„Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” to film o standardowym, półtoragodzinnym metrażu. Jest to zarazem debiut indywidualny Mateusza Rakowicza („Dzień Matki”) i obraz, który wpisuje się w ogólnoświatową tendencję do romantyzowania wszelkiego rodzaju przestępców.
Nie inaczej jest tu – Zdzisław Najmrodzki (Dawid Ogrodnik) hula sobie po całej Polsce, kradnąc różne towary z Pewexów, a także – w pewnym momencie – zakładając szajkę sprzedającą polonezy. Zgodnie z plakatem, facet też musi mieć z kimś romans.
Cóż – jako film ma kilka dobrych punktów. Na przykład, całkiem dobrze dopasowano tu muzykę do akcji. A ponieważ akcja toczy się w latach 80′, to też zadbano o to, by większość mieszkań miała boazerię i inne typowe dla tego okresu ozdoby. Jednakże osoby, których dzieciństwo przypadło na lata 80′ mogą się poczuć tu bardzo dobrze, gdyż wszelkie szczegóły – od ubiorów, a na boazerii właśnie skończywszy – zostały odwzorowane ze szwajcarską precyzją.
Sama reżyseria też zasługuje na uwagę. Jest tu dużo żółci, a kadry mają soczyste kolory. Są tu pościgi aut i szczerze? Prezentują się zacnie. Przede wszystkim jednak sprawnością reżyserską Rakowicz wykazał się pod koniec, kiedy była akcja ze złolem w dyskotece. Uważam, że takiego pokazania bohatera nie mógłby się powstydzić Hollywood – i jak dla mnie reżyser mógłby iść w tę stronę, stronę thrillera/horroru. Tak, wiem, powstał dla Netflixa „Dzień Matki”, ale jest to na tyle dziwny twór, że nie jestem w stanie się za niego zabrać.
Tak czy inaczej, nie ma tu jakiejś niesamowitej akcji trzymającej w napięciu, raczej klimat miał bardziej przypomnieć „złap mnie, jeśli potrafisz” i miałam wrażenie, że Rakowicz pije do tego filmu. Ostatecznie miał dobry wzorzec.
Sama historyjka jest dość miła i z humorem, ale przewidywalna. Taka w sam raz, kiedy mózg ma odpocząć albo kiedy chcesz w niedzielę zjeść przysłowiowego kotleta. Oczywiście historia ta jest tylko z grubsza inspirowana rzeczywistością, ale to już zupełnie inny temat…