowiskiem czy jego historią i tak znajdzie na ten temat materiały, zapewne często propagandowe.
Umówmy się – szkoła w każdym państwie pierze mózgi. Robi to po to, by albo społeczeństwo było bezwolne, albo było patriotami. To dlatego uczą nas pisać i czytać, i rachować. Nie z powodu miłości. Po prostu coś za coś.
– Mamy firmy, takie jak Disney, które krytykują prawa rodziców, które krytykują fakt, że nie chcemy transgenderyzmu w klasach przedszkolnych i pierwszych klasach – mówił De Santis w pierwszych tygodniach awantury.
Oczywiście – De Santis wprowadził ustawę, Karolina Północna ją wdrożyła, a w amerykańskich mediach pojawiło się nagle pełno treści typu „to koszmar dla tego nastolatka”. Akcja rodem z TVN’u.
Co zawiera ustawa? Proste rzeczy – dyskusje o płciowości typu „tożsamość płciowa” i „orientacja seksualna” są zabronione do 3 klasy szkoły podstawowej. Domyślnie, do 12 klasy dyskusje miały być znacznie ograniczone, ale Wiki pisze, że sami nauczyciele rozszerzyli to aż do 12 klasy właśnie. Do tego wszelkie formularze mają być albo zabronione, albo podawane do informacji rodziców.
Tak, to wzbudzało kontrowersje.
A teraz pomyślcie: jeśli doświadczeni nauczyciele, którzy zarządzają systemem na Florydzie zgadzają się co do tego, że transpłciowość nie powinna być poruszana w klasach 1-12, to co to oznacza?
Ale w awanturze Disney-De Santis nie chodziło tylko i wyłącznie o to środowisko. Co prawda, De Santis przejął zarządzanie parkiem Disneya i było to określane jako „kara za propagandę LGBTQ”, ale… kończyła się akurat umowa, a więcej nawet – Disney chciał więcej i więcej od Florydy, będąc właściwie takim mini-państwem. Tu wchodziły mocno kwestie podatkowe, bo tamtejszy park był mocno z nich zwolniony. Dlatego sprawa w sądzie nie toczyła się o wolność społeczności LGBT, a toczyła się właśnie o to, co Disney powinien dać Florydzie i się dogadali. Disney może wybudować nowe rzeczy do swojego parku, ale musi np. zadbać o nowe hotele dla gości. Tam było trochę więcej ugodowych warunków.
Umowa została zawarta na 15 lat. Floryda zapewnia Disneyowi usługi komunalne typu straż pożarna, kontrola komarów, i tak dalej, i tak dalej. Disney zaś zainwestuje 17 miliardów dolarów. Wchodzi w to budowa piątego parku, dwa mniejsze, zwiększenie liczby pokoi hotelowych i zwiększenie powierzchni handlowej i restauracyjnej o 20%.
Innymi słowy – biznes Disneya na Florydzie nie padnie, raczej przeciwnie; będzie kwitł aż do następnej umowy z miastem.
Ale jest warunek – Disney przekaże Florydzie 100 akrów (40 hektarów) na projekty infrastrukturalne, jakie chce wdrożyć stan. Oczywiście, przynajmniej połowa projektów zaplanowanych przez Disneya musi być realizowana przez lokalnych przedsiębiorców. Dodatkowo, Disney ma przekazać 10 milionów dolarów na budownictwo mieszkaniowe dostępne dla tutejszych w centralnej Florydzie.
Teoretycznie, porozumienie to zostało zawarte w marcu, jednak aż do poprzedniego tygodnia Disney miał czas wnieść kolejny pozew w sprawie. Nie wniósł, więc umowa wchodzi w życie.
– To porozumienie to wielkie zwycięstwo dla centralnej Florydy i przyniesie liczne miejsca pracy oraz poprawi doświadczenia gości – stwierdził dyrektor ds. komunikacji w biurze gubernatora, Bryan Griffin.
No cóż – wygląda więc na to, że De Santis zrobił dwie pieczenie na jednym ogniu.
Akolita – chwyt propagandowy, którego nikt się nie chwyta
To normalne, że autor w swoim dziele daje wyraz własnym przekonaniom. Normalne też będzie to, że Disney w swych projektach chce realizować misję firmy. Kiedyś to była „robimy rzeczy dla rodzin”, dziś – „robimy rzeczy dla środowiska LGBT’. Niestety – firma popełnia jeden, paskudny błąd. Brzmi on:
TWORZYMY PAŹDZIERZE.
Kiedy miałam dostęp do Apple+ uświadomiłam sobie w pewnym momencie, że w każdym jednym serialu mamy MINIMUM jedną parę homoseksualną i kolesia trans. I jasne, może przesadzam, ale takie tytuły: „The Morning Show”, „Shrinking” czy „The Big Door Prize” zawierają wybitnie dużo LGBT, a „Severance” (sic!) ma pewien wątek, który podchodzi pod ukryty program i trudno się o nim wypowiadać, nie znając kolejnego sezonu. Jednakże nie zauważyłam takiego hejtu na Apple+, jak w przypadku Disneya. Wręcz przeciwnie – same zachwyty, przynajmniej na polskiej scenie recenzenckiej. Czym to jest spowodowane? Najprostszą rzeczą na świecie: przyzwoitą lub bardzo dobrą fabułą.
„Akolita” nie zawiera ani przyzwoitej, ani bardzo dobrej fabuły. Można się kłócić, że te wszystkie głupotki scenariuszowe – włącznie z tym, że mega niebezpieczny przestępca jest przewożony przez dwa durne roboty – to nie pierwszyzna w Star Wars. Problem jednak polega na tym, że nawet wybitna historia zawierać może głupotki, ale zapomina się o nich właśnie dlatego, że to jest wybitna historia. Historia, która jest znakomita – bo wcale nie musi być na Nobla robiona. Wystarczy, że będzie dawała emocje odbiorcom. Tymczasem „Akolita” przedstawia nam bohaterów, do których nic nie czujemy i których mamy absolutnie w dupie, za przeproszeniem. Ich płytkość tak wybrzmiewa, że trzeba się porządnie zastanowić, co jest pozytywem w tym serialu.
Ale mało tego – „Akolicie” nawet nie idzie dobre przedstawienie treści symbolicznej, masońskiej. „The Fisher King” to stary film, ale masoński. Jego symbolika aż wali po oczach i wiecie, co? Bardzo mi się spodobał! Czułam emocje, wzruszenie, zadowolenie… ciekawe, dlaczego? Być może właśnie dlatego, że to, co serwowano nam fabularnie było znacznie wyrazistsze od tego, co nam serwowano w przekazie symbolicznym.
W trzecim odcinku „Akolity” mamy ceremonię, która kończy się fatalnie. I to wszystko boli, bo jest zrobione bardzo nieudolnie. A sama ceremonia? Cóż – jest zrobiona po masońsku. A szczegóły poniżej.
Przestrzeń, a także styl ubrań stoi trójkącikami. Mistrzyni bliźniaczek, która w trzecim odcinku odprawiała rytuał miała kolczyk-trójkąt, a ubrania całej społeczności są trójkątne. Mało tego, na miejscu ceremonii także stoi trójkątny obelisk, a sama siedziba przypomina cyrkiel, trójkąt. Ale chyba najbardziej rzucił się w oczy zeszyt, który nie dość, że czarny, to jeszcze trójkątny (od niego wziął się pożar siedziby).
Zeszyt.
Siedziba plemienia.
A poza tym są słoneczka – najwyżej postawione kapłanki mają naszyjniki a’la słoneczko, a same dziewczynki podczas ceremonii ubrane są w szaty dość je przypominające.
Jest jeszcze kwestia znaków używanych w trakcie ceremonii, w dłoniach, ale hm – kwestia sporna. Bardziej od masońskich kształtów cała ceremonia kojarzy mi się z Wicca, i być może twórcy inspirowali się właśnie tym, niźli masonerią.
Natomiast, jeśli chodzi o same odcinki „Akolity”… trzeci odcinek był czymś, przez co ocena serialu z 25% spadła do 15% (aktualnie jest 14 na Rotten Tomatoes, piszę to nad ranem 19.06). Obserwujemy bowiem retrospekcję wydarzeń sprzed lat, w momencie, kiedy bliźniaczki – Mei i Osha – się rozstały. Wszyscy myśleli, że Mei zmarła, bo wywołała pożar. Ale… pożar wywołany przez podpalenie zeszytu może i byłby wiarygodny, gdyby nie to, że ich siedziba była kamienna. To raz. Dwa – sama budowa plemienia jest dość dziwna, bo tam są gatunki od sasa do lasa i same kobiety. Niby w Star Wars nie powinno to dziwić, ale jednak zaburza to pewną spójność i szkoda, że twórcy nie pociągnęli tego, czym naprawdę jest to plemię. Bo oczywiście nasze dziewczynki są zrodzone z mocy i mają dwie matki. I to jest właśnie symboliczny, ukryty program LGBT. Można tego nie zauważyć – w końcu to się mieści w fantasy, jakim jest Star Wars, ale Amerykanie pięknie rzecz podsumowali:
Tymczasem czwarty odcinek co najwyżej niszczy ustalony kanon w Star Wars, ale nie wchodziłam w szczegóły. Inni to zrobią, a trochę się w nim dzieje, ale nic na tyle kontrowersyjnego, co by przebiło poprzednika. I nic odkrywczego. Mamy tu suchy jak wysuszony grzyb humor, mało oryginalne zwroty akcji i… niesamowitą przemianę bohaterki. Jezu XD. Warto było poczekać te 15 minut, by to zobaczyć.
Otóż – mamy Mei, złą babeczkę, która jest wyszkolona jak Jedi, tyle że ona chce zabić Jedi. Generalnie, spoko. Idzie na spotkanie z którymś z Jedi, by go zabić, ale w trakcie spaceru przez las oświetliło ją: przecież nie musi tego robić! Może porozmawiać z siostrą i przejść na dobrą stronę mocy!
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że widz w ogóle nie widzi zmiany bohaterki. Ot – został postawiony przed faktem dokonanym. Nie czuje się zżyty z Mei, nie bardzo mógł obserwować jej wątpliwości, a więcej nawet: aktorka niewiele pokazuje nam twarzą. Co daje wrażenie „przemiana z dupy”. Kompletnie.
No, ale pod koniec odcinka zdarzył się cliffhanger, tyle że… średnio logiczny. I ja wiem, można się czuć wystraszonym przed bandą Jedi. Jednakże Mei sama chciała się z nimi spotkać i jakoś nic nie zwiastowało tego, że ma wątpliwości co do swojej decyzji, że się boi, po prostu nic. No chyba że czuła, że zaraz przyjdzie jej mistrz, ale nadal: wyraz twarzy aktorki niewiele nam pokazuje.
Podsumowując – odcinek czwarty dało się oglądać, nie mniej… logika tu mocno zgrzyta, aktorstwo również. Szkoda, że na główną postać wybrano aktorkę z jedną miną, bo tak moglibyśmy mieć coś lepszego. A tak mamy… w sumie serial nijaki.
- https://time.com/6275097/disney-desantis-florida-feud-timeline/
- https://time.com/6266618/ron-desantis-florida-governance-essay/
- https://time.com/6250153/woke-convenient-republican-dog-whistle/
- https://time.com/6281591/disney-desantis-timeline-case/
- https://thepostmillennial.com/disney-funds-gender-identity-lgbtq-curriculum-in-schools-and-has-been-for-20-years
- https://www.cnbc.com/2022/03/11/disney-pauses-political-donations-in-florida-over-dont-say-gay-bill-backlash.html
- https://www.msn.com/en-us/news/us/lgbtq-students-reflect-on-first-school-year-under-north-carolinas-don-t-say-gay-law/ar-BB1oszaq
- https://en.wikipedia.org/wiki/Florida_Parental_Rights_in_Education_Act
- https://www.msn.com/en-us/travel/news/with-deal-done-disney-withdraws-lawsuit-ending-last-conflict-with-desantis-and-his-appointees/ar-BB1ob3Fp