znachor 1982

Mamy dwa wybitne filmy będące adaptacją tej samej historii – czyli „Znachora” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Ja chyba wolę tę z 1937 roku, ale – żeby oddać sprawiedliwość Hoffmanowi – jest to spowodowane głównie nieodtwarzalnym klimatem II RP. Choćby skały srały, choćby i 10 reżyserów różnych czasów zabierało się za to story, to wersja z II RP będzie fundamentalną, najlepszą, bo ona jest zrealizowana w tamtym czasie. Dlatego, jeśli Netflix chce zrobić film, który będzie i doceniany, i piękny, to zrobić może tylko jedno. A właściwie dwie rzeczy: zatrudnić reżysera, który bardzo potrafi w historie, który jest ceniony. Niestety, z tego co widzę, to p. Michał Gazda zrobił kilka odcinków do dwóch-trzech seriali i choć miały one dobrą opinię, to jednak ogólna jego twórczość na filmwebie nie jest oceniana najlepiej, co najwyżej przeciętnie. Ale drugą rzeczą, którą Netflix może zrobić to… osadzić „Znachora” we współczesności. To jednak mogłoby być bardzo niepoprawnie politycznie – szczególnie, że klimat mamy taki, iż ludzie nie ufają lekarzom z wiadomych powodów. I aż mnie korci, by dopisać, że i w II RP tak było, bo z tego, co czytam, to Dołęga posiłkował się dwiema historiami, a w jednej z nich lekarz zataił, że posiada papiery, bo… znachorzy lepiej leczyli xD.

No, ale ja jestem po filmie Jerzego Hoffmana.

I będę go oceniać bez znajomości powieści, bo choć się do niej przymierzam, to mam opory. Ale warto zwrócić uwagę na to, że historia jako historia jest przedstawiona w powieści, Hoffman więc nie mógł jakoś na wariacko pozmieniać biegu opowieści. Zresztą i tak względem oryginału trochę poszalał, a mowa tu o tej słynnej scenie „proszę państwa, to jest profesor Rafał Wilczur!”. Jej nie ma w powieści (tak mówią) i nie ma w wersji z 1937 roku.

* * *

Dobrze, przejdźmy już do Hoffmana. Mimo że film ma już na karku 40+ lat, to się tego nie czuje. Naprawdę – mam wrażenie, że odbiorca nie musi się przejmować tym, że „Znachora” kręcono w 1981 roku. Właśnie – przy filmie są dwie daty, jedni twierdzą, że 81′, a drugi, że 82′. Prawdopodobnie jest to związane z Solidarnością, wiadomo, protesty się nasilały, a sztukę jakoś trzeba było uprawiać. W związku z tym Hoffman może i wyprodukował film w 1981, ale tenże trafił do kin dopiero na kwiecień 82′. I co? I widzowie szturmem polecieli do kin, a krytycy? Krytycy jak zwykle marudzili. Ale mieli swoje powody – pierwszy, czyli klimat II RP już znacie. To natomiast, że historia jest jaka jest, to uważam, że nie jest powód do czepiania się.

Natomiast nie da się zaprzeczyć, że Hoffman odrobił lekcję. W przeciwieństwie do Waszyńskiego, postawił właśnie na logikę, na Rafała Wilczura. Generalnie film jest sprytnie podzielony na dwie części – co powoduje, że widz nie ma uczucia „ty, ale po co ten wątek, przecież tu się nie łączy”. Co prawda Marysia od początku jest córką Rafała, ale oglądając wersję z 1937 roku miałam takie odczucie, że to nie jest opowieść o znachorze, a o Marysi i jej romansie. No, takie czasy. I w starej wersji czuć, że bohaterowie się bardzo kochają, oj jak czuć! To i wątek matki Marysi pozwalało Waszyńskiemu na stworzenie wrażenia „ale to są różnice społeczne, to widać”. I faktycznie, u Hoffmana było to niemalże niedostrzegalne. I jasne, obraz zaznacza, ale dopiero wtedy staje się to jasne, kiedy rodzice znacząco wyrażają sprzeciw wobec miłostki syna. Być może stało się tak również dlatego, że Marysia nie pracowała w kinie, a w sklepie – co jest zbliżone do książkowego oryginału. Cóż, nie mniej, Hoffman nie umie w romanse, ale to już wiemy xD. Co umie, to w logikę. Co umie, to z pewnością to, że się bardzo starał oddać klimat II RP. Mimo wszystko – widoczne pola, widoczny młyn, tworzy ten klimat staroświeckości, że tak powiem. Reżyser dobierał się do tematu starannie, ja nawet myślę, że muzyka w formie może i kiczowatej, ale muzyka wykonana przez orkiestrę to także pewien rodzaj staranności, odtworzenia tamtych czasów, tamtych klimatów. I ba, nawet niektóre ujęcia, te bardziej romantyczne też do tego nawiązują. Ma być romantycznie…

Właściwie, zastanawiam się, w którym momencie Hoffman składa hołd Waszyńskiemu. Czy to była scena operacji na nogach? Bo w obu filmach nie widzimy jego wykonywania, CHOCIAŻ Hoffman niewątpliwie posiadał możliwości, by to zrobić. Ba, pierwsza scena, gdzie Wilczur operuje serce, mamy widok na serce, że bije. A przecież u Waszyńskiego zabiegów na ekranie właściwie nie było. Więc i u Hoffmana nie ma zabiegu na nogach – jest tylko scena, że chłopina jest przywiązany do stołu. Jest to oczywiście pokazane ciut techniczniej, no ale jakieś różnice dobrze robią filmom. Nawet takie drobnice. Czy Hoffman oddaje hołd Waszyńskiemu w scenie z motorem, gdzie dwójka ukochanych zostaje wyrzucona w powietrze i są ranni? Wiecie, co – może w przyszłym roku zrobię analizę porównawczą obu filmów, jeśli chcecie… ja teraz mam za to wrażenie, że ten biegły sądowy i z jednego, i z drugiego filmu są w budowie bardzo podobni, twarzą przede wszystkim.

No, ale, wracając do Hoffmana…

To im dłużej mija od czasu jego obejrzenia, tym jestem w stanie dać temu filmowi wyższą ocenę. I jasne, Hoffman sam mówi, że wkładał własną energetykę do swoich dzieł. I to widać. Widać, że reżyser bardzo się starał, na przykład tym, żeby ostatnie sceny były dobrze, logicznie ułożone. Tak na przykład u Waszyńskiego mamy moment, kiedy młody chce popełnić samobójstwo, ale w momencie ścinania tych kwiatów to on nie bardzo orientował się w sytuacji Marysi. U Hoffmana wszystko musi być poskładane, jedna scena musi przenikać do drugiej. Młody wie o jej śmierci, bo mu tak powiedziano, więc logiczną konsekwencją będą kwiaty na jej nagrobek i tak dalej.

Film Waszyńskiego trwa ok. 1h i 35 minut (nie liczę napisów), natomiast film Hoffmana ok. 2h. Metraż dłuższy, ale tempo narracji o wiele wolniejsze. Jest to też logiczne, bo jak sądzę, styl Hoffmana taki w sobie jest; Waszyński wolał dynamiczniejsze sekwencje, co widać nawet w odczycie listu Beaty, z początku filmu. U Waszyńskiego mamy cięcie na list, cięcie na bohatera, natomiast Hoffman stara się kupić widza napięciem między bohaterami, emocjami na twarzach bohaterów, smutkiem, ciszą w sekwencji. Jednak sama Beata u Hoffmana praktycznie nie występuje, co może powodować, że film słabiej pokazuje niewesołą sytuację finansową Marysi. Ale dzięki temu historia jest mniej ckliwa, jest bardziej o profesorze Rafale Wilczurze.

* * *

Uff, czy to wszystko? Nie, bo jako że lubicie uwagi o języku, to postanowiłam i o nim napisać. Otóż, w obu wersjach mamy słowo „przodownik”. Wkurzało mnie to początkowo, ponieważ bardzo, ale to bardzo kojarzyło mi się z komunistycznym przodownikiem pracy, ale tymczasem okazuje się, że to błędne skojarzenie. Otóż, przodownik to jeden ze stopni podoficerskich w II RP, zwłaszcza w policji, a przecież Kosiba ciągle był przez nią łapany 😛.

Jeśli chodzi o dialogi, to styl ich u Hoffmana jest mieszany, oscyluje między literackością, a między normalnymi rozmowami. I myślę, że jest to dobry wybór, bo nie sprawia wrażenia pompatycznego, a widzowie z przyjemnością oglądają historię w takim, no… z lekka teatralnym zacięciem.

Co zaś do aktorstwa, to u Waszyńskiego i Hoffmana aktorzy są świetni. I myślę, że nie można porównywać tych dwóch pokoleń aktorów, bo każdy wykonywał swoją robotę najlepiej, jak na swoje czasy.

* * *

Dobra – pytanie do Was. Czy chcecie, bym zrobiła obrazkowe porównanie obu wersji? Np. aktorów, kadrów? Co prawda napisałam, że zrobię za rok, ale za rok to mogę nie pamiętać o tym zamiarze 😛.

Właściwie, trudno postawić jednoznaczną ocenę, która wersja jest lepsza. U Waszyńskiego czuć ten niepowtarzalny klimat II RP, ale u Hoffmana czuć szacunek do historii Wilczura. Być może, jeśli obu wersjom postawię 8/10 to będzie to sprawiedliwa ocena.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *