Living with yourself

Muszę przyznać, że „Living with yourself” było dla mnie przyjemnym zaskoczeniem. Raz, że treści multi kulti praktycznie nie ma (owszem, przyjaciółka Kate jest lesbijką, ale rzecz zaczyna się i kończy w jednej rozmowie), a dwa, że ten ośmioodcinkowy serial można interpretować w sposób duchowy.
Kate (Aisling Bea) i Miles Elliot (Paul Rudd) wiodą spokojne życie małżeńskie i starają się o dziecko. Problem w tym, że on jest wypalony – ma stany depresyjne i nic mu nie wychodzi. To oczywiście odbija się na ich relacji. Pewnego dnia kolega proponuje mu wizytę w SPA, twierdząc, że da mu to niesamowite szczęście i odnowienie. Miles skorzystał z tejże, ale… okazało się, że go sklonowali. W związku z tym facet musi się nauczyć żyć z samym sobą, co prowadzi do wielu śmiesznawych scen.
Pod względem komediowym jest nieźle, parę razy się uśmiechnęłam, zaśmiałam. Ogólnie serial to taka lekka historyjka, przy której można wyłączyć mózgownicę i się odprężyć.
Jednakże…
Ta prosta komedia może być bardzo ładnym odwzorowaniem tego, w jaki sposób rzeczy się dzieją, gdy jesteśmy w danej wibracji, stanie świadomości. Prawdziwy Miles jest nieszczęśliwy – więc rozpada mu się wszystko. Sklonowany zaś błyszczy i każdy to widzi. W związku z tym relacje z nim, jego sukcesy także się dzieją.
Oczywiście, nie mam zamiaru spojlerować Wam całego serialu – najlepiej będzie, jak odkryjecie sami jego przesłanie. A może wg Was jest inne, niż to, które proponuję? Zapraszam do sekcji komentarzy i do następnego 😉.

*

Jeśli nie oglądaliście „Życia z samym sobą” (Living with yourself, Netflix), a chcielibyście – omińcie ten post, bo będzie ostro spojlerowo. Jeśli jednak mimo wszystko chcielibyście się dowiedzieć, co w trawie piszczy, zapraszam.

🫣 Miles Elliot (Paul Rudd) został z zaskoczenia sklonowany. Jednak, gdyby był singlem miałby o wiele łatwiejszy orzech do zgryzienia. Ale nie ma, bo jego żona Kate (Aisling Bea) bardzo go kocha i chciałaby mieć z nim dziecko. Przez jakiś czas nie ma bladego pojęcia, że dealuje z jego klonem, ale w końcu się dowiaduje. I wtedy wybucha gniewem, bo w końcu chciałaby… no właśnie, czego by chciała? Chyba sama nie wie, zwłaszcza że po jakimś czasie zdradza prawdziwego Milesa ze sklonowanym Milesem. Gdy prawdziwy Miles się o tym dowiaduje, bierze siekierę i jedzie zatłuc klona, który wydawałoby się chce sam się zatłuc.

Przez chwilę poczułam taką satysfakcję, jakbym oglądała „Nobody”.

Niestety, chwilo trwaj nie nastąpiło i poczułam zawód.

Panowie ostro się pobili, ale w końcu uznali, że nie chcą siebie pozabijać.

Kate wchodzi właśnie w ten moment – kiedy już nie mają sił na dalszą kłótnię o kobietę.

I co tu się dzieje?

Kate powiadamia, że jest w ciąży, ale nie wie, z którym. W związku z tym… uznaje ich obu za swoich partnerów, za ojca dziecka. A prawdziwy Miles? Nie ma nic przeciwko temu, że w związku doszło do zdrady.

Ostatecznie Miles to nie jest Nobody.

Miles to nieudacznik.

A jego sobowtór? Wychodzi mu tylko praca, ale „jest za dobry dla niej”, jak to określiła Kate, widząc, że klon wiecznie ją adoruje. Coś tu poszło nie tak – bo jak można być za dobrym dla kobiety?

Tak, głęboko rozczarowałam się zakończeniem, bo poczułam, że mogłoby się to skończyć o wiele ciekawiej, a tak… miałam wrażenie, że w końcówce zachodzi do manipulacji.

Wiecie, co sobie pomyślałam?

– To jest promowanie jakiś dziwnych związków.

Być może wg niektórych się czepiam, ale robię to dlatego, bo wiem, jak działa przekaz podprogowy, ekran. Hipnotyzująco. I będę to powtarzać jak mantrę, ponieważ zależy mi, bym nie była jedyną tego świadomą osobą. Wy też bądźcie świadomi – w ten sposób unikniecie manipulacji.

Więc podsumowując, manipulacja w „Życiu z samym sobą” ma następujące przebiegi:

😞 promowanie mężczyzn, którzy mają słabo zadbaną męską energetykę. Gdyby Miles był twardy, to by się nie wahał walnąć siekierą sobowtóra. I walczyłby całkiem ostro o kobietę, a nie oddawał pole do popisu klonowi.

🫣 promowanie toksycznych związków. A przynajmniej wydaje mi się (jestem singlem), że akceptacja zdrady raczej nie jest cechą udanej, zdrowej relacji. Ja wiem, że ten serial nie jest psychologiczny, ale jeśli miałoby to porządnie się odbyć, to nie w taki sposób, w jaki tu pokazano.

🫣 promowanie wieloosobowych związków, związków homo, w ogóle związków, które nie są tradycyjną rodziną. Bez względu na to, co uważacie na temat związków partnerskich, przypominam, że Netflixom nie zależy na dobru widzów. Ich cel w rozumieniu teorii spiskowej (tak, przypominam – jestę foliarką i jestę z tego dumna) to rozwalanie rodziny.

Of course, można na ten temat podyskutować. Więc zapraszam, ale głównie to zapraszam do myślenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *