[33 dni] Self-love #6: dziś baw się dobrze xD

Odpalają mi się emocje – i dobrze, są ciepłe, mocne, powolne. Wiesz, codziennie napierdalam honopomono, więc ma prawo coś się we mnie dziać takiego, że ni stąd, ni zowąd chce mi się płakać. Szczególnie, że podczas odmawiania modlitwy są myśli – ale rzadkością te pozytywne. Tak jest, dalej więc muszę ciągnąć honopomono, bo nie mogę o sobie myśleć z nienawiścią. Po miesiącu jest już światełko w tunelu, ale to jeszcze nie koniec. Trzeba wszystko wyczyścić, żeby emocje i zwalone programy typu „przeszłość jest okropna” nie przeszkadzały w tworzeniu pozytywnej rzeczywistości.

No, ale wylosowałam zabawę. Miałam ochotę na filmy, więc włączyłam se „Wilka z Wall Street” i nie był to zbyt dobry pomysł, bo ten film jest obleśny i od połowy mnie męczył. Co więcej, jest to historia na podstawie książki na podstawie prawdziwej historii, więc tym bardziej wrażenie obleśności przy tym filmie może być. Ale. Od połowy się męczyłam, więc przewinęłam do końca. I ufff, wiem, jak się to dno skończyło, można lecieć dalej. Włączyłam se „Kruka”, znakomity, sensacyjny serial na C+. Jestem po drugim odcinku i muszę trochę ochłonąć, bo energetycznie poczułam zmęczenie (!).

Warto zauważyć jedną rzecz. Tak ogólnie mówiąc, to liczy się nastawienie umysłu.

Sit – coś zapukało w okno i się wystraszyłam. Takie przynajmniej wrażenie odniosłam, ale to jest bez sensu, bo nikogo nie ma. Może myszy pod kaloryferem? Nie wiem, a może to klimat „Kruka” sprawił, że poczułam niepokój. W ogóle tak, jestem trochę zestresowana poniedziałkiem, ale staram się o nim nie myśleć.

Ale wracając – trafiając na zabawę, nastawiłam swój umysł na coś pozytywnego. Wiecie, z początku mi się nie chciało, ale pomyślałam se, że wystarczy, jak potańczę. A im bliżej wieczora, tym pomysł na wieczór był przystępniejszy.

Niby nic nadzwyczajnym są kolejne moje uwagi, ale wiedząc, o co kaman, mogę to zmieniać. Otóż, zabawa bezwzględnie kojarzy się rozrywką, zabawą. Zazwyczaj jesteśmy programowani na jakieś chipsy czy inne niezdrowe używki, choćby takie, jak pizza.

Ale z całą pewnością można te dania zastąpić czymś o wiele ciekawszym – problem w tym, że moja głowa absolutnie nie ma pojęcia, czym. To znaczy wiecie, nie chodzi o koszty jedzenia. Chodzi po prostu o brak takiej kreatywności, brak takiego pomysłu względem „co zjeść”. Sprawę dłużej obserwuję i dochodzę do wniosku, że dietetyk znacznie rozwiązałby moje problemy kulinarne, bo nie mam bladego pojęcia, co by tu jeść XD.

Cieszę się też, że nadrobiłam wpisy na blogu względem tego wyzwania. Z początku mi się nie chciało, ale jak się przyjrzałam sytuacji, to dotarło do mnie, że to jest takie trochę „zmęczenie materiału”. Wiecie, rzecz staje się nudna, no i mózg chce rezygnować z niej. A tu tak nie ma. Albo coś robię, żeby się rozwijać, albo nic z mojego życia nie będzie.

Jestem z siebie dumna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *