Kryminały od Mariusza Kaniosa

Mariusz Kanios wypracował sobie konkretny, prosty styl pisania kryminałów. Z jednej strony to dobrze – bo właśnie tego się oczekuje od gatunku, by się nie rozmywały i by była jakaś zagadka. Historie proponowane przez tego pisarza nie są jednak zbyt skomplikowane czy też rozbudowane, więc bardzo szybko się je czyta. To niestety też powoduje, że gdzieś ucieka wykorzystanie potencjału drzemiącego w tych książkach. Ale może zacznijmy od początku… *

* a raczej od drugiej części trylogii o Zuzannie, ponieważ pierwszą zrecenzowałam tu.

W domku letniskowym znaleziono trupa. Komisarz Zuzanna próbuje rozwiązać zagadkę, chociaż zadanie ma niełatwe, bo nikt nie chce się przyznawać do ukrytych grzeszków.

Spodobała mi się koncepcja początku i zakończenia powieści – ale nie będę jej zdradzać, bo to jest miła niespodzianka. Podpowiem tylko, że miałam wrażenie, jakby autorowi zależało na artystycznym ich wyglądzie. Cóż, Mariusz Kanios przynajmniej w tym momencie swojego tworzenia nie był twórcą, który potrafi pisać pierwsze i ostatnie zdania książek w taki sposób, by czytelnika przetrącić. To nie jest wada – bo bardzo rzadko tak się dzieje. Za to niewątpliwą cechą twórczości Kaniosa jest humor. Może nie jest on jakiś wybitny, ale praktycznie w każdej jego powieści znajdziemy scenki, przy których przynajmniej się uśmiechniemy.

Autor nie do końca powtarza pomysł na strukturę powieści, jaką mieliśmy w poprzedniej części. Jednakże i tak postanawia nas uraczyć pierwszymi zdaniami w stylu „taki wstęp przed właściwą akcją”. I co więcej, czuć w tych słowach moc, to było wręcz epickie!

Sławek to koleś, który miał pecha. Pecha w dosłownym znaczeniu, bo wyruchali go wszyscy: od żony, a na przyjacielu-wspólniku skończywszy. Przez to trafił do więzienia, ale tylko na dwa lata. Gdy wychodzi, postanawia się zemścić…

„Dobry człowiek” to zdecydowanie lepsza opowieść od „Dwóch kart”. Przede wszystkim dlatego, że to bardzo ciekawa historia o nienawiści, o złych wyborach, a wreszcie dlatego, że jak ma się fragmenty z więzienia, to się odczuwa realizm. W ogóle ten pisarz bardzo dobrze sobie radzi z opisywaniem gangsterki, ale o tym dalej.
Mimo że historia kończy cykl o Zuzannie, to po takiej prozie postanowiłam sięgnąć po kolejny cykl Kaniosa, tym razem o Alicji.

W tej powieści Mariusz Kanios bawi się strukturą powieści i dobrze, bo to tworzy ładnie układające się puzzle. Zresztą, ten autor ogólnie wykorzystuje tryb „dwie linie czasowe”. Tu poznajemy kiboli, a także pewną rodzinę… niejedną w sumie rodzinę. A komisarz Alicja ma trudne śledztwo, bo ktoś zabił rodziców małego dziecka i sprawa na początku wydaje się nie mieć wielkiego sensu…

Początkowo wątek kiboli ani mnie nęcił, ani mnie nie zniechęcał. Jednak jakoś w połowie czułam się zmęczona tym piłkarskim środowiskiem, ale może dlatego, że nie lubię kiboli.

Jest to całkiem nieźle, zgrabnie napisana historia. Dlatego z zapałem zabrałam się do kolejnej części…

Tu chyba autor zrezygnował z dwóch równoległych do siebie linii czasowych, chociaż ja cały czas zastanawiałam się, co z tym dzieckiem, przecież bohaterka Mira z Ukrainy była tylko w ciąży, nie miała jednak przy sobie dziecka XD. Kobiecina wpada w łapy szajki od handlu żywym towarem, a tymczasem Alicja ma kolejne śledztwo: trupa znaleziono w lesie. Kobieta była zagryziona przez psy… a nie, czekaj, to nie ten region, ale i tak Ala chciałaby je poprowadzić, ponieważ jest ciekawska, a w dodatku w sprawie przybywa do niej dziennikarz…

Przy opisie Ukraińców mi wywaliło, ale to jest u Polaka normalne. Autor całkiem wiarygodnie przedstawia to środowisko, zupełnie jakby znał ludzi stamtąd. I ładnie.

Nie pamiętam już w której książce Kaniosa, ale skoro na kartach książki szwendają się ciężarne, to wspomnę. Wydaje mi się, że autor dość stereotypowo podszedł do stanu błogosławionego, ale mogę się mylić, jednakże… takie uczucie miałam.

To, co jednak dobrze wychodzi Kaniosowi to opis gangsterki. Wspomniałam o tym już wcześniej, ale to właśnie w ramach „Zatoki” znakomicie widać jego w tym talent. Złole wydają się dość wiarygodni i mi się podoba to, że są bezwzględni, a czasem i są bezwzględnie głupi. Cóż, rzeczywistość.

Jedyną chyba wadą tej powieści jest końcówka. I właściwie nie wiem, czy mam temu przypisać jedną, czy dwie cechy. Bo przez kwestię pana X miałam wrażenie, że fabuła się zbyt pokomplikowała, jakieś takie ogólnie przekombinowane było. Ale przez kwestię tego samego pana miałam wrażenie, że historia miała znacznie, znacznie większy potencjał, który można by było śmiało opowiedzieć. A tak – autor kończy jego lore szybkim artykułem w gazecie. Niby zgrabny zabieg reżyserski, ale… nie, zdecydowanie brakło mi tu rozwinięcia osoby tego bohatera. Choć może Kanios chciał wywołać zaskoczenie u czytelnika, nie mniej… tak wywołał, że miałam wrażenie, że się zamotał.

Nie znaczy to, że historia jest jakaś zła; większość pomysłów Kaniosa jest całkiem OK i kryminały dobrze się czyta/słucha.

Aleksandra popełnia samobójstwo, więc sprawa wydaje się bardzo prosta. Takie podejście do sprawy nie zadowala prokuratora, który wydaje proste polecenie: sprawdzić, dlaczego nastolatka to zrobiła. Zadanie to przypada oczywiście Alicji. Ta drążąc sprawę jest nie w sosie, bo sprawa nie do końca chce być rozwiązana…

Cóż mogę powiedzieć – to dość dobrze, zgrabnie napisana opowieść. Właściwie to z jakiegoś powodu czuję sympatię do historii. Może dlatego, że najlepsze elementy prozy Kaniosa wciąż tu widać i jest to jakiś odpoczynek od morderstw. Tak, myślę, że to taka świeżość czyni z tej książki czymś sympatycznym.


Ale te powieści nie byłyby tak znakomite*, gdyby nie lektor. Filip Kosior niesamowicie dobrze radzi sobie z akcentowaniem, wprowadzaniem klimatu do poszczególnych scen. Kiedy trzeba płakać – płacze; kiedy trzeba tworzyć szybką akcję – tworzy. Ogólnie, to aż chce się słuchać więcej tego lektora.

* one są niezłe, ale zdecydowanie rola Kosiora ma tu znaczenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *