
Co za pojebana akcja, pomyślałam, gdy skończyłam audiobooka „Dzieci Diuny” Franka Herberta. Ale może zacznijmy od fabuły, która z pozoru jest prosta. Mamy tu Aliję – siostrę Paula – która… no, nie radzi sobie ze swym mentalnym spadkiem i to na imperium wnosi wiele problemów. Mamy tu też tajemniczego kaznodzieję, który wygłasza herezje, a także dzieci Paula Atrydy, Muad’diba, który odszedł w pustynię, by umrzeć. Dzieci teoretycznie mają te 9-10 lat, jednakże mentalnością przewyższają wszystkich dorosłych. Co interesujące, w awanturę wmiesza się Jessica, a także ród Corrinów, który szykuje zamach na młodych. I wicie, rozumicie – mogłabym tak dalej, ale wolałabym, byście odkryli sami zaułki fabularne. A jest tu ich dużo.
Nie jest to lekka powieść – w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek. Powiedziałabym, że mam lekkie wątpliwości, czy autor wiedział dobrze, o czym pisze, i co. I tak, zdaję sobie sprawę, że Herbert tworzył wybitne dzieło, ale w „Dzieciach Diuny” mamy do czynienia z filozofowaniem i to na wysokim poziomie. Ociera się ono o zasady popularnej tzw. fizyki kwantowej, oraz o prawo założenia, wszak w powieści tej mamy rozważania o jasnowidzeniu. Są one na tyle mocne, że w tym czasie trzeba skupić się tylko i wyłącznie na tekście – bo wszystko inne rozprasza, i sprawia, że przegapiamy kawałek czegoś ważnego.
Niektóre rozwiązania fabularne są świetne – z wyjątkiem jednego. Chodzi o ostatnią scenę z Kaznodzieją, bo to było… i może życiowe, ale też prozaicznie głupie. A co do zakończenia samej powieści, to tak, aż chce się powiedzieć „co tu się to ja nawet nie”. Co ciekawe, im dalej od przeczytania, tym mam poczucie, że autor nieźle się zabawił z czytelnikami. No bo wszak kibicujemy bohaterom nie tylko dlatego, że akurat ich autor opisuje, ale także dlatego, że chcą uratować Diunę, prawda? Prawda?
Cóż – wątek ekologiczny wysuwa się do przodu coraz bardziej. Chodzi o to, że na skutek zmian środowiskowych czerwie zaczynają umierać. A Szej-hulud jest niestety dość ważnym czynnikiem tworzącym przyprawę, bez której to nie istnieją loty międzygwiezdne. A jak nie istnieją, to świat się zatrzymuje i izoluje…
I co ciekawe, wątek ten wcale mnie nie męczył. Właściwie to myślę sobie, że kwestia ekologii jest dość mocno wpisana od początku w powieści Franka Herberta. Rzecz jasna, historia stała się o wiele bardziej złożona, niż tylko „zmiany klimatyczne są groźne”, a autor zdaje się nieźle na Diunie zarabiał.
Tak czy siak, przede mną chyba najtrudniejsza część – „Bóg Imperator Diuny”. Życzcie powodzenia, ponieważ nie wiem, czy jestem w stanie dokończyć tę historię, gdyż jest to powieść bardzo filozoficzna…