Jest to arcydzieło. Można się rozejść do czytania.
Albo słuchania, bo na Storytel są dostępne wszystkie 10 tomów o Amberze, czytane przez Rocha Siemianowskiego. Ktoś pod jednym z nich napisał, że to słaby lektor, ale ja się z tym nie zgadzam. Dobrze czyta – nie dezorientuje intonacją, jak to robią kobiety-lektorki, ale też nie jest tak wybitny jak człowiek, co lektorował Świat Dysku. No cóż, wszystkiego nie można, ale w sumie co by nie napisać, to nie jest kwestia lektora.
„Kroniki Amberu” są wybitnym dziełem. Właściwie w każdym tomie można znaleźć coś z tego tortu i to jest najlepsze. Gdy zaczynałam, czułam się tak, jakbym wlazła do świata tak żywo, jak pisarz tworzy swój. Tyle że byłam w cudzym dziele, więc nie mogłam pisać. Ale za to dalsze słuchanie było coraz ciekawsze: powieść zawsze płynęła. A na końcu to uczucie: ona nie chce być słuchana, ona chce być czytana!
Bo tylko czytanie pozwoli na pełne skupienie się na dziele i tylko przez czytanie można naprawdę posmakować słów, jakie Zelazny zamieścił w Amberze. To dziwne uczucie może być też drogą do mojego wyleczenia się z niemocy czytelniczej (dotyczy tylko papierowych książek i ebooków). Postanowiłam następne tomy wypożyczyć/zakupić i dzięki temu dokończyć serię.
A zaczyna się ona tak…
Corwin nic nie pamięta przez wypadek. Jednakże nie zaszkodzi uciec ze szpitala, w którym jest. A im dalej w głąb wyprawy, tym bardziej dowiaduje się, kim tak naprawdę jest i że Ziemia to wcale nie jest jego ojczyzna. Jest nią Amber, a on jest księciem Amberu i przez to zostaje wmieszany w walkę o tron, bo ich ojciec sobie poszedł – w sumie nie wiadomo gdzie, nie rozgłaszając o tym, kto ma go zastąpić…
Cóż – nie chcę spojlerować, więc powiem tylko tyle: ta historia zawiera elementy czysto filozoficzne, jak i momenty bardzo śmieszne, zawiera też pewne prawdy o świecie, w którym żyjemy.
Polecam – wszak to arcydzieło literackie. I mam nadzieję wrócić do niego za rok, już konkretnie do papierowej wersji.