The Secret

Dawno, dawno temu będąc w stanach depresyjnych obejrzałam sobie „The Secret” – producentką jest Rhonda Byrne, a film jakiś czas temu był dostępny na Netflixie. Obecnie nie: obecnie, jak się zdaje, można obejrzeć film fabularny w temacie. Ale wróćmy do 2006, kiedy to dokument ujrzał światło dzienne, w ogóle – książka Byrne chyba też.

Wtedy świat oficjalnie się zachwycił prawem założenia.

I co?

I dupa.

Również i mnie film nie przyniósł zmian, choć osoba, która mi go poleciła była podekscytowana. Co ciekawe – nie wydaje się, by stosowała się do zasad, które w filmie przedstawiła Rhonda.

I nic dziwnego.

Ten dokument – i chyba, być może cały splendor wokół „Sekretu” – to pewien rodzaj sabotażu. Być może Byrne miała i ma dobre intencje, ale sposób wysławiania się nie do końca daje zamierzone rezultaty. A system znakomicie to wykorzystuje, promując właśnie „Sekret” – nie Nevilla Goddarda, tylko właśnie panią Byrne.

Jasne: twórczość Nevilla jest bardzo specyficzna. Ale już pierwszy kontakt z nią wywołał ZMIANY W MOJEJ ŚWIADOMOŚCI. Tymczasem film „Sekret” ani za pierwszym, ani za drugim razem nie wywołały żadnego efektu. I nie, nie mówię tu o tym, że miałam jakieś założenie w tej sprawie; wręcz przeciwnie, potrzebowałam zrobić sobie rewatch, potrzebowałam podejść do twórczości Byrne z otwartym umysłem.

Po prostu czasem tak jest – coś wywołuje zmiany w świadomości, a coś nie.

I teraz może przejdźmy do samego dokumentu. O czym jest? O prawie przyciągania i to jest nazywane sekretem. I tu się pojawia pierwszy zgrzyt: BARDZO skupiają się na mocy myśli. Właściwie to trochę czułam złość, bo wmawiali ludziom, że to myśl zmienia świat. Na szczęście później trochę temat rozwinęli i wydaje się, że wspomnieli o emocjach, uczuciach, ale… w jakiś sposób, przez który wiedzy jest po prostu za dużo naraz i nie jest ona tak mocno zaznaczona. A dlaczego?

SEKRETEM JEST CZUCIE – Neville Goddard 🙂.

Jest to też przy okazji tytuł jego książki, ale ostrzegam, że lektura może Was zaskoczyć, bo jest prowadzona w języku religijnym, wprost nawiązującym do Biblii. Tak, tej Biblii.

Więc jeśli miałabym ocenić „Sekret” jako dokument – to jest on słaby, szczególnie, że nie czułam, by oglądać go. Po prostu, leciał sobie w tle, gdy mądre głowy rozprawiały o sekrecie.

Ale może… Wy nie przejechaliście się na nim? Może u Was spotkanie z „Sekretem” Rhondy Byrne jednak zaowocowało? Będę wdzięczna za komentarze 🙂.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *