Rojst

Showmax (afrykański konkurent Netflixa) już się wycofał z Polski, ale serial pozostał. Mowa o „Rojście”, którego przejął Netflix i który jest uważany za jeden z bardziej udanych kryminalnych seriali. Za reżyserię wziął się Jan Holoubek, za scenariusz również na spółkę z kolegą Kasprem Bajonem. Jak wyszło?

1984, miasto typu „zadupie”, ale – niestety widz ni cholery nie pozna jego nazwy, ponieważ praktycznie wszystko jest stwierdzane ogólnie. Z jednej strony tworzy to niezłe warunki do wykorzystywania miejskich legend, a z drugiej strony… no właśnie, bo z tym miastem trochę nie mogli się panowie zdecydować. Ja wiem, że to pierdoła – ale serio, masz zadupie, gdzie wszyscy się znają i wszystko o wszystkich wiedzą, co było bardzo podkreślane na początku. Następnie… Witek (Andrzej Seweryn) udaje kogoś z lokalnego zarządu odpowiedzialnego za edukację (sorry, za cholerę nie pamiętam, jak się ten wynalazek poprawnie nazywa). Mi się to gryzło bardzo, bo jeśli wszyscy się znają, to facet nie mógł udawać, a jeśli już – to szybko by go nakryto. Ale nie wykryto, więc to taka mała uwaga, co do nieścisłości scenariuszowych, których ogólnie w pięcioodcinkowym pierwszym sezonie nie ma zbyt wielu.

Na Zadupie – tak nazwijmy to tajemnicze miasto – przybywa młody i ambitny dziennikarz z Krakowa, Piotr Zarzycki, którego gra Dawid Ogrodnik. I powiem szczerze, wypadł nieźle, choć moim zdaniem jeszcze miał do popracowania warsztatowo. Pewne nerwowe gesty na przykład, nie wychodziły mu tak do końca wiarygodnie (śmiech), ale może się czepiam. Wracając do postaci przez niego odgrywanej, to za mentora dostaje właśnie Witka.

Witek i wszyscy koło niego pamiętają, że mają wokół komunizm i niebezpiecznie jest pisać prawdę. Gorzej z Piotrkiem, który wyrywa się jak jakiś amerykański idealista, który wierzy, że dziennikarstwo może przynieść wiele dobrego. No i jakby się tak zastanowić nad tą historią, to koledzy pod koniec serii mogliby mu powiedzieć „a nie mówiłem?”.

Bo sprawa, z jaką mają do czynienia nie jest przyjemna: ginie dwóch ludzi, prostytutka i jakaś miejscowa szycha. No i wiadomo, władza chce to wyciszyć i odtrąbić sukces. Problem w tym, że Piotr nie bardzo wierzy w winę złapanego, a cała reszta boi się ruszyć paluszkiem, bo komunizm to nie przelewki, o czym doskonale wie Witek.

Fabuła właściwie odgrywa się na dwa fronty, ale ostatecznie się scala w jedną spójną całość.

Spodobały mi się nawiązania historyczne do 1945 roku oraz takie lekkie jakby inspirowanie się miejską legendą, w której to mamy las i tam jak się znajdziesz, to widzisz niepokojące rzeczy i straszno, i dziwno.

Zaciekawiła zaś pewna kwestia – otóż, umeblowanie wnętrz. Z całym szacunkiem dla dekoratorów, najlepiej wyszło tło na zewnątrz. Wnętrza w czystej teorii też całkiem nieźle wyglądały – bo widz z miejsca może skojarzyć, że to PRL – ale… no właśnie nie do końca. Miałam wrażenie, że te pokoje są zbyt nowoczesne, czyste, zadbane, świeże, a co więcej: za dużo w nich przestrzeni. Aczkolwiek nie da się ukryć, że starano się odtworzyć ściany a’la drewno, tak w sumie. Heh – nawet ja mam w domu boazerię naścienną xD. Wygląda to strasznie i jest ciemno, ale mimo wszystko…

Jest jeszcze całkiem miły element muzyczny: zostały użyte piosenki, które ewidentnie kojarzą się z tamtym czasem.

Dobra, ja się pytam: czy ten serial jest dobry?

Szczerze – wątki obyczajowe bardzo dobre, dlatego oglądałam ciągiem. Było lekkie zmęczenie już pod koniec, ale… seans trwał kilka godzin, więc do wybaczenia. Trochę gorzej z wątkami typowo kryminalnymi, bo nawet jeśli założyć, że Piotr i Witek prowadzą śledztwo, to nie jest one intensywne, jakby tu ważniejsze było pytanie, czy da się uprawiać dobre dziennikarstwo w komunistycznym kraju. Jakoś tak czułam bardziej, że jest to historia o ludziach, a nie o sprawie.

A, i ma jedną zaletę – NIE MA LGBT!!!!!!1111

Innymi słowy, serial całkiem przyzwoity w kwestii obyczajowej, więc szybko się go ogląda i ma ładny opening. Przede mną drugi sezon, a na trzeci poczekamy se do 28 lutego…

*

ój warsztat aktorski) wraca do Zadupia jako redaktor naczelny Kuriera Wieczornego. Ma za zadanie wyplątać go z problemów finansowych. Wikła się w sprawę porwania pewnego młodego chłopaka, syna – jak się zdaje – pewnej szychy. Z kolei Witold obserwuje to wszystko, pisząc wspomnienia i tęskniąc do swojej dawnej miłości. Jasne, nadal jest głównym bohaterem serii, bo obserwujemy jego młodość.

I co? Ja oceniam ten serial bardzo dobrze – i szczerze, scenariuszowo trudno napisać coś lepszego, zwłaszcza, że pracowały nad tym CZTERY osoby. Otóż, najpierw powstał scenariusz – „Mord”, którego autorami byli Marcin Wrona i Paweł Maślona, a potem panowie w postaci Jana Holoubka i Kaspra Bajona go dostosowali do formatu serialowego. Wyszłoby zupełne złoto, gdyby nie propaganda LGBT-owska i szczypawkowa. No, ale w końcu to serial Netflixa. Swoją drogą, na tym przykładzie widać jednak, że właściciel VOD/TV ma jednak znaczenie. W końcu w afrykańskim VODzie, jakim był Showmax nie było LGBT. Teraz, po zmianie jest… Cóż, temat do przemyśleń.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *