Zacznijmy od początku, czyli od tego, że najpierw stwierdziłam „nie chce mi się”, a potem „ale będzie fajnie”. Będzie, bo pójdę na randkę ze sobą. No co, w końcu po co mam się szykować jak królowa? Dla kogo to?
Pojechałam na miasto – po zakupy żywnościowe, po inne rzeczy. Chciałam szminkę, ale nie byłam zdecydowana, choć wszechświat postawił przede mną ofertę: 15 złotych za błyszczyk jakiś tam. Niestety, kolor nie do końca przypadł mi do gustu, więc wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
Musiałam mantrować stać mnie na… ponieważ gdzieś z boku, w swoim czarnym namiocie rozbijał się strach. Na szczęście byłam też już trochę zmęczona i nie chciało mi się wchodzić w bzdetolety.
Po drodze – idąc od galerii handlowej do przystanku tramwajowego – napotkałam kawiarnię z kotami. Koteł sobie leżał na parapecie, za szybą. I wiesz, co? Moja pierwsza myśl: „jesteś wkurwiony, co?”. Przyglądając się temuż osobnikowi miałam wrażenie, że nie mam serca iść do kociej kawiarni. No, po prostu nie. Co mnie obchodzi, że z pozoru wszystko jest dobrze…
No dobrze – czas wracać do domu. Zdecydowałam, że chcę mieć w miarę ogarniętą chatę, ponieważ królowa zasługuje na bycie w ogarniętej chacie, co nie? Trochę w kuchni porobiłam, trochę w łazience i w międzyczasie okazało się, że organizm postanowił się ładnie oczyścić naturalną drogą znaną tylko kobietom :P. No cóż, fajnie, jest okej.
Im dalej w las, tym bardziej zestresowana. A to wiadomo, czemu? Wciąż nie miałam niczego na usta, a potrzebuję takich czarów-marów, ponieważ, no… fajnie się z tym czuję. Jakby ktoś pytał, co się stało z poprzednią pomadką, to wywaliłam, bo po 5 dniach już się nie nadawała do użytku. Serio, ale to no sprzedawca mówił, że to krótki okres czasu daty ważności. Trudno się mówi.
Następnie spoglądałam na swój budżet. I o rany, 38 złotych? 42 złote ostatecznie mi wyszło, w tym 5, o których ciągle zapominam, bo to na innym koncie. Tak czy inaczej, nie zmieniało to w żaden sposób mojej stresogennej sytuacji. Bo wiecie, do jedzenia wypadałoby dokupić makaron czy inne ziemniory. Niestety, robienie w tym roku w ogrodzie wyszło niby trochę, ale tak naprawdę to nie wyszło z powodu „wszystko jest chaosem”. Cóż, Matka Ziemia cierpliwa i kochająca, to ogrodem w przyszłym roku się zajmę. Zresztą, podobno nawet wytrawni ogrodowicze w tym mieli jakieś niezłe jazdy.
Tak czy inaczej, trza to trza, a o czym to ja pisałam? Aaa, już wiem, o budżecie, że jest stresogenny, bo przecież ciasto, kawa i inne rzeczy dla królowej kosztują miljony na tym gorzowskim piedestale.
I to mnie bardziej stresowało, niż była taka potrzeba.
No, ale wyzwanie jest takie, by zrobić się na królową… a nie, czekaj. Przecież wcale nie muszę wychodzić na miasto. Mogę w domu, usiąść na fotelu jak na tronie, zjeść bananka, arbuzeczka i kakałeczko wypić, no i widzicie, to wszystko pięknie i ładnie, tyle, że…
PADŁAM.
Po prostu po jako takim ogarnięciu łazienki, kuchni stwierdziłam, że kompletnie mi się nic nie chce, jeszcze tylko 20 hoonopomonów i leżymy, i nic nie robimy, bo mam dość i w ogóle, jestem zmęczon, padnięton i tak dalej. Nawet przed lustrem nie chciało mi się wykonywać modlitwy, ale no – wykonałam na siedząco, dla siebie, żeby się potem nie gryźć „czy zrobiłam dziś czy nie”, zresztą wtedy i tak trochę się gryzłam. Wiecie, może ktoś normalny mógłby to olać, ale ja nie – ja nie, bo mam ważną sprawę: chcę żyć w szczęściu. No.
No i padłam, zapadłam w sen jak kamień, na szczęście nie jestem księżniczką Śnieżką, toteż sama się wybudziłam i pierwsza myśl: nie zrobiłam wyzwania!
No i jeszcze ten łupież, ale on się jakby zmniejsza? Nie ma go tak naprawdę dużo, regularnie myję włosy, pomyślę, jak będę kasiasta i sobie kupię od Dzikiego Zioła.
A tymczasem ta mina mówi wszystko. Po prostu: wszystko mi się NIE CHCE. Nawet po wstaniu (była okolica 3 w nocy) mi się nie chciało zmieniać ciuszka, ponieważ… no, nie chce mi się. I tak zresztą nie mam nic nowego w szafie, więc niestety. Co prawda ta kiecka, w której teraz jestem jest ładna, no ale nie jest ładna. Znaczy, wywala mi na ciało jak na siebie w ten sposób patrzę w lustrze plus do tego bolała mnie trochę głowa.
Ale zaraz, zaraz… przecież wcale nie muszę się ubierać jak na bal.
W sukurs bransoletki i kolczyki, no i się nastawiam, że jestę królową. Tak po prostu, poszłam zjeść królewskie śniadanie. Ty wiesz, że ja w pewnym momencie poczułam się tak… przyjemnie ze sobą? W sensie – na pozytywnym nastawieniu jechałam. Królowa to, królowa tamto. Nie wiem, może nie znam się na energii królowej, ale czułam i czuję, że tu chodzi o takie stanięcie we własnej mocy. I przyszło do mnie marzenie: chcę pracować w kadrach.
„To jest zajebiste”.
Nie wiem, czemu mi się w głowie znalazło takie przekonanie, ale tak po prostu, jakoś, wydaje mi się, że opiekowanie się pracownikami, wspieranie ich, szukanie rozwiązania w razie pewnych rzeczy, rozmowy z ludźmi to jest po prostu to, co chcę robić. A już zupełnie zajebiście by było, gdybym robiła to w firmie rozwojowej, znaczy zajmującej się rozwojem duchowym. Ach, czy taka firma się znajdzie?
Tymczasem kakao do Oli: halo, tu Ziemia!
Ano tak – bo mi się wylało i musiałam przetrzeć. Dużo tego było, tak czy inaczej, teraz sobie siadłam przed kompem i po prostu poczułam się taka… wiecie, zaczęłam odczuwać taki spokój. Ładny, królewski spokój.
A ponieważ jest po piątej, to co, bierzemy się za kolejne wyzwanie?